Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Zacznę trochę pokrętnie. Moim ulubionym wydawnictwem (z różnych powodów) był imprint WildStorm należący najpierw do Image Comics, a następnie do DC. Jednym z najlepszych komiksów wydawanych przez to nieistniejące już studio była druga seria "StormWatch" autorstwa Warrena Ellisa i Bryana Hitcha. O artyście tym można powiedzieć wiele dobrego, ale ma również sporo za uszami, niemniej, od czasów wspomnianej serii staram się w miarę na bieżąco śledzić jego prace. Gdy w 2012 roku gruchnęła wieść o jego powrocie do Image, preorder na ciekawie zapowiadającą się mini-serię był oczywistą sprawą. Czy dziś żałuję tej decyzji? Oto moja opinia o "America’s Got Powers".
Zacznę trochę pokrętnie. Moim ulubionym wydawnictwem (z różnych powodów) był imprint WildStorm należący najpierw do Image Comics, a następnie do DC. Jednym z najlepszych komiksów wydawanych przez to nieistniejące już studio była druga seria "StormWatch" autorstwa Warrena Ellisa i Bryana Hitcha. O artyście tym można powiedzieć wiele dobrego, ale ma również sporo za uszami, niemniej, od czasów wspomnianej serii staram się w miarę na bieżąco śledzić jego prace. Gdy w 2012 roku gruchnęła wieść o jego powrocie do Image, preorder na ciekawie zapowiadającą się mini-serię był oczywistą sprawą. Czy dziś żałuję tej decyzji? Oto moja opinia o "America’s Got Powers".
Jonathan Ross i Bryan Hitch przenoszą nas w świat, w którym kilkanaście lat temu w San Francisco rozbił się niezwykły meteoryt. Nie wyrządził on zbyt wielkich szkód, lecz spowodował iż wszystkie kobiety w ciąży zaczęły rodzić. Każde dziecko urodzone tamtego dnia otrzymało nadnaturalne moce. Za wyjątkiem jednego – Tommy’ego Wattsa. Po wielu latach od tamtego wydarzenia w telewizji zorganizowano superbohaterskie talent show, którego stawką jest dołączenie do jedynej na świecie grupie superbohaterów. W poprzedniej edycji do finału doszedł brat głównego bohatera, lecz zginął podczas ostatniego odcinka. W dniu rozpoczęcia nowej serii okazuje się, że Tommy nie tylko posiada moce, ale także prawdopodobnie jest najpotężniejszy ze wszystkich. To oczywiście ściąga na niego mnóstwo kłopotów.
Pomysł na "America’s Got Powers" jest bardzo ciekawy i trafny w dobie piętrzących się na każdej stacji programów pełnych "ludzie z talentem". Twórcy całkiem trafnie podkreślają brutalność takiego przedsięwzięcia, ponieważ trudno nie odnieść wrażenia, że w walce o widzów stacje telewizyjne niedługo zaczną nadawać transmisje live z egzekucji, byle tylko było głośno i z rozmachem. Problem z dziś recenzowanym komiksem jest taki, że o ile Ross i Hitch wychodzą od satyry na współczesną kulturę, to z czasem poświęcają mu coraz mniej miejsca, a zaczynają do komiksu wpychać wątki może nie niepotrzebne, ale wyraźnie przekombinowane. Kuleje również kompozycja całości. Niektóre sceny rozciągnięte są do granic absurdu, innym poświęcono zbyt mało miejsca. Komiks czyta się nieźle, ale sprawia wrażenie przeszarżowanego i niedopracowanego.
Mini-seria ukazywała się z potwornymi opóźnieniami, co znając tempo pracy rysownika nie jest żadnym zaskoczeniem, a także niespodziewanie rozciągnięto ją o dodatkowy zeszyt. W jednym z wywiadów Hitch zdradził, że scenarzysta właściwie od nowa napisał scenariusz finałowych scen.
I to nie tylko widać, ale jest również największa wadą "America’s Got Powers". Byłoby lepiej, gdyby całość skończyła się po piątym numerze. Zakończenie zeszytu oznaczonego tym właśnie numerem mógłby posłużyć spokojnie za koniec historii. Najważniejsze wątki zostały domknięte, ale kilka furtek dawało możliwość napisania pełnoprawnej kontynuacji. Tymczasem postanowiono stworzyć jeszcze dwa numery i nie wyszło to komiksowi na dobre. Dodatkowe zeszyty powstawały w ultraszybkim tempie, co odbiło się na jakości zarówno warstwy fabularnej, jak i graficznej. Niektóre postacie zaczęły zachowywać się od czapy, a z każdą stroną trudno było pozbyć się wrażenia, że przydałby się jeszcze jeden zeszyt, bo poszczególne wątki skompresowano i zakończono na chybcika. Całe dobre wrażenie zaczęło się zacierać i dziś naprawdę zastanawiam się, co takiego nie podobało się twórcom, że zdecydowali się przerobić końcówkę? I czy to co otrzymaliśmy na pewno jest lepsze od tego, co mieliśmy otrzymać?
I to nie tylko widać, ale jest również największa wadą "America’s Got Powers". Byłoby lepiej, gdyby całość skończyła się po piątym numerze. Zakończenie zeszytu oznaczonego tym właśnie numerem mógłby posłużyć spokojnie za koniec historii. Najważniejsze wątki zostały domknięte, ale kilka furtek dawało możliwość napisania pełnoprawnej kontynuacji. Tymczasem postanowiono stworzyć jeszcze dwa numery i nie wyszło to komiksowi na dobre. Dodatkowe zeszyty powstawały w ultraszybkim tempie, co odbiło się na jakości zarówno warstwy fabularnej, jak i graficznej. Niektóre postacie zaczęły zachowywać się od czapy, a z każdą stroną trudno było pozbyć się wrażenia, że przydałby się jeszcze jeden zeszyt, bo poszczególne wątki skompresowano i zakończono na chybcika. Całe dobre wrażenie zaczęło się zacierać i dziś naprawdę zastanawiam się, co takiego nie podobało się twórcom, że zdecydowali się przerobić końcówkę? I czy to co otrzymaliśmy na pewno jest lepsze od tego, co mieliśmy otrzymać?
"America’s Got Powers" byłby znacznie lepszym komiksem, gdyby nie rozbudowano do dominujących rozmiarów wątków rządowych. Gdyby twórcy zatrzymali się i skupili na talent-show, prawdopodobnie wyszedłby z tego jeden z najbardziej oryginalnych komiksów 2012 roku. Zamiast tego otrzymujemy historię, która tytułowy program telewizyjny traktuje po macoszemu. Gdy Tommy Watts zostaje dołączony do grupy uczestników, twórcy poświęcają temu wątkowi już tak mało miejsca, że większość jego konkurentów nie ma nawet imion. Są tłem, z czasem prawie całkowicie wypartym przez niemal boskie zdolności chłopaka.
Wydanie siedmiu zeszytów zajęło Image ponad półtora roku. Wydawać by się mogło, że mając tyle czasu Bryan Hitch odpowiednio dopieści warstwę graficzną. Niestety, wizualnie komiks nie prezentuje się tak okazale, jakby mógł. To już po prostu nie ten sam Hitch, co szesnaście lat temu, choć i tak uważam, że większość pracujących w mainstreamie rysowników mogłaby mu buty czyścić. W komiksie miejscami trafiają się pojedyncze wpadki, lecz rysunki oceniam bardzo wysoko. Wciąż robią spore wrażenie.
Trudno jest jednoznacznie ocenić "America’s Got Powers". Punkt wyjścia mini-serii był bardzo ciekawy i przez ponad 2/3 akcji komiksowi nie można było zarzucić niemal niczego. Nie była to lektura, ani olśniewająca, ani genialna, ale też nie obrażała inteligencji czytelnika. Trwało to do tych dwóch feralnych ostatnich zeszytów, których moim zdaniem nie powinno w ogóle się ukazać. Niestety, powstały i dlatego obniżają końcową ocenę do zaledwie trójki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz