czwartek, 12 listopada 2009

#297 - Kryminalne Czwartki #2: Kapitan Żbik - bohater PRL-u

Parafrazując Grincha - wstępu nie będzie, bo jedziemy dzisiaj z kontynuacją "dekonstrukcji" Żbika. Tak więc zapraszam na dwa kolejne podrozdziały mojej pracy magisterskiej.

Enjoy....



3. Nadzwyczajne umiejętności


Najbardziej charakterystyczną cechą każdego komiksowego bohatera są jego specjalne zdolności. Zazwyczaj są to nadludzkie moce, jak chociażby umiejętność latania, wielka siła oraz laserowy wzrok w przypadku Supermana; albo zdolność chodzenia po ścianach i szósty zmysł ostrzegający przed niebezpieczeństwem u Spider-Mana. Nawet kiedy postać nie posiada żadnych nadludzkich mocy, twórcy uzbrajają takiego bohatera w nadzwyczajną wiedzę, siłę ducha i krzepę przewyższającą najlepszych sportowców. Tak właśnie zrobili chociażby Bob Kane i Bill Finger, kiedy w 1939 roku stworzyli postać Batmana – zamaskowanego detektywa, walczącego z kryminalistami. Choć bohater ten nie posiada żadnych mocy, dzięki swojemu intelektowi, sile fizycznej i z pomocą wysoko rozwiniętej technologii pokonuje niekiedy całe gangi.

Twórcy kapitana Żbika uczynili podobnie jak Bob Kane i Bill Finger w przypadku Batmana. Ze względu na realistyczną konwencje komiksu nie mogli obdarzyć Jana żadnymi nadludzkimi umiejętnościami. Uczynili za to z niego milicyjnego "człowieka renesansu" – osobę o szerokim wachlarzu umiejętności i talentów. Kreacja taka pokrywała się ze schematem literackiego milicjanta.
W momentach zagrożenia Żbik niejednokrotnie zmuszony był używać siły. Swoich przeciwników zazwyczaj pokonywał bez większego problemu. Znał świetnie judo – była to jego ulubiona sztuka walki, którą opanował tak perfekcyjnie, że nauczał innych. Zdarzyło się tak w zeszycie "Wyzwanie dla silniejszego", gdzie przez pewien czas był instruktorem w szkole, w której dzieci były okradane i bite przez gitowców. Był tak świetnym trenerem, że już po paru lekcjach uczniowie sami poradzili sobie ze starszymi chuliganami. Równie doskonale znał karate – techniki Jana były tak doskonałe, iż jednym ciosem potrafił znokautować przeciwnika. W "Złotym Mauritiusie" po powaleniu przestępcy, jeden z milicjantów skomplementował Żbika słowami: „Ależ pan ma cios, kapitanie! Jak żyję nie widziałem takiej akcji” ("Złoty Mauritius", s. 33). Tajemnicą dla niego nie było również jiu – jitsu.

Oprócz mistrzowskiego opanowania sztuk walk kapitan potrafił świetnie strzelać nie tylko z broni palnej, lecz również z łuku – doświadczenia nabrał, jak sam przyznał w komiksie "Spotkanie w Kukerite", w latach dziecięcych podczas zabaw w Indian. Umiał także doskonale pływać i nurkować z akwalungiem. Bez problemu sporządzał portrety, co ułatwiło mu złapanie cyrkowych złodziei w numerze "Salto śmierci". Listę jego zdolności można zamknąć umiejętnościami tanecznymi – w ciągu piętnastu lat czytelnicy niejednokrotnie mogli zobaczyć, jakim świetnym tancerzem był Żbik.

Także współczesna technika nie sprawiała Janowi żadnych problemów. Bardzo często, by złapać przestępców, korzystał z najnowszego sprzętu i nauk kryminalistycznych. Już od najmłodszych lat umiał obsługiwać radiostację. Był świetnym kierowcą, co nie raz udowodnił ścigając kryminalistów. Jednak bardziej godna podziwu była umiejętność pilotowania samolotu. W zeszycie "Wzywam 021" Żbik podszył się pod pilota awionetki, którą chcieli uciec złodzieje, i w trakcie lotu obezwładnił ich. W "Gotyckiej komnacie" natomiast samemu rozbroił miny z czasów drugiej wojny światowej.
W prowadzeniu śledztw pomagała kapitanowi także umiejętność charakteryzacji i odrobina talentu aktorskiego. Dzięki temu dwukrotnie rozpracował on organizację przestępczą i zdobył obciążające dowody. W jednym z przypadków – w pięcioczęściowej historii rozpoczynającej się od "Zapalniczki z pozytywką" – Jan, podszywając się za przypadkowo wplątanego w aferę inżyniera Czerskiego, rozbił międzynarodową grupę przemytników.

Kończąc wyliczanie nadzwyczajnych umiejętności Żbika, należy wspomnieć o tym, iż był on bardzo uzdolnionym poliglotą. Biegle posługiwał się językiem angielskim, niemieckim, rumuńskim, bułgarskim i węgierskim. W czasach dzieciństwa kapitan był krótkofalowcem i tak doskonale nauczył się wtedy również alfabetu morse’a, że po latach bez problemu w dźwiękach stepujących tancerzy odczytał zaszyfrowaną – właśnie morsem – wiadomość.

4. Charakter bez skazy

Zwieńczeniem wizerunku doskonałego milicjanta, obok wszystkich wymienionych powyżej umiejętności, był charakter kapitana Żbika. To właśnie wysoko rozwinięta moralność, poczucie odpowiedzialności za skrzywdzone osoby oraz silna osobowość były powodem, dla którego główne postaci powieści milicyjnych nazywane były bohaterami.

Twórcy "kolorowych zeszytów" obdarzyli Jana tak doskonałym charakterem, iż był on nie tylko wzorem milicjanta, lecz również i człowieka. Żbik niejednokrotnie wspominał czytelnikom o swoim głębokim szacunku dla starszych osób, jednocześnie namawiając młodzież do podobnej postawy. W "Skoku przez trzy granice" pisał:

Ludziom starszym należy okazywać szacunek i pomoc na każdym kroku. Gdy widzicie, że stary człowiek bezradnie stoi na brzegu chodnika bojąc się przejść przez ruchliwą ulicę – przeprowadźcie go, gdy wsiada do tramwaju – ustąpcie mu natychmiast miejsce. ("Skok przez trzy granice", s. 2)

Kapitan był również człowiekiem bardzo wyrozumiałym – oczywiście nie dla recydywistów. Zdarzało się jednak, że osoby przypadkowo wplątane w przestępstwo unikały odpowiedzialności za zatajenie faktów lub inne drobne przestępstwa pośrednio lub bezpośrednio związane z działalnością kryminalistów. Stało się tak między innymi w numerze "Niewygodny świadek", w którym Bronisław Skiba, by ochronić swoją narzeczoną Zosię, zataił jej powiązania z przemytnikami lekarstw. Po rozwiązaniu całej sprawy Żbik udzielił mężczyźnie tylko słownej reprymendy i nie spotkały go żadne konsekwencje za utrudnianie śledztwa. Równie wyrozumiale zachował się Żbik w stosunku do Ewy Gajdy, jednej z bohaterek historii "Wodorosty i pasożyty". Choć prowadziła ona samochód pod wpływem alkoholu, nie spotkała ją za to żadna kara, ponieważ przestępcy chcieli się nią posłużyć w kradzieży gospodarczej.

Inną, równie ważną cechą Żbika, była jego umiejętność wzbudzania sympatii i szacunku. Bez problemu stawał się ulubieńcem całej drużyny harcerskiej w "Tajemniczym nurku", jak również gnębionych uczniów warszawskiej szkoły w "Wyzwaniu dla silniejszego". Jednak, co ważniejsze, Żbik był osobą cieszącą się szacunkiem także w środowisku przestępczym. Regularnie odwiedzał lokale, w których zbierał się półświatek. W zeszycie "Błękitna serpentyna" w znalezieniu przestępcy pomógł kapitanowi "król" koników dolarowych, z którym spotkał się w restauracji „Roxana”.
Żbik był również człowiekiem bardzo stanowczym. Wyraźnie i zdecydowanie mówił o postawach i rzeczach, które nie podobały mu się w społeczeństwie. Nie lubił wulgaryzmów – uważał je za "plagę społeczną" i zdarzały się przypadki, kiedy zdecydowanie reagował, gdy spotykał przeklinających ludzi. Podobnie negatywnie wyrażał się o wandalizmie. Złe zdanie miał również o alkoholu. W numerze "Gotycka komnata" kapitan pisał: "…alkohol to wróg człowieka, prowadzi on do wielu krzywd i nieszczęść osobistych i rodzinnych." ("Gotycka komnata", s. 2)

Jednak to, co czyniło ze Żbika milicjanta doskonałego, to po pierwsze całkowite oddanie pracy. Prowadził śledztwa na terenie całego kraju, a zdarzały się przypadki, kiedy opuszczał ojczyznę, by rozwiązać sprawę rozpoczętą w Polsce. W "Granatowej cortinie" odwołał swój urlop z powodu nagłej sprawy. Nie miało znaczenia, że do śledztwa został wyznaczony jego podwładny. Kapitan, jak na wzór przystało, został w Warszawie, by chociaż telefonicznie móc pomagać kapitanowi Michałowi. Innym razem, w zeszycie "Studnia", Jan przybywszy do Łodzi, by znaleźć sprawców tajemniczej kradzieży, umówił się z dawno niewidzianym przyjacielem. Spotkał się z nim jednak dopiero po zakończeniu dochodzenia, gdyż jak sam powiedział: "Dopiero dziś będę miał okazję połazić po mieście." ("Studnia", s. 33)

Po drugie, jak przystało na człowieka, który na co dzień stykał się z niebezpieczeństwem, Jan Żbik był człowiekiem bardzo opanowanym. Zazwyczaj, kiedy dochodziło do zagrożenia, kapitan używał jakiegoś rzutu judo albo ciosu karate. Bardzo rzadko stosował środek ostateczny – czyli broń palną. Przez piętnaście lat Żbik miał pistolet w dłoni tylko dziewięć razy. Raz zabrał go przestępcy, pięć razy trzymał podczas aresztowania, a tylko trzy razy zrobił z niego użytek, oczywiście nikogo przy tym nie zabijając (Por., A. Florek, Tajemnice „Kapitana Żbika”, maszynopis.).

Po trzecie kapitan był bardzo wyczulony na krzywdę innych. Nigdy nie odmawiał ludziom w potrzebie, nawet kiedy miał na głowie inne, bardzo ważne śledztwo, jak chociażby w przypadku historii z zeszytu "Gdzie jest jasnowłosa?". Ze względu na list od kilkuletniego Marka kapitan opóźnił wykonanie odgórnych rozkazów i pojechał do Leśnych Łazów, gdzie według listu znajdowało się porwane dziecko. Innym razem, w komiksie "Zerwana sieć", kiedy Darek – uczeń technikum rybackiego – poprosił listownie Jana o pomoc w rozwiązaniu zagadki znikających ryb z gospodarstwa jego ojca, ten bez zwłoki przyjechał z Warszawy na Mazury, by pomóc. Oczywiście nikt w to nie wątpił, gdyż jak mówił chłopak: "Kapitan Żbik zawsze pomaga w trudnych sprawach" ("Zerwana sieć", s. 20).

środa, 11 listopada 2009

#296 - Brit: One Soldier (v1)

Robert Kirkman, dołączając na początku XXI wieku do Image Comics, od razu zaczął zapełniać swój zakątek tego uniwersum nowymi seriami i bohaterami, którzy często gościnnie pojawiali się w różnych tytułach Amerykańskiego scenarzysty. Jego najbardziej znanym i najbardziej cenionym wkładem w historie superbohaterskie jest niewątpliwie seria "Invincible", która przez wielu uznawana jest za najlepszy obecnie komiks tego nurtu. "Niezwyciężonym" zajmę się w przyszłości - najpierw kilka zdań o innym bohaterze Kirkmana co to zwie się Brittany, a bardziej znany jest jako Brit.

Po raz pierwszy bohater ten pojawił się w 2003 roku w serii one-shotów, które cztery lata później zostały zebrane i wydane pod nazwą "Brit: Old Soldier". Pierwsze dwa zostały zilustrowane przez Tony'ego Moore'a ("Żywe Trupy", "Fear Agent"), natomiast grafika do trzeciego z nich (i ostatniego) jest autorstwa Cliffa Rathburna ("Reaper", "Żywe Trupy"). Tytułowy bohater to zwykły przedstawiciel rasy ludzkiej, z jednym małym "ale" - jest nie do zniszczenia. Nie potrafi latać, nie ma nadludzkiej siły, nie strzela laserem z oczu, ale jest nie do ruszenia, zranienia czy zmiażdżenia. I w świecie, gdzie na straży porządku stoją Guardians of the Globe (Image'owy odpowiednik Justice League), gdzie w przerwie między zajęciami w szkole (lub często zamiast nich) ze złem wszelakim walczy Invincible, to właśnie on jet ostatnią linią obrony, wysyłaną do specjalnych, wydawałoby się, że beznadziejnych przypadków. Brit pracuje dla tajnego Global Defense Agency (z siedzibą w Pentagonie) i podlega, znanemu chociażby z przygód Niezwyciężonego, Cecilowi Stedmanowi (szef GDA) i jego prawej ręce Donaldowi Fergusonowi (prywatnie również przyjaciel Brita).

Oprócz superbohaterskiego żywota, Brittany prowadzi również zwyczajne życie właściciela klubu ze striptizem, którego dziewczyną jest jego pracowniczka - Jessika. I można by powiedzieć, że żyli tak długo i szczęśliwie, gdyby nie to, że podczas jednej z misji Brit zaczyna krwawić. Dla jego przełożonych jest to dobry moment do zrobienia tego, co kłębiło się w ich głowach od dawna - gruntownego przebadania organizmu Brita i odnalezienia przyczyny jego wyjątkowych zdolności, w celu stworzenia niezwyciężonej armi jemu podobnych. A że jest duża szansa, że z badań tych nie wyszedłby żywy to już inna sprawa - w końcu moment jego śmierci zbliża się nieubłaganie i jest to ostatnia chwila, żeby ugrać coś dla siebie. Tradycyjnie w takich chwilach, główny bohater zostaje wysłany na ostatnią misję (z czego oczywiście nie zdaje sobie sprawy) i... tutaj zakończę streszczanie pierwszej historii zebranej w pierwszym tomie przygód bohatera (chociaż naprawdę nie trudno zgadnąć jak akcja toczy się dalej).

To nie jest ten Kirkman, którego znam chociażby ze świetnych "Żywych Trupów", czy fantastycznej zabawy z superbohaterskimi kliszami jaka ma miejsce w "Invincible". "Brit" to taka wprawka do przyszłych sukcesów twórcy "Marvel Zombies", ale trzeba przyznać, że całkiem sympatyczna. Podobnie jak z Kirkmanem, jest z rysownikami, którzy albo robili grafikę na pół gwizdka (Moore), albo najlepsze lata mieli jeszcze przed sobą (Rathburn). Dopiero pod koniec pierwszej historii (na którą składają się one-shoty "Brit" i "Brit: Cold Death") rysownik "Battle Pope'a" pokazuje swój charakterystyczny pazur, ale to trochę za mało. Rathburn natomiast (późniejsza współpraca z Kirkmanem przy "Reaper", czy kolory/szarości w "Żywych Trupach") był wtedy solidnym rzemieślnikiem, ale jeszcze bez tego "błysku", który dostrzegam w jego obecnych pracach. Mimo to jego praca nad graficzną stroną przygód Brita ("Red, White & Blue") przypadła mi znacznie bardziej do gustu, niż to co pocisnął Moore.

Pierwsze spotkanie z Britem nie jest ani sukcesem, ani porażką. Kirkman sprawnie przedstawił swojego bohatera, rozmieścił kilka pionków na szachownicy, zostawiając jednocześnie wiele niedopowiedzeń i tajemnic (chociażby przeszłość Brita i źródło jego zdolności), z którymi poczekał do regularnej serii, która pojawiła się w sprzedaży w 2007 roku. Ongoing "Brit" liczy sobie jedynie 12 numerów, zebranych w kolejnych dwóch trejdach, którymi zajmę się mam nadzieję w niedalekiej przyszłości. Podobnie jak innymi tytułami z kirkmanverse - "Astounding Wolf-Man", "Capes" czy "Tech Jacket".

poniedziałek, 9 listopada 2009

#295 - Jeż Jerzy: Musi umrzeć

Jeden z najbardziej znanych polskich komiksowych herosów, Jeż Jerzy, doczekał się kolejnego, dziewiątego już z kolei tomu swoich przygód, czy raczej "przygód". Jedenastego, jeśli liczyć "True Story" (wydawnictwo Urocza) i "Dla dzieci" (Piąte piętro). Mijający rok Jurek na pewno zaliczy do udanych. Zgarnął nagrodę publiczności dla najlepszego polskiego komiksu na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi (za reedycję "In vitro"), a prace nad animowaną adaptacją, w której przemówi głosem Borysa Szyca, idą pełną parą. Do tych osiągnięć będzie mógł dopisać jeszcze na swoim koncie kolejny dobry, albumowy występ.

Szkoda tylko, że jego komiksowy żywot do najłatwiejszych nie należy. W "Musi umrzeć" Jerzy na własnej skórze (kolcach?) odczuje na sobie skutki globalnego kryzysu, zostanie bohaterem kolejnej afery politycznej, padnie ofiarą reformy polskiego szkolnictwa i znów będzie musiał zmierzyć się z legendarnym rosyjskim płatnym mordercą, Pietią "Blizną" Pawłowem. Słowem – nie ma lekko.

Jurka znam od zawsze. Pamiętam jeszcze jak z magazynu "Ślizg" wycinałem jednopanelowe komiksy z zadziornym jeżem z deską w roli głównej i wklejałem je do specjalnego zeszytu, dokładnie tak, jak robili to komiksiarze starsi stażem z paskami z Kajtkiem i Kokiem przed laty. Być może kolczasty skater stał się dla mnie i mojego pokolenia tym, czym bohaterowie Janusza Christy byli dla poprzednich generacji? Tego nie wiem, ale wiem, że Jerzego trudno nie lubić. Pomimo jego rozlicznych wad, zamiłowania do mocnych trunków i kobiecych wdzięków, które bywa zgubne w skutkach, wydaje się najnormalniejszy wśród innych bohaterów komiksu. I najbardziej ludzki pomimo tego, że jest, no cóż… jeżem. W porównaniu z radykalnymi wyznawcami narodowej ideologii, chirurgiem plastycznym zadzierającym z mafią czy unoszącym się honorem płatnym zabójcą ze wschodu, Jurek jawi się, jako wzór rozsądku i roztropności. To równy koleś, który zawsze znajdzie wyjście nawet z pozornie beznadziejnej sytuacji.

Kolejne albumy zbierające krótsze i dłuższe historie z bohaterem wymyślonym przez Rafała Skarżyckiego i Tomasza Lwa Leśniaka trzymały równy poziom. Mnie akurat poprzedni tom ("Człowiek z Blizną") podszedł trochę mniej, natomiast "Musi umrzeć" spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jak zwykle w przypadku Jerzego spodziewałem się nasyconych celnymi obserwacjami polskiej rzeczywistości humorystycznych historyjek i dostałem je. Szczególnie pozytywnie na tle innych wypada tytułowe "Musi umrzeć" ze znakomitym wątkiem drugoplanowym studenckiego zegarka i fantastyczną krotochwilą o zaginionej ciężarówce z wódką, w pełni pokazującą spryt głównego bohatera. Pod względem oprawy graficznej album stoi na wysokim poziomie. Leśniak to właściwie klasa sama w sobie. A właściwie ekstraklasa, jeśli chodzi o cartoon – pewne, żywe, lekkie rysunki doskonale pasują do konwencji o jeżdżącym na desce jeżu, którego miasto jest naturalnym środowiskiem życia.

Album pojawił się w dwóch wersjach – zwykłej i ekskluzywnej. Tym razem dopłaciłem kilka złotych i skusiłem się na wersję kolekcjonerską, w twardej oprawie, z dodatkowymi materiałami. W nich autorzy odsłaniają tajniki ich komiksowej kuchni, pokazują nieco szkiców i prezentują jeżowe improwizacje w wykonaniu Roberta Adlera, Janusza Ordona, Ani Błaszczyk, Marcina Strzałkowskiego i Karola KRLa Kalinowskiego. Bonusowa historia wypada bardzo pocieszne na tle innych, prezentowanych w "Musi umrzeć" i pokazuje "co by było gdyby" Jurek zmarł naprawdę. Bo w sumie to nie ginie. Mam nadzieję, że zdradzając nieco z fabuły, nikomu nie popsułem zabawy…

niedziela, 8 listopada 2009

#294 - Trans-Atlantyk 62

Ostatniego dnia października kierownictwo Marvela wydało oświadczenie odnośnie cyfrowych wcieleń swoich komiksów. Włodarze Domu Pomysłów podpisali umowy z iTunes, Comixology, iVerse, Panelfly i ScrollMotion . Teraz, każdy posiadacz Iphone'a czy Ipoda będzie mógł sobie ściągnąć swój ulubiony komiks na telefon czy music playera. Dziwnym trafem to wydarzenie zbiegło się premierą pierwszego numeru "Astonishing X-Men" w wersji motion comics, która okazała się ponoć wielkim sukcesem. Wyraźnie widać, że największe wydawnictwo komiksowe w Ameryce chce mieć dużą przewagę nad konkurencją w technologicznym wyścigu. Pewnie dopiero za kilka lat okaże się, czy ten krok był prawdziwym przełomem, czy tylko nic nie znaczącym epizodem w historii Marvela. Co ciekawe, już teraz można spotkać się na zachodnich forach komiksowych z wątpliwościami czytelników, szczególnie tych nowych, zaczynających dopiero przygodę z super-herosami, czy lepiej ściągać komiksy czy kupować trade'y. Kiedyś, takie rozważania były nie do pomyślenia. Papier był papier i tyle, a każdy kto myślał inaczej był komiksowym profanem. (j.)

W zeszłym tygodniu ukazał się premierowy zeszyt dziesięcioczęściowej maxi-serii "Great Ten". Tytułowa "Wielka Dziesiątka" to grupa chińskich super-herosów, sponsorowanych przez rząd Państwa Środka. Po raz pierwszy pojawili się oni w szóstym numerze "52", w czerwcu 2006 roku, stworzeni przez Granta Morrisona, J.G. Jonesa i Joe Bennetta. I właśnie ten pierwszy, wraz z rysownikami Tony'm Bedardem, Scottem McDanielem i Stanleyem "Artgermem" Lau, zajmie się tym tytułem. Morrison nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł się zająć historią o bohaterach, których charakter i super-zdolności zakorzenione są w konfucjańskiej kulturze. (j.)

W kwietniu 2010 roku, do amerykańskich kin zawita ekranizacja komiksu Marka Millara i Johna Romity Jr. "Kick-Ass" (data polskiej premiery nadal nie jest znana), jednak niektórzy szczęśliwcy mieli już okazję zobaczyć film w niemalże finalnej wersji i ich pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Wade Campell określa go jako jeden z najbardziej rozrywkowych i zabawnych filmów jakie widział w swoim życiu, a finałową scenę określa jako jedną z najlepszych i najbardziej niedorzecznych w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Pozostałe pochwały i zachwyty również brzmią nieźle i przyznam szczerze, że mam cichą nadzieję, iż film ten zapewni mi podobną rozrywkę jak to było w przypadku ekranizacji "Wanted" tego samego scenarzysty. A tak swoją drogą to zadziwia mnie tempo jego realizacji - pierwsza seria "Kick-Ass" jeszcze się nie zakończyła (finałowy numer dziewiątego grudnia), a jej ekranizacja jest już niemal gotowa! Na zachętę cztery postery, zaprezentowane parę dni temu przez serwis IGN, a dla chcących się nieco zapoznać z dzieckiem Millara, zapraszam do recenzji tranwaya sprzed kilku tygodni. (a.)

Miniony tydzień stał w Marvelu pod znakiem zapowiedzi związanych z nadchodzącym wielkim wydarzeniem, jakim ma być "Siege". Na większości serwisów komiksowych pojawiły się promocyjne grafiki, na których to widać Pajęczaka i Logana rozprawiających się ze swoimi przeciwnikami czy też nadlatującego tajemniczego "zbawiciela". Znacznie ciekawszy jest jednak teaser na którym widnieje Kapitan Ameryka oraz fragmenty zbroi Iron Mana (i tutaj pojawiają się spekulacje, czy to Rogers przejmie rolę blaszaka czy też jedynie przekazuje zbroję w inne ręce?), jak również ten prezentujący siedem postaci z których jedna jest tą, która od początku rządów Normana Osborna była jego tajemniczym asem w rękawie. Jakby tego było mało, Marvel zaprezentował również trailer do tego crossovera. A to pewnie i tak dopiero wierzchołek góry lodowej i w najbliższych tygodniach czeka na czytelników wysyp promocyjnych grafik, przykładowych stron i przecieków. (a.)

W tym roku postacie z zamkniętego wydawnictwa Milestone Media zaczęły powoli pojawiać się w regularnym uniwersum DC, występując między innymi na łamach "JLA" czy "Teen Titans". Jednak wyjaśnienie, w jaki sposób Icon, Static, Hardware i reszta ekipy przeniknęła do DCU pojawi się na łamach "Milestone Forever". Dwayne McDuffie zebrał grupę artystów pracujących przy oryginalnych seriach, którzy podejmą historię w "Static Shock", "Icon", "Hardware", "Shadow Cabinet" i "Blood Syndicate" tam, gdzie została ona przed laty przerwana. Opowieść o ich ostatecznym losie ma mieć kolosalne znaczenie dla świata DC i, jak mówi McDuffie, "będzie słodko-gorzką historią o dosłownym końcu świata i stworzeniu czegoś nowego". "Milestone Forever" będzie mini-serią liczącą zaledwie dwa odcinki, która ukaże się w 2010 roku. Wiadomo również, że wśród rysowników znajdą się John Paul Leon, Mark Bright, Chris Cross i Denys Cowan. (j.)

Jeden z klasycznych bohaterów kina akcji lat osiemdziesiątych i bohater mojego dzieciństwa, cybernetyczny super-glina z Detroit powraca. Nowa seria od Dynamite Entertainement "RoboCop" autorstwa scenarzysty Roba Williamsa ("Cla$$war", "Star Wars", "Indiana Jones") rysownika Fabiano Nevesa ("Army of Darkness") rozpoczyna się tam, gdzie skończył się pierwszy film Paula Verhovena. Autorzy, ignorując wszystko to, co zdarzyło się w kolejnych filmach, opowiadają swoją historię, skupiając się na dwóch aspektach – dynamicznej i brutalnej akcji oraz klasycznej krytyce tych wielkich, złych korporacji rodem z niskobudżetowych, direct-to-VHS, filmów sensacyjnych. Alex Murphy znów wyjdzie na ulice Motor City rozprawiać się z hordami bandytów i innych super-robotów już w styczniu 2010 roku. (j.)

Doktor Strange nie miał szczęścia co do swoich ongoingów - ostatni z nich (vol3) zakończył się przeszło 13 lat temu, a później wąsaty czarodziej co najwyżej dostawał własne mini-serie. Po utracie tytułu "Sorcerer Supreme" (na rzecz Brothera Voodoo), Stephen S. pojawiał się w różnych tytułach i jego występy z reguły spotykały się z ciepłym przyjęciem. W związku z tym Quesada i spółka postanowili dać magikowi kolejną szansę - póki co jedynie w postaci kolejnej mini-serii. Czteronumerowy "Strange" będzie dziełem weterana Marka Waida ("52", "Fantastic Four" i mnóstwo innych) oraz znacznie mniej doświadczonej hiszpańskiej artystki Emmy Rios, którzy przedstawią historię gdzie, mimo utraty zaszczytnego tytułu, Strange nadal szkoli kolejnych magików - tym razem będzie to młoda i krnąbrna Casey Kinmont. Pierwszy numer trafi na sklepowe półki już w najbliższą środę. A na przyszły rok zapowiedziano już kolejny tytuł z udziałem Pana Czarodzieja, który zaliczy team-up ze Spider-Manem. "Fever" - bo tak prawdopodobnie będzie się on nazywać - nawiedzi sklepy w kwietniu 2010 roku i będzie dziełem Brendana McCarthy'ego, którego prace polski czytelnik mógł podziwiać przy okazji ostatnio wydanego "Skina". (a.)

W zeszłym tygodniu ukazał się pierwszy numer serii "Stumptown", nowego tytułu autorstwa Grega Rucki, scenarzysty znanego z takich komiksów, jak "Whiteout" czy "Za Królową i Ojczyznę". Historia wydana pod szyldem niezależnego wydawnictwa Oni Press opowiada o Dex, średnio utalentowanej prywatnej detektyw, ze skłonnością do hazardu, przez którą pakuje się w niemałe kłopoty. Niestety, ostatnio szczęście nieco ją opuściło i zadłużyła się na 18 tysięcy zielonych, ale wszystko może się jeszcze zmienić, jeśli tylko odnajdzie wnuczkę szefowej kasyna, której wisi kasę. I jak zwykle w takich przypadkach bywa, Dex nawet nie wie, w co się pakuje i co przyjdzie jej odkryć. Obszerny preview pierwszego numeru można znaleźć na CBR. (j.)

Jakiś czas temu napomknęliśmy o planowanym webkomiksie Tony'ego Sandovala oraz obiecaliśmy trzymać rękę na pulsie i informować o wszelkich nowościach związanych z tym tematem. I oto są! Pierwszego listopada, na blogu "Season of Thorns" (taki też tytuł nosi owe dzieło), pojawiła się pierwsza plansza komiksu, traktującego o żywych trupach. Na tę chwilę Tony zaprezentował już pięć plansz, po których można powiedzieć, że jest bardzo dobrze, bardzo krwawo i bardzo obiecująco. Twórca wydanego u nas na początku roku "Trupa i Sofy", ma na razie zaplanowanych 26 stron, które bardzo możliwe, że doczekają się kilku kolejnych. Oby! Zaprawdę polecam odwiedzenie tego bloga, dodanie do ulubionych, rssa czy czego kto używa. Po stokroć warto! (a.)

"Geek Honey of the Week"
(W naszych skromnych progach ponownie witamy Meagan von Burkleo, która tym razem wcieliła się w Sarę Pezzini / Witchblade, której przygody i u nas były swego czasu publikowane! Więcej zdjęć na stronie kosplejerki! / Czy wszyscy są zadowoleni, że dzisiaj obyło się bez udziwnień?)

sobota, 7 listopada 2009

#293 - Komix-Express 12


Polskiej komiksowej inwazji na Amerykę ciąg dalszy. Po tegorocznym "Zombie Cop" (Image Comics) z rysunkami Szymona Kudrańskiego i "Frankenstein's Womb" (Avatar Press), gdzie za graficzną stronę historii Ellisa odpowiadał Marek Oleksicki, przyszedł czas na polski akcent w "Popgunie" od Image Comics. Czwarta odsłona tej cenionej antologii zawierać będzie czterostronicowy komiks Anny Wieszczyk (znanej również jako Anna Muckcracker) o tytule "Acid Sunset", który - cytując jego autorkę - opowiada o "krótkim kwasowym tripie". Anna jest 23-letnią studentką piątego roku katowickiego ASP i mimo że kadrami i dymkami zajmuje się od mniej więcej dwóch lat, to ma na swoim koncie kilka sukcesów - jest autorką grafiki do animowanego komiksu "Godkiller" ze studia Halo-8 (scenariusz i reżyseria Matt Pizzolo) oraz odpowiada za plansze do nadchodzącej serii "Intresting drug" (Archaia Comics), do której scenariusz napisał jeden z redaktorów CBR Shaun Manning, stawiający pierwsze kroki po drugiej stronie barykady. Do czwartego woluminu "Popguna" zaciągnął Annę jeden z jego edytorów - Anthony Go Wu, po zapoznaniu się z jedną z jej internetowych galerii. Szorciak rodaczki pojawi się na papierze w doborowym towarzystwie - dla "Popguna", który w sklepach pojawi się 10 lutego 2010 roku, swoje trzy grosze dorzucą również Jeffrey Brown, Bill Crabtree, Ralph Neise czy Erik Larsen. Trzymamy kciuki za Anię, a kilka jej komiksowych prac można podziwiać na naszym flickr'owym koncie, do którego zainteresowanych przeniesie poniższa grafika! (a.)


Na początku 2007 roku Michał Ociesa rozpoczął pracę nad graficzną stroną debiutanckiego pełnego metrażu, a wszelkie postępy umieszcza od dawna na swoim blogu. W jednym z ostatnich wpisów pojawiła się informacja, że do rozrysowania zostało Michałowi jeszcze 9 plansz (plus poprawki), po czym całość najprawdopodobniej przejdzie w ręce Sylwii Resteckiej, która zajmie się kolorami. Pierwszy z trzech tomów (o podtytule "Pochodnia", kolejne dwa to "Gwiazda" i "Sztandar" - póki co tytuł samej serii jeszcze nie zaplanowany) liczyć będzie 68 stron i data jego publikacji to albo końcówka przyszłego roku, albo początek 2011. Szczególnie zainteresowani komiksem powinni być mieszkańcy Stolicy, bowiem tam właśnie umiejscowiona jest akcja serii, a Pałac Kultury i Nauki jest jej centralnym elementem. Gatunkowo zbliżona ona będzie do klimatów SF i traktować ma o przemianie zwykłego człowieka w superherosa. Przy czym - jak zapewnia jego komiksu - historia ta nie będzie tak tandetna i stereotypowa jak można by wywnioskować z opisu. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Michałowi powodzenia i pogratulować wytrwałości! Wszelkich nowości można wypatrywać na blogu "Po godzinach", który swoim tytułem wyznacza miejsce w czasoprzestrzeni (znane chyba większości komiksiarzy w naszym kraju), które zarezerwowane jest na powstawanie kolejnych kadrów i plansz. (a.)

Podczas trwających właśnie Targów Książki w Krakowie zdarzył się mały cud - wydawnictwo Post, bez wcześniejszych zapowiedzi, wypuściło dwa ostatnie tomy "Lupusa"! Seria Frederika Peetersa - który znany jest polskiemu czytelnikowi również z "Niebieskich Pigułek" i "RG" - zadebiutowała u nas na wuesce w 2005 roku, jednak na jej drugą odsłonę trzeba było czekać ponad cztery lata, więc to nagłe przyśpieszenie cieszy jeszcze bardziej. Pierwsza część wywarła na mnie niesamowite wrażenie i wałkowałem ją nie raz i nie dwa, i jak tylko dorwę się do pozostałych części to urządzę sobie mały maraton z przygodami tytułowego bohatera. Mikołaj w tym roku przybył nieco wcześniej! (a.)

Dwa tygodnie temu informowaliśmy od zmianie warty na stanowisku redaktora naczelnego działu komiks serwisu polter.pl. To chyba nie koniec reform na Poltergeiście, bo dosłownie kilka dni temu jeden z największych polskich portali fantastycznych przeszedł solidny face-lifting. Nowy wygląd prezentuje się naprawdę elegancko, zrobiło się bardziej przejrzysto i czytelnie. Teraz popularny Poltek śmiało może stawać w szranki z całkiem niedawno odnowionym Wrakiem w konkursie na najśliczniejszy serwis komiksowy. Gildia i Aleja, a także Kazet, który od jakiegoś czasu przymierza się do przebudowy, w porównaniu ze swoimi konkurentami nie wyglądają - delikatnie mówiąc - najlepiej. (j.)

Jak podaje Polska Agencja Prasowa rozstrzygnięto konkurs "Powstanie '44 w komiksie" organizowany przez stołeczne Muzeum Powstania Warszawskiego już po raz trzeci. Tym razem plebiscyt miał charakter międzynarodowy, brali w nim udział artyści z Finlandii, Węgier czy Australii. W sumie nadesłano 70 prac - jak mówi dyrektor Muzeum Jan Ołdakowski, było ich dwukrotnie więcej niż w roku poprzednim. Najlepszą z nich okazała się "Biedronka" Mirosława Urbaniaka. Krótka, licząca sobie zaledwie 4 strony historia o powstańcach, planujących swój ślub. Jak mówi laureat – "Powstańcy byli przede wszystkim zwyczajnymi ludźmi i postanowiłem pokazać zderzenie pojedynczego człowieka z historią i to, jak ona go zmienia". Pozostałymi miejscami na podium podzielili się Ernesto Gonzales i Grzegorz Janusz z komiksem "Wyjście" oraz Andrzej Łaski (jeden z wyróżnionych na emefkowym konkursie na krótką formę) za pracę "Dziadki". Specjalną nagrodę otrzymał Tomasz Bereźnicki za "Film", a szereg wyróżnień: Anna Steliżuk ("Codziennie mi się synku śnisz"), Michał Makowski i Roland Caban ("Czarno to widzę"), Janusz Wyrzykowski i Dennis Wojda ("Szczury") Antoni Serkowski, Mariusz Pitura i Natalia Gościniak ("Taubstumm") oraz Leszek Goliński ("Wolska 44"). Do tego dochodzą jeszcze wyróżnione przez jury komiksy Stanisława Soszyńskiego i Piotra Soszyńskiego ("Punkt Freta 11"), Iwo Panasewicza, Alicji Panasewicz i Danuty Nierady ("Pięta Tygrysa") oraz Nataszy Parzymies ("Zaufaj mi"). Żadnej nagrody nie otrzymał Bartosz Sztybor. Czyżby jakiś anty-sztyborowy spisek? (j.)

Niespodziewanie i właściwie bez żadnych zapowiedzi 10 listopada nakładem wydawnictwa Timof i cisi wspólnicy ukaże się album "Pamiętam, jak..." (108 stron, 39 złotych, twarda okładka). Jego autorem jest Felix Görman, niemiecki twórca komiksowy, ukrywający się pod pseudnonimem Flix. Jak podaje polski edytor, ma być to opowieśc traktująca o życiu po dwóch stronach muru berlińskiego. Tymczasem ostatniego dnia przedostatniego miesiąca roku, w ramach imprintu Mroja Press zostanie opublikowany kolejny komiks Lewsia Tronheima. "Lapinot i marchewki z krainy Patagonii" (500 stron, 99 złotych, twarda okładka) jest jednym z pierwszych komiksów francuskiego autora i będzie pure nonsensową opowiastką o pościgu pewnego królika za fanstamagorycznymi marchewkami. Kończąc ten krótki raport z obozu Timofa, trzeba jeszcze dodać, że reedycja "Blankets" Craiga Thompsona została przesunięta na początek 2010 roku. (j.)

Na początku tego roku do polski zawitały kilkucentymetrowe ołowiane figurki przedstawiające bohaterów Marvela. Z początku, kiedy to co dwa tygodnie do rąk fanów trafiali najpopularniejsi herosi Domu Pomysłów, kolejne numery sprzedawały się całkiem nieźle, ale po krótkim czasie seria ta podzieliła losy innych sobie podobnych i obecnie ciężko znaleźć więcej niż jedynie kilka egzemplarzy każdego numeru gdzieś w rogu salonów Empiku. Spadek zainteresowania spotkał się również z mniejszą dbałością ze strony polskich edytorów - drugi odcinek specjalny (z Hulkiem), najpierw dostępny był jedynie wysyłkowo i jedynie dla prenumeratorów (obecnie może go już zamówić każdy), a jakby tego było czasopismo prezentujące Zielonego Olbrzyma nie zostało nawet spolszczone i do rąk czytelników trafiła jego angielska wersja. Nie zdziwię się jak "Marvel Kolekcja Figurek" zostanie niedługo zamknięta na cztery spusty, a wtedy szansa na dostanie w swoje łapy od dawna przekładanego Thora, spadnie do zera. Tak samo jak ponoć planowana inna seria - tym razem z herosami z DC. (a.)

piątek, 6 listopada 2009

#292 - The Batmans II: Track 13 - Rafał Trejnis

Dzisiaj, w naszych progach gościmy Rafała Trejnisa (pod tym adresem możecie znaleźć jego digratowy profil, a pod tym jego blog), który znakomicie zaprezentował się, jako rysownik ziniolowego "Foto-Story" do scenariusza Dominika Szcześniaka. Popularny "Ralfi", pomimo dość młodego wieku (rocznik '81), może uchodzić za zaprawionego w bojach weterana podziemnej sceny komiksowej. Na swoim koncie ma prace na łamach "Koksu", "KGB" czy wspomnianego już"Ziniola". Podobno, w chwili obecnej pracuje nad kolejnym tytułem/serią do skryptu Daniela Gizickiego... (j.)
Maciej Pałka, rozpoznając dzisiejszego twórcę, wysunął się na prowadzenie! Gratulacje!

Dzisiaj trzynasta odsłona naszego muzycznego cyklu z Batmanem w roli głównej, więc można by przewidywać jakieś nieszczęście. Z drugiej jednak strony, w ten piątek po raz siódmy można zgadywać który z polskich komiksiarzy pokusił się o stworzenie Bat-grajka. Jak na razie po dwa punkty ma Piotr Nowacki i Maciej Pałka, a zaraz za nimi czai się Jacek "Ystad" Jastrzębski oraz Soll. Jeśli więc ktoś chciałby się dołączyć do zabawy i powalczyć o zwycięstwo, może śmiało brać się do roboty, bo wystarczą dwie poprawne odpowiedzi pod rząd, aby zrównać się z wymienioną na poczatku dwójką. Tak więc DO BOJU! (a.)

czwartek, 5 listopada 2009

#291 - Kryminalne Czwartki #1: Kapitan Żbik - bohater PRL-u

Listopad to miesiąc, który bardzo często jest okazją do wspominek i podróży sentymentalnych. Na Kolorowych również postanowiliśmy odbyć małą wycieczkę do przeszłości i z tej okazji zaczynam czteroodcinkowy cykl o "Kapitanie Żbiku". Dzisiaj i w kolejne czwartki listopada przedstawię rozdział mojej magisterki, którą napisałem i obroniłem (a co!) przed dwoma laty. "Kapitan Jan Żbik - bohater czasu PRL - u" to drugi rozdział pracy. Jej celem było ukazanie jakimi metodami "Kapitan Żbik" propagandowo przedstawiał rzeczywistość postulowaną PRL - u, i jak komiks ten nie wiele się różnił od polskiej powieści milicyjnej.

Korzystając z tego wstępu, muszę jeszcze wszystkim czytającym, przyznać się do pewnej nieścisłości. Ze względu na ograniczoną dostępność "kolorowych zeszytów", nie zawsze opierałem się na pierwszych wydaniach. O ile w przypadku samych historii nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, o tyle listy do czytelników i cykle "Kronika MO", "Nauka i technika w służbie MO" oraz "Za ofiarność i odwagę" różniły się w poszczególnych wydaniach, więc jestem świadomy, że mogłem przez to pominąć pewne epizody z życia Żbika.

To tyle tytułem wstępu. Zapraszam na pierwszą część kryminalnych czwartków....

Kapitan Jan Żbik – bohater czasów PRL – u

Kapitan Jan Żbik, choć od pierwszego numeru „kolorowych zeszytów” nie był postacią pierwszoplanową, od początku kreowany był na postać godną miana bohatera. Skupiał wokół siebie wszystkie historie opowiedziane w 53 komiksach cyklu. Nawet w pojedynczych przypadkach, kiedy w danym zeszycie odgrywał rolę epizodyczną, tudzież nie pojawiał się w ogóle, dla pozostałych bohaterów był wzorem do naśladowania i siłą motywującą do działania.

Głównym zadaniem "serii z lilijką" było poprawienie wizerunku polskiego milicjanta. W tym celu pracownicy MO ukazywani byli w korzystnym świetle. Byli to przystojni mężczyźni i atrakcyjne kobiety, dla których służba ojczyźnie była nie tylko obowiązkiem, ale również wielkim zaszczytem, a wręcz przyjemnością. Wszystkie najlepsze cechy skupiały się oczywiście w kapitanie Żbiku. To właśnie on miał wzbudzić największą sympatię i stać się wzorem dla rzeszy czytelników.

By osiągnąć ten cel, scenarzyści bardzo starannie kreowali postać Jana, za pomocą schematu stworzonego wcześniej na potrzeby powieści milicyjnych. Tworzyli go nie tylko w komiksowych kadrach, lecz również w listach zamieszczanych w rubryce "Drodzy czytelnicy". Postać, jaka wyłaniała się z "kolorowych zeszytów", była swoistą esencją sprawiedliwości, z jednocześnie "dookreśloną" psychologią w takim stopniu, by czytelnik mógł się z nią choć odrobinę identyfikować. Poniżej przedstawię elementy schematu, według którego tworzono literackiego milicjanta, i szczegółowo opiszę, w jaki sposób cechy te zostały przeszczepione na grunt komiksu.

1. Imię bohatera

Pierwszym znakiem charakteryzującym postać bohatera – milicjanta było jego nazwisko. Chwyt ten bardzo często bywał używany nie tylko w powieściach, lecz również w produkcjach telewizyjnych. Dla przykładu, nazwisko tytułowego bohatera serialu "Kapitan Sowa na tropie" miało odnosić się do cech przypisywanym sowom – mądrości i przenikliwości – a zatem również i postaci telewizyjnej. To właśnie dzięki tym zaletom, postać grana przez Wiesława Gołasa bez problemu rozpracowywała przemytników dzieł sztuki czy też narkotykowych gangsterów.

Nie inaczej było w przypadku głównego bohatera "kolorowych zeszytów". Żbik, jak podają encyklopedie, to drapieżnik żyjący samotnie. Poluje on na otwartych przestrzeniach nie tylko na ptaki czy gryzonie, ale również na większe od siebie sarny lub jelenie. Doskonale wspina się po drzewach i już od najmłodszych lat potrafi używać do ataku swoich zębów i pazurów. Choć oprócz górskich lasów Europy żyje również w Azji Mniejszej i Kaukazie, to bez wątpienia jest bardzo "zadomowiony" w polskiej faunie. Świadczy o tym ilość staropolskich określeń na żbika – zdeb, zdbik, żdbik. Oznacza to, iż Polacy zwierzę to od wieków postrzegali jako swojskie – "rdzennie polskie". Zapewne było to bardzo ważne dla twórców postaci. Niewyobrażalnym przecież byłoby, ażeby polski bohater miał nazwisko niekojarzące się z czymś rodzimym, ojczystym.

A jak przedstawia się pozostała charakterystyka tego zwierzęcia w zestawieniu z naturą komiksowego oficera MO? Kapitan Żbik również był drapieżnikiem, którego ofiarami byli przestępcy. Prowadził samotny tryb życia, ponieważ cały czas ścigał kryminalistów. Nie bał się otwartej konfrontacji z groźnymi przeciwnikami. Był zwinny i silny jak jego koci odpowiednik oraz, jak można było dowiedzieć się z jednego z listów kapitana Żbika, już w latach dziecięcych był równie odważny.

Nazwisko Żbika mogło również kojarzyć się czytelnikom z polskim okrętem podwodnym – ORP "Żbik". Okręt ten brał udział w działaniach wojennych na początku drugiej wojny światowej, a w 1953 roku komunistyczne władze nadały mu tytuł przodującego okrętu Marynarki Wojennej.

Jak widać więc, nazwisko głównego bohatera "kolorowych zeszytów" niosło wiele pozytywnych skojarzeń, odpowiadających naturze kapitana Żbika. Bez wątpienia więc wybór właśnie tego nazwiska nie był przypadkowy.

Również imię Żbika nie było losowo wybrane. Jan praktycznie do połowy XX wieku był jednym z najczęściej nadawanych dzieciom imion w Polsce. Choć było ono greckiego pochodzenia, a na ziemiach polskich zagościło wraz z przyjęciem chrześcijaństwa, dla większości czytelników, podobnie jak nazwisko komiksowego milicjanta, kojarzyło się z tradycyjnie polskim imieniem.

2. Nieposzlakowany życiorys

Kolejnym bardzo ważnym elementem literackiego milicjanta była jego biografia. Przeszłość bohatera musiała być bez zarzutu, by mógł stać się wzorem godnym naśladowania. Oznaczało to, że w przeszłości brał on udział na przykład w Powstaniu Warszawskim lub partyzantce, albo też pomagał w organizacji początków władzy ludowej.

Sprawa wyglądała zupełnie inaczej z młodszymi bohaterami, których wojna ominęła, albo zwyczajnie byli za młodzi, by w jakikolwiek sposób pomóc w walce z okupantem. Takie postaci były zazwyczaj bohaterami typu "self – made – man". Wyglądało to więc w takim przypadku w ten sposób, że młody bohater, który miał ciężkie, powojenne dzieciństwo, dzięki swym licznym talentom i samozaparciu bardzo szybko wspinał się po szczeblach kariery – można powiedzieć wbrew otoczeniu, w jakim wyrósł.

Nieposzlakowana przeszłość kapitana była połączeniem obu, wymienionych powyżej, modeli.
Jan Żbik urodził się w 1937 roku. W momencie zakończenia drugiej wojny światowej miał więc dopiero 8 lat, dlatego też oczywistym było, że nie mógł walczyć z okupantem. Twórcy jednak, by zupełnie nie wykreślać z jego życiorysu narodowowyzwoleńczych epizodów, stworzyli Żbikowi ojca, który brał czynny udział w wojnie. Był on żołnierzem 2 Armii Wojska Polskiego, z którą forsował Nysę, a w kwietniu 1945 roku walczył pod Budziszynem, gdzie stracił rękę. Bitwa ta, pomimo ogromnych strat w ludziach i sprzęcie, oraz oczywistym zwycięstwie niemieckich wojsk, była latami opisywana przez propagandę PRL – u jako krwawa, acz zwycięska. Dzięki temu zabiegowi Żbikowi, który nie walczył z niemieckim okupantem, wpisano w życiorys tradycje narodowo – wyzwoleńcze, tak bardzo potrzebne, by jako oficer MO mógł w pełni zostać bohaterem komunistycznej Polski.

Powojenna rzeczywistość, w jakiej znalazł się młody Żbik, pozwoliła twórcom wykorzystać również motyw "self – made – mana". Po zakończeniu drugiej wojny światowej ojciec Żbika został zdemobilizowany i wraz z żoną oraz młodym Janem – podobnie jak inni byli żołnierze – zamieszkał w wiosce niedaleko Zielonej Góry. Cała rodzina nie miała łatwego życia, a to głównie za sprawą ojca. W pierwszym liście do czytelników kapitan Żbik, wspominając swoje dzieciństwo, pisał, że ojcu ciężko było z kalectwem prowadzić gospodarkę. To oraz trudności związane z odbudową kraju po wojennych zniszczeniach sprawiły, że dzieciństwo Jana nie było łatwe.

Pomimo tych trudności Żbik już od najmłodszych lat wykazywał się nadzwyczajnymi umiejętnościami i cechami charakteru. Był krótkofalowcem, świetnie pływał, a także interesował się modelarstwem lotniczym – jego modele były najlepsze w powiecie. Oczywiście jako przykładny obywatel był również członkiem młodzieżowej organizacji – Związku Młodzieży Polskiej, która, podporządkowana PZPR, miała za zadanie szerzyć komunistyczne ideały wśród najmłodszych.

Punkt zwrotny w życiu Żbika nastąpił, kiedy mając 13 lat, przypadkowo spotkał w lesie obcego mężczyznę. Okazał się on być byłym SS – manem, który poszukiwał, ukrytych w czasie wojny, ważnych dokumentów. Gdyby nie pomoc wioskowego milicjanta, Wacka, mężczyzna ten, dla zatuszowania jakichkolwiek swoich śladów, zabiłby młodego Jana.

W całym tym zdarzeniu najważniejsze były dwie rzeczy. Po pierwsze, olbrzymia odwaga przyszłego oficera MO. Sam Żbik po latach tak opisał swoją reakcję na niebezpieczeństwo:

Zrozumiałem w ułamku sekundy, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli rzucę się do ucieczki, zastrzeli mnie zanim zdążę dobiec do najbliższego drzewa… Muszę zrobić coś, czego się nie spodziewa. Skoczyłem do przodu jak prawdziwy żbik i całym sobą wyrżnąłem go w brzuch. To było prawdziwe zaskoczenie… wytrącona z ręki broń wypadła na ziemię. Ale w następnej chwili mężczyzna odzyskał równowagę, chwycił mnie mocno za kark i wykręcił ramię do tyłu. Poczułem ostry ból. Zrobiło mi się ciemno w oczach. Próbowałem jeszcze przez chwilę walczyć – ojciec uczył mnie zawsze, że trzeba walczyć aż do końca… ("Zapalniczka z pozytywką", s. 2)

Już w tak młodym wieku Jan nie tylko stawił czoła przeciwnikowi o wiele silniejszemu od siebie, ale również w momencie, kiedy wszystko wskazywało, że przegrał i czeka go śmierć, nie poddał się i walczył do samego końca. Zachował się, jak przystało na prawdziwego bohatera.

Po drugie, to właśnie po tym wydarzeniu Żbik odkrył swoje powołanie:

…wtedy postanowiłem, że zostanę milicjantem. Będę zawsze tam, gdzie będę potrzebny innym, nie spóźnię się nigdy ani o sekundę, bo w życiu ludzkim decydują niekiedy właśnie sekundy. ("Zapalniczka z pozytywką", s. 2)

Choć, jak sam wspominał w liście do czytelników, nie było mu łatwo osiągnąć zamierzonego celu, to nie poddawał się i po zdaniu egzaminów maturalnych zgłosił się do pracy w Milicji Obywatelskiej. Skierowano go do szkoły milicyjnej, gdzie uczył się matematyki, chemii, fizyki, biologii i medycyny. Poznał również karate i judo, uprawiał także sporty motorowodne.

W 1960 roku, mając 23 lata, jego pracowitość i wytrwałość została nagrodzono dyplomem Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie. Jeszcze w tym samym roku został skierowany na służbę do niewielkiego miasteczka w Zielonogórskim.

Po kilku tygodniach Żbik otrzymał swoją pierwszą samodzielną sprawę – miał znaleźć sprawców kilku napadów na miejscowe sklepy. Zadanie, choć nie było łatwe, nie sprawiło Janowi zbyt wielu trudności i niebawem aresztował on sprawców kradzieży. Sukces ten nie tylko udowodnił jego kompetencję, ale ujawnił cechę tak popularną wśród bohaterów – umiejętność zjednywania sobie ludzi. To właśnie wtedy nieufność mieszkańców wobec "obcego" przerodziła się w akceptację, a wręcz pewną popularność, w szczególności wśród młodzieży. Żbik oczywiście odwzajemniał przyjaźń chłopców – organizował spotkania, na których dyskutował z uczniami szkół podstawowych i zawodowych. Fascynacja młodym milicjantem zaowocowała powstaniem DeŻetu – Drużyny Żbika, która miała za zadanie pomagać lokalnej milicji. Wraz z nimi Żbikowi udało się udaremnić napad na pocztę oraz ująć kłusownika, który przez wiele miesięcy wymykał się lokalnej straży leśnej.

Choć brakuje szczegółów o kolejnych latach jego kariery, musiała być ona pełna sukcesów, ponieważ w siedem lat po uzyskaniu dyplomu szkoły milicyjnej Żbik pracował już w Komendzie Głównej MO, w stopniu kapitana. Właśnie wtedy czytelnicy po raz pierwszy go poznali – w pierwszym zeszycie "Ryzyka".

Twórcy kapitana Żbika już od najmłodszych lat nie pozwolili swojej postaci na życie beztroskie i łatwe. Jako dziecko zmagał się nie tylko z ciężką powojenną rzeczywistością, lecz również z kłopotami w domu, w którym kaleki ojciec prowadził gospodarstwo. Na początku swojej kariery zawodowej musiał natomiast uporać się z nieprzychylnością mieszkańców miasteczka, w którym służył. Jan wszystkie te przeciwności losu pokonywał dzięki swym umiejętnościom, cechom charakteru oraz samozaparciu, i przekuwał w sukces godny miana "self – made – mana".

Twórcy "kolorowych zeszytów" bardzo starannie wykreowali życiorys kapitana Żbika. Dzięki wojennej przeszłości jego ojca umiejętnie wpletli motyw narodowowyzwoleńczy w biografie młodego, niezrujnowanego moralnie, bohatera. Jego wiek pozwolił również na ukazanie Jana jako silnej osobowości, pokonującej wszelkie trudności w drodze do wyznaczonego celu, co wpisywało się w model bohatera typu "self – made – man". Poprzez połączenie tych dwóch sposobów kreowania nieposzlakowanej przeszłości życiorys Żbika nie pozostawiał żadnych niedomówień, ukazując jednocześnie jego zalety.

wtorek, 3 listopada 2009

#290 - Skarga Utraconych Ziem

Wraz z reedycją "Skargi Utraconych Ziem", zbierającą w jednym, opasłym tomie komplet czterech albumów serii, Egmont startuje z nową kolekcją ekskluzywnych wydań komiksów Grzegorza Rosińskiego. Jeszcze w tym roku, w grudniu, zostanie wydany kultowy "Szninkiel" w jedynej, słusznej, to jest czarno-białej wersji (Egmont wznowił już ten komiks w 2001 roku, z kolorami nałożonymi przez Grażynę Kasprzak, czyli Grazę), a w 2010 roku ukażą się "Zemsta hrabiego Skarbka" (w maju, ze scenariuszem Yves'a Sente) i "Western" (w październiku, ze scenariuszem Jeana van Hamme'a).

Nie ulega żadnym wątpliwościom, że Rosiński jest jednym z najwybitniejszych polskich rysowników komiksowych. Udało mu się przebić na Zachodzie dzięki "Thorgalowi", a sukces odniesiony na europejską skalę zawdzięcza niepokojącym ilustracjom z "Wilczycy", efektownemu kadrowaniu z "Łuczników" czy zapierającej dech w piersiach swoim rozmachem trylogii Qa. W tych, i w wielu innych albumach, pokazał się, jako mistrz realistycznej kreski. Niestety, z tamtego, starego Rosińskiego w "Skardze" pozostało niewiele. O ile jeszcze pierwsze dwa albumy ("Sioban" i "Blackmore") trzymają jakiś poziom, to o dwóch kolejnych, dopisanych, jako ciąg dalszy zamkniętej w poprzednich tomach historii ("Pani Gerfaut" i "Kyle z Klanach") nawet tego nie można powiedzieć. Mnóstwo kadrów wykonanych jest niedokładnie, pospiesznie i wręcz niedbale, bez zwyczajowej staranności o szczegóły. Rosiński wydaje się zmęczony, zarówno konwencją fantasy, jak i techniką, czego chyba najlepszym dowodem jest eksperymentalna pod względem grafