poniedziałek, 10 sierpnia 2009

#215 - Larsenowe Poniedziałki (1): wywiad

Erik Larsen to twórca, który w pewnym momencie mojej fascynacji komiksami stał się numerem jeden. I tak po prawdzie, to nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Pierwszy raz zachłysnąłem się jego twórczością przy okazji "Spider-Manów" z TM-Semica - szczególnie po wielokrotnym czytaniu i oglądaniu dwóch numerów z pociętą, w porównaniu z oryginałem, historią "Zemsta Sinister Six". Później usłyszałem o jego przenosinach do Image Comics, nowej serii o niewiele wtedy mówiącym tytule "Savage Dragon" i na dobrych kilka lat zaprzestałem kupowania i interesowania się komiksami. Mimo to, Dragon siedział mi w głowie i kiedy już wróciłem do kadrów i dymków, to był pierwszym komiksem, który po dłuższej przerwie wpadł mi w końcu w łapy. Od tamtego czasu udało mi się uzbierać wszystkie numery serii i nadrobić kilka rzeczy Larsona sprzed okresu, kiedy tworzył dla Image. Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl, żeby nieco więcej miejsca poświęcić na Kolorowych zarówno Dragonowi jak i jego twórcy, czego efektem jest czterowpisowy cykl o niezwykle wymyślnej nazwie "Larsenowe Poniedziałki". I jak sama ona wskazuje, kolejnych wpisów poświęconych sprawom larsenopodobnym można się spodziewać każdego pierwszego dnia tygodnia, aż do końca sierpnia. Od niedawna, na serwisie Comic Book Resources, Bill Mitchel publikuje obszerne wywiady z cyklu "In-Depth" i dotychczas miał on okazję dogłębnie przepytać Petera Davida, Ethana Van Scivera i właśnie Erika Larsena. Dzisiejszy wpis jest tłumaczeniem tego wywiadu, który jest o tyle ciekawy, że poruszone są w nim tematy zarówno z teraźniejszości, jak i z zamierzchłej przeszłości, sięgającej początku fascynacji Larsena komiksami i jego pierwszych prób tworzenia własnych historii. A że miały one miejsce gdzieś na przełomie lat 60/70tych, to było o co pytać. Samo tłumaczenie zajęło mi nieco ponad trzynaście stron standardowego wordowskiego pliku, więc od razu uprzedzam, żeby zarezerwować sobie nieco większą ilość czasu na jego przeczytanie. W porównaniu z oryginałem zmieniłem większość grafik, jak również w kilku miejscach dopisałem pewne fakty, które niekoniecznie muszą być wszystkim znane, czy też podałem dane komiksów o których jest mowa w wywiadzie i które ukazały się w naszym kraju. Moje wtrącenia zaznaczone są zieloną kursywą. Tyle tytułem nieco przydługiego wstępu. Oddaję głos Billowi Mitchel'owi i Erikowi Larsenowi.

Bill Mitchel: Czy pamiętasz pierwszy komiks który czytałeś, bądź też taki który wciągnął cię w komiksy?

Erik Larsen: Nie mogę tego stwierdzić na 100%, bo dorastałem wraz z komiksami. Mój tata kupował je kiedy był mały, więc pierwszy z nimi kontakt obejmował kolekcję komiksów ze Złotej Ery. Pierwszy zeszyt jaki pamiętam, że kupiłem za swoje własne pieniądze to „Incredible Hulk” #156, ale wiem, że były przed nim jeszcze inne. Przypominam sobie, że „podwędziłem” sposób rysowania Batmana przez Sala Amendolę z jednego z numerów „Detective Comics”, więc można powiedzieć, że Dragon „wyskoczył” z Batmana. A ja rysowałem komiksy zanim jeszcze zacząłem je kupować.

Czy miałeś jakiegoś ulubionego artystę w czasach swojego dzieciństwa?

Pierwszym, którego znałem z imienia i nazwiska, był Herb Trimpe, który był moim ulubionym. Ale kiedy natknąłem się na prace Jacka Kirby’ego, byłem przekonany że tak właśnie powinny wyglądać komiksy. Trimpe’a pierwszy raz spotkałem przy okazji „The Incredible Hulk”, natomiast pierwsze prace Kirby’ego zobaczyłem przy okazji „Kamandi: The Last Boy on Earth”.

Mówiłeś, że tworzyłeś swoje pierwsze komiksy już w czasach dzieciństwa. Czy wiedziałeś już wtedy, że chcesz z nimi związać swoją karierę zawodową, czy miałeś jeszcze inne aspiracje?

To było to co zawsze chciałem robić – komiksy rysowałem od zawsze. Kiedy byłem w pierwszej klasie podstawówki, pewien starszy chłopak odkrył, że umiem rysować i skopiowałem dla niego kilka rysunków Popeye’a i Myszki Miki. Z tego co pamiętam, zapłacił mi on za nie flamastrami i była to dla mnie najlepsza rzecz na ziemi. Pomysł, że mogę rysować i dostawać za to zapłatę, zaczął kiełkować. Rysowałem nieustannie. Wydaje mi się, że pomysł na postać Dragona powstał chwilę później, ale nie mogę dokładnie określić daty. W drugiej klasie przeszedłem do szkoły bardziej otwartej na poszczególnych uczniów, bez wyraźnego planu nauczania. Jej idea była taka, że dzieciaki są po prostu ciekawe świata i chcą się uczyć same z siebie, więc było to miejsce gdzie nauczyciele są cały czas dostępni i pomocni. Pamiętam, że spędziłem kilka dni tylko na rysowaniu.

Dragon był z tobą od początku, jeszcze zanim stałeś się profesjonalistą. Czy od zawsze był taką samą postacią, czy też znacząco wyewoluował od czasów twojego pomysłu z dzieciństwa?

Zmieniło się całkiem sporo. Dragon był kombinacją Kapitana Kirka, Batmana, Speed Racera i Kapitana Marvela. Oryginalnie był on superbohaterem z miejsca, które nazywałem Czerwoną Planetą - mieszkał w górach i opuszczał je, żeby walczyć ze złem. W tamtym momencie był on w zasadzie kimś w rodzaju Batmana z innej planety. Miał pelerynę, kaptur i pas o długości 9 jardów (około 8,1 metra).

Miałem jeszcze kilka innych postaci, które lubiłem; klon Speed Racera o nazwie Flash Mercury (heros o takim imieniu występuje od czasu do czasu w „Savage Dragonie”) czy postać podobną do Kapitana Kirka, której imię wyleciało mi z głowy. W pewnym momencie stopiłem te trzy postacie w jedną i tak powstał mój nowy Dragon. Jakiś czas później trochę to pozmieniałem i o tej pory Flash Mercury przemieniał się w Dragona przy pomocy magicznego słowa - tak jak to robił Captain Marvel. W tym początkowym momencie tworzenia mogłem być wszędzie – robiłem wszystko to, co uważałem, że jest ciekawe. Kasowałem jedną wersję Dragona i zastępowałem go innym, ledwo co wyjaśniając to w fabule. Rok później Dragon był Williamem Johnsonem. Mógł on przemienić się w Dragona na tej samej zasadzie, na której Bruce Banner stawał się Hulkiem. Przy czym cały czas nosił on (Dragon) maskę, którą kilka lat później mu odebrałem. Oddzieliłem Williama od Dragona i od tej pory stał się on zielonym kolesiem z płetwą na głowie.

Wydawałeś fanzin „Graphic Fantasy”, zawierający historię „The Dragon”, która pozwoliła ci zaistnieć w innym magazynie komiksowym – „Megaton”. Czego nauczyłeś się z tego całego przedsięwzięcia jakim była produkcja „Graphic Fantasy”? Chodzi mi nie tylko o sam proces jego powstawania, ale również promocję siebie i swoich bohaterów.

Każdego dnia uczyć się czegoś nowego, wszystko co robisz jest doświadczeniem. To był pierwszy raz kiedy stworzyłem cały komiks na dużym formacie papieru, po czym zmniejszyłem go. W liceum miałem zajęcia z rysunku / komiksu i widziałem jak przebiega cały ten proces, dodatkowo książka „How to Draw Comics the Marvel Way” była już dostępna i lektura jej również bardzo mi pomogła. Używanie prawdziwych narzędzi i możliwość zobaczenia jak prace wyglądają po zmniejszeniu, było bardzo pomocne. Kiedy „Graphic Fantasy” ujrzało światło dzienne, wysyłaliśmy kopie do wszystkich ludzi, których uważaliśmy za takich, którzy będą chcieli je zrecenzować. Kilku z nich rzeczywiście to zrobiło i to małe nagłośnienie sprawy zaprowadziło mnie do Gary’ego Carlsona i jego „Megatona”.

Uważasz, że ludzie, którzy chcą związać się z komiksami na poważnie, powinni spróbować publikowania swoich rzeczy przez samych siebie? Jakaś rada, której mógłbyś im udzielić?

Jeśli chcesz robić komiksy – po prostu je rób. Nie pozwól nikomu wejść ci w drogę. Po prostu pisz, rysuj i wydawaj komiksy. Możesz je sam wydrukować, bądź zrobić kserokopie, które będziesz mógł później pokazać innym. Ważne jest, że robisz coś, co pozwala ci zauważać błędy, których możesz później uniknąć. Patrząc na swoje prace zmniejszone do formatu komiksu, widzisz co trzeba jeszcze przerobić dla przejrzystości historii. Pamiętam, że na początku rysowałem mnóstwo ciasnych, małych kadrów z mnóstwem detali, które po zmniejszeniu stawały się nieczytelnymi bazgrołami.

Czy uważasz udział w magazynie „Megaton” za swoje wejście do komiksowego przemysłu? Jak w ogóle doszło do tego, że tworzyłeś dla tego pisma?

„Megaton” był pierwszą płatną pracą. I owszem, uważam to za moje wejście na rynek, które bardzo mi pomogło w przyszłej karierze. Wydawca i scenarzysta „Megatona” Gary Carlson, przeczytał recenzję „Graphic Fantasy”, po czym kupił mój zin i skontaktował się ze mną. Pracował on wtedy nad pewną antologią i szukał ludzi, którzy mogli mu w tym pomóc. Byłem całkiem chętny do tego.

Czego nauczyła cię praca przy „Megatonie”?

Pomogła mi ona udoskonalić kilka rzeczy i nauczyła nieco odnośnie współpracy z innymi. Razem z Garym stworzyliśmy postać Vanguarda, co było dla nas mnóstwem zabawy. Jestem jednak pewien, że doprowadzałem go do szaleństwa, bo szybko zrobiłem co do mnie należało i prosiłem o więcej. Próbował on więc pośpieszać innych artystów biorących udział w tym przedsięwzięciu, ale mimo to nie posuwali się oni z pracami nad swoją częścią, a ja byłem obok i mówiłem „Daj mi więcej do roboty!”. Lata później, Gary przyznał, że powinien mi powierzyć pracę nad całym numerem, dzięki czemu byłaby możliwość opublikowania większej ilości numerów tego magazynu. Pomiędzy numerem pierwszym a drugim była dwuletnia przerwa, ponieważ inni artyści dostawali w międzyczasie lepsze propozycje i zostawiali nagle biednego Gary’ego albo po prostu nie mogli zebrać się do kupy i zrobić na czas swojej części materiału.

„Megaton” poprowadził cię do pracy nad serią „DNAgents” dla Eclipse Comics oraz jednorazowego występu przy okazji „Thora”. Myślisz, że twoje wcześniej publikowane prace pomogły ci zdobyć te nowe zlecenia w takim samym stopniu jak twoje rysunkowe zdolności?

Tak, oczywiście. Zresztą spędziłem również trochę czasu w AC Comics rysując „Sentinels of Justice”, „Nightveil” czy kilka innych rzeczy. Każde zlecenie prowadziło do następnego. Przez lata nie dawałem spokoju Jimowi Shooterowi i kiedyś w Chicago poszedłem do niego i pokazałem górę komiksów mojego autorstwa. Jim powiedział „Więc co, jesteś teraz profesjonalistą?”, odpowiedziałem „Jasne”. Następnie spytał czy chciałbym stworzyć historię dla „Marvel Fanfare”, na co powiedziałem „Jasne, czemu nie pogadamy o tym teraz, podczas konwentu?”, co spotkało się z jego pozytywną reakcją. Usiedliśmy na zewnątrz baru i rozmawialiśmy o tym, co później stało się owym występem w jednym numerze „Thora” (#385, listopad 1987 r.). Kiedy go narysowałem, wszystkie drzwi stały przede mną otworem. Opuściłem „DNAgents” i wylądowałem na chwilę (póki co!) w „The Amazing Spider-Man”.

Tak więc „Thor” pomógł ci w zdobyciu zlecenia na gościnną pracę przy „Amazing Spider-Manie” (#287, kwiecień '87 r.). Czy praca przy tym jednym numerze przygód ikony Marvela była dla ciebie bardzie ekscytującym czy stresującym przeżyciem? Pamiętając, że w swojej historii jeszcze kilkukrotnie wracałeś do przygód tego bohatera, muszę spytać czy jest to jakiś twój ulubieniec?

Lubiłem Spider-Mana, ale nie był to dobry okres, żeby pracować przy jego przygodach. Miał on wtedy ten swój czarny strój, a historia przy której pracowałem była zwyczajnie głupia. Musiałem użyć znacznie więcej kadrów tak żeby to pasowało do poszczególnych stron. Cały czas uczyłem się komiksowego rzemiosła i było tam zbyt dużo momentów z akcją, żebym mógł jakoś to uprościć. Nie wyglądało to dobrze. Głupkowaty kostium, Hobgoblin i cała ta reszta nie sprawiła, żebym czuł, że pracuję nad Spider-Man’em.

W tym czasie narysowałeś gościnnie kilka rzeczy dla DC, jak „Secret Origins” czy „Supermana”. Czy praca nad tymi tytułami otworzyła ci drzwi do pierwszego regularnego zlecenia, jakim była praca nad „Doom Patrol”?

W DC zwolennikiem moich prac był Mike Gold, który próbował mnie zdobyć do przygód „Teen Titans”. Skończyłem pracując nad „Teen Titans Spotlight” i jednym numerze „Secret Origins” w którym występował Nightwing. Mike ustawił dla mnie kilka rzeczy. Pierwsze co narysowałem to crossover Doom Patrol / Suicide Squad. To zaprowadziło mnie do regularnego rysowania serii „Doom Patrol”.

Byłeś fanem tej drużyny? Czy po prostu skorzystałeś z możliwości regularnej pracy nad tytułem?

Nie byłem za bardzo zaznajomiony z Doom Patrolem. Z Teen Titans znałem Robotmana i zapoznałem się jedynie z ich powrotem na łamach „Showcase”, przy czym żadnej ze starych historii nie czytałem. Chciałem regularnie pracować nad jakimś tytułem, co umożliwiła mi ta seria, więc skorzystałem z okazji.

Powrót do Marvela przyniósł kilka innych jednonumerowych występów zanim na dłuższy czas trafiłeś do „Punishera”. Czy praca nad tą postacią była dla ciebie przyjemnością, czy też jedynie kolejną okazją do otworzenia następnych drzwi w Marvelu?

Nie byłem fanem Punishera. Lubiłem to, co Mike Baron napisał dla „Nexusa”, ale nie uważam, żeby jego historia z Frankiem była równie mocna. Podjąłem się tej roboty, bo byłem tak naprawdę gościem z Marvela i liczyłem, że zaprowadzi mnie to do pracy nad jakimś tytułem Jacka Kirby’ego. Wiedziałem, że to dobre zadanie (Punisher). Nie zabrało mi jednak dużo czasu, żeby stwierdzić, że nie pasuję do tego tytułu. Lubiłem rysować niezwykłe rzeczy, a Punisher nie był czymś takim. Wymagano ode mnie realnie wyglądających samolotów i karabinów i rysowanie ich przychodziło mi z prawdziwym trudem (pięć numerów „Punishera”, przy których maczał palce Larsen, ukazało się u nas za sprawią TM-Semic: „Punisher” 5-7/91).

Czy pracując wtedy zarówno dla DC jak i Marvela, wolałeś któreś wydawnictwo bardziej od drugiego? Czy jedno z nich miało bardziej atrakcyjną bazę postaci nad którymi chciałeś pracować?

Zawsze byłem większym fanem Marvel Comics. Preferowałem ich bohaterów.

Odszedłeś od „Punishera” by pracować przy „Marvel Comics Presents”, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Co się stało z przygodami Novy, twojego autorstwa?

Byłem wielkim fanem tej postaci i chciałem zarówno pisać jak i rysować jej przygody. Przyniosłem swoje projekty na potrzeby „Marvel Comic Presents” Terry’emu Kavanagh’owi, który je zaakceptował. Mając to w garści, odszedłem z „Punishera”. I wtedy wszystko się rozpadło. Wprowadzono w tamtym czasie grupę The New Warriors (do której należał również Nova) i pracowano nad serią z ich przygodami. Moja historia nie pasowała do wizji Fabiana Niecezy, więc została anulowana a ja zostałem bez pracy. Terry zaoferował mi wtedy serię „Excalibur”, więc nie mając nic lepszego do roboty, przyjąłem ją. Nie żywiłem żadnej miłości do tej grupy, ale wziąłem to co było mi dane. Terry powiedział mi, że próbował ściągnąć do inkowania Al’a Milgroma, ale nie miało to jednak miejsca. Ostatecznie został do tego zatrudniony Terry Austin i wykonał tak świetną robotę, że już przestaję narzekać.

Koniec końców przejąłeś po Todd’zie McFarlane schedę regularnego artysty „Amazing Spider-Mana”. Czy był to dla ciebie najważniejszy moment twojej kariery?

W tamtej chwili tak. Ale Spider-Man nie był tym co do mnie pasowało. Po prostu skłaniałem się bardziej w stronę masywnych postaci jak Thing, Hulk czy Thor, a Spider-Man taką nie był. To była dobra fucha, która sprawiała przyjemność, ale przyszło mi to jednak z trudem.

Czy czułeś jakąś presję zastępując McFarlane’a, który zostawił po sobie wyraźny ślad na tej postaci i stał się dzięki temu jednym z najważniejszych twórców tamtych czasów?

Kiedy kilka lat wcześniej pracowałem przy „Doom Patrol”, gdzie fani serii nienawidzili mnie za to, co zrobiłem zastępując Steve’a Lightle. Wiedziałem, że przychodząc w takim a nie innym momencie do Spider-Mana, będzie to dziesięć razy gorsze niż wtedy. Na szczęście mój styl rysowania nie był aż tak daleki od tego co robił Todd, więc dodałem nieco tu, nieco tam, tak żeby przejście do mojego własnego sposobu rysowania było nieco łatwiejsze - tak jak to zrobił John Romita Jr., kiedy zastąpił Paula Smitha w X-Men. Kiedy już przeszedłem do mojego własnego stylu, nie było to tak gwałtowne i niespodziewane jak w przypadku mojej pracy przy „Doom Patrol”, a czytelnicy wyglądali na zadowolonych. W każdym razie sprzedaż tytułu poszła do góry.

Ponownie zastąpiłeś Todda McFarlane’a, kiedy odszedł on z bezprzymiotnikowego „Spider-Mana”, tym razem zarówno pisząc i rysując ten tytuł. Był to pierwszy raz kiedy miałeś szansę odpowiadać za całość historii od czasów, kiedy tworzyłeś i publikowałeś swoje rzeczy własnym sumptem?


Wcześniej napisałem jeszcze trzyczęściową historię ze Spider-Manem i Wolverinem do „Marvel Comic Presents” (wydane u nas przez TM-Semic – „Spider-Man” numer 6/1991). Pamiętam jeszcze, że w takim samym stopniu odpowiadałem za przygody Novy i jeszcze kilku innych podobnych projektów, które ostatecznie nie zostały nigdzie wydane. Nie byłem więc kompletnym nowicjuszem jeśli chodzi o pisanie i rysowanie jednocześnie.

Miałeś dużo swobody przy swoich scenariuszach, czy też wydawca w szczegółach wykładał ci co i jak ma wyglądać?

Pomysł był całkowicie mój. Naniesiono jedynie kilka poprawek, no i z jakichś powodów nie mogłem użyć postaci Wolverine’a, ale początkowa idea była moja.

Historia „The Revenge of the Sinister Six” (TM-Semic „Spider-Man” nr 8-9/93 r.; historia pt. „Zemsta Sinister Six”) była wypchana Marvelowymi postaciami – począwszy od Ghost Ridera, po Hulka, jak również Deathloka i innych. Czy była to dla ciebie i twoich pisarsko-rysowniczych zdolności pewnego rodzaju próba co do tego jak wielu bohaterów będziesz potrafił umieścić w tej jednej historii?

Idea była taka aby zmierzyć ze sobą takie grupy jak New Fantastic Four (Spider-Man, Ghost Rider, Wolverine i Hulk) i Sinister Six – okazało się jednak, że odpadł Wolverine i powstał pewnego rodzaju miszmasz. W końcu to ja zastąpiłem Todda i bardzo chciałem, żeby sprzedaż tytułu nie spadła. Nie chciałem być tym, o którym będzie się mówić, że „zabił” Spider-Mana.

Jaka była twoja rola w powstaniu i rozwoju Image Comics? Czy kiedy dołączałeś do wydawnictwa to było już kilka osób na pokładzie, czy też byłeś tam od samego początku?

Byłem tam od pierwszego dnia. Wszystko zaczęło się ode mnie, Roba Liefelda i Jima Valentino. A idea wyszła od rozmowy z Davem Olbrichem z Malibu Comics. Rob był bardzo zainteresowany robieniem serii na kształt X-Menów, tyle że poza Marvelem. „Odkrył”, że nie mają oni praw do litery „X”, więc czemu nie spróbować? Spytał Dave’a czy ten opublikowałby jego komiks pod szyldem Malibu, i ten odparł „Tak, opublikuję rzeczy każdego z was”. Ziarno zostało zasiane.

Czy „Savage Dragon” był twoim pierwszym pomysłem na komiks dla Image Comics, czy też na początku miałeś plany odnośnie innych twoich postaci?

Rozważałem „SuperPatriota”. Zamierzałem go przedstawić szerszej publiczności już przy okazji mojej historii dla Marvela „Zemsta Sinister Six”, ale wydawca był temu niechętny, ponieważ była tam scena w której strzelał on w centrum handlowym, a dodatkowo nosił on maskę wykonaną z amerykańskiej flagi. Myślał (wydawca), że to będzie zbyt kontrowersyjne, więc dokonałem pewnych zmian. Razem z Fabianem (Niciezą) mieliśmy przejąć serię „X-Factor” i wygląd (SuperPatriota) miał być nową, przeprojektowaną wersją postaci, która zwała się Crimson Commando. Mieliśmy skrócić jego imię do zwykłego Commando, ale niestety nie dostaliśmy ostatecznie tej roboty. Fabian wprowadził tę postać do swoich „X-Men’owych” annuali, a ja odpłaciłem mu się w ten sposób, że heros ten pojawił się w mojej historii dla Spider-Mana. Skończyło się na tym, że zmieniłem jego imię na Cyborg-X, ale jeśli przeczytacie jego dialogi – które pochodzą z historii Fabiana dla X-Men – to zauważycie, że to po prostu wspomnienia tej samej postaci.

W każdym razie wcześniej obiecałem sobie, że jeśli kiedykolwiek zacznę profesjonalnie pracować nad Dragonem, to będę to robił już do końca życia. A że nie chciałem być uwiązany tym przyrzeczeniem już w tamtej chwili, to stąd moja chęć zabawy z SuperPatriotem. Ale ostatecznie się złamałem. Najzwyczajniej w świecie bardziej lubiłem Dragona i pomyślałem, ze powinienem zrobić z nim krok naprzód.

Pierwotnie „Savage Dragon” pojawił się jako mini-seria. Czy testowałeś grunt z nową postacią? Czy zostawiałeś sobie otwartą furtkę?

W tamtej chwili miałem jeszcze inne plany co do Marvela i DC. Zamierzałem najpierw zrobić tę mini-serię, a później zając się innymi - „Novą” dla Marvela i „Lobo” dla DC – po czym wróciłbym do regularnego już tytułu z Savage Dragonem. Nie muszę mówić, że nic z tego nie wyszło.

Czy byłeś zaskoczony ilością sprzedanych egzemplarzy swojego nowego tytułu? 640.000 (w takiej ilości rozszedł się pierwszy numer on-goinga „Savage Dragon”) jest olbrzymią liczbą dla nowego charakteru i jego nowej serii.

Nie była to dla mnie wielka niespodzianka, patrząc na to jak sprzedawało się „Youngblood” (autorstwa Roba Liefelda). Ale żeby była pewność – byłem zadowolony.

Przy okazji innych wywiadów wspominałeś, że zatrzymałeś pieniądze, które zarobiłeś w tych pierwszych latach istnienia Image Comics. Przewidywałeś, że sprzedaż z tamtych czasów nie będzie trwała wiecznie? Czy o prostu nie widziałeś potrzeby by je wydawać?

Spłaciłem swój kredyt hipoteczny. A później nie miałem już żadnej wyraźnej potrzeby, żeby gromadzić te pieniądze. Nie jestem typem materialisty, nie kupuję sobie kilku samochodów. Tak naprawdę to nie kolekcjonuję niczego innego oprócz komiksów. To był o prostu rozważny krok. Miałem przeczucie, że te dobre czasy nie przetrwają długo i kiedy widziałem innych inwestujących swoje pieniądze w nowe studia komiksowe, mój zmysł podpowiadał mi, że nie jest to dobry pomysł. Rozegrałem to ostrożnie. Pomogło również to, że w 1992 roku ożeniłem się, a moja partnerka należy do osób dosyć ostrożnych. I ja tak też postępowałem.

Co stało za tym, że zrobiłeś z Savage Dragona policjanta, a nie kogoś w rodzaju nieoficjalnego „stróża prawa i porządku” jak to bywa w przypadku większości superbohaterów? Większym sensem było wcielenie go do sił policji?

Moim zamiarem było podążać w stronę historii, które stworzyłem jako dzieciak. W tych młodzieńczych latach Dragon był superbohaterem i ostatnie dwie historie, które wtedy z nim zrobiłem, ukazały w moim „Graphic Fantasy”. Chciałem wystartować z zupełnie innego miejsca, aby później podążyć ku tym wczesnym historiom, a następnie zrobić coś nowego. W tamtych czasach Dragon był częścią rządowej supergrupy i zastanawiałem się, co też mogłoby to poprzedzać. Miałem kumpla, który pracował w policji i wyglądało to na dobry punkt startowy.

Miałeś jakiś ogólny plan gdzie chciałeś zaprowadzić „Savage Dragona”, kiedy zaczynałeś z regularną serią? Czy po prostu pracowałeś z numeru na numer, od jednej historii do drugiej?

Miałem historię w kierunku której podążałem i ogólny pomysł na to gdzie chciałem dojść, ale nie było to coś sprecyzowanego. Była grupa postaci, którą chciałem wprowadzić do serii oraz historie którymi chciałem się zająć, ale gdybyś spytał mnie co będzie się działo w danym numerze, nie potrafiłbym ci odpowiedzieć.

W przeciwieństwie do niektórych założycieli Image, nie wyglądało na to żebyś bardzo szybko zajął się rozwijaniem swojego zakątka uniwersum w takim stopniu jak to inni zrobili, zakładając osobne studia wypełnione twórcami i tytułami. Był to świadomy wybór z twojej strony?

Chciałem robić to co będzie ode mnie zależne. „Savage Dragon”, „Vanguard” i „Freak Force” jako regularne serie brzmiało rozsądnie, cała reszta miała być mini-seriami. Założenie własnego studia i zarządzanie talentem innych zapowiadało się jako konieczność odejścia od rysowania na dłuższy czas i mogło też być finansowo dosyć ryzykowne. Wszystko co robię ma swój cel i nie chciałem wypuszczać produktu tylko ze względu na fakt wypuszczenia czegoś nowego. Chciałem aby każda seria miała swój własny cel i tożsamość.

Czułeś jakąś rywalizację pomiędzy poszczególnymi założycielami wydawnictwa, o której kilku z nich później wspominało? Czy byłeś bardziej skupiony na wydawaniu najlepszych tytułów pod szyldem Image? Czy była wywierana presja na to, żebyś wydawał więcej komiksów?

Nie czułem się częścią tego o czym mówisz. Pozwoliłem innym walczyć do upadłego. Nie chodziło nigdy o to, żeby być numerem jeden, tylko o to, żeby robić takie komiksy, jakie sam bym chciał czytać. Tworzyłem je dla siebie – dla dzieciaka, który siedzi we mnie – dla fana.

Były jakieś problemy w robieniu „Savage Dragona” i nadzorowaniu twoich innych tytułów jednocześnie? Czy też unikałeś bezpośredniego doglądania ich i twórców, tak żebyś mógł skupić się na swojej serii?

Jasne, był to problem. Miałem nad wszystkim kontrolę. Chodziło o to, żeby wiedzieć gdzie i kiedy się wycofać. Wszystko przy czym pracowałem zaczynało się od określenia statusu danej postaci. Zaczynałem od powiedzenia sobie „Ten heros jest tu i chcę go zabrać tam”. Było tak nawet z tytułami, przy których byłem jedynie redaktorem. Zazwyczaj sprawdzało się to całkiem nieźle, ale w kilku przypadkach zawiodłem.

Czy herosi tacy jak SuperPatriot, Freak Force czy Deadly Duo byli postaciami, które również stworzyłeś w czasach dzieciństwa, czy już podczas pracy w Image Comics?

Koncepcja SuperPatriota bazowała na superbohaterze, którego wymyśliłem będąc dzieckiem, ale tak naprawdę w tym przypadku chodziło o danie mu wyposażenia jakie stworzyłem na potrzeby Commando. Freak Force byli mieszaniną starych i nowych pomysłów – Barbaric, Richochet i Rapture byli nowi, a Dart i Horridus były starymi pomysłami. Mighty Mana wymyśliłem do pojedynku z Vanguardem w „Megaton” #2. SuperPatriota przerobiliśmy. Deadly Duo stworzyłem w szóstej klasie wraz z moim kolegą Aaronem Katzem, który wyszedł z pomysłem Kill-Cata. Wszystkie te postacie nieco ulepszyłem na potrzeby swoich komiksów.

Jak byli wybierani nowi twórcy – tacy jak Dale Keown czy Larry Stroman - podczas pierwszego dużego rozszerzenia się składu wydawnictwa, w pierwszych latach jego działalności? Sami się do was zgłosili, czy to wy zgłosiliście się po nich? Czy ich dodanie do grupy było poddane głosowaniu?

Przebiegało to dosyć chaotycznie, w większości to my ich pytaliśmy o taką możliwość. Todd był bardzo aktywny na polu rekrutowania nowych artystów, zresztą tak samo jak cała reszta. Czasami dzwoniliśmy wszyscy między sobą, żeby to uzgodnić, a czasami nie.

Jednym z zespołów twórców, którzy zrobili serię z SuperPatriotem, byli pomysłodawcy „Invincible” – Robert Kirkman i Cary Walker. Czy w tych wczesnych latach widziałeś jakim potencjałem dysponuje Kirkman? Spodziewałeś się jak bardzo płodnym artystą stanie się on dla Image?

Robert zwrócił się do mnie w momencie, kiedy byłem bardzo zainteresowany pomysłem robienia innych tytułów. Miał w ręku historię, którą chciał opowiedzieć, a ja znałem go już od czasów „Battle Pope”. Wiedziałem, że Robert bardzo chce zrobić serię dla Image, ale nie miał do tej pory za dużo szczęścia z Jimem Valentino, który był wtedy głównodowodzącym w wydawnictwie, więc po prostu pozwoliłem mu to zrobić. Kirkman pokazał, że jest w stanie zrobić komiks od początku do końca. I to jeszcze dobry komiks. Zaprowadziło go to do „Invincible” i udowodniło, że potrafi robić komiksy w cyklu miesięcznym. Wiedziałem, że ten gość ma dużo ikry. Nie wiedziałem tylko, że stanie się aż tak dobry.

Czy są gdzieś jacyś artyści, których chciałbyś zobaczyć jak tworzą dla Image Comics?

Oczywiście – jest ich mnóstwo. Głównie dlatego, że chciałbym zobaczyć, co ci goście mają do zaoferowania. Widziałem milion ludzi rysujących Spider-Mana czy Batmana – ale to, że przy nich pracowali, nie za bardzo mnie obchodzi. Bardziej interesuje mnie to co mają oni własnego do zaoferowania. Mogłyby być setki bohaterów takich jak Savage Dragon, Hellboy, American Flagg czy Invincible, ale nie poznamy ich póki ich potencjalni twórcy siedzą i pracują nad Iron Man’em czy Green Lantern’em.

Twój Dragon pojawił się również w kreskówce, jak również powstało kilka jego zabawek. Czy miałeś w nie jakiś wkład i czy pasował ci efekt finalny?

To był zarówno sukces jak i porażka. Miałem pewien wkład do kreskówki, ale nie miałem szans większej kontroli końcowego efektu. Na przykład przesyłano mi taśmy, na których ludzie czytali dialogi bohaterów, a później nie uwzględniano moich decyzji, co było całkiem frustrujące. Z zabawkami różnie - do tych od Playmate zaprzęgłem mojego własnego gościa, rzeźbiarza Clayburne’a Moore’a, który zrobił figurki Battle-Damage Dragona i She-Dragon, które były niesamowite. Niektóre z pozostałych były już jednak mniej ciekawe. Uwielbiam za to poziom detali jaki uwzględnili ludzie od Todd’a do jego serii figurek, ale mam kilka zastrzeżeń co do twarzy mojego herosa.

W 1998 wróciłeś do DC, żeby zrobić swój run w „Aquamanie”, podobnie jak dodatkowe rzeczy dla Marvela z seriami takimi jak „Nova”, „Defenders”, „Fantastic Four” i „Wolverine”. Czemu wróciłeś po tylu latach pracy z własnymi postaciami? Brakowało ci pracy z bohaterami tych dwóch wydawnictw?

Tak, brakowało mi tego. Pomyślałem sobie, że jeśli popracuję nieco gdzieś indziej, pomoże mi to bardziej skupić się na swoich własnych tytułach i pomóc „Savage Dragonowi”. Myślałem, że będzie to niezła zabawa, jednak nie było to do końca takie jak sobie zakładałem.

Przez lata starałeś się o możliwość opowiedzenia swojej historii Novy – pierwszy raz przy okazji „Marvel Comics Presents” i drugi po odejściu od serii ze Spider-Manem. Czy w końcu udało ci się zrobić to co zamierzałeś? Jako że, nieustannie próbowałeś podjąć pracę nad tą postacią, co w końcu ci się udało, można chyba powiedzieć, że jest on twoim ulubieńcem? Czy był jakiś aspekt tej postaci, którym byłbyś najbardziej zainteresowany?

„Nova” był pierwszym komiksem, za którym podążałem od pierwszego numeru. Nie było zbyt wiele nowo startujących serii w latach 70-tych, więc każdy tytuł z którym zaczynałem swoją przygodę ukazywał się od wielu lat. Z serią „Nova” miałem możliwość obcowania od pierwszego dnia, kiedy ujrzała ona światło dzienne, a poza tym bardzo lubiłem tę postać. Uważam, że Fabian Nicieza zrobił straszną rzecz, kiedy miał możliwość prowadzenia tego herosa. Zrobił z niego zupełnie innego bohatera, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Więc sam chciałem zrobić to, co uważałem za „właściwego” Novę. To był mój cel – przywrócić go takim jakim był wcześniej.

Pamiętam pracę nad „Doom Patrol” i obserwowanie jak Paul Kupperberg (scenarzysta) powoli budował ten tytuł, wprawiał maszynę w ruch. Pamiętam jak bardzo żałowałem, że po moim odejściu od serii Paul został zwolniony i nie dano mu możliwości dokończenia tego co zaczął, opowiedzenia swojej historii do końca. Doszedł do momentu, który sobie zaplanował, użył kilku klasycznych przeciwników tej grupy, ale wyglądało na to, że było zbyt dużo „wypełniaczy”, które go pogrzebały.

Wiedziałem, że „Nova” był tytułem, który ciężko będzie sprzedać w porządnej ilości, więc spróbowałem zaatakować ze wszystkich sił to „wrogie terytorium” i zrobić wszystko to co chciałem zawsze w tym temacie zrobić. W tych siedmiu numerach użyłem wszystkich największych przeciwników Novy, co było bardzo zgodne z oryginalną wersją postaci i jej przygód. Nie muszę mówić, że fani „New Warriors” nie bardzo to załapali. Co jest dziwne, bo zarówno w mojej serii jak i tym co się wyprawiało na łamach „New Warriors” postanowiono nieco odświeżyć tę postać, więc moje podejście do niej nie było jakieś przesadnie radykalne. Jednak fani porównywali Novę do tego co sami kiedyś czytali, a dla większości był to właśnie czas kiedy Fabian pisał historie dla tej postaci.

Czy to ty zaproponowałeś DC swoje usługi odnośnie „Aquamana”? Czy było to raczej na zasadzie zobaczenia czy mają oni coś wolnego do roboty i trafiło właśnie na tę postać?

Pewnego razu zadzwonił do mnie Chris Eliopoulos (który zajmował się liternictwem do pierwszych stu numerów „Savage Dragona”) i powiedział, że DC szuka scenarzysty do tej serii. Rozmawialiśmy o tym dłuższy czas i mieliśmy wystarczająco dużo pomysłów, aby dać tej jej szansę i spróbować swoich sił. Rzuciłem im pomysł, na który się zgodzili.

Seria “Fantastic Four: The World's Greatest Comics Magazine” wpasowana była w klasyczny run Stana Lee i Jacka Kirby'ego. Czy był to dla ciebie taki „twórczy kopniak”, jako fana Kirby’ego i Fantastycznej Czwórki?

Był. Życzyłbym sobie jednak, żeby efektem końcowym była lepsza seria. Tworzyliśmy to z najlepszymi intencjami, ale powstał z tego jeden wielki bałagan.

Czy rozważyłbyś jeszcze kiedyś pracę dla Marvela lub DC?

Nigdy nie mów nigdy, ale w tej chwili mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Wróćmy do Savage Dragona – na przestrzeni lat kilka razy łączyłeś jego siły z Wojowniczymi Żółwiami Ninja. Jesteś fanem tych bohaterów? I czy był to twój pomysł, aby włączyć ich serię z przygodami do Image Comics?

Byliśmy kumplami razem z Michaelem Dooney’em, który pracował dla Mirage Comics (wydawca „Teenage Mutant Ninja Turtles”) i chciałem po prostu zrobić z nim jakiś crossover. Nie pałam wielką miłością do tych Żółwi – lubię ich, ale nic ponad to. Kiedy Mirage zaprzestało publikowania ich przygód, spytali mnie czy ja mógłbym to wydać pod szyldem Image i zgodziłem się.

W ciągu tych wszystkich lat, Dragon nie raz był przez ciebie masakrowany, nie tylko w znaczeniu fizycznym, ale i psychicznym. Myślisz, że to zły los, który heros napotyka i z którym musi sobie radzić, jest taki przyciągający?

Z pewnością duża w tym jego zasługa. Od czasu do czasu życie takie jest – po zadanym ciosie musisz dojść do siebie najlepiej jak potrafisz.

Jedną z twoich najbardziej pamiętnych, żeby nie powiedzieć kontrowersyjnych historii, było sprowadzenie Savage Dragona do piekła, gdzie był świadkiem bijatyki pomiędzy Bogiem i Diabłem, o czym informowała już sama okładka. Spodziewałeś się „ognia i siarki” od swoich fanów w reakcji na to co pokazałeś?

Nie wiedziałem czego oczekiwać. Właściwie to nie dostałem żadnego negatywnego listu odnośnie tej historii, po czym stwierdziłem, że najwidoczniej mógłbym poruszyć każdy temat.

Na łamach „Savage Dragona” dochodziło do wielu gościnnych występów herosów nie tylko z uniwersum Image, takich jak Maxx czy Invincible, ale również takich jak Hellboy (Dark Horse). Czy twórcy tych postaci dali ci wolną rękę odnośnie ich użycia, odżegnując się od końcowych efektów? Czy polegało to raczej na pewnego rodzaju współpracy?

Zazwyczaj staram się włączać w ten proces innych twórców – czasem chcą oni zobaczyć efekt finalny, a czasem nie. Z Hellboyem było tak, że Mike Mignola ostatecznie zmienił kilka dialogów i miał pewien wkład w sam scenariusz. Kiedy natomiast zrobiłem crossover ze Spawnem, żaden z twórców nie widział efektu pracy drugiego, dopóki komiks nie trafił do sklepów. To zależy od przypadku (dwunumerowy crossover ze Spawnem miał miejsce w poprzedzającym wspomnianą wyżej walkę Boga i Diabła „Savage Dragon” #30 i „Spawn” #52, wydanym swego czasu przez Mandragorę – nr 28, 2004 r.).

W Image nie obyło się bez wiadomości przeznaczonych dla pierwszych stron gazet – dwie najważniejsze dotyczyły odejścia z różnych powodów Roba Liefelda i Jima Lee. Nagromadzenie tylu osobowości przy zakładaniu wydawnictwa było problemem?

Problemem było to, że zamiast być dla siebie partnerami, byliśmy konkurentami, którzy czasem atakowali siebie i swoje talenty. Z czasem stało się to obrzydliwe.

Jest jakaś szansa, że film z Savage Dragonem kiedyś ujrzy światło dzienne? Komu powierzyłbyś rolę Dragona, jeśli miałbyś taką możliwość?

Bruce Willis jest idealnym Savage Dragonem – chociaż obecnie jest już chyba na to za stary. To jest taki typ aktora, którego szukam. Taki, który potrafi być i zabawny i brutalny, jeśli sytuacja tego wymaga (ciężko spodziewać się innej odpowiedzi, skoro Larsen na forum Image Comics ma w swoim avatarze fanowską przeróbkę zdjęcia Willisa stylizowanego na Dragona).

Kilka lat temu, podczas Free Comic Book Day, ponownie spotkała się cała siódemka założycieli Image i powstał z tego wspólny projekt o nazwie „Image United”. Możesz powiedzieć nieco o genezie tego przedsięwzięcia i czego fani mogą po nim oczekiwać?

W przeszłości, w jednym z komiksów, Dragon połączył siły z Megaton Man’em, gdzie ja rysowałem swojego bohatera, a Dandy Don Simpson swojego i wyszło to całkiem nieźle. Co ciekawe obie te postacie wyglądały tak jak powinny wyglądać – nie było tak, że któryś z nich był „przefiltrowany” przez styl drugiego artysty. Lata wcześniej, Wally Wood rysował samą postać Daredevila w jednym z numerów „Fantastic Four”, a jeszcze wcześniej Mac Raboy narysował Captaina Marvela Jr. w przygodach dorosłego Captaina Marvela i od zawsze wydawało mi się to ciekawym pomysłem. Rysowaliśmy (założyciele Image) takie prace już wcześniej i podobną zrobiliśmy przy wspomnianym Free Comic Book Day – bardzo nam się to spodobało. Zapoznałem pozostałych ze swoim pomysłem (odnośnie „Image United”) i wszyscy postanowili w to wejść. Po czym zadzwoniłem do Roberta Kirkmana (scenarzysta tego crossoveru), który właśnie rozdawał autografy na tym konwencie. Rozmowa z nim była zabawna, ponieważ stał on wtedy przed wszystkimi tymi ludźmi i starał się bardzo ukryć o czym właśnie rozmawia.

W każdym razie prace trwają. Pierwotnie każdy z naszej szóstki miał w jednym numerze odpowiadać za layout danej części, ale okazało się to zbyt trudne do ogarnięcia, więc obecnie jest to w większości moja robota.

Daaaawno temu, wraz z numerem 13 „Savage Dragona” wziąłeś udział w pewnym przedsięwzięciu, które polegało na tym, że każdy z was (założycieli Image Comics) na jeden numer przejął serię swojego kolegi – Jim Lee był tym, który zabrał się za twojego herosa (a Larsen przejął jego „WildC.A.T.S.” #14 – opublikowane również w Polsce – „WildC.A.T.S.” 3/98). Podobało ci się to co zrobił w tym zeszycie? Dlaczego po powrocie do „Savage Dragona” zrobiłeś swój własny numer 13?

To co zrobił Jim było w porządku. Nie byłem jednak zadowolony z tego, że jeden numer robiony przez innego gościa, mógłby w pewien sposób zepsuć moją całą opowieść o tym bohaterze. Nie zrobiłem tego przeciwko Jimowi, chciałem tylko, żeby mój run pozostał nietknięty.

Nigdy nie wstydziłeś się, ani nie bałeś, wyrażać swojej opinii czy też stawać w opozycji do wszelkich newsów czy wydarzeń z przemysłu komiksowego. Uważasz, że to ważne dla twórców, aby wyrażali to co myślą? Myślisz, że byłoby więcej takich przypadków jak ty, gdyby twórcy skorzystali z większej wolności wypowiedzi, wynikającą z pracy przy własnych seriach czy też własnych wydawnictwach, a z pracy dla obcego wydawcy?

To tylko ja. Takie zachowanie może wkurzać ludzi i zrażać do siebie fanów, więc w zasadzie nie polecałbym tego. W kilku przypadkach powstała niezbyt komfortowa sytuacja, w której fani musieli się opowiedzieć za jednym bądź drugim artystą. Jako fan nie powinieneś krępować się i czytać co tylko zechcesz. Osobowość twórców nie powinna mieć tu żadnego znaczenia.

Była kiedyś taka sytuacja, że jakiś fan w dosyć wyzywający sposób ogłosił, że właśnie idzie dostać autograf na jednym z komiksów Petera Davida (on i bohater tego wywiadu nie przepadają za sobą) i powiedział to tak głośno, że nie mogłem tego nie usłyszeć. Ten wyzywający ton wypowiedzi, sprawił, że czułem się bardzo, bardzo głupio wiedząc, że ktoś chciał mi w ten sposób dopiec. W przeszłości miałem kilka nieprzyjemnych sprzeczek z innymi twórcami, ale mimo to kupowałem ich komiksy. Nie pozwolę, żeby moja opinia o danym człowieku, przesłoniła moje zdanie na temat jego prac - chciałbym, żeby fani wykraczali poza te spory, nie zwracali na nie uwagi i po prostu cieszyli się komiksami, które dają im radochę.

„Savage Dragon” jest również miejscem, gdzie możesz się uzewnętrznić. Nie tylko sprawiłeś, że Dragon poparł Baracka Obamę w wyborach prezydenckich, ale posunąłeś się do tego stopnia, że pokazałeś na jednej z okładek jak ten uderza George’a W. Busha. Czy kiedykolwiek obawiałeś się ostrej reakcji ze strony fanów po przedstawieniu tych historii?

Jasne. Ale nie pozwolę, żeby mnie to w jakiś sposób powstrzymywało. Na każdego fana, który może się nie zgodzić z tym co przedstawiam na łamach komiksu, przypada inny, którego może to ściągnąć do jego kupna. To działa w obie strony.

Posadę głównodowodzącego wydawnictwem przejąłeś od Jima Velentino. Jak do tego doszło, że objąłeś tą pozycję i kiedy już stało to się faktem, to jaki był twój plan działania?

Nie obchodziło mnie wiele z tytułów, które Jim publikował. Chciałem, żeby Image wypuszczało więcej lepszych pozycji. Rozmawiałem z innymi współpracownikami, którzy przyznali mi rację i to był koniec tamtych rządów. Moje komiksowe pochodzenie to mainstream, natomiast Jim wywodzi się z alternatywy. Miałem wrażenie, że nasze wydawnictwo za bardzo oddala się od rynku, staje się mniej znaczące przez twórców, którzy nie pozwalali nam się rozrastać. Doprowadziło to do momentu w którym nie chciałem nawet patrzeć za bardzo na to co publikowaliśmy. Zrobiliśmy swego czasu zbyt wiele amatorskich komiksów i chciałem zmienić to na lepsze.

Oddałeś później tę pozycję Ericowi Stephensonowi. Czy czułeś, że zrobiłeś już wszystko co sobie zamierzyłeś, czy też może byłeś gotowy do powrotu do tworzenia komiksów na pełnym etacie?

Miałem poczucie, że nasz statek podąża we właściwym kierunku. Chciałem skupić się na bardziej twórczej pracy, a funkcja redaktora naczelnego znacząco mi to utrudniała. Koniec końców, byłem dobrym rozwiązaniem dla Image Comics jako twórca regularnego tytułu. No i nienawidziłem być złym przykładem (jako twórca, który nie ma czasu na swoje komiksy).

Niedługo do sklepów trafi 150 numer „Savage Dragona” (w minioną środę pojawił się już 151). Czy jesteś dumny z tego, że twoja seria jest cały czas obecna na rynku i ma oddane rzesze fanów? Czy jest coś co zrobiłbyś inaczej mając taką szansę?

Zrobiłbym wiele rzeczy zupełnie inaczej, gdybym miał tylko taką szansę, ale nie jest to możliwe. Jestem szczęśliwy będąc w miejscu w którym obecnie się znajduję, ale nigdy nie jestem usatysfakcjonowany. Nie ma takiej rzeczy, której bym nie podrasował, gdyby tylko dać mi taką szansę. Jestem bardzo zadowolony, że czytelnicy są przy mnie przez tak długi czas i mam nadzieję, że zatrzymam ich przez najbliższe dekady.

Co dokładnie byś zmienił?

Skakanie po równoległych światach było – patrząc wstecz – bardziej niż lekko tylko poplątane dla wielu czytelników i uczyniło historię niepotrzebnie skomplikowaną. Jeśli miałbym zajmować się tym raz jeszcze od początku, to chciałbym zrobić coś innego, ponieważ pewne rzeczy zrobiłem już wcześniej i powtarzanie siebie, nie byłoby już taką zabawą. Ciężko wybiec w przyszłość o 50 numerów i zobaczyć gdzie podjęta decyzja cię zaprowadzi - sam ciągle zapędzam się do narożnika. Na szczęście, mam pewien plan awaryjny z Malcolmem (Malcolm Eugene Jackson Dragon – syn Savage Dragona). Jeśli kompletnie zniszczę Savage Dragona, zawsze mogę sprawić, że jego serię przejmie Malcolm. Co prawda na razie ma on dopiero 12 lat, ale moja seria osadzona jest w czasie rzeczywistym, więc kiedyś będzie starszy.

Masz zamiar pracować nad „Savage Dragonem” aż do czasu swojego przejścia w stan spoczynku? Czy nawet jego nie planujesz?

Mam nadzieję, że będę pracował nad serią aż do dnia mojej śmierci. Jeśli „Savage Dragon” będzie na mojej desce kreślarskiej kiedy odejdę, będzie można powiedzieć, że wiodłem szczęśliwy żywot.

Masz w najbliższych planach jakieś nowe projekty, czy wielkie historie?

Zawsze. Pomijając „Savage Dragona” i „Image United”, można się spodziewać kolejnych numerów „Next Issue Project” oraz innej regularnej serii, jak również specjalnego tytułu z Brucem Timem i tysiącem innych. Ciągle znajduję sobie jakieś zajęcia.

4 komentarze:

Kuba Oleksak pisze...

Długi, gęsty, ale nie nużący i ciekawy wywiadzik. Arcz, teraz czekamy na Twoją autorską, a nei tylko tłumaczoną rozmowę z Larsonem!

Maciej Pałka pisze...

Lubieję to.

Dominik Szcześniak pisze...

świetne! A wywiad z Larsonem tez chętnie przeczytam:D
lucek

Koro pisze...

Dobra robota!