piątek, 1 sierpnia 2025

#2508 - San Diego Comic Con 2025: Elseworldy uratują czy dobiją komiks super-hero?

Autorem poniższego tekstu jest Wiktor Lewandowski. Pierwotnie został on opublikowany na profilu Komiks On, którym Wiktor zawiaduje wraz z Antkiem Strojnym. Na Kolorowych ukazuje się nieco zmieniona i nieco rozszerzona wersja oryginalnego posta z FB.

Z tego miejsca bardzo chciałbym polecić Waszej uwadze Komiks On, bo Wiktor i Antek wykonują kawał dobrej roboty. Jeśli chcecie być bardziej na bieżąco z tym, co komiksowego dzieje się za Oceanem, co tam w Marvelu i DC się wyprawia, to trudno o lepszą rekomendację. Chłopaki mają solidny warsztat, piszą z rigczem i nie gonią za chamskim clickbaitem. Zasłużona rekomendacja ze strony Kolorowych. Z tego miejsca zapraszam do lektury oraz do lajkowania i śledzenia Komiks On.



W zeszły weekend zakończyła się kolejna edycja San Diego Comic Con. Od lat relacja amerykańskiej branży komiksowej z SDCC jest jednostronną miłością: dla wydawców to zapewne najważniejsza impreza w roku. Dla Comic Conu trzymanie miejsca na komiksy jest raczej kwestią zachowania swojego nazewniczego dziedzictwa.

San Diego dla większości odbiorców to teraz stolica zapowiedzi kolejnych filmowych wydarzeń, prawdziwych behemotów box office’u od Marvela, DC i nie tylko, niemniej same wydawnictwa wciąż rokrocznie rezerwują sobie lipcowy slot na wytoczenie najcięższych dział.


 

W tym roku, tak jak i w poprzednim, łatwo było zauważyć, że najwięcej szumu medialnego i ekscytacji wywołały newsy związane z uniwersami Ultimate i Absolute, dwoma flagowymi projektami “pobocznymi” odpowiednio Marvela i DC. Linia Ultimate pierwotnie powstała w 2000 roku, jako odpowiedź na rosnącą potrzebę “zresetowania” piętrzącej się, zagmatwanej chronologii komiksowego świata Domu Pomysłów. Ziemia-1610 (istniejąca równolegle do Ziemi-616, na której rozgrywały się historie z głównej linii wydawniczej) narodziła się wraz z komiksem “Ultimate Spider-Man”, w którym Brian Michael Bendis i Mark Bagley odświeżyli genezę najbardziej znanego herosa Marvela. Z biegiem lat świat Ultimate poszerzał się o nowe serie, szybko osiągając narracyjny punkt krytyczny, który, paradoksalnie, wcześniej spowodował jego powstanie: bagaż historii znów stał się zbyt ciężki i zbyt nieprzystępny. Ziemia-1610 została pogrzebana w 2015 roku, w ramach wielkiego crossoveru “Tajne Wojny”, ale nie oznaczało to kompletnej śmierci linii Ultimate.

Ta powróciła w 2023, pod nadzorem Jonathana Hickmana, tego samego twórcy, który osiem lat wcześniej w “Tajnych Wojnach” stał się  jej katem. Teraz, jako odmieniona przez wpływy Makera (złego odpowiednika Reeda Richardsa/Mra Fantastica) Ziemia-6160, stała się miejscem do kreatywnej eksploracji wszystkim zakątków świata Marvela, które, ograniczone redakcyjnymi i korporacyjnymi blokadami drogowymi, nie mogły być odkrywane w głównej linii wydawniczej. W ten sposób nowy “Ultimate Spider-Man” opowiada o losach Petera Parkera, który zyskał pajęcze moce dopiero po trzydziestce, już po założeniu rodziny i względnym ustabilizowaniu swojego życia. “The Ultimates” zmienia znany skład uwielbianej przez świat drużyny Avengers w grupę partyzantów, okrzykniętą przez skorumpowany rząd terrorystami.

Historia stojąca za linią Absolute jest, na szczęście, znacznie prostsza. To byt o wiele młodszy, bo powstały ledwie rok temu, w ramach ogólnowydawniczej inicjatywy All In, stawiającej nieszczególnie grubą narracyjną kreskę między poprzednią erą w DC, a nowym kierunkiem, który dziarsko wyznacza duet scenarzystów, Scott Snyder i Joshua Williamson. Podobnie jak świat Ultimate, uniwersum Absolute jest projektem oddzielonym od głównej chronologii DC, w którym najbardziej ikoniczne postacie należące do tego wydawnictwa zostają wyobrażone  na nowo, w mroczniejszych wersjach.



Każdemu klasycznemu herosowi zostaje zabrany jakiś fundamentalny element jego tożsamości, by zabawić się w “co by było, gdyby” z ponurym twistem. Bruce Wayne nie ma tu dostępu do miliardowej fortuny, bo jest synem najzwyklejszego w świecie małżeństwa z klasy średniej; Superman spędził dzieciństwo na Kryptonie i doświadczył jego destrukcji na własne oczy jako nastolatek; Wonder Woman nie jest już Dianą z pełnej miłości Themysciry, a Dianą, ostatnią Amazonką, po kryjomu wychowaną przez Kirke w bliżej nieokreślonym piekle.Według wszelkiej miary oba te projekty to przeogromne sukcesy. W zeszłym roku “Ultimate Spider-Man” #1 i “Absolute Batman” #1 szły łeb w łeb w wyścigu o tytuł najchętniej kupowanego zeszytu roku, pozostałych pretendentów pozostawiając daleko w tyle. 

Na zdominowanym przez mangi zachodnim rynku powieści graficznych, po raz pierwszy od lat lokalny twór wyprzedził wschodnią konkurencję, bo zbiorcze wydanie pierwszych sześciu zeszytów USM-a podbiło listy sprzedażowe. Dolary w kieszeniach włodarzy Marvela i DC stanowią jednak wyłącznie dowód liczbowy, ale odbiór tych projektów był również nad wyraz pozytywny - fani i krytycy zachwycali się poczuciem świeżości i kreatywnej wolności od więzienia statusu quo. Bez potrzeby brania pod uwagę wieloletniej ciągłości i z o wiele większym polem do popisu, niż przy regularnych seriach, twórcy mogli naprawdę popuścić wodzę fantazji. W “Absolute Martian Manhunterze” Deniz Camp kompletnie zrywa z kanonem, przeobrażając postać zmiennokształtnego kosmity w zblazowanego detektywa z psychodelicznym pasożytem mieszkającym w jego głowie. Peach Momoko w “Ultimate X-Men” zabiera czytelników do Japonii, gdzie grupa licealistek odkrywa swoje mutanckie pochodzenie, jednocześnie walcząc z sektą starająca się wykorzystać osoby z genem X do bardzo niecnych celów. Wszyscy wiwatują, zażaleń brak, niech żyje komiks.


Tylko że aktualna sytuacja dwóch gigantów rynkowych w szerszym kontekście wydaje się znacznie gorsza, niż mogłyby na to wskazywać te dwa projekty. Rok temu, gdy oba jeszcze raczkowały, kolejne zapowiadane tytuły i szalone pomysły wydawały się być światełkiem w tunelu i symptomem zmiany na lepsze w kreatywnym podejściu w Marvelu i DC. Teraz linie Ultimate i Absolute są raczej łodzią ratunkową, dryfującą smutno przy tonącym statku, skazaną na to, że prędzej czy później dołączy do niego na dnie.

Wśród tegorocznych wieści komiksowych od wielkiej dwójki zachodniego rynku z SDCC, największymi wydają się ogłoszenie “końca” linii Ultimate oraz zapowiedź nadchodzącego crossoveru i kolejnego tytułu w linii Absolute. Marvel wygrał tu zawody w wygenerowanie największego ruchu na portalach, bo zwiastun wielkiego finału wygląda bardzo dobrze w nagłówkach i tweetach. Nikt w redakcji nie jest jednak na tyle krótkowzroczny, by ubijać kurę znoszącą złote jaja. W grudniu ma rozpocząć się event “Ultimate Endgame”, do którego każda seria, a szczególnie “The Ultimates” Deniza Campa, budują fundamenty od prawie dwóch lat. To po tym kataklizmie ma rozpocząć się nowy rozdział w świecie Ultimate: nowe serie, nowi twórcy.

Jedną z ofiar tego wstrząsu będzie “Ultimate Spider-Man”, naczelny reprezentant linii Ultimate, którego zapowiedziany podczas SDCC 24. zeszyt okraszony został wymownym tytułem “THE END”. Podczas panelu scenarzysta serii, Jonathan Hickman, przyznał, że już na etapie pitchowania planował, by zamknęła się ona w zgrabnych dwóch tuzinach. W momencie pisania tego tekstu nie wiadomo, czy i w jaki sposób USM będzie kontynuowany, wszystko wskazuje jednak na to, że jeśli seria będzie zrelaunchowana, to już bez Hickmana za sterami.


