środa, 30 września 2009

#264 - Grant and Frank and Batman and Robin

Zacznę od oczywistości, żeby później mieć to z głowy - Grant Morrison to jeden z bardziej kontrowersyjnych twórców parających się superbohaterskim mejnstrimem, którego nazwisko jest często jednym tchem wymawiane obok Millera czy Moore'a. Obecnie jego uwaga skupiona jest głównie na postaci Batmana, którego losy znajdują się w rękach szkockiego scenarzysty od 2006 roku, kiedy to z Andy Kubertem przejął serię o Nietoperzu wraz z numerem 655. Czwarty rok pracy nad losami Bruce'a Wayne'a to przedostatnia (czwarta z pięciu) część wielkiej historii wymyślonej przez Morrisona, rozpoczynająca się wraz z pierwszym numerem maxi-serii "Batman and Robin".

Zanim jednak napiszę słów kilka o pierwszym jej akcie o nazwie "Batman Reborn", wypadałoby przypomnieć dwa najważniejsze fakty z dotychczasowych poczynań scenarzysty "Azylu Arkham": Bruce Wayne ma syna i Bruce Wayne nie żyje. Chociaż może lepiej będzie napisać "nie żyje" - przynajmniej dla czytelników, którzy zanim dowiedzieli się o tym z kart komiksu, zostali poinformowani o tym fakcie w jednym z wywiadów z Danem DiDio. Dla prawie całego Gotham Bruce Wayne / Batman jest już jednak tylko wspomnieniem i tylko Tim Drake (trzeci w historii Robin, obecnie działający jako Red Robin) łudzi się, że może być inaczej i prowadzi w tej sprawie swoje małe dochodzenie. Martwy czy nie, faktem jest, że Gotham stało się bardziej przyjazne wszelkim przestępcom, łotrom i łotrzykom wraz z zaginięciem swojego mrocznego stróża. Miastu potrzebny był więc nowy pogromca zła, którego wyłoniła mini-seria "Battle for the Cowl" Tony'ego S. Daniela - kostium Nietoperza przywdział pierwszy w historii sidekick Wayne'a, który później przemianował się na Nightwinga, Dick Grayson, a w rolę jego pomocnika przywdziewającego zielono-żółto-czerwony kostium wcielił się dziesięcioletni mistrz sztuk walki Damian Wayne.

Pierwsze trzy numery maxi-serii traktującej o pierwszej wspólnej akcji nowych strażników Gotham przygotował duet twórców Morrison-Quitely, którzy to nie raz i nie dwa mieli okazję ze sobą współpracować ("WE3", "All Star Superman", "New X-Men"). Nowy Batman i Robin muszą stawić czoła szalonemu Profesorowi Pygowi, który dowodzi gangiem Circus of Freaks i (jakżeby inaczej) terroryzuje Gotham City. A skoro tak, to muszą się przygotować oni na walkę z tak niecodziennymi przeciwnikami jak monsturalnie gruby mężczyzna przebrany w kobiecie ciuchy - Big Top (chyba że jest to jednak monstrualnie gruba kobieta posiadająca zarost), facet o płonącej głowie - Phosphorus Rex, czy coś w rodzaju syjamskich kung-fu trojaczków, których nie można zajść od tyłu - tak zwany Siam. A gdy dodać jeszcze sporą ilość ludzi przemienionych przez Pyga w bezmózgie marionetki to można pogratulować nowemu "dynamicznemu duetowi" ciekawego debiutu. Akcji jest sporo, efektownych pojedynków również nie brakuje. Na pierwszy plan wysuwa się jednak relacja na linii Dick Grayson - Damian Wayne. Syn oryginalnego Batmana to wyszczekany małolat, który bez owijania mówi swojemu obecnemu partnerowi, że musi on sobie zapracować na jego respekt, bo na razie to następca Bruce'a z niego żaden. Z kolei Dick w pewnym momencie przechodzi mały kryzys tożsamości, związany z tym, że nikt nie wierzy, że jest on Batmanem i wszyscy upatrują w nim jedynie taniej podróbki prawdziwego strażnika Gotham. Tutaj do akcji wkracza "wujek dobra rada" Alfred Pennyworth - wieloletni przyjaciel i lokaj panicza Bruce'a, którego kilka mądrości życiowych działa lepiej niż pięć lat medytacji i przemyśleń nad ludzkim żywotem w pustej górskiej chacie.

"Batman and Robin" to pierwsza seria z Nietoperzastym za jaką wziąłem się od czasów zeszytów z TM-Semic. Lubię tę postać, ale jej mitologia mnie onieśmielała i przeszkadzała w sięgnięciu po jedną z jego serii - cieszę się więc, że Grant Morrison stworzył komiks, który pozwala łagodnie wejść w świat Nietoperza (nawet jeśli to tylko jego chwilowy zastępca) i który jest bardzo przyjazny nowemu czytelnikowi. Szkocki scenarzysta powiedział w jednym z wywiadów, że chciał, aby seria ta była pozbawiona wielkich przemyśleń, a skupiała się na nieustannej akcji - na wzór filmu "Adrenalina", którym jest zachwycony i w hołdzie dla telewizyjnej serii "Batman" z lat 60-tych , którą postanowił przepuścić przez filtr dokonań Lyncha i jego "Twin Peaks". Chcąc to porównać do innych komiksów z Nietoperzastym, można by tę serię nazwać połączeniem "All Star Batman and Robin" i "Zabójczego Żartu", chociaż nie podejmowałbym decyzji o zakupie tego komiksu tylko na podstawie tego porównania, bo wymieniając "Killing Joke" miałem na myśli jej cyrkowy element, a nie mrok czy głębię dzieła Moore'a. Co do graficznej strony "Batman Reborn" to wystarczy powiedzieć, że Frank Quitely się spisał. Nie ma tu co prawda takiej porcji szczegółów i dynamiki w scenach akcji jak to było w przypadku "WE3", ale to nadal bardzo wysoki poziom, do którego Quitely przyzwyczaił swoich fanów.

Tak jak wspomniałem nieco wyżej, pierwsze trzy numery serii stanowią jej pierwszy akt. Kolejne trzy części, również składać się będą z trzech numerów i za grafikę każdej z nich odopwiadać będzie inny artysta. Druga historia pt. "Revenge of the Reed Hood" potraktowana będzie ołówkiem filipińskiego rysownika Philipa Tana, a kolejne dwie będą autorstwa Kanadyjczyka Camerona Stewarta (który współpracował z Morrisonem przy okazji "Seaguya" czy "Seven Soldiers: The Manhattan Guardian" i ostatnio dostał nagrodę Shustera za najlepszy webkomiks 2009 roku - "Sin Titulo") oraz Anglika Frazera Irvinga ("Inhumans: Silent War"). Finałowy akt miał pierwotnie być rysowany przez Franka Quitely'ego, a przedostatni przez Irvinga, ale ostatecznie wprowadzono do tej paczki Stewarta, a Frank Q. ma jeszcze swoje narysować przy okazji runu Morrisona.

Warto zwrócić uwagę na tę maxi-serię, szczególnie jeśli wcześniej nie miało się okazji (bądź chęci) zmierzyć z Batmanem i spółką. Nie wiem tylko czy nie lepiej byłoby nieco jeszcze poczekać i posmakować tego za jednym razem, przy okazji wydań zbiorczych czy może nawet jednego opasłego HCka zbierającego wszystkie dwanaście numerów, bo czytanie tego raz na miesiąc po dwadzieściakilka stron pozostawia uczucie niedosytu. Mimo tej niedogodności co miesiąc za równowartość 3$ dostaję kolejne odsłony historii Morrisona - po zapoznaniu się z pierwszym aktem męczarnią byłoby czekać długie miesiące na zbiorcze wydania.

Brak komentarzy: