W tych trudnych czasach dla mediów papierowych "Daily Bugle" kiepsko się sprzedaje. Nie dość, że przegrywa konkurencję z nowymi mediami, całodobową telewizją informacyjną i internetem, to jeszcze linia programowa proponowana przez J. Jonaha Jamesona niezbyt odpowiada czytelnikom. Delikatnie mówiąc. Szkalujący na każdym kroku "masked vigilantes" tabloid nie jest chętnie kupowany przez nowojorczyków zakochanych w swoich bohaterach. Aby przetrwać na rynku "Bugle" będzie musiał dać ludziom to, czego chcą, nawet jeśli doprowadza to JJJ'a do szaleństwa. Wydawca przełykając gorzką pigułkę zgadza się na "The Pulse". Kolumną, w której superbohaterowie będą pokazywani z nieco lepszej strony, ma prowadzić Jessica Jones."The Pulse", seria licząca sobie zaledwie 14 zeszytów, zamyka się w trzech wydaniach zbiorczych i jest w pewnym sensie kontynuacją wydawanej w MAXie serii "Alias" (o której mam nadzieję w niedalekiej przyszłości również napisać). Brian M. Bendis opowiada dalsze losy Jessiki Jones, ex-superbohaterki ze stażem w Avengers, znanej jako Jewel, byłej prywatnej pani detektyw, a obecnie pozostającej na bezrobociu przyszłej matki. Desperacko poszukująca stałej posady znajduje zatrudnienie w cieszącym się fatalną opinią szmatławcu. Wraz z Benem Urichem mają dać to, czego czytelnicy "Faktu" czy "Super-Expressu" chcą najbardziej – "inside scoop" prywatnego życia super-celebrytów z nadludzkimi mocami, zobaczenia ludzkiej twarzy skrywanej za kolorową maską, skandali, usuniętych ciąż i analizy romantycznych konfiguracji w Avengers.
Trudno jest wymyślić coś nowatorskiego i świeżego w temacie superhero po Alanie Moorze i Franku Millerze, Kurcie Busieku i Marku Waidzie, Marku Millarze i Brianie K. Vaughanie. Bendis próbuje jednocześnie zobaczyć superbohaterski mit z nieco innej perspektywy (pomysł na bugle'ową kolumnę) i prezentuje nieco inny model heroizmu (czyli "working class super-hero mom" Jessika Jones). Oczywiście nie sposób uznać jego pomysłów za oryginalne, bo seria zapowiadała się na "Marvels" w odcinkach, ale potencjał "The Pulse" i tak był ogromny. I przez Bendisa został zupełnie roztrwoniony, bo komiks traktuje o czymś zupełnie innym…Pierwsza historia bardziej skupia się na odgrzebanym po raz kolejny konflikcie Spider-Mana z Normanem Osbornem, niż na zatrudnieniu Jones u Jamesona i nie mogę znaleźć innych, niż koniunkturalne, powodów na sięgnięcie po jeden z najbardziej ikonicznych wątków Marvela. "Secret War" można potraktować, jako tie-in do bendisowej "Tajnej Wojny", nic ciekawego nie wnoszący do głównego wątku. Dopiero w trzecim i ostatnim trejdzie "Fear" Ben Urich dotyka dość ciekawego motywu bohatera upadłego i skundlonego, choć historia z D-Manem nie do końca wypada przekonująco. W roli reportera śledczego musi poradzić sobie sam, bo jego partnerka zajęta jest rodzeniem dziecka. "The Pulse" zamyka pierwszy annual "New Avengers", w którym Jessica mówi sakramentalne tak i czyni z Luke'a najszczęśliwszego faceta pod słońcem. Szkoda tylko, że ta historia do całości pasuje, jak pięść do nosa.Pracą nad oprawą wizualną podzielili się artyści, z którymi Bendis lubi współpracować. Mark Bagley nigdy nie należał do moich faworytów i rysując pierwszą historię nie zmusił mnie do zmiany mojego zdania. Trudy regularnej pracy przy "Ultimate Spider-Mana" wymuszające na nim ciągły pośpiech strasznie zniekształciły jego styl, który tak dobrze wspominałem ze starego, TM-Semikowego "Pająka". Brent Anderson to przeciętniak, o którym trudno napisać coś więcej, natomiast Micheal Lark prezentuje się najlepiej w tym towarzystwie. Klasyczna, bardzo prosta, ale nie pozbawiona dynamizmu, utrzymana w szarej tonacji świetnie krecha sprawia bardzo dobre wrażenie. W podobne estetyce, co prace znanego z pracy nad "Daredevila" artysty, utrzymana jest kreska Micheala Gaydosa, ale brakuje jej mu lekkości Larka. Jego rysunki jest koślawo przerysowane, momentami wręcz brzydkie.
Brian M. Bendis bardzo mnie rozczarował "Pulsem", zarzynając tak frapująco zapowiadający się koncept. Ach, ileż można by wycisnąć ze świata superbohaterów w ujęciu prasowo-medialnym, jakiż byłby to znakomity materiał na serial! Podrzędni herosi walczący o najmniejszą wzmiankę, raporty z pierwszej linii frontu, wywiady z ekipami remontowymi odbudowującymi Nowy Jork po każdym większym starciu i wreszcie herosi ciągający po sądach pismaków wypisujących o nich same bzdury i kłamstwa. Tyle tematów, tyle możliwości, świetna obsada bohaterów z redakcji "Bugle'a" (JJJ, Ben Urich, Robbie Robertson, Kat Farrel)… Wciąż nie potrafię zrozumieć, jak to mogło nie wypalić w rękach scenarzysty odpowiedzialnego za "Powers" i "Alias"?
Trudno jest wymyślić coś nowatorskiego i świeżego w temacie superhero po Alanie Moorze i Franku Millerze, Kurcie Busieku i Marku Waidzie, Marku Millarze i Brianie K. Vaughanie. Bendis próbuje jednocześnie zobaczyć superbohaterski mit z nieco innej perspektywy (pomysł na bugle'ową kolumnę) i prezentuje nieco inny model heroizmu (czyli "working class super-hero mom" Jessika Jones). Oczywiście nie sposób uznać jego pomysłów za oryginalne, bo seria zapowiadała się na "Marvels" w odcinkach, ale potencjał "The Pulse" i tak był ogromny. I przez Bendisa został zupełnie roztrwoniony, bo komiks traktuje o czymś zupełnie innym…Pierwsza historia bardziej skupia się na odgrzebanym po raz kolejny konflikcie Spider-Mana z Normanem Osbornem, niż na zatrudnieniu Jones u Jamesona i nie mogę znaleźć innych, niż koniunkturalne, powodów na sięgnięcie po jeden z najbardziej ikonicznych wątków Marvela. "Secret War" można potraktować, jako tie-in do bendisowej "Tajnej Wojny", nic ciekawego nie wnoszący do głównego wątku. Dopiero w trzecim i ostatnim trejdzie "Fear" Ben Urich dotyka dość ciekawego motywu bohatera upadłego i skundlonego, choć historia z D-Manem nie do końca wypada przekonująco. W roli reportera śledczego musi poradzić sobie sam, bo jego partnerka zajęta jest rodzeniem dziecka. "The Pulse" zamyka pierwszy annual "New Avengers", w którym Jessica mówi sakramentalne tak i czyni z Luke'a najszczęśliwszego faceta pod słońcem. Szkoda tylko, że ta historia do całości pasuje, jak pięść do nosa.Pracą nad oprawą wizualną podzielili się artyści, z którymi Bendis lubi współpracować. Mark Bagley nigdy nie należał do moich faworytów i rysując pierwszą historię nie zmusił mnie do zmiany mojego zdania. Trudy regularnej pracy przy "Ultimate Spider-Mana" wymuszające na nim ciągły pośpiech strasznie zniekształciły jego styl, który tak dobrze wspominałem ze starego, TM-Semikowego "Pająka". Brent Anderson to przeciętniak, o którym trudno napisać coś więcej, natomiast Micheal Lark prezentuje się najlepiej w tym towarzystwie. Klasyczna, bardzo prosta, ale nie pozbawiona dynamizmu, utrzymana w szarej tonacji świetnie krecha sprawia bardzo dobre wrażenie. W podobne estetyce, co prace znanego z pracy nad "Daredevila" artysty, utrzymana jest kreska Micheala Gaydosa, ale brakuje jej mu lekkości Larka. Jego rysunki jest koślawo przerysowane, momentami wręcz brzydkie.
Brian M. Bendis bardzo mnie rozczarował "Pulsem", zarzynając tak frapująco zapowiadający się koncept. Ach, ileż można by wycisnąć ze świata superbohaterów w ujęciu prasowo-medialnym, jakiż byłby to znakomity materiał na serial! Podrzędni herosi walczący o najmniejszą wzmiankę, raporty z pierwszej linii frontu, wywiady z ekipami remontowymi odbudowującymi Nowy Jork po każdym większym starciu i wreszcie herosi ciągający po sądach pismaków wypisujących o nich same bzdury i kłamstwa. Tyle tematów, tyle możliwości, świetna obsada bohaterów z redakcji "Bugle'a" (JJJ, Ben Urich, Robbie Robertson, Kat Farrel)… Wciąż nie potrafię zrozumieć, jak to mogło nie wypalić w rękach scenarzysty odpowiedzialnego za "Powers" i "Alias"?
2 komentarze:
O ile mnie pamięć nie myli, to w kilku innych przypadkach Marvel poruszał ten temat, choćby miniserie "Front Line" towarzyszące wszystkim większym eventom od Civil War począwszy, czy też pięcioczęśćiowa miniseria "True Believers", gdzie mogliśmy przeczytać sensacyjny artykuł o Reedzie Richardsie rozbijającym się Fantasticarem w stanie wskazującym na spożycie.
O "True Believers" coś mi się o uszy obiło, ale kompletnie nie znam tego tytułu.
Natomiast "Front Line`y" to zwykłe tie-iny do wielkich eventów, które pojawiają się od czasu, nie jako regularna seria z własnymi wątkami etc
Prześlij komentarz