niedziela, 15 kwietnia 2012

#1011 - Trans-Atlanyk 183

W tym tygodniu czeka Was podwójna dawka Trans-Atlantyku - dzisiejsza i poniedziałkowa. Nadrabiając zaległości z zeszłego tygodnia, chcemy trochę nadgonić Komix-Express, który ma już dwie edycje przewagi nad swoim starszym bratem. I dość wyjątkowo, zaczniemy od cytatu tygodnia - "Avengers vs. X-Men" sprzedaje się jak świeże bułeczki, jak zapewnia Marvel. Wszystkie kopie numeru zerowego w samej dystrybucji Diamonda doszczętnie się wyprzedały (dodruk pojawi się dopiero w maju). Pewnie to samo czeka numer pierwszy, którego zamówienia w samej sieci Diamond sięgają ponoć ćwierć miliona sztuk, a sprzedaż jest niewiele mniejsza. Dom Pomysłów zaciera ręce, fani szaleją, a sklepy komiksowe liczą zyski. A co na to konkurencja? Eric Stephenson z Image Comics nie jest do końca przekonany czy wyprzedawanie całego nakładu to dobry wynik. Takie tytuły, jak "Fatale", "Saga" czy "The Manhattan Project" również znikają z półek w ekspresowym tempie (choć pewnie ich nakłady są znacznie mniejsze) i raczej nie jest to powód do szczególnej dumy. Stephenson tłumaczy to dość pokrętnie: "kiedy dany tytuł się wyprzedaje, robi się wokół niego szum. Ale ci, którzy chcieliby po niego sięgnąć nie mogą, bo nie ma go już w sklepach. Nawet jeśli dany zeszyt czeka w drukarni na dodruk to nie ma żadnej pewności, że nowi czytelnicy po niego sięgną. Mówiąc krótko - przynosi to więcej szkody, niż pożytku". Warto brać pod uwagę, że rednacz Image mówi to z perspektywy małego (w porównaniu z medialnymi gigantami Warnera czy Disney`a) wydawnictwa, które musi się liczyć ryzykiem strat, które może ponieść potencjalne wznowienie i między wierszami wzywa comic-shopy do ponoszenia współodpowiedzialności za powodzenie danego tytułu.

Wraz z budzącymi grozę wydarzenia w małym i cichym miasteczku Wausau w stanie Wisconsin startuje nowa seria Tima Seeley`a i Mike`a Nortona zatytułowana "Revival". W przeciwieństwie do innych noirowych kryminałów, których akcja rozgrywa się w betonowej dżungli, Seeley i Norton chcieli przenieść tą mroczną stylistykę na przysłowiowe amerykańskie zadupie. Scenarzysta, który podobnie, jak i rysownik dorastał, w takim właśnie miasteczku, określa swoją nową serię, jako spotkanie "Fargo" z "Żywymi Trupami" z wielką zagadką w stylu "Lost" w tle i brzmi to naprawdę całkiem nieźle. Seeley chce napisać dobry obyczajowy horror, którego bohaterami będą postaci z krwi i kości, a nie jakieś bezpłciowe archetypy, z którymi każdy może się utożsamiać, co również wydaje się dość ciekawą deklaracją. Warto jeszcze dodać, że okładki do "Revival" przygotuje sam Craig Thompson (i Jenny Frison).

Po raz pierwszy Horror Writers Association przyznało nagrody komiksowym horrorom. Do tej pory Bram Stoker Awards były zarezerwowane jedynie dla tworów czysto literackich, ale nagrody za rok 2011 powędrowały również dla twórców powieści graficznych. Wśród nominowanych do "Superior Achievment in a Graphic Novel" znalazły się następujące tytuły:

"Anya’s Ghost" - Vera Brosgol (First Second)
"Locke & Key" vol. 4 - Joe Hill (IDW Publishing)
"Green River Killer" - Jeff Jensen (Dark Horse)
"Marvel Universe vs. Wolverine" - Jonathan Maberry (Marvel)
"Baltimore" vol. 1: "The Plague Ships" - Mike Mignola o Christopher Golden (Dark Horse)
"Neonomicon" - Alan Moore i Jacen Burrows (Avatar Press)

Pierwszym triumfatorem okazał się "Neonomicon", który w powszechnej opinii uchodzi za komiks przeciętny, jeśli brać pod uwagę największe dokonania Moore`a. Jak widać, ta "przeciętność" jednak wystarczyło, aby zgarnąć nagrodę.

Powoli schodzący z marvelowych afiszów Brian M. Bendis zdradzi tajniki swojego pisarskiego warsztatu. Ci, którzy chcieli dowiedzieć się, jak spod jego ręki wychodzą bestsellerowe historyjki obrazkowe, a nie mieli możliwości uczęszczać na jego zajęcia z tego przedmiotu w Portland, dostaną drugą szansę. W 2013 roku nakładem wydawnictwa Random House ukaże się książką-podręcznik "How to", czyli jak pisać w stylu Bendisa. Skąd taki pomysł? Scenarzysta "Avengers" miał po prostu dość próśb o porady starających się przebić do komiksowego biznesu młodych twórców i wszystkie swoje odpowiedzi i przydatne rady zawarł w jednej publikacji. Znajdą się w niej szczegóły dotyczące jego warsztatu - od planowana wielkich eventów, przez strukturę pojedynczego zeszytu, aż po realizację swoich autorskich pomysłów. Bendis poświęci również kilka akapitów temu, jak przetrwać w branży, które wręcz słynie z tego, że wykorzystuje twórców i kradnie ich prace.

W ofercie Dark Horse Comics podczas Emerald City Comic-Conu pojawiło się mnóstwo interesujących pozycji. Bardzo intensywnie promowana jest nowa kryminalna seria "Colder" pisana przez Paula Tobina z rysunkami Juana Ferreyra, którzy poprzednio pracowali razem nad "Falling Skies". Estetyka noir wymieszana z grozą nie jest tym, z czym kojarzyłbym Tobina. Scenarzysta znany jest ze skryptów do komiksów ukazujących się w labelu "Marvel Adventures", przeznaczonym dla młodszych czytelników, ale sam pisarz mówi, że horror i kryminalne zagadki niezmiernie go fascynują. Głównym bohaterem "Colder" będzie Declan Thomas, którego temperatura ciała ciągle spada. Jeszcze nigdy nie chorował, nie odczuwa bólu, a mimo tego, że urodził się w latach czterdziestych, na początku nowego tysiąclecia wciąż wygląda na żwawego trzydziestolatka. Co jest przyczyną takiego stanu? Dowiemy się pod koniec roku - premiera została zaplanowana na listopad.

Steve Niles wraz z Scottem Morse`m pracują nad kolejnym wspólnym projektem. Tym razem będzie to nowa seria "Criminal Macabre", tytułu znanego również Polsce. Nowe przygody detektywa Cala McDonalda ukaż się już w sierpniu, na łamach mini-serii zatytułowanej "The Iron Spirit". Jeden z najważniejszych komiksów Dark Horse Comics z lat dziewięćdziesiątych, czyli "Ghost" zostanie odnowiony przez Kelly Sue DeConnick i Phila Noto. Zarówno scenarzystka nowego on-goinga "Captain Marvel", jak i znakomity rysownik znajdują się ostatnio na fali. Nic dziwnego, że powierzono im tak ambitne zadanie. Nowe wcielenie "Ducha" pojawi się w 13 numerze "Dark Horse Presents" latem, a na jesieni wystartuje pierwsza mini-seria. Na fali jest również Rick Remander, którego "Fear Agent" zostanie wznowiony w ekskluzywnej wersji. W premierowym haceku pomieszczone zostaną pierwsze trzy trejdy sagi science-fiction rysowanej przez między innymi Tony`ego Moore`a i Jerome`go Openię.

Jeśli idzie o inne tytuły zapowiedziane przez oficynę Dark Horse warto również wspomnieć o nowym komiksie Francesco Francavilli, znanemu z ilustracji do przebojowego "Batman: The Black Mirror”. "The Black Beetle" ma być superbohaterską przygodówką utrzymaną w konwencji pulp/noir. Podobnie, jak "Ghost", seria ma zadebiutować na łamach "Dark Horse Presents", ale nieco wcześniej, bo już w kwietniu. Pierwotnie "The Black Beetle" był projektem sieciowym podobnie jak "Bucko". Przebojowy web-komiks Jeffa Parkera i Erica Moena doczeka się swojej drukowanej wersji. Przepięknie wyglądają pierwsze kadry z "Victories" Micheala Avon Oeminga, mrocznej superbohaterskiej pięcioczęściowej mini-serii, która ma mieć wiele wspólnego z... "Epileptic" Davida B.

Jeff Lemire choć z twórcy autorskich powieści graficznych awansował na czołowego scenarzystę Nowej 52, nie zapomina o swoich korzeniach. W maju Top Shelf wznowi jego debiutancki album "Lost Dogs", a w sierpniu na rynku ukaże się nowy komiks jego autorstwa - "The Underwater Welder". Co ciekawe, w obu tych pozycjach bardzo mocno odznaczają się wątki rodzinne. "Lost Dogs" jest opowieścią o farmerze, który pewnego dnia zostaje oddzielony od swojej rodziny i aby do niej powrócić, musi zaangażować się w nielegalne walki bokserskie. Liczące sobie 250 stron "The Underwater Welder" będzie utrzymaną w konwencji science-fiction opowieścią o tym, jak człowiek staje się ojcem. Lemire zaczął pracować nad tym projektem dobre cztery lata temu, zatem jeszcze zanim stał się ojcem i zanim stał się jedną z najjaśniej świecących gwiazd branży. Nietrudno zauważyć, że w jednym z on-goingów DC (a dokładniej w "Animal Manie") poruszane są podobne tematy, co w "The Underwater Welder" i "Lost Dogs".

Nieumiejętność rysowania stóp przez Roba Liefelda w amerykańskiej branży jest już niemal legendarna. Przez ponad 20 lat trwania swojej kariery rysownik do dziś nie potrafi oddać anatomii tej części ludzkiego ciała, więc w swoich pracach po prostu jej unika. Ale, w najnowszych zapowiedziach DC Comics na czerwiec na trzech okładkach rysowanych przez Roba do serii "The Savage Hawkman" #11, "Deathstroke" #11 i "Grifter" #11 są stopy! Jak to posunięcie skomentował sam twórca? "Hispterzy nie wiedzą co mają robić, kiedy rysuje stopy. To ich dezorientuje." Ta wypowiedz zasługuje na miano cytatu tygodnia, albo co najmniej miesiąca! Inna sprawa, że rysować stopy, a rysować je dobrze i prawidłowo w przypadku Lifelda to dwie różne sprawy. Pewnie dlatego nogi Lobo na okładce "Deathstroke`a" zakończone są takimi dziwnymi... no, sam nawet nie wiem jak je mam nazwać.

sobota, 14 kwietnia 2012

#1010 - Komix-Express 135

Zgodnie z obietnicą, w dzisiejszym Komix-Expressie przedstawione zostaną wyniku konkursu, który zorganizowaliśmy z okazji osiągnięcia przez Kolorowe 1000 wpisów. Przypomnę tylko, że aby wziąć udział w naszej zabawie należało wskazać swój ulubiony wpis, opublikowany na naszych łamach i krótko uzasadnić dlaczego ten, a nie inny. Przyszło naprawdę dużo odpowiedzi, nieporównywalnie więcej, niż w przypadku innych naszych konkursów. Ale nie ma się co dziwić - Kultura Gniewu, Centrala i Multiversum zafundowali wspaniałe nagrody, za co im serdecznie dziękujemy! Nie przedłużając już więcej, szczęśliwcami w naszym losowaniu są:

1) Jakub Warecha (#150 - Cycki, Mechaniczny Penis i Woda Sodowa)

Tekst ten porusza bardzo ciekawą kwestię cenzury i różnice w postrzeganiu pewnych rzeczy między nami czytelnikami a dużymi wydawcami. To co nam wydaje się do przyjęcia dla innych jest to niedopuszczalne. I nie chodzi tu tylko o nagość, sex itp., ale także wszystko co tylko jest z tym powiązane. Szczególnie rozbawiło mnie usunięcie karabinu z krocza :D.

2)  Mateusz Kuczmierowski (#472 - "Lupus")

Uważam, że jest to kompletna, wzorcowa recenzja, napisana w dobrym stylu, doskonale spełniająca swoją funkcję i zachęcająca do przeczytania.

3) Sławek Kwaśny ( #870 - "The Irredeemable Ant-Man")

Jakoś tak wtedy was odkryłem. Jakoś tak wtedy was dodałem do zakładek. Jakoś tak wtedy szukałem czegoś fajnego do przeczytania (bo właśnie skończyłem cały Y: The Last Man i Ex Machinę). Trafiłem na ten artykuł. Przeczytałem, poszperałem, znalazłem, kupiłem, zakochałem się. 

Szczęśliwcom gratulujemy, sprawdźcie pocztę i wybierajcie nagrody!

Wielkimi krokami zbliża się pierwszy duży tegoroczny konwent - Ligatura startuje już za pięć dni! Na blogu Centrali rozpoczęła się odliczanie do najbardziej nieszablonowej rodzimej imprezy komiksowej. Poznański festiwal to wydarzenie wyjątkowe na skalę nie tylko Polski, alei całej środkowej Europy. Obfitujący w komiksowe (i nie tylko!) atrakcje program możecie znaleźć na tej stronie, a na tej stronie można go pobrać i elegancko wydrukować. Co Was zatem  czeka w Poznaniu? Pitchingi, East Cover, wykłady mistrzowskie, instalacje i wystawy tematyczne, Anke Feuchtenberger, Jay Wright, Grzegorz Janusz, Marcin Podolec, Jeroen Funke i Konrad Okoński. Oj, będzie się działo! Kolorowe z pewnością wystawią swoją reprezentację, bo naprawdę warto pojawić się w stolicy Wielkopolski w tym tygodniu.
W Siedlcach pokażą Śledzia. Wernisaż wystawy zatytułowanej "Michał Śledziński. Bękart sztuki", której bohaterem będzie autor "Na Szybko Spisane" i "Osiedla Swoboda", odbędzie się 20 kwietnia, o godzinie 19:30 w Galerii Sztuki Współczesnej przy ulicy 3-go maja 44/2. Ekspozycję prac jednego z najwybitniejszych polskich twórców komiksowych będzie można oglądać do 20 maja. Szczegółów bliższych - brak. Krótki wywiad z bohaterem wystawy (przeprowadzony przez Pawła Borkowskiego) można przeczytać na stronie Widzimisię.

Fanie komiksu, potrzebna jest Twoja pomoc! Agnieszka Jamroszczak nominowana jest do nagrody Szczyt Kultury za Komiksofon, którego jest pomysłodawczynią i koordynatorką. Żeby nagroda powędrowała na jej ręce wystarczy wejść na stronę i kliknąć na "głosuje". Ale nie tylko wrocławski projekt łączący komiks i muzykę został dopieszczony - Dominik Szcześniak został nominowany do tegorocznego "Żurawia" w kategorii "Obraz". Scenarzysta i rysownik komiksowy, redaktor naczelny "Ziniola" ma szansę otrzymać Lubelskie Wyróżnienie Kulturalne, które rozdane zostaną 10 maja w siedzibie Radia Lublin. Tu głosować nie można, ale trzymamy kciuki za jury, aby podjęło jedyną słuszną decyzję!

Kolejny polski komiks zostanie przerobiony na film! Tym razem będzie to przebojowe "Czasem" Grzegorza Janusza i Marcina Podolca. Prawa do jego ekranizacji zostały nabyte przez studio Co-Lab Pictures założone przez Katarzynę Siniarską. Była ona wcześniej związaną z firmą Yeti Films specjalizującą się w międzynarodowych koprodukcjach. Rozmowy pomiędzy wydawcą, autorami, firmą producencką oraz reżyserem Kubą Tarkowskim trwały od lutego. Umowa zakłada realizację filmu w formie krótko- lub średniometrażowej animacji, która w założeniu ma zostać wykonana w technice rysunkowej lub rysunkowej z elementami 3D. Janusz i Podolec będą uczestniczyli w procesie produkcji. 

piątek, 13 kwietnia 2012

#1009 - Zakazany owoc nr 6

"(...) Zgodziłem się na ten dokument tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ byłem przekonany, że zostanie on jednorazowo zaprezentowany w Toruniu oraz będzie częścią mojego albumu rodzinnego, a te podłe skurwysyny: Buratyński, Kowalski i Śmigielski wciskają ludziom szit pod postacią teasera w stylu elektryk wysokich napięć w wersji punk. Ze względu na to, że od zawsze starałem się i staram o złą reputację - jebie mnie to jak, kto, gdzie i co sobie kurwa chuj mnie to obchodzi. Gdybym wiedział wcześniej, że "Zakazany owoc nr 6" zahaczy o festiwale punk, pokazałbym przynajmniej kutasa lub jak mi gówno z dupska wychodzi, a tak - szaleństwem to, co zobaczą widzowie, nie jest."


Dariusz "Pała" Palinowski to ojciec polskiego komiksu undergroundowego. Jego bezkompromisowe prace swego czasu regularnie publikowane były na łamach punkowych zinów, największą popularność zyskał jednak za sprawą pięcioczęściowej serii "Zakazany owoc", którą w latach 1989-1995 wydawał samodzielnie. W 2000 roku, aby opublikować ich antologię, Jarek Składanek powołał do życia Kulturę Gniewu, wydawnictwo, jak wiadomo, działające do dziś. W 2010 roku, aby zrealizować poświęcony Palinowskiemu dokument, Piotr Buratyński, Michał Kowalski i Dawid Śmigielski powołali do życia grupę filmową Le Kolektiff Negatif, również stale funkcjonującą (jak szumią wierzby, powoli szykującą się właśnie do kolejnego projektu). "Zakazany owoc nr 6" określili mianem swoistego suplementu do głośnej serii lubelskiego punkowca, z czym ciężko się nie zgodzić, ale wypadałoby zaznaczyć, że film broni się i bez jej znajomości (jednocześnie jak najbardziej zachęca do zapoznania się z nią).

Komiksy "Pały" to rysowane bardzo prostą i bardzo charakterystyczną kreską satyry. Brzydkie i chaotyczne, przepełnione czarnym humorem, nierzadko chamskie i wulgarne, zawsze celne. Jak w filmie wypowiada się prof. Jerzy Szyłak, jest to artysta jedyny w swoim rodzaju - jego specyficzny styl nie ma u swoich podstaw żadnych inspiracji, przed nim nikt w ten sposób u nas nie tworzył. Pionierski autor atakował kościół, państwo czy grupy nacjonalistyczne, ale bez oporów szydził też z tego, co nie podobało mu się w szeroko pojmowanym środowisku punkowym, z którego się wywodzi (był zresztą wokalistą dwóch kapel: 07 zgłoś się oraz Amen). O braku dystansu mowy więc nie ma.

"Pała" okazuje się być osobą brutalnie szczerą i chętnie dowcipkującą także na żywo, dzięki czemu "Zakazany owoc nr 6" stanowi niejako odbicie jego prac, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę formę filmu - surową i w pewnym sensie zadziorną (choć wcale nie tak, jak można by się tego spodziewać po obejrzeniu trailerów), niby niechlujną, ale przemyślaną. Od strony technicznej jest to rzecz bardzo nierówna - niektóre fragmenty wyglądają dosyć nieudolnie, niektóre "poprawnie", ale przez pozostałe przebija talent autorów. Jeden scena jest więc sfilmowana byle jak, a druga już pomysłowo (świetna, złożona z samych detali obserwacja Palinowskiego przy pracy), jedna cechuje się montażową niezgrabnością, a druga już precyzją (szczególnie wtedy, kiedy obraz podyktowany jest muzyką). Jedynym elementem, który od początku do końca pozostaje wadą, jest dźwięk - czasem trzeba naprawdę wytężyć słuch, aby wypowiedzi bohatera były zrozumiałe. Ale, co najważniejsze, mimo pewnego chaosu "Zakazany owoc nr 6" to pozycja spójna, a wspomniane mankamenty nie są w stanie przysłonić jej walorów.


Motywem przewodnim filmu są dążenia bohatera do otwarcia w Toruniu sklepu o wszystko mówiącej nazwie Komix Gadżet Shop. W międzyczasie otrzymujemy zaś wędrówkę po jego bogatym życiorysie - wspomnienia z dzieciństwa, opis narodzin sceny punk w PRL-u, komiksowe fascynacje, kilkuletnie wojaże po brytyjskich skłotach, wreszcie powrót do Polski wraz z żoną i dzieckiem. Na ścieżkę dźwiękową składają się utwory skrajnie różnych zespołów punkowych, od skocznego On Yer Bike przez brutalne The Bold and the Beautifull po elektroniczne Mass Kotki, nie zabrakło też pewnej dawki twórczości jednego z zespołów Palinowskiego .

Przy wspomnianych wojażach bohaterowi częstokroć towarzyszyła kamera, dzięki czemu sporo tu bardzo ciekawych materiałów archiwalnych, ponadto nie brakuje też wypowiedzi innych osób, czy to z jego najbliższego otoczenia czy ludzi ze środowiska komiksowego. Zdecydowanie dominuje jednak forma wywiadu-rzeki, sama w sobie monotonna i - ogólnie rzecz biorąc - szkodząca sztuce dokumentalizmu. Tyle że "Pała" okazuje się znakomitym gawędziarzem - kolejne anegdoty opowiada zawsze interesująco, często też zabawnie - czego w innej formie raczej nie dałoby się uchwycić, a przynajmniej nie aż tak. A więc wypadałoby przymknąć na to oko. To człowiek-samograj. Postawić go przed kamerą i film prawie gotowy. Le Kolektiff Negatiff dobrze więc wiedzieli, co robią. Inna sprawa, że widzowie niezainteresowani kontrkulturą raczej niewiele tu dla siebie znajdą.

Brak środków do realizacji filmu pełnometrażowego szybko rzuca się w oczy, ale panowie dobrze sobie poradzili. A to przecież dopiero debiut. Niewielu rodzimych filmowców niezależnych pochwalić się może udanym startem. Smuci tylko fakt, że "Pała" zdaje się nie być już zainteresowany fuchą komiksiarza. A po seansie "Zakazanego owocu nr 6" nie wątpię, że dziś obnażałby absurdy polskiej rzeczywistości równie trafnie, jak kiedyś.

czwartek, 12 kwietnia 2012

#1008 - "Lunatykując, ciało robi rzeczy…" - wywiad z Anke Feuchtenberger

Prezentujemy wywiad z Anke Feuchtenberger, przeprowadzony przez Annę Biskupską (tłumaczkę komiksu) przy współpracy Macieja Gierszewskiego; poniższą rozmowę będzie można także przeczytać w samym albumie "Somnambule". Polska premiera książki będzie miała miejsce 19 kwietnia na poznańskiej Ligaturze, przy okazji wernisażu prac artystki w Uniwersytecie Artystycznym.



Oprócz tego w sprzedaży pojawi się również limitowana edycja komiksu wzbogacona o płytę DVD, zawierająca film animowany Anke. Ta wersja będzie kosztowała 44,90 złotych i dostępna będzie jedynie w sklepie Centrali. Za edycję podstawową wystarczy zapłacić 39,90.



Dlaczego zatytułowała Pani swoją książkę "Somnambule"? To słowo można łatwo skojarzyć z chorobą – lunatykowaniem. Nocna, senna atmosfera jest odczuwalna niemalże od pierwszej strony. Co „chorobliwego” jest w tych historiach?
Somnambule jest błędnie określane jako choroba. Tak jak w XIX wieku histeria i inne opacznie rozumiane właściwości natury ludzkiej. Określamy siebie jako schizofrenicznych, depresyjnych, autystycznych, nie mając na myśli niczego klinicznego. Dla mnie somnambule jest lunatykowaniem, czymś, co robiłam do około 25 roku życia, także czymś niebezpiecznym (kiedy wychodzi się przez okno i w pidżamie krąży po okolicy), teraz robi to mój syn. W rysowaniu jest to dla mnie proces, który jest wprawdzie czynnością fizyczną, ale do której przenika to, co nieświadome. To nie jest tylko nocna, senna atmosfera, rzeczywiste użycie rysunku, jako snu.

Często inspirowała się Pani opowiadaniami Katrin de Vries. Dlaczego akurat ta autorka?
Mniej w tym inspiracji, a więcej rzeczywistej współpracy. Ona pisze prozę, ja rysuję. Jej proza jest bardzo prosta, mało w niej akcji i prawie wcale psychologicznych nawiązań. Są to teksty, które poruszają się na quasi- archaicznej płaszczyźnie. To pozwoliło mi na bardzo swobodne poruszanie się w świecie obrazu, a także umożliwiło stworzenie historii na nowo za pomocą rysunku, ale nie w sposób autobiograficzny, bo tego nie chciałam. Jej teksty bardzo mnie inspirowały.

W Pani książce brakuje spisu treści, paginacji, także pojedyncze historie nie zawsze oddzielone są od siebie tytułami. To sprawia wrażenie, że wszystkie opowiadania stanowią jeden wielki sen. W rzeczywistości również możemy śnić naraz kilka historii, którym często brakuje logicznego następowania, wzajemnie przenikających się. Czy właśnie takie wrażenie chciała Pani osiągnąć?
W "Somnambule" brakuje logiki. Nie chciałam rysować snów, ale śnić, rysując. Właściwie chcę tego, tworząc wszystkie swoje rysunki, ponieważ podświadomość wydaje mi się najcenniejszym materiałem narracyjnym. To ma bardzo silny związek z ciałem, a więc także ze zwierzęcą stroną nas. Bardzo interesuje mnie, gdzie jest właśnie ta granica między zwierzętami, a nami.


We wszystkich historiach główną rolę odgrywają postaci kobiece. Trudno jednak na pierwszy rzut oka rozpoznać ich płeć. Powiedziałabym nawet, że są androgyniczne. Dlaczego nie są typowymi kobietami?
Jest Pani pierwszą osobą, która twierdzi, że nie rozpoznaje płci. Zwykle wszyscy pytają, dlaczego płeć jest przedstawiona w ten sposób? Dlaczego zawsze chodzi o kobiecość i dlaczego jest to tak widoczne? W ludziach interesuje mnie pierwiastek zwierzęcy, to, co nas nieświadomie napędza. Kiedy przyjrzy się Pani zwierzętom, "typowa", dla mnie stereotypowa, płeć jest nie do rozpoznania. U niektórych zwierząt jest w ogóle nierozpoznawalna, na przykład u kotów czy zajęcy. Zatem płeć czy różnica płci (czego wcale nie uważam za marginalne) musi leżeć w czym innym, niż w seksistowsko ukształtowanym stereotypie kobiety.


W moich rysunkach można też znaleźć inaczej przedstawione kobiety – kobiece na stereotypowy sposób. Na przykład na rysunku "Młody łabędź" dwie kobiety pochylają się nad jajem, mają największe piersi, jakie mogłam narysować. Także w mojej ostatniej książce, części trylogii, "Prostytutka P rzuca rękawiczką" główną rolę odgrywa bardzo, bardzo kobieca postać. Jednak w "Somnambule" chciałam zbadać nieokreślony obszar. Płciowość, którą mogłam przedstawić w oderwaniu od obrazów wykreowanych przez media. Coś, co jest bardziej siłą fizyczną niż "romantyczną miłością". Film "Somnambule" chyba lepiej obrazuje, co miałam na myśli, także jeśli chodzi o zagadnienia: "przyciąganie", "odzwierciedlenie", "rozmnażanie".

Tylko w jednej historii występuje mężczyzna. Jego ciało zostaje pomalowane przez kobiety, tańczy – jak w jakimś plemiennym rytuale, w którym pokazanie męskości odgrywa główną rolę. Ostatecznie ląduje jednak głową w doniczce. Czy w tej historii wyśmiana została męskość?
Tę historię narysowałam wiele lat temu (w 1996 roku). Dzisiaj narysowałabym ją inaczej. Nie nazwałabym tego wyśmianiem. Jeśli przyjrzeć się wszystkim martwym, zmaltretowanym ciałom kobiet w klasycznych komiksach, to myślę, że obeszłam się z mężczyznami bardzo łagodnie. Ale ta historia opiera się na "prawdziwym" zdarzeniu. Byłam zakochana w mężczyźnie, który miał coś z odkrywcy. Krążył fizycznie gdzieś po świecie i nie dał się złapać żadnej kobiecie, żadnej miłości. Był bardzo pociągający, ale bronił się usilnie przed wszystkim, co mogłoby go usidlić. Chciałam zobrazować pożądanie. Zadałam sobie pytanie, co wznieciłoby pożądanie u kobiet?


Ten mężczyzna chce poznać tajemnice obu kobiet, więc je szpieguje, one z kolei chcą wiedzieć, jak to jest kogoś pożądać i wypróbowują to na nim. Ten temat często występuje w moich historiach. Także w pierwszej książce "Prostytutka P". To, że mężczyzna ostatecznie ląduje w doniczce, znaczy tyle, że musi dorosnąć zanim będzie mógł skonfrontować się z kobietami. W tym samym czasie inna (lunatyczna) jego część tańczy dalej w szklarni.


Dlaczego kobieca seksualność odgrywa tak znaczącą rolę w Pani książce? Czyż nie jest to jedna z największych sił napędowych w ogóle na świecie? U zwierząt, ludzi, roślin...
Zauważyłam też, że w prawie każdej historii występuje motyw oderwanej głowy. Jak należy to rozumieć? Lunatykując, ciało robi rzeczy, których umysł później nie pamięta. Także we śnie istnieje silna rzeczywistość, za którą ciało nie nadąża: kiedy latam we śnie, latam NAPRAWDĘ! Dokładnie wiem, jak to jest! Tylko w dzień już tego nie potrafię. We śnie ciało jest zatem oddzielone od głowy, co nie jest tak bardzo charakterystyczne u zwierząt. To chciałam pokazać. Poza tym często informacje przedstawione są we śnie za pomocą konkretnych obrazów. I tak w moich historiach głowa została oderwana, jednak życie się przez to nie kończy.

Uważam, że Pani książka nie jest wcale łatwa w interpretacji. Pani rysunki mówią do czytelnika symbolami – tak jak sny. Jeśli zinterpretować je dosłownie, nie znajdzie się w nich znaczenia. Dopiero kiedy odgadnie się symbole, które się w nich kryją, wiadomo, o czym mówi historia. Czy Pani się z tym zgadza?
Nie chciałabym, żeby coś było tu interpretowane. Nawet jeśli nie mogę temu zapobiec albo sama próbuję (jak podczas tej rozmowy). Myślę, że jeśli się zagłębi w historię, podąża za snem, jest się na innym poziomie rozumienia. Tak jak w książce "Dzieci umarłych" Jelinek lub poezji Gertrud Kolmar. Nie chciałabym, żeby obrazy stały się psychoanalitycznymi symbolami, które należy zinterpretować. To nigdy nie będzie tak funkcjonować. Chciałam opowiedzieć coś o niemożliwości podporządkowania snu logice, która jest właściwa lub nie. Chciałam opowiedzieć coś o ambiwalentnych, i tu słowo AMBIWALENTNY jest dla mnie bardzo ważne, anarchicznych siłach, które nami targają i są większe niż nasz intelekt może pojąć. To brzmi trochę patetycznie, dlatego wybrałam "uroczą" zajączkę i twarz księżyca, żeby nie stało się to zbyt patetyczne. Tego rodzaju siły działają w prywatnym życiu każdej kobiety (w związkach: mężczyzna + kobieta, dziecko + matka, kobieta + kobieta), w związkach planetarnych (ziemia + księżyc), w kobiecym ciele (comiesięczne przyciąganie i odpychanie) itd.






Podajemy również wyjątki z programu Ligatury, w których będzie uczestniczyła Anke:

19 kwietnia w czwartek, o godzinie 19.00, dwa wernisaże:


a) wystawy prac Anke Feuchtenberger ;
b) studentów Anke Feuchtenberger z Uniwersytetu Artystycznego w Hamburgu.
Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, al. Marcinkowskiego 25. Wstęp wolny. Wystawa dostępna do 22.04.2012,

21 kwietnia (sobota), wykład mistrzowski i autografy:


c) 12.00 - 12.30 Anke Feuchtenberger (Niemcy) - wykład w języku angielskim

Centrum Kultury Zamek, ul. Św. Marcin 80/82, sala w 218, 2 piętro


d)15.30 - 16.30 autografy Jay Wright, Anke Feuchtenberger, Jeroen Funke, Grzegorz Janusz i Marcin Podolec, Maszin.

Centrum Kultury Zamek, ul. św. Marcin 80/82, sala 218, 2 piętro

środa, 11 kwietnia 2012

#1007 - John Constantine: Hellblazer - Hard Time

W 2000 roku nieuznający kompromisów Warren Ellis na skutek "nieporozumień" z przełożonymi zrezygnował z pisania "Hellblazera", przez co wydawnictwo na gwałt potrzebowało odpowiednio wartościowego zastępstwa. Wybór padł na Briana Azzarello, scenarzystę świeżo rozsławionego autorską serią "100 Bullets". Tym samym angielski magik pierwszy raz w historii swojego istnienia doczekał się przygód spod pióra Amerykanina. Co samo w sobie automatycznie nie spodobało się części fanów, bo przecież niemożliwym było, aby jakiś Jankes mógł prawdziwie zgrabnie poruszać się po tej jakże brytyjskiej serii.


Azzarello do sprawy podszedł ostrożnie i odważnie zarazem. Całą akcję swojego niemal 30-zeszytowego runu umiejscowił w USA, zaś jego motywem przewodnim uczynił podróż przez najprzeróżniejsze tegoż kraju zakątki, z których to wiarygodnego portretowania przecież słynie. Licząca 120 stron opowieść "Hard Time" stanowi dosyć nietypowy początek tego typu wędrówki, gdyż rozgrywa się niemal wyłącznie za penitencjarnymi murami. Powody, dla których John Constantine osadzony został w więzieniu o zaostrzonym rygorze nie są czytelnikowi znane. Zresztą scenarzysta przez dłuższy czas historię prowadzi tak, jakby nie było to istotne, rezygnując nawet z jakichkolwiek sugestii. Do pewnego momentu najważniejsza jest bowiem charakterystyka więziennych realiów oraz rozmaite sytuacje wynikające z niedostosowania się bohatera. A to ktoś chce uczynić go swoją dziwką, a to ktoś chce ukarać go za lekceważącą postawę...

"- Where you from?
- A different nightmare."

Chyba najważniejszą zmianą, jaką względem swoich poprzedników poczynił Azzarello, jest sposób ujęcia Constantine'a. Oczywiście nigdy nie był on typem gentlemana i już nie raz rzesze czytelników miały okazję widzieć, jak nieprzyjemny być potrafi, tutaj jednak ciemna strona jego natury dominuje niemalże na każdym kroku. Amerykański autor czyni go miejscami prawdziwie wrednym i bezwzględnym skurwielem - a może raczej chorym błaznem, skoro ciągle trzymają się go niezdrowe żarty  - którego kolejne manipulacje nie służą już tzw. dobrym intencjom. Oczywiście tradycyjnie "on kłopotów nie szuka, on je tylko znajduje", jednak jego uzależnienie od adrenaliny neutralizowane było wcześniej niewątpliwą dobrocią serca. Czymś, co zostało mu tutaj niejako odebrane, w głównej mierze za sprawą samej narracji.

Scenarzysta podchodzi doń z pewnym dystansem. Przez długi czas nie dopuszcza odbiorcy do myśli Constantine'a, czyniąc go tym samym nieco bardziej enigmatycznym niż wcześniej. Portretuje go na zasadzie powolnego, acz konsekwentnego przechodzenia z ogółu do szczegółu - narratorem pierwszego rozdziału jest obserwujący go cwel przezwiskiem Candy, w drugim rozdziale narratorów jest kilku i są to rozmawiający o nim członkowie różnych więziennych gangów, a w trzecim dominuje już - równie wybiórcza w przedstawianiu kolejnych informacji - narracja obiektywna. Bardziej klasyczne ujęcie bohatera pojawia się dopiero w dwóch ostatnich częściach opowieści, a szczególnie, rzecz jasna, w tej finałowej.

Choć z powyższych akapitów raczej to nie wynika, "Hard Time" - mimo stale rosnącego napięcia, pewnej dozy tajemniczości, a później też czystego szaleństwa - cechuje się zaskakująco lekką tonacją. Miejscami dużo tu humoru (z reguły czarnego jak smoła), a pojawiają się też elementy satyry. Azzarello jak zwykle przekonująco portretuje kolejne odmienne środowiska, ale świat więziennej zbrodni czyni w pewnym sensie pośmiewiskiem - kolejni przestępcy to w zasadzie ofiary jego sarkazmu.


Taki właśnie charakter opowieści uwypukla jeszcze specyficzna, bardzo karykaturalna - a tym samym właśnie satyryczna - kreska legendy amerykańskiego komiksu, Richarda Corbena. Jego pełne uroku prace przejaskrawiają niemal każdy element fabuły, sceny poważne czyniąc niepoważnymi (choć nie zawsze), zaś niepoważne - prawdziwie upiornymi. Stylistyka ta może oczywiście odrzucać, szczególnie jeśli nie spotkało się z nią wcześniej, ja osobiście uważam ją za jeden z większych plusów komiksu. Nawet wtedy, kiedy Corben gubi proporcje kolejnych postaci, ciężko mi o słowa jakiejkolwiek krytyki wymierzone w jego stronę. Zresztą owa dysproporcjonalność to prawdopodobnie efekt jak najbardziej zamierzony. Tak czy siak, pasuje. Zgaduję zresztą, że scenariusz pisany był specjalnie pod rysownika, a przynajmniej do pewnego stopnia.

Nie wszystko mi się jednak w "Hard Time" podobało. Od końcówki drugiego rozdziału okazjonalnie pojawiają się bardziej naiwne rozwiązania fabularne, ale największy zgrzyt dotyczy samego finału - bardzo interesującego, ale też trochę neutralizującego wartość tych poprzednich. Problem polega na tym, iż scenarzysta przeciągając punkt ciężkości na psychologię niechcący poddaje w wątpliwość niemal wszystkie wcześniejsze wydarzenia. Dlaczego? Bo wcześniej go ona nie interesowała, przez co nie udaje mu się odpowiednio przekonująco połączyć ze sobą kolejnych elementów (w przeciwieństwie do Gartha Ennisa, któremu podobna koncepcja przyświecała w tomie "Chora miłość"). Jeśli jednak wziąć pod uwagę wspomnianą lekką tonację, liczne fragmenty wypełnione ironią czy choćby elementami satyry, to na tą psychologiczną niewiarygodność można jednak przymknąć oko. Chyba można. Ja tak zrobiłem.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

#1006 - Nominowani do Nagród Eisnera są...

W tym roku nominacje do Nagród Eisnera są wyjątkowe. Z przynajmniej dwóch względów. Nas, Polaków, z oczywistych względów najbardziej elektryzuje wyróżnienie dla „Marzi”. Nominacja sama w sobie jest jednym z największych wyróżnień, jakie spotkało współczesny polski komiks, nawet jeśli komiks Marzeny Sowy i Sylvaina Savoi nic w San Diego nie zawojuje. Trochę żałuję, że ta informacja nie przebiła się do powszechnej świadomości, ale cóż poradzić!
 
W kategorii Best Reality-Based Work nasz rodzimy reprezentant konkuruje z następującymi pozycjami: „Around the World” Matta Phelana (Candlewick), „Green River Killer: A True Detective Story” Jeffa Jensena i Jonathana Case`a (Dark Horse Books), „Onward Towards Our Noble Deaths” Shigeru Mizuki (Drawn & Quarterly) i „Vietnamerica” GB Tran (Villard). Natomiast za Oceanem wielkie kontrowersje wzbudziła decyzja eisnerowskiej kapituły, aby w tym roku nie nominować komiksów w czterech kategoriach – Best New Series, Best Adaptation from Another Medium, Best Writer/Artist–Nonfiction i Best Painter/Multimedia Artist. „Sędziowie w tym roku postanowili nie przyznawać nagród w tych kategoriach, ponieważ brakowało kandydatów prezentujących odpowiedni poziom” – mówi Jackie Estrada. W dwóch nowych kategoriach nagradzane będą komiksy dla dzieci do lat siedmiu (Best Publication for Early Readers) i prace akademickie (Best Educational/Academic Work).

W tym teście podaruje sobie wyliczankę, jakie komiksy dostały nominację - pełną listę możecie znaleźć na oficjalnej stronie Eisner Awards. Pozwolę sobie na krótkie omówienie nominacji do Nagród Eisnera AD 2012.

Najwięcej nominacji (sześć) zgarnął dość niespodziewanie on-going „Daredevila” (przynajmniej według mnie). Tytuł ma szansę na statuetkę Eisnera dla Serii Kontynuowanej, Pojedynczego Numeru (#7) oraz dla Marka Waida (Najlepszy Scenarzysta), Marcosa Martina (dwie nominacje dla Autora Okładek i Zespół Rysownik/Inker) oraz Paolo Rivery i Joe Rivery (także Zespół Rysownik/Inker). Tuż za DD uplasowało się „Jim Henson`s Tale of Sand”, o którym Ramon K. Perez opowiadał na ostatnim MFKiG. Wydany przez Archaię album ma szansę na: Best Penciller/Inker, Best Coloring, Best Lettering, Best Publication Design oraz Best Graphic Album–New. W tej ostatniej kategorii Perez będzie rywalizował z „Bubbles & Gondola” Francuza Renaud Dillies (NBM), „Freeway” Marka Kalesniko (Fantagraphics), „Habibi” Craiga Thompsona (Pantheon), „Ivy” debiutanki Sary Oleksyk (Oni Press) i eksperymentalny „One Soul” Raya Fawkes`a (również Oni).

Dwa największe amerykańskie wydawnictwa idą łeb w łeb i zasłużyły sobie na jedenaście nominacji, podobnie jak… IDW Publishing. O sile DC jak zwykle stanowi Vertigo. Po trzy nominacje dostało „iZombie” (w kategoriachBest Penciller/Inker i Best Cover Artist dla Michaela Allreda oraz Best Coloring dla Laury Allred), a także „The Unwritten” (Best Single Issue, Best Writer dla Mike Carey, Best Cover Artist dla Yuko Shimizu), które wydaje się idealnym kandydatem dla Egmontu do sprowadzenia na polski rynek. Nowa 52 nie znalazła uznania w oczach kapituły, bo tylko Jeff Lemire dostał nominację dla Najlepszego Scenarzysty i wydaje mi się, że jurorzy troszkę nie docenili ogromu pracy wykonanego przy reboocie. Przynajmniej na wzmiankę zasłużyli sobie Scott Snyder, JH Williams III czy on-going „Swamp Thinga”. Oprócz „Daredevila” Dom Pomysłów został nominowany za „Criminal: The Last of the Innocents” Eda Brubakera i Sean Phillipsa (Best Limited Series, Best Cover) czy „Ultimate Comics Spider-Man” Briana M. Bendisa i Sary Pichelli (Best Continuing Series). Lokomotywą IDW jest „Richard Stark`s Parker” wydany w ekskluzywnym wydaniu „The Martini Edition”. Komiks Darwyna Cooke`a ma szansę na trzy statuetki.

Jestem bardzo ciekaw, kto wyjdzie zwycięsko z najbardziej mnie interesujących kategoriach. O tytuł najlepszego scenarzysty ze wspomnianymi Carey`em i Lemire`m biją się młody, przebijający się Marvelu Cullen Bunn („The Sixth Gun”), Jeff Jensen za „Green River Killer” i oczywiście Mark Waid. Wśród twórców klasyfikowanych, jako writer/artist Craig Thompson zmierzy się z Terrry`m Moore`m („Rachel Rising”), Sarą Oleksyk („Ivy”), Rickiem Gearym („The Lives of Sacco and Vanzetti”) i Jimem Woodringem („Congress of the Animals”). Fanboje Marvela sarkają na nieobecność „Journey Into the Mystery”, które dorobiło się przydomku superbohaterskiego „Sandmana”. O ile jednak nieobecność Kierona Gillena można jeszcze jakoś tłumaczyć, o tyle brak Dave`a McKeana, który ostatnio opublikował „Celluloid” bardzo mnie zdziwiła. Podobnie jak brak Jasona Aarona, jeśli nie za „Wolverine`a” i „Wolverine and the X-Men”, to za „Scalped” i „PunisherMAX” powinien się w tym zacnym gronie znaleźć. Tą listę można oczywiście wydłużać. Dawno za nic nie nominowano Alana Moore`a. Gdzie Jaime Hernandez, gdzie więcej Brandona Grahama, wreszcie gdzie Todd Klein, król literników?

Tradycyjnie, wyniki poznamy na konwencie w San Diego, a w skład zespołu jurorów wejdą Brigid Alverson z serwisu Comic Book Resources, sprzedawca Calum Johnston, nowojorski bibliotekarz Jesse Karp, twórca „Beanworld” Larry Marder, historyk komiksu Benjamin Saunders z University of Oregon i Mary Sturhann, członek zarządu Comic-Conu.

niedziela, 8 kwietnia 2012

#1005 - Wielkanocny Trans-Atlanyk 182

Strasznie jaram się animowanymi „Mścicielami”. Kto wie, czy nie mocniej, niż zbliżającą się wielkimi krokami premierą tych filmowych. 1 kwietnie ruszył drugi sezon „Avengers: Earth`s Mightiest Heroes” i zaczęło się z wykopem, bo od debiutu samego Doktora Dooma, który w swoim stylu rozłożył połączone siły Mścicieli i Fantastycznej Czwórki. Fani rasowego super-hero powinni być bardzo zadowoleni z kreskówki emitowanej na Disney XD. Niech Was tylko nazwisko Jepha Loeb, jako executive producera nie przeraża, bo pod nim jest ktoś, kto dba o poziom tego serialu. Christopher Yost, nad-scenarzysta trzymający pieczę nad fabułą, perfekcyjnie uchwycił ducha komiksu super-hero lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, co kapitalnie sprawdza się ze stylizacją animacji i designu na kreskę Jack Kirby`ego. W „A:EMH” większość historii czerpie z tych najbardziej klasycznych komiksowych wątków, nie stroniąc jednak od wycieczek do współczesności. A prawdziwą wisienką na torcie są wreszcie villaini, prezentujący starą szkołę złoczyństwa, wygłaszający swoje pompatyczne przemowy otoczeni polem siłowym. W drugiej serii oprócz wspomnianego Doktora Dooma, mają powrócić fantastycznie odnowienie przez Yosta Masters of Evil i kapitalny Kang the Conqueror, swój animowany debiut zaliczy również wątek Visiona, Red Hulk, Ms. Marvel, Winter Soldier (!!!) i zapewne wielu, wielu innych. A prawdopodobnie dużą fabułą, ciągnącą się przez cały sezon będzie odliczanie do wojny pomiędzy Skrullami, a Kree. Oj, będzie się działo!

Godzilla powraca! IDW Publishing rusza nie tylko z nową serią on-going z Królową Potworów w roli głównej, który wystartuje już w maju, kiedy ukaże się pierwszy zeszyt pisany przez Duane Swierczynskiego z rysunkami Simona Gane`a. Najsłynniejsze gumowe monstrum pojawi się również na kartach mini-serii James Stokoe, znanego ze świetnie przyjętej serii "Orc Stain". Oglądając pierwsze plansze z "Godzilla: Half Century War" (którego premiera planowana jest na sierpień) nie można nie zachwycać się pełną szczegółów kreską Stokoe`a, który deklaruje się jako wielki fan Godzilli. W "Half Century War" prześledzimy kolejna starcia ludzkości z radioaktywnym potworem kolejno w latach 60-tych, 70-tych, 80-tych, 90-tych i w nowym wieku. Fani ucieszą się z nawiązań do klasycznych filmów, a zieloni (nomen omen) w temacie nie będą musieli przejmować się continuity. Redaktor Bobby Curnow zapewnia, że zarówno mini-seria, jak i on-going będą przystępne dla przeciętnego czytelnika.

Najsłynniejszy web-komiks zmienia swojego papierowego wydawcę. Nowy edytorem "Penny Arcade" będzie niezależna oficyna Oni Press, a pierwszym komiksem który ukaże się jej nakładem zostanie ósmy album serii Mike`a Krahulika i Jerry`ego Holkinsa zatytułowany "Magical Kids in Danger". Jego premierę zaplanowano na 19 sierpnia, a na jego zawartość złożą się stripy publikowane w 2007 roku. Warto zwrócić uwagę, że wydawnictwo należące do Joe`go Nozemacka jest niemal rówieśnikiem sieciowego on-goinga Krahulika i Holkinsa, który może pochwalić się czterema miliona czytelników w skali miesiąca. Pierwszy komiks Oni wydało w 1997 roku, a w rok później ukazał się pierwszy pasek "PA". Poprzednio wydawaniem papierowej wersji przygód Gabe`a i Tycho zajmowało się Dark Horse Comics i Del Rey.

Na konwencie Emerald City Comic-Con w Seattle swoją przedpremierę miało specjalne wydanie "Żywych Trupów" w prawdziwie ekskluzywnym standardzie. Pierwszych 48 zeszytów bestsellerowej serii Roberta Kirkmana, Tony`ego Moore`a i Charliego Adlarda to licząca sobie ponad 1000 stron potężna kniga. Twarda oprawa, wytłaczane złote logo, nowa okładka Adlarda i ściśle limitowany nakład, ograniczony do 1000 egzemplarzy. W Seattle można było nabyć jedynie pierwszą setkę, reszta będzie dostępna w San Diego. Cena takiego cudeńka? Jedynie 100 dolarów. A może okazać się, że to cena bardzo promocyjna. Oglądając to cacko, aż się przykro robi, kiedy spojrzę na swoją półkę i porównam je z polskim wyobrażeniem ekskluzywności.

Ale nie jedyny tytuł, który został wznowiony/zostanie wznowiony w ekskluzywnym formacie. Najbardziej hipsterki komiks w naszej galaktyce, czyli "Scott Pilgrim" ukaże się w nowej wersji nie tylko w twardej oprawie, powiększonym formacie, ale również... pokolorowany. Sześciotomowa seria Bryana Lee O`Malley`a w swojej pierwotnej wersji miała jak wiadomo tylko dwa kolory - czarny i biały. Nałożeniem barw w "ST" zajmie się Nathan Fairbairn, który odpowiada między innymi za kolory w "Batman: Incorporated". Pojawienie się nowej wersji oczywiście nie oznacza wycofania ze sprzedaży czarno-białej. O`Malley pytany kolejny raz o możliwość kontynuacji "Pilgrima" znowu zaprzeczył - dla niego ta historia została już opowiedziana i nie pozostało już nic, co chciałby dodać. Artysta skupia się obecnie na innych projektach ("Seconds"). Kolejne albumy będą ukazywał się półrocznych odstępach, a posiadaczy oryginalnych wersji będą kusiły bogatą ofertą materiałów dodatkowych.

200 gramów mielonej wołowiny, jajko, bekon, pomidor, sałata, majonez i specjalny sos, a wszystko to przykryte dwoma warstwa bułki z sezamem - tak, dobrze zgadujecie to burger, ale nie byle jaki. Ta przekąska kosztująca około siedmiu dolców to kanapka nazwana "Vingador", co w wolnym tłumaczeniu z portugalskiego na angielski znaczy tyle co... "Avenger". Kanapka powstała przy okazji zbliżającej się premiery filmowej megaprodukcji Marvela dostępna jest w fast-foodowej sieci Habib, będącej południowoamerykańskim odpowiednikiem amerykańskich Burger Kinga czy MacDonalda. Oprócz tego w Habib, na mocy umowy z Marvelem/Disneyem są również dostępne różne gadżety z herosami z Domu Pomysłów - figurki, modele, płytki DVD i inne. W rolach głównych Iron Man, Captain America, Hulk oraz... Spider-Man.

Marvel przedstawił nam już nowego (czy raczej - nową) Kapitana Marvela i do tego stopnia została awansowana Carol Danvers. Czy to jednak przekreśla definitywnie szansę na powrót oryginalnego Mar-Vella? Wszystko wskazuje na to, że podczas "Avengers vs. X-Men" nic takiego się nie wydarzy, ale! Scenarzysta "Secret Avengers" Rick Remander pracując nad kolejnym skryptem wrócił do klasycznej historii "The Death of Captain Marvel" i kilku innych komiksowych występów tego herosa. Czyżby w tym komplementowaniu Jim Starlina i ciągłym wspominaniu o Thanosie (który, przypominam, ma z hukiem wrócić na Earth-616 w przeciągu pół roku), będącym arcy-wrogiem oryginalnego Marvela krył się jakiś głębszy sens?

Klasyczny He-Men powraca na łamy komiksów. Bo swojej przygodzie z niejednym wydawcą, od Image, przez CorssGen, aż po Marvela, nową wersję przygód bohatera Eternii przygotuje DC Comics. Znowu, bo w 1982 roku na łamach "DC Comics Presents #47" władający magicznym mieczem siłacz zaliczył swój premierowy występ. Teraz, James Robinson (scenariusz), Phillip Tan i Ruy Jose (oprawa graficzna) przygotują pięcioczęściową mini-serię. Niestety, jej zapowiedz jest bardzo zniechęcająca. Otóż, Szkieletor, zawzięty wróg He-Mana, który chce zdobyć władzę nad całą Eternią, odkrył wreszcie sposób, na zawładnięcie zamkiem Posępnego Czerepu poprzez manipulacje rzeczywistością. Wymazując wspomnienia swoich wrogów realizuje swoje największe marzenia, a książe Adam staje się drwalem śniącym o wielkich, heroicznych czynach.

I na zakończenie może mało trans-atlantykowy news, ale warto wspomnieć, że Katsuhiro Otomo pracuje nad nową mangą! Jest to o tyle sensacyjna wieść, że będzie to jego pierwszy autorski długometrażowy projekt od czasów kultowego "Akiry", a więc od dobrych trzydziestu lat! Tytuł komiksu nie jest jeszcze znany. Wiadomo jednak, że będzie to shonen (opowieść przeznaczona dla nastoletnich chłopców), publikowany w odcinkach. Jego fabuła ma rozgrywać się w okresie Meji, pomiędzy 1860, a 1912 rokiem, kiedy feudalna Japonia przekształcała się w nowoczesne państwo. Będzie to pierwszy shonen Otomo. Nie wiadomo w jakim magazynie będą publikowane kolejne odcinki, ani kiedy odbędzie się jego premiera.

sobota, 7 kwietnia 2012

#1004 - Świąteczny Komix-Express 134

"Marzi" nominowana do amerykańskiej Nagrody Eisnera! Komiks polskiej artystki Marzeny Sowy został nominowany do prawdopodobnie najważniejszej nagrody komiksowej na świecie (a przynajmniej za Oceanem). Album "Marzi: A Memoir", którego współautorem jest francuski rysownik Sylvain Savoia, został wyróżniony nominacją w kategorii "Najlepsza Praca Oparta na Faktach" ("Best Reality-Based Work"). To wielka nobilitacja dla Sowy, której prace są jak widać bardziej cenione na świecie, niżeli w jej ojczyźnie - Polsce. W naszym kraju "Marzi" ma tylu samu zwolenników, ile przeciwników, którzy wielkości tej powieści graficznej nie dostrzegają. Bardzo cieszy, że Amerykanie doceniają ten komiks i z całych sił trzymamy kciuku za naszych. A już w poniedziałek na Kolorowych pojawi się pełne zestawienie tegorocznych nominacji do Eisnerów. (KC)

Wieści z Ważki. "Zbiornik komiksowy - Mikrokosmos" taki tytuł będzie nosił album Sławomira Lewandowskiego, który swoją premierę będzie miał na Festiwalu Komiksowa Warszawa. Wydany nakładem Ważki będzie drugim, obok "Zamachu na prezydenta" planowanym na MFKiG, komiksem tego autora publikowanym w głównym obiegu. A tymczasem pracę nad trzecim tomem "Bi Bułki" wydłużają się. Nowy komiks Rafała Tomczaka był wstępnie zapowiadany na luty, przełożony potem na kwiecień i teraz jego premiera planowana jest na czerwiec. Przed nim na półki może trafić album "GadKaszmatka", będący powrotem Dominika Szcześniaka do rysowania. Anonsowana, jako sztandarowa seria Lucka z epoki "Ziniola" powraca po latach na 150 czarno-białych stronach w twardej oprawie. Jak mówi sam autor, "GadKaszmatka" w czasach xerowanego "Z" była najczęściej czytanym komiksem w zinie, który Michaś Antosiewicz określał, jako "zupełnie niepotrzebnym, kolejnym grafomańskim wybrykiem o gościach, co siedzą na ławce". Brzmi bardzo zachęcająco i pachnie "Osiedlem Swoboda". Przewidywana data wydania - maj 2012. (KO)

Gośćmi jubileuszowego, dziesiątego już Komiksofonu będą Olaf Ciszak i Marcin Podolec. Multimedialna komiksowo-muzyczna impreza, jak zwykle odbędzie się we wrocławskim klubie Puzzle (dla zapominalskich przypominamy adres - Przejście Garncarskie 2, drugie piętro). Termin - środa 18 kwietnia, godzina 19:00, a wstęp - jak zwykle - wolny. Kombinacja Ciszak-Podolec wydaje się być bardzo ciekawa. Jeden z "produktywnych", autor "Karstena Stororza", współpracujący z "Ziniolem", który miał spory wkład w ekranizację "Jeża Jerzego" wystąpi obok twórcy, który tworząc odkąd skończył 15 lat błyskawicznie dorobił się ksywki najzdolniejszego komiksiarza młodego pokolenia, z "Kapitanem Sheerem" i "Czasem" na koncie. Rozmowę z gośćmi poprowadzi Konrad "Koko" Okoński, twórca komiksowy i współredaktor podcastu Schwing!. Oby tylko sprzęt działał jak należy.  (KO)

W kwietniu nakładem Sklep.gildia.pl i wydawnictwa Ongrys ukaże się kolekcjonerskie wydanie "Antresolki Profesorka Nerwosolka". Kolejny, po "Skąd się bierze woda sodowa", komiks Tadeusza Baranowskiego zostanie wydany w prawdziwie ekskluzywnym standardzie. W albumie znajdują się trzy części "Antresolki". Druga wydrukowana została w jej pierwotnej wersji, która dotąd ukazała się wyłącznie na łamach "Świata Młodych", a w późniejszych albumach została zmieniona. Całość uzupełniają albumy "Podróż smokiem Diplodokiem" oraz "Przepraszam, remanent". Kolekcjonerów z pewnością ucieszą materiały dodatkowe - archiwalne komiksy z udziałem Nerwosolka, w tym pierwszy odcinek, który miał ukazać się w piśmie "Alfa", wszystkie epizody publikowane na łamach "Tintina", zapowiedzi serii, ilustracje, plakat, okładki, a także krótkie wywiady - z głównym bohaterem i jego autorem. Nakład ograniczony jest do 440 egzemplarzy, a cena wynosi 250 złotych (do 11 maja album można zamawiać w cenie 199 złotych). (KO)

"Baby's in Blue" już w Polsce, ale nie jako komiks, tylko... wystawa. To chyba pierwszy tego typu przypadek, choć stworzona dla niemieckiego dziennika "Der Tagesspiegel" historia miała swoją premierą na łamach Komiksomania w przekładzie Grzegorza Janusza. Ekspozycję plansz Markusa "Mawila" Witzela będzie można oglądać przez cały kwiecień na placu Mikołaja Kopernika w Opolu. Wystawa została zorganizowana przez Muzeum Polskiej Piosenki. Jej podtytuł - "Prawdziwa historia Czerwonych Gitar" - mówi wszystko. Mawil opowiada prawdziwą historię pewnego zespołu pochodzącego z Liverpoolu, który zdobył niesamowita popularność w krajach znajdujących się za żelazną kurtyną.  (KO)

Kolejny projekt ekranizacji polskiego komiksu znalazł uznanie w oczach Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i dostał sowite dofinansowanie. Po "Łaumie" i "Podróży smokiem Diplodokiem" na gotówkowy zastrzyk w wysokości 71.765 złotych (wnioskowano o nieco więcej, bo o 100.000) mogą liczyć twórcy adaptacji "Wilq`a". Komiks braci Minkiewiczów z powstanie w studiach Platige Image, a jego filmowa wersja będzie nosiła tytuł "Wilq Negocjator". Czyżby dla polskiego kina scenariuszowym zapleczem miała stać się produkcja komiksowa i tym samym powielilibyśmy model z powodzeniem funkcjonujący w Hollywood? (KO)

piątek, 6 kwietnia 2012

#1003 - Wojna Sambre`ów. Hugo i Iris

Bardzo podobał mi się sposób, w jaki Yslaire balansował w „Sambre” pomiędzy stylistyką wielkiej, historycznej narracji z mistyczną fantastyką, utrzymaną w nieco romantycznej poetyce. W tego typu utworze, o nieco postmodernistycznym zacięciu, bardzo łatwo popaść w kiczowatość, uciekając w zwykłą historię alternatywną lub zajeżdżające tandetą fantasy. Ale tego, z wprawą godną akrobaty, udało się belgijskiemu twórcy uniknąć.

Wydany w kolekcji Plansze Europy album rezonował z arcydziełami wspaniałej francuskiej powieści czasów, gdy z romansu arystokraty z miejską kurtyzaną, motywu przybycia młodego prowincjusza do wielkiego Paryża czy losów rodziny, nad którą ciąży fatum, umiano wydobyć wyśmienitą opowieść. Epicką, wielowątkową, pełną życia, nasyconą symboliką, z wielką historią i w tle. Tak właśnie było w przypadku "Sambre".

Punktem wyjścia "Hugo i Iris", drugiego cyklu serii, są wcześniejsze dzieje rodu Sambre`ów. Jego rodzice mają nazwisko i długi, jej rodzice – pieniądze, ale nie liczą się w towarzystwie. Ciąg dalszy dość łatwo przewidzieć: aranżowane małżeństwo z rozsądku, rodzinne sekrety i kochanka w Paryżu to kolejne elementy układanki Yslaire`a. Lecz oprócz wątku romansowego, historia skupi się na odkryciu, którego dokona Hugo w kopalni, nad którą przejął zwierzchność po ślubie z Bianką. Wpadając na trop tajemnej historii ludzkości, trawionej przez Wojnę Oczu, będzie próbował dotrzeć do prawdy, czy raczej Prawdy, osuwając się przy tym powoli w odmęty szaleństwa. A tymczasem autor opowieści, tracąc równowagę i literacką wibrację, o których wspominałem na początku, zacznie intensywnie eksplorować dość idiotyczny wątek, wyzyskujący najgorsze klisze kultury popularnej i romansowej. Zamiast w kierunku Balzaka i Hugo, Hugo i Eris będą zmierzali w stronę Dana Browna i Danielle Steel. Akurat tanie, sentymentalne zagrywki i konspiracyjny bełkot u Yslaire`a to nie pierwszyzna, o czym wszyscy, który zetknęli się z Niebem nad Brukselą, wiedzą doskonale.

Co więcej, scenarzysta, wspinając się po drzewie genealogicznym rodziny Sambre`ów, zacznie rozmieniać na drobne świetną historię, dopowiadając niepotrzebnie wątki zasugerowane w oryginalnej historii. Zamiast "Komedii ludzkiej" Yslaire`owi wychodzi "Saga ludzi lodu", zamiast dramatyzmu – melodramat. Z komiksu ulotniła się romantyczna symbolika i zręcznie wplecione elementy historyczne – zamiast tego mocniej zaznaczono obyczajowy koloryt Francji pierwszej połowy XIX wieku. Ustrukturyzowane społeczeństwo poprzedzielane granicami, których nie należy przekraczać, i znajdujące się w ich ramach jednostki skrępowane konwenansami – to już było setki razy, ale Yslaire nieźle to rozegrał. Całkiem dobrze pokazał również niedolę ówczesnej klasy robotniczej, pozując odrobinę na zolowski naturalizm, choć zabrakło odpowiedniego pogłębienia tego elementu.

I te, marginalne w stosunku do dość banalnej intrygi miłosnej, wątki wyszły nadspodziewanie dobrze. "Hugo i Iris" to romansidło, ale romansidło w pięknych dekoracjach i pysznych kostiumach. Trzeba zaznaczyć, że album jest przepięknie narysowany. W oprawie graficznej da się wyczuć wpływy realistycznego malarstwa z epoki, ale komiksowa konwencja godzi je z przerysowaniem w iście romantycznym duchu, podkreślając symboliczność niektórych scen czy wydobywając emocje poszczególnych bohaterów. Choć raczej jestem przeciwny eksperymentom polegającym na godzeniu malarstwa z narracją wizualną, w tym wypadku wypadło to wyśmienicie. Rysownikowi Jeanowi Bastide nie sposób cokolwiek wytknąć. Dysponujący bardzo delikatną i precyzyjną kreską ma świetne oko do detalu, doskonale podkreśla atmosferę panującą w utworze, umiejętnie wydobywa z obrazu treść. Nakładając kolory, Vincent Mezil ograniczył się do określonej palety barw, w jednym scenach podkreślał atmosferę grozy, w innych czułość erotycznych zbliżeń, a w jeszcze innych – rodzinne napięcie.

Niemniej rysunki nie mogły uratować tego komiksu. Dzieje rodziców głównego bohatera Sambre są jedynie marną kopią pierwowzoru. I to niskiej jakości. Yslaire nie ma żadnych oporów przed powielaniem własnych rozwiązań i sprzedawaniem ich w kolejnym komiksie. Co gorsza, robi to dość nieudolnie, zapominając o tym, co było siłą oryginału.

czwartek, 5 kwietnia 2012

#1002 - Martwa natura z robotem. Komiksowy manieryzm Winshlussa

Kiedy za sprawą linku zamieszczonego na stronie Kultury Gniewu odkryłem Tkaninę Syntetyczną, zrobiłem się strasznie zazdrosny. Magda Rucińska, która w komiksowie była znana z tekstu opublikowanego w "Zeszytach Komiksowych", zaimponowała mi pisaniem o komiksach, nie stroniąc od wycieczek w rejony teorii literatury, uruchamiając ciekawe konteksty filozoficzne i artystyczne. Po tym, jak Magda zgodziła się napisać o "Złotych pszczołach" namówiłem ją do przejrzenia tekstów z Tkaniny i z niewielkiemi zmianami opublikowania ich tutaj. Swoją analityczną formą odbiegają nieco od swobodnych recenzji, które zwykle na Kolorowych się ukazują, ale myślę, że tym bardziej ich lektura może okazać się dla Was interesująca. Enjoy!

Przy jednej z głównych ulic mojego miasta, znajduje się nieduży pasaż handlowy. Jeden z tych starszych, których elewację zdążyła już pokryć niezbyt szlachetna patyna ulicznego pyłu i dymu z samochodowych rur wydechowych. Kiedyś dostrzegłam w nim witrynę nieczynnego sklepu, która po brzegi wypełniona była nagimi manekinami. Pokryta gdzieniegdzie białym pyłem szyba bezwstydnie obnażała przechodniom opłakany stan wnętrza, które jeszcze jakiś czas temu pełniło funkcję obiektu handlowego. Ważniejsze od gołych ścian, wydawały się jednak stłoczone do granic możliwości manekiny. Nagie, pozbawione to jednej, to dwóch kończyn, lub tułowia. Te, które miały głowę, wlepiały swój wzrok w szybę, ulicę albo siebie nawzajem. Jednolite sylwetki, makijaże, puste spojrzenia, różne obrażenia. Wszystko to sprawiało, że widok witryny przypominał przekrój poprzeczny nietypowej komory brzusznej, w której podziwiać można częściowo strawione resztki posiłków – ostanie zdobycze miejskiego konsumenta.

Najgorsze były obojętne twarze manekinów oraz ich rozsypane ciała. Bez uczuć, bólu i jakiejkolwiek interakcji. Sztuczne ciała-przedmioty. Martwa natura. Dekoracja, którą odarto z marketingowej osłony. Nie otula jej już estetyczny software marki odzieżowej, dlatego też nie szuka kontaktu wzrokowego z przechodniem. Manekin trwa bez ruchu, nic nie wyraża, nie mówi, dlatego też nie budzi, nie pobudza, nie wzbudza nic (prócz ewentualnego niepokoju). Nie ożywia go czyjaś dłoń pociągająca za sznurek, żaden wewnętrzny mechanizm, ani ładunek emocji. Nie przysparza więc żadnych problemów. Trwając niezmiennie w swej bierności, w milczeniu godzi się na to, co się z nim i wokół niego dzieje. Dla Alvina Tofflera manekin był synonimem człowieka pozbawionego jakiegokolwiek głosu, prawa i kompetencji w społeczeństwie, państwie, kulturze. Rzeczywiście trudno w przypadku nieruchomej „lalki” mówić o jakiejś formie komunikacji, czy uczestnictwa. Poza tym, mimo że manekin nie jest pusty, nie posiada też żadnego wnętrza. Nie ma więc ani co, ani czym komunikować.

Daleko mu zatem do ożywienia i wyrazu rzeźby, marionetki, czy innych człekokształtnych, ludzkich tworów. Niemniej mogą one być równie niepokojące, ponieważ łączą w sobie elementy tego, co żywe i martwe. Tego, co jest człowiekiem i tego, co nim nie jest. Na tym zestawieniu zdaje się opierać wymowa takich filmów, jak „Blade Runner”, „Edward nożycoręki” oraz „A. I.”, w których nietrudno dostrzec swoiste wariacje na temat historii o Pinokiu. W każdym z nich pojawia się postać, która jest ludzka i sztuczna zarazem, a na dodatek marzy o prawdziwym człowieczeństwie. Co więcej, wszystkie mają w sobie coś z bajki – jakiś odrealniony, umowny element. W „Blade Runnerze” jest to przede wszystkim scena w domu „lalkarza”. Sympatycznego i naiwnego mężczyzny, który był konstruktorem rozmaitych mechanicznych i ożywionych zabawek, a także współtwórcą androidów. Będąc prostodusznym rzemieślnikiem, pełnił on w filmie rolę Dżepetta, podczas gdy nadający robotom emocje dr Eldon Tyrell był swoistym połączeniem szalonego naukowca z wróżką. Role te uległy scaleniu w „Edwardzie nożycorękim” i „A. I.”. Film Tima Burtona zachował klimat gotyckiej powieści, gdzie twórca ma w sobie coś z doktora Frankensteina, a „A. I.” pozostał w konwencji bajki science-fiction. We wszystkich trzech filmach mamy jednak do czynienia z krainami, w których nie ma co liczyć na cudowną ingerencję i magiczne moce wróżki. A co z człowieczeństwem? No właśnie, w tym tkwi sedno problemu. Można powiedzieć, że miarą człowieczeństwa staje się owych filmach to, jak ludzie traktują to, co uważają za „nieludzkie”.

W podobnej relacji z tym tematem zdaje się być „Pinokio” Winshlussa, komiks wydany przez Kulturę Gniewu na przełomie 2010 i 2011 roku. Również w nim pojawia się konflikt na linii ludzkie – nieludzkie. Opozycja ta nie jest jednak w owym komiksie wyjątkiem. Wyraźnie dostrzec w nim można przeciwstawność słodkiej bajkowości i mroku powieści gotyckiej, estetyzacji oraz obsceniczności, emocjonalnego dramatyzmu i totalnej apatii. A cała historia zaczyna się od sceny, w której pewien człowiek zatruwa naturalne środowisko ryb toksycznymi ściekami. Bezpośrednie konsekwencje tego czynu widoczne są dużo później, niemniej jego wpływ na ogólny przebieg opowieści – jej wygląd i charakter – wydaje się być cały czas podskórnie wyczuwalny.

Porzucona na dnie oceanu toksyna przeżera bowiem powoli, kropla po kropli, obraz Pinokia jako pozytywnej postaci z literatury dziecięcej. Zatruwa jego słodycz i sprawia, że lęgnie się w niej wszelkiej maści robactwo. Innymi słowy, beczka ze ściekami otrzymuje u Winshlussa rolę podobną do tej, którą w „Blue Velvet” Davida Lyncha odegrało ucho znalezione w trawie przez głównego bohatera filmu. Jest zagadką, dysonansem poznawczym – bodźcem, który nakazuje już na starcie zapytać: zaraz, zaraz, czy aby na pewno jest to historia Pinokia? Czy nie od takich toksycznych katastrof i wypadków zwykły zaczynać się historie potworów, mutantów, bądź superbohaterów?

Nocną scenę z beczką Winshluss kontrastuje z jasnym, słonecznym obrazem przedmieść, gdzie wynalazca Dżepetto właśnie kończy swoje opus magnum – małego robota o chłopięcej posturze i długim nosie. Jego Pinokio wygląda niepozornie, w rzeczywistości jednak stworzony został z myślą o celach militarnych. Nie ma więc co się łudzić, że powstał z potrzeby serca – tęsknoty za namiastką bliskości, towarzystwa. Jego twórca jest cyniczny, zdeterminowany i nastawiony na zysk, dlatego za wszelką cenę pragnie chronić swoją inwestycję. Pod nieobecność Dżepetta, pewien mały karaluch znacząco wpływa jednak na losy Pinokia. Robot zamiera wskutek spięcia w kablach i po tej, swoistej elektrycznej „śmierci”, wraca do „życia” już całkiem odmieniony. Można w zasadzie powiedzieć, że staje się czymś na wzór mechanicznego zombie. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, Pinokio jest jeszcze bardziej martwy niż wtedy, gdy poprawnie funkcjonował (wówczas był po prostu czymś sztucznym, nieożywionym, lecz uruchomionym). Jego „mózg” – zarówno w warstwie hardware`u, jak i software`u – nie działa. To, co w nim zamiera, zastępuje natomiast pasożytujący w jego wnętrze karaluch. Pinokio nareszcie ma zatem w środku coś żywego, co odczuwa emocje i popędy. Innymi słowy, zyskuje on wnętrze. Jakiś głos, który echem odbijał się będzie po jego blaszanej głowie i klatce piersiowej.

Najwyraźniej ów wewnętrzny głos nakazuje Pinokiowi by oddalił się z domu, gdyż ten wyrusza nagle w podróż bez celu. Nie poszukuje on ani niebieskowłosej wróżki, ani – niczym Blaszany Drwal – Czarnoksiężnika z Krainy Oz, który mógłby obiecać mu prawdziwe serce, bądź człowieczeństwo. A obraz świata, jaki czeka na niego poza przedmieściami, nic a nic nie przypomina szerokiej żółtej drogi z powieści L. Franka Bauma. Co prawda, zdarzają się w nim momenty bajkowe – majaczące w barwach przedawkowanego Technicoloru – niemniej zdecydowanie przeważa tam atmosfera mroku, brudu, nędzy i okrucieństwa, która budzi skojarzenia z literaturą dziewiętnastowieczną (oraz klimatem „Metropolis” Fritza Langa). Pod tym względem komiks jest więc zbieżny z oryginałem, u Collodiego bowiem dużo jest mowy o biedzie, bestialstwie i niesprawiedliwości.

Jednak Winshluss idzie w swojej interpretacji dalej. Jego opowieść jest niemalże bez przerwy w fazie kontrastu. Natomiast dysonanse, jakie tworzy wskazują na właściwości wewnętrzne przedstawianych zjawisk. W baśniowym świecie dzieją się straszne rzeczy, ponieważ wynikają z jego własnych mechanizmów. W klaunie tkwi morderczy tyran, w dziecku – potwór, w fabryce zabawek – wyzysk i niewolnictwo, w zabawce – maszyna zniszczenia, a w słodyczy cukierka lęgnie się robactwo. Podążając tym tropem, należałoby stwierdzić, że człowiek karmi w sobie nie nadzieję, a małego karalucha, który na ironię, jest w jego wnętrzu najbardziej ludzkim elementem. Martwy, metalowy i robaczywy Pinokio paradoksalnie zbliża się do obrazu człowieczeństwa. W swoim komiksie Winshluss daje ludziom takiego chłopca, na jakiego zasługują. Nawet gdy Pinokio opuszcza świat apatii, emocjonalnego odrętwienia i trafia w końcu do prawdziwej – zdolnej do otoczenia go uczuciem i opieką – rodziny, nie można mówić o happy endzie. Nie pozwala na to obraz robota leżącego w drobnym, dziecięcym łóżeczku z niepokojąco otwartymi, opalizującymi w ciemności oczami. Ten widok przypomina o tym, że to, co nieludzkie nie zniknęło, a nadal tkwi w samym sercu człowieczeństwa. To obraz martwego, nieożywionego przedmiotu, ale równie dobrze mógłby przedstawiać cierpiącego na bezsenność, lub, co gorsze, nieżyjącego już człowieka.

Komiks odebrać można jako dialektyczny i eklektyczny zarazem. Autor nawiązał w nim do wielu tekstów, przywołał liczne obrazy i wizerunki znane z szeroko pojętej kultury. Warstwa rysunkowa pełni u niego tę samą rolę i przyjmuje podobne właściwości, co fabularna. Jego nawiązania mają charakter tak wizualny, jak i tekstowy, sięga on bowiem do medium filmowego/animowanego, ilustrowanej literatury dziecięcej i komiksu, dlatego można tu mówić o pewnej nierozerwalności. Stąd też wszystkie jego zabiegi wydają mieć całkowite uzasadnienie. Trudno byłoby wyobrazić sobie komiks wchodzący w dialog z disnejowską bajką i tijuańską biblią, bez odwoływania się do ich warstwy wizualnej (chociaż mogłoby to być interesujące). Również obraz jest tu płaszczyzną dialektyki, refleksji nad treścią. To głównie w nim uwypuklona zostaje obsceniczność bajki oraz bajkowość tijuańskiej biblii, gotycki mrok literatury dla dzieci oraz dziecięca irracjonalność gotyku, estetyzacja życia codziennego i bolesny realizm (estetycznej) fikcji.

Warstwa wizualna jest w „Pinokiu” Winshlussa pod wieloma względami pornograficzna. Operuje nieprzyzwoitością i nadmiarem, ale także wykorzystuje pewną dwukodowość obrazów/wizerunków w kulturze. Sprawiając, że płyną pod prąd swoich oryginalnych, właściwych znaczeń, wskazuje na ich niedostrzegane wcześniej oblicza. Szuka analogii pomiędzy pozornie odległymi wizjami (np. między Metropolis, a Pinokiem). W swojej obfitości warstwa ta przypomina barok, który jednocześnie potrafił być eklektyczny, teatralny i ciężki. Ma w sobie też, podobnie zresztą jak sztuka barokowa, pewną dozę manieryzmu, który nawet w zabawnych obrazach Arcimbolda przemycał swego rodzaju przestrogę – memento mori. Bo jak inaczej odczytać portret ludzki zbudowany z martwej natury? Czy nie ma on tej samej wymowy, co tatuażowe zestawienie krwistoczerwonej róży z czaszką, bądź umieszczenie zepsutego i robaczywego (!) robota w miejscu (łóżku) zmarłego dziecka?