DC, zamiast straszyć końcami, postawiło na spokojniejsze podejście, obiecując przede wszystkim dalszy rozwój linii i, werble, spotkanie dwójki postaci, które jak dotąd w świecie Absolute nie miały jeszcze szansy się poznać, Absolute Batmana i Absolute Wonder Woman. Ogłoszono również kolejną absolutną serię, tym razem krótszą, bo zamykającą się w sześciu zeszytach, która wprowadzi do tego świata Green Arrowa. Nie wiadomo, jak obrócony do góry nogami zostanie rdzeń tej postaci - być może z lewicującego herosa stanie się ostoją konserwatyzmu, być może skręci w bardziej radykalne poglądy i wykorzysta swój kołczan do ustrzelenia jakiegoś CEO.

Pośród tej fali obietnic, budowania hype’u i zdradzania wystarczającej liczby detali, by kolejne hale w San Diego dudniły od głośnych “uuuu!” i oklasków, wybija się ponura wizja dwóch firm, dla których największe sukcesy ostatnich lat są również tykającymi bombami, gotowymi w każdej chwili wypalić w twarz. Od parunastu miesięcy pieczołowicie śledzę wszelkie newsy dotyczące zarówno linii Absolute, jak i Ultimate. Czytam większość publikowanych w ich ramach serii, a niektóre tytuł mogę już teraz z czystym sumieniem nazywać jednymi z najlepszych, jakie komiks super-hero ma w ostatnich latach do zaoferowania. Jednocześnie to, ile w tych seriach można znaleźć kreatywnych pomysłów i czystej radochy płynącej z niezmąconej, komiksowej wolności uzmysławia mi, jak bardzo brakuje tego w seriach z głównej linii wydawniczej.

Ultimate i Absolute to pioruny w butelce, których zachodnia branża bardzo potrzebowała, ale które samodzielnie nie będą w stanie jej uratować, jeśli wciąż będzie powtarzała te same błędy. O ile DC jest w znacznie lepszej sytuacji, bo poza bańką Absolute, dzięki jaśnie ustalonemu kierunkowi, wciąż działa bardzo sprawnie, publikując solidne i różnorodne tytuły, takie jak “New Gods”, “Batman: Dark Patterns”, “Justice League Unlimited” czy zakończony już “Metamorpho”, tak dla Marvela linia Ultimate pełni rolę kruchych nóżek podtrzymujących ociężałe cielsko. Dom Pomysłów ma w moim sercu specjalne miejsce, bo to od Marvela zaczynałem swoją przygodę z komiksem rajtuzowym i z kolekcjonowaniem komiksów w ogóle, przez lata pochłaniając pozycje praktycznie tylko od tego wydawnictwa. Tymczasem w tak nijakim i bezkierunkowym miejscu Ziemia-616 znajdowała się ostatnio bodajże za czasów inicjatywy All-New, All-Different, dekadę temu, a wcześniej - pod koniec lat 90. Jestem w pełni świadom, jak dalekie od perfekcji były wszelkie inne ery, przez lata dwutysięczne, po okres Marvel Now! i niedawne, również pełne bubli Legacy czy Fresh Start. Niemniej tu i teraz ilość rzeczywiście wyróżniających się jakościowo serii z głównej linii wydawniczej Marvela można policzyć na palcach jednej ręki.



Daleko mi do speca analizy rynkowej, w żadnym wypadku nie chcę też sugerować, że moja diagnoza jest jedyną i najsłuszniejszą. Nie chcę też brzmieć jak zgorzkniały i przeżarty nostalgią malkontent, który wrzeszczy na chmury, bo te Avendżersy i Supermany to już nie to, co kiedyś. Cierpię na przypadłość, przez którą z komiksów rajtuzowych nigdy nie wyrosłem, bo to z nimi dorastałem, to tysiące tych zeszytów przeczytałem przez ostatnie kilkanaście lat, to wśród tych historii znajdują się jedne z moich ulubionych fikcyjnych opowieści, jakie kiedykolwiek powstały. Moje nietęgie spojrzenie na przyszłość bierze się więc z tego, że mimo usilnych prób szukania dominacji pozytywów, przy każdym ponownym przeliczeniu wciąż wychodzi mi wynik na minusie. Winnych temu czynników znaleźć można wiele, naczelnym wydaje się być jednak wszechobecna synergia komiksów Marvela z uniwersum filmowym, która w ostatnich latach nabrała niesamowitego rozpędu.

Od powstania Kinowego Uniwersum Marvela (MCU), twórcy coraz częściej dostosowywali ton bądź zawartość historii do tego, by mniej więcej szły w parze z pomysłami stosowanymi w filmach. Filmowe kostiumy bywały przenoszone na karty komiksu; niegdyś poważniejsze postacie przybierały bardziej sarkastyczno-cyniczną osobowość, będącą blueprintem większości pierwszoligowców w MCU. Z czasem nie tylko zawartość filmów, ale i zakulisowe działania zaczynały wpływać na publikację komiksów: w 2015 roku Marvel po raz pierwszy w swojej historii zaprzestał wydawania regularnego komiksu o Fantastycznej Czwórce, bo ówczesna głowa firmy, Ike Perlmutter, uznała, że nie warto promować postaci, do których filmowe prawa posiadała wtedy konkurencyjna firma, 20th Century Fox. Od 2019 Kevin Feige, producent stojący za każdym filmem we wciąż rozrastającym się MCU, został promowany na stanowisko Chief Creative Officer w Marvel Entertainment, stając się człowiekiem numerem jeden również w odłamie komiksowym. Od tego czasu strategia synergii świata komiksu ze światem filmów stała się jeszcze bardziej agresywna, do tego stopnia, że dzisiaj komiksy Marvela przypominają jedynie niechętnie utrzymywaną przy życiu gazetkę reklamową towarzyszącą filmom.

O ile można jeszcze zrozumieć, że San Diego Comic Con toleruje obecność komiksu na imprezie, skupiając się przede wszystkim na o wiele bardziej dochodowym przemyśle filmowym, tak obserwowanie tej samej zmiany priorytetów w wydawnictwie komiksowym powoduje rosnącą frustrację i żal. Mimo całego korporacyjnego cynizmu i wieloletniej komodyfikacji, komiksowa, pulpowa superbohaterszczyzna przetrwała, bo pozwala twórcom - często niedopłaconym i zmuszanym do trzymania się nieludzkich deadline’ów - przelać nieco serca w postacie, które są kulturowymi mitami większymi niż życie. Komiks rajtuzowy często jest dziwaczny, głupkowaty, momentami wręcz bezsensowny, ugina się pod ciężarem dekad historii wymagających obszernego wyjaśniania, kosmicznych bredni, cyklów umierania i zmartwychwstawania. Wymaga zawieszania niewiary na wysokościach, które w każdym innym formacie wydają się nieosiągalne. 

Ale w całej tej plątaninie szalonych pomysłów zawsze, choćby i w formie jedynie kilku serii-perełek, na wierzch wybijał się czynnik ludzki. Czynnik ten kompletnie zanika, gdy trzeba w tempie ekspresowym wypluwać z siebie event z Doctorem Doomem, bo ten przecież za chwilę zadebiutuje w kinach, i ubijać/ożywiać postacie w rytmie idealnie zgranym z kolejnym filmem bądź serialem produkowanym właśnie przez Marvel Studios.



To właśnie ten problem najbardziej uwydatnia sukces światów Ultimate i Absolute, wywracających do góry nogami oczekiwania względem postaci starszych niż nasi dziadkowie, modernizujących mity w wartościowy i znaczący sposób. To pełny lifting, a nie tanie odpicowanie starego Fiata nową warstwą lakieru. Tak jak i pierwsze życie uniwersum Ultimate na początku XXI wieku zakończyło nadmierne zagmatwanie, tak też los ten zapewne czeka Ultimate 2.0 i linię Absolute - nakładanie się kolejnych warstw narracji w medium opartym na wiecznej ciągłości jest nieuniknione. 

Teraz jednak Marvel i DC mogą otwierać szampan za szampanem, pytanie jednak, jaką lekcję z tego wyciągną. Czy niechybna śmierć jednej pary elseworldów po prostu powoła do życia kolejne poboczną linie, która powtórzą ten sam cykl? Ciężko przecież mieć nadzieję, by tak oczywisty dowód na to, że ryzyko popłaca jakkolwiek zmotywował osoby zarządzające redakcjami wielkiej dwójki do spróbowania tej taktyki również w swoich głównych liniach wydawniczych. DC może wiele wyciągnąć z grzechów Marvela, jednak losy kreatywnego kierunku wydawnictwa będzie można przesądzić dopiero obserwując reakcję komiksów na sukces nowego, filmowego “Supermana” - czy i tutaj doczekamy się ideowego streamliningu, czy może tym razem komiksom pozwoli się pozostać komiksami?  

Wciąż znajduje w ofercie Marvela i DC tytuły, które mnie zachwycają. Jestem przekonany, że w przyszłości dalej będę takie znajdywał, ale mimo całej mojej sympatii, projekty takie jak Ultimate czy Absolute Universe brzmią coraz bardziej jak łabędzi śpiew marek uzależnionych od korporacyjnego marzenia o nieskończonym wzroście. Cholernie się cieszę, że te dwie inicjatywy istnieją, ale bardzo chciałbym, by ta sama, świeża energia tchnęła nieco życia w główne linie wydawnicze, szczególnie w pana firmie, panie Feige. Sztucznie kreowanego hajpu na kolejne edycje SDCC może już, po prostu, nie wystarczyć.



Brak komentarzy: