czwartek, 3 września 2009

#239 - Klub Pirania: chwila wspomnień

Charlie Brown z przyjaciółmi wzbogaca czytelnika swoimi puentami. Calvin razem z Hobbes'em przypomina o specyficznym "geniuszu", który drzemie w każdym dziecku. Ale to Ernie i reszta postaci Buda Grace'a wywołuje we mnie od lat szczery śmiech. Zapraszam na małą, wspominkową podróż do "Klubu Pirania" - miejsca, w którym absurd sięga granic absurdu....


Minęło ponad piętnaście lat od premiery "Kelvina & Celsjusza", miesięcznika, w którym można było poznać twórczość Billa Wattersona, Gary Larsona oraz właśnie Buda Grace'a. W 1994 roku, kiedy TM-Semic był właściwie monopolistą a ludzie "zapomnieli", że komiks nie musi być historią o superbohaterze, był to ryzykowny krok. Inicjatywa nie przetrwała nawet roku, ale przez ten czas można było zapoznać się z klasyką amerykańskiego komiksu. Kelvin, po przemianowaniu na oryginalnego Calvina, doczekał się publikacji z Egmontu, "Klub Pirania" nie miał już takiego szczęścia. A wielka szkoda, bo te jedenaście* zeszytów, które znam prawie na pamięć, cały czas szczerze mnie bawią.

Koncepcja przygód Erniego i jego przyjaciół nie jest niczym oryginalnym. To "podręcznikowa" komedia, w której kilka bardzo charakterystycznych, ale zupełnie różnych postaci wspólnie przeżywa swoje wzloty i upadki. Grace rozrysował wszystkich bohaterów tak sprawnie, że już po kilku paskach wiadomo, że wujek Sid jest przebiegłym skąpcem, Doris ślicznotką w wieku "muszę wyjść za mąż", a Effie zwariowaną kucharką, która łatwo ulega męskim wdziękom. Wszystkich ich łączy Ernest - mężczyzna w średnim wieku, o przeciętnej inteligencji i urodzie, który stara się żyć godnie i
nie wychodzić na głupka, lecz rzadko kiedy mu się to udaje. Oprócz "głównych osób dramatu" jest także kilka, równie zabawnych, postaci drugoplanowych. Enos to nieudolny lekarz z "kulą u nogi" - żoną, która kocha go równie mocno jak on ją. Arnold natomiast to bliżej nieokreślona istota bardzo podobna do człowieka. Jest także "Klub Pirania", zbiorowisko mężczyzn, którzy pragną tylko jedzenia, picia i odrobiny golizny.
 
Po wykreowaniu tak ciekawej grupy, Grace'owi wystarczyło notorycznie wykorzystywać ułomności wszystkich postaci, ukazując ludzką głupotę i absurd życia codziennego, by nieustannie bawić czytelnika.

I czyni to na wiele sposobów. Jeden z nich to przedstawianie przydatnych "nauk życiowych". Do dnia dzisiejszego, kiedy słyszę "nie rozumiem kobiet" przed oczami stają mi kadry kłótni Erniego z Doris, która wyrzuca mu, iż zgodził się z nią, że jest gruba, a następnie - po jego obietnicy zaprzeczania wszystkiemu - płacze bo na pytanie "wcale nie mam za dużego nosa?" słyszy odpowiedź "masz". Tak bezcennych scen jest o wiele więcej i powinny być obowiązkowo pokazywane chłopakom przed okresem dojrzewania. Równie zabawnie Grace rysuje zazdrość, która potrafi dopuścić się wielu haniebnych czynów. W jednej z historii jest nim Sid przebrany za kobietę. Czasami jednak życiowe prawdy są bardziej przyziemne i traktują na przykład o oszustwach podatkowych. Mnóstwa śmiechu dostarcza oglądanie jak źle wypełniony pit jest przyczyną eksplozji w urzędzie skarbowym, śmierci kilku programistów i koniec końców ucieczki do Rumunii.

Perypetie Er
niego to jednak nie tylko historie "z życia wzięte". Poziom absurdu jaki funduje Grace jest momentami nie dla wszystkich. Jednak ci wybrani docenią sceny, w których człowiek siedzący w samochodzie służy za autoalarm, urządzeniem do "uleczenia" chrapania jest toster, a Enos by zdobyć własnych pacjentów śledzi karetki. Nie można także zapomnieć o Effie, której specjalnością jest gotowanie coraz paskudniejszych obiadów dla Sida. Przynęta wędkarska, jaja ośmiornicy lub płuca może w rękach szefa kuchni zamieniają się w delikatesy, jednak w kuchni Effie stają się jedynie przyczyną wymiotów i zgagi.

Wszystkie te historie jednak blakną, kiedy Grace zaczyna opowiadać o zwierzętach. Lecz nie są to perypetie o miłych, domowych psach i kotach do przytulania, lecz historie z pazurem. Poznajemy między innymi dwutonową bawolicę indyjską o imieniu Fru Fru, która myśli, że jest psem. Przyjaciele Erniego szybko to wykorzystują i zabierają ją na polowanie. Widzimy także jak małpa Joan, obiekt badań uniwersyteckich, z pomocą Sida zamienia się w pijaczkę wyłudzającą dla niego pieniądze. Nie mogło również zabraknąć opowieści o maskotce "Klubu Pirania" - Earlu. Bardzo często pojawia się on na kadrach komiksu, gdzie widzimy jego niepohamowany apetyt za wszystkim co żywe, lecz dopiero historia, w której został on niefortunnie spłukany w toalecie pokazuje prawdziwy charakter tej piranii. Okazuje się, że jest on nie tylko krwiożerczą bestią, która dziesiątkuje hodowle łososi i makreli oraz pożera prom, lecz również ma uczucia. I kiedy zatęsknił za swoim panem - Sidem, pokonał długą drogę, łącznie z miejską kanalizacją, by na powrót zagościć w klubowym akwarium. Moim faworytem jednak jest mrówkojad, który zagościł w domu Effie, by po kosztach pozbyć się termitów niszczących jej dom, a ostatecznie zaczął umawiać się z nią na randki. Nie udało mu się niestety pocałować jej po pierwszym spotkaniu.

Oprócz świetnego humoru i celnej oceny rzeczywistości, wielką zaletą perypetii Erniego jest jego strona graficzna. Większość kadrów jest doskonale "brzydka" przez co oddaje nastrój samych historii. Nie jest to tak natężone jak w przypadku "Wilqa", lecz mam wrażenie, że ten styl służy temu samemu celowi. Trzeba także wspomnieć, że Grace doskonale rozrysowuje mimikę wszystkich postaci. Znudzenie, irytacja i zawód - te emocje w jego wykonaniu to mistrzostwo świata.

Choć paski Buda Grace'a tylko na chwilę zagościły w Polsce, dla mnie należą do czołówki wydanych u nas komiksów. Jako nieliczne szczerze bawią i ukazują ludzką głupotę. Tych, którzy znają już "Klub Pirania" nie muszę chyba namawiać do ponownej lektury. Natomiast tym, którym nazwisko Grace nic nie mówi szczerze polecam jego twórczość. Mnóstwo śmiechu gwarantowane...

* oprócz dziesięciu numerów "Kelvina & Celsjusza", w którym zamieszczono paski z Erniem, wydano również - z okazji przyjazdu Buda Grace'a do Polski - specjalny album zatytułowany "Ernie - wydanie nadzwyczajne"

3 komentarze:

Ystad pisze...

a ostatnio nawet sobie ERNIEGO czytałem :)
dla mnie i tak mistrzem K&C był Larson

Kuba Oleksak pisze...

Cholera, przyznam szczerze, że dla mnie te wszystkie tytuły i autorzy, o których pisze Tranway to wielka, biała plama w mojej komiksowej edukacji :/

Marcin Łuczak pisze...

Tekst całkiem spoko . Już dawno nie czytałem tych Kelwinów i trzeba będzie nadrobić.

Przy okazji mała poprawka - Kelwina i Erniego wydawała Pol-Nordica a nie TM-Semic :)