Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Ponad rok przyszło mi czekać na trzeci i zarazem ostatni tom serii "Great Pacific". Joe Harris oraz Martin Morazzo początkowo zauroczyli mnie swoją pokręconą wizją kraju, który został zbudowany na kupie śmieci unoszącej się na Pacyfiku, ale już rozwinięcie tego pomysłu było rozczarowujące. Druga część nie spełniła pokładanych w niej nadziei, a finałowa odsłona trylogii, która cierpiała na chroniczne opóźnienia, kiedy ukazywała się zeszytach, również nie prezentuje się najlepiej.
Z ogromną chęcią zadałbym Joemu Harrisowi pytanie o to dlaczego zakończył swoją opowieść na osiemnastym numerze, skoro po lekturze trzeciego wydania zbiorczego można stwierdzić, że cała afera mogłaby się skończyć na zeszycie z piętnastką na okładce. Dlaczego? Otóż "Big Game Hunters" rozpoczyna się od dwóch pojedynczych historii, które nie posuwają historii do przodu, a pierwsza z nich nawet nie jest szczególnie zajmująca. Spotkanie Chasa Worthingtona – głównego bohatera komiksu – z mężczyzną, który podaje się za przedstawiciela ogromnej, kosmicznej federacji, która chce przyłączyć Ziemię do swoich struktur to kilkanaście stron komiksu mocno odrealnionego od tego, do czego przyzwyczaili nas twórcy. Harris stara się zasiać ziarno wątpliwości w czytelniku, by zaczął się zastanawiać czy nieznany mężczyzna na pewno jest tylko zwykłym wariatem, lecz wiedząc, iż mamy do czynienia z ostatnią odsłoną serii, trudno mu uwierzyć. Zgodnie z przewidywaniami wątek ten prowadzi donikąd, a jego celem jest jedynie retardacja przed finałem.
Dużo lepiej wypada drugi rozdział, który jest moim zdaniem jedynym jasnym punktem trzeciego tomu "Great Pacific". W nim Chas musi zmierzyć się z problemem narkomanii społeczeństwa Nowego Teksasu. Co prawda w żaden sposób wątek główny nie zostaje poruszony do przodu, ale za to otrzymujemy krótki, lecz intensywny wykład ideologii głównego bohatera, który w tym tomie jest już komunistą pełna gębą. Podobać może się pokazanie, jak Chas stara się całkowicie kontrolować mieszkańców swojego kraju. Codziennie dostarcza im świeżej porcji propagandy, nie boi się pacyfikować wszelkich objawów nieposłuszeństwa, a za zagrożenie dla całego kraju uznaje kilku dierów opium. Jest to moment, w którym czytelnik ostatecznie powinien wyzbyć się jakichkolwiek sympatii do Chasa, który tym samym kończy drogę od sympatycznego chłopaka pełnego ideałów, do zimnego tyrana nie biorącego pod uwagę zdania innego, niż swoje.
Jednocześnie w tym miejscu pojawia się też kolejny problem z "Big Game Hunters". Od trzeciego rozdziału totalnie przestałem sympatyzować z Chasem i wręcz kibicowałem jego przeciwnikom. Szkoda, że Joe Harris uznał, że ostatecznym przeciwnikiem Worthingtona będzie postać nudna, schematyczna, która zza pazuchy wyciągać będzie sekrety nie trzymające się kupy. Ostateczna rozgrywka została wciśnięta w cztery zeszyty i gołym okiem widać, że historia poszła po linii najmniejszego oporu, byle tylko zmieścić się na tych stu stronach. Tempo opowiadanych wątków wyraźnie wzrasta, lecz nijak nie przyspiesza rytmu bicia serca czytelnika. Brakuje przede wszystkim klimatu, a w dodatku trudno kibicować Chasowi czy jego rywalom. Trudno było mi czytać komiks, który w żaden sposób nie jest angażujący. W pewnej chwili złapałem się na tym, że z jednej strony liczyłem na upadek wodza Nowego Teksasu, a z drugiej uznawałem, że głupio ponieść klęskę z ręki tak pustego i nudnego przeciwnika.
Za warstwę graficzną odpowiedzialny jest Martin Morazzo. Jego prace utrzymują się na standardowym poziomie. Włoch nadal zachwyca przy tworzeniu pejzaży, lecz nie do końca daje sobie radę z postaciami ludzkimi. Podobnie jak w przypadku poprzednich tomów, tak i tym razem bardzo podobały mi się użyte w komiksie kolory, podkreślające idealnie fakt, że cały czas mamy do czynienia z górą śmieci. Z chęcią zobaczyłbym prace Morazzo przy jakimś innym komiksie. Najlepiej gdyby była to mini-seria, by nie zdążyły dotknąć jej ewentualne opóźnienia.
Dodatki w albumie ograniczają się do kompletnej galerii variant-coverów. Wśród ich autorów próżno szukać rozpoznawalnych nazwisk, lecz muszę przyznać, że dwie okładki zwróciły moją uwagę niekonwencjonalnym stylem, w jakim zostały narysowane. Poza tym mamy krótkie notki biograficzne obu autorów i to tyle. Myślę, że na pożegnanie serii można było się postarać odrobinę bardziej...
Trzeci i zarazem ostatni tom jest dla mnie historią napisaną na szybko, tylko po to, aby poodmykać poszczególne wątki, a nie w satysfakcjonujący sposób skończyć historię. "Big Game Hunters" rozczarowuje, ponieważ Harrisowi i Morazzo nie udało się w pełni wykorzystać potencjału tkwiącego w "Great Pacific". Nie do końca potrafię zrozumieć dlaczego tak się stało. Komiks oceniam na dwójkę z plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz