wtorek, 24 marca 2015

#1831 - Żywe Trupy #19: Marsz ku wojnie

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Końcówka poprzedniej odsłony cyklu "Żywe Trupy" zostawiła mnie kompletnie rozdartego. Z jednej strony miałem do czynienia z dobrą, trzymającą w napięciu historią, którą oceniłbym naprawdę wysoko, z drugiej rozczarował mnie finał, w którym Rick spotyka i zawiązuje sojusz z podstarzałym rasta, mającym w swoim arsenale żywego tygrysa. To po prostu nie mogło pójść w dobrym kierunku. Lektura dziewiętnastego tomu serii pisanej przez Roberta Kirkmana utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że lek na chorobę zwaną Negan trzeba zażywać razem z czymś osłonowym, bo inaczej grozi nam przegrzanie mózgu.



Fabuła "Marszu ku wojnie" właściwie zawiera się w trzech zdaniach. Rick, mając obiecane wsparcie Ezekiela, rozpoczyna cichą krucjatę mającą na celu ostateczne rozwiązanie problemu Negana. Powoli rozstawia pionki na planszy, lecz jego porywczość niestety zwycięża. Gdy dzierżący Lucille mężczyzna ponownie pojawia się w Alexandrii w towarzystwie raptem kilku towarzyszy, Rick wyczuwa idealny moment na pozbycie się zagrożenia. Niestety, szybko okazuje się, że nic nie idzie tak, jakby życzył sobie tego szeryf Grimes.

Już przy okazji recenzji poprzedniego tomy "Żywych Trupów" dałem jasno do zrozumienia, że koncepcja postaci Ezekiela kompletnie do mnie nie przemawia. Komiks Kirkmana opowiadał o zwykłych ludziach postawionych w niezwykłych sytuacjach. Choć był mainstreamową produkcją opowiadającą o zombie-apokalipsie, to scenarzysta raczej starał się trzymać zasad prawdopodobieństwa i konwencji realistycznej. Tymczasem Ezekiel jest zupełnym zaprzeczeniem tych tendencji, a "Marsz ku wojnie" ujawniając pewne szczegóły z przeszłości tej postaci jeszcze mocniej odchodzi od swoich pierwotnych założeń. Dowiadujemy się, że był on aktorem, a tygrys go słucha - bo tak. Jego ludzie podążają za nim bo tak, jego osada wciąż jest jakimś cudem tajna bo tak. Ponadto jest na tyle utalentowany, że w cztery strony potrafi oczarować tak nietypową kobietę, jaką jest Michonne. Przypomnę, że ta jeszcze w zeszłym tomie zalecała się do kogoś innego. Ilość momentów, gdzie muszę zawiesić niewiarę i tłumaczyć logiczne dziury w fabule jest porażająca w 19. tomie "TWD".


Na szczęście wciąż jest Negan, którego niebanalna osobowość i kompletna nieprzewidywalność stanowi doskonałą równowagę dla Ezekiela. Prawdziwą perełką jest scena rozmowy ze Spencerem, która pokazuje prawdziwą esencją tej postaci. To chyba najlepszy moment w tym albumie. Co prawda rysownik może odrobinę tam przesadził z dosadnością, niemniej i tak moment ten zostawił mnie ze szczęką zbieraną z podłogi. Równie emocjonująca jest końcówka tomu, która przdstawia patową sytuację i została rozegrana z głową oraz całkiem nieźle gra na emocjach. To dość fascynujące, że Robert Kirkman potrafi na łamach zaledwie 132 stron pokazać swoje dwa, niemal kompletnie różne od siebie oblicza.

Tego problemu na szczęście nie ma Charlie Adlard, który od kilku tomów wszedł na porządny i całkiem wysoki poziom, z którego nie ma zamiaru schodzić. Jego ilustracje w tym tomie są bardzo poprawne, chociaż jak już wspomniałem w scenie ze Spencerem i Neganem wydaje mi się, że sporo przesadził. Jest to jednak tylko jedna wada, co na przestrzeni tylu stron jest wynikiem jak najbardziej do zaakceptowania.

Taurus Media jak zwykle nie zawodzi jeśli chodzi o jakość wydania. Ładny papier, nieco twardsza okładka, niewysoka cena – wszystko pozostaje niezmienne od dłuższego czasu. Przyczepię się natomiast do czegoś innego. Otóż z uporem maniaka, Taurus podaje Tony’ego Moore’a jako autora okładek serii, chociaż artysta ten ostatni cover wykonał do frontu czwartego tomu "Żywych Trupów". Po licznych literówkach w pierwszym "Black Science" i błędach na obwolucie drugiego tomu "Parkera" jestem jeszcze mocniej wyczulony na błędy Taurusa i wydaje mi się, że z całej ich galerii podawanie złego autora okładki komiksu już PIĘTNASTY raz z rzędu jest spośród nich tym zdecydowanie największym.


"Marsz ku wojnie" to tom, który zostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony perspektywa wielkiej potyczki z Neganem zarysowana została całkiem nieźle, lecz świadomość iż spora rolę odegra w niej Ezekiel nie napawa mnie aż tak dużym optymizmem. Dziewiętnastemu tomowi "Żywych Trupów" wystawię tróję.

Brak komentarzy: