czwartek, 5 marca 2015

#1818 - Żywe Trupy t.17: Powód do strachu

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Zapewne każdy z Was ma jakimś tytuł, który bardzo lubi oglądać/czytać/zbierać, pomimo tego iż w pewnym momencie popada on w przeciętność czy nawet miernotę. Jeśli pamiętacie moje recenzje dwóch poprzednich tomów "Żywych Trupów", to pewnie kojarzycie także, że oceniłem je potwornie nisko, lecz mimo tego nie miałem zamiaru rezygnować z dalszej przygody z serią. Nie tylko z przyzwyczajenia. Zawsze tli się nadzieja, że jednak będzie lepiej, że twórcy danej rzeczy ponownie wskoczą na właściwe tory. I właśnie z takim nastawieniem zasiadłem do lektury siedemnastego już tomu trupiej epopei. Jakie są wrażenia po lekturze?




Po tym jak w poprzednim tomie Rick i jego ludzie dowiedzieli się o istnieniu innych skupisk ludzkich, w szeregach głównych bohaterów powiało niebywałym optymizmem, potęgowanym wspaniałą wieścią o ciąży jednej z bohaterek. Ten dobry nastrój oczywiście nie miał prawa potrwać zbyt długo, to wszakże "Żywe trupy". Najpierw na drodze szeryfa Grimesa pojawia się kilku ludzi Negana, a następnie sam dowódca grupy zakapiorów o rozmiarach znacznie większych, niż ktokolwiek się spodziewał. Uzbrojony z kij bejsbolowy owinięty drutem kolczastym szaleniec szybko i boleśnie pokaże ekipie Ricka, że byli w ogromnym błędzie sądząc, iż mogą mu podskoczyć. Nie każdy przeżyje to spotkanie...

Siedemnasty tom cyklu zawiera w sobie to, co najlepsze w "The Walking Dead", dzięki czemu spełnia nadzieje, o których wspomniałem na początku tekstu. Po dwóch albumach wypełnionych nudnymi i ciągnącymi się jak trupie (nomen omen) flaki z olejem scenami czy jawnie głupimi rozwiązaniami fabularnymi, "Powód do Strachu" oferuje czytelnikowi dokładnie to, co zawarte zostało w tytule. Robert Kirkman umiejętnie potęguje napięcie, by w kulminacyjnych momentach, a były takie dwa, bezceremonialnie uderzyć nas obuchem w twarz. Świetnie bowiem wypadło pierwsze spotkanie Ricka z ludźmi Negana, które dość mocno sugerowało, iż nie stanowią oni żadnego zagrożenia. Przyznaję, że sam dałem na to złapać, by już kilkanaście stron dalej dowiedzieć się, że srogo się pomyliłem.


I trudno nie być pod wrażeniem sposobu, w jaki Robert Kirkman wykreował nieformalnego następcę Gubernatora. O ile w przypadku Phillipa Blake’a mieliśmy do czynienia z szaleńcem, który mimo wszystko kierował się pewnymi zasadami, a jego knowania były dość logiczne, tym razem mamy do czynienie z zupełnie innym typem potwora. Pierwsze spotkanie Negana ujawnia nam nie tylko wielkiego zakapiora, który rzuca schabem w każdym zdaniu, ale przede wszystkim faceta, którego następnego ruchu zwyczajnie nie da się przewidzieć. Wraz z nim pojawia się to, czego brakowało mi od dłuższego czasu w serii, czyli nieustannej obawy o los najważniejszych postaci. Ostatni zgon pierwszoplanowej postaci mieliśmy w jedenastym tomie i każdy czytelnik miał prawo pomyśleć, że ci co zostali są nietykalni. Zwłaszcza po tym, jak Carl przetrwał odstrzelenie połowy głowy.

Ale żeby nie było zbyt kolorowo trzeba również wspomnieć o wadach. Mam sporo do zarzucenia wątkom pobocznym nastawionym na rozwój postaci. Kirkman w siedmnastym tomie swojej flagowej serii prowadzi trzy takie wątki i wszystkie one dotyczą (zupełnie nieprzypadkowo) osób, które albo nie dotrwają do końca tomu, albo też mocno ucierpią. Jeden z nich dotyczy Ricka i tylko o jego los nie musimy się bać. W końcu sam Negan jest pod wrażeniem szeryfa, mówiąc w jednej ze scen "cholera, nie masz ręki, a i tak rządzisz tymi ludźmi". Dotychczas scenarzysta potrafił zaskoczyć zgonem, ale tym razem mu się to nie udało. Jeśli dotąd nie czytaliście tego tomu, to z pewnością z czasem zgadniecie, kto jest na liście do odstrzału.

Na szczęście to jedyna wada najlepszej od jakiegoś czasy odsłony "Żywych Trupów". Podobnie jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych, rysunkowo jest przyzwoicie, a momentami nawet nieźle. Charlie Adlard najpierw był dla mnie tylko i wyłącznie artystą terminowym, a teraz doceniam go znacznie bardziej, ponieważ dzięki niemu seria nie tylko wychodzi wtedy, gdy powinna, ale także wcale nie wygląda źle. Warto również wspomnieć, że rysownik dał popis swoich umiejętności podczas sceny pojawienia się Negana.


Pod względem edytorskim nie mogę się do niczego przyczepić - polskie wydanie Taurusa w niczym nie odbiega od oryginału. Dodatków nie uświadczymy, ale po "Żywych trupach" możemy spodziewać się solidnie wydanego i wcale niedrogiego komiksu. Tym bardziej polecam Wam "Powód do Strachu", bo to zwrot w serii, na jaki czekałem od dawna. Oby tak dalej, panie Kirkman. Liczę, że ten wyraźny powiew świeżości utrzyma się w kolejnych tomach.

Brak komentarzy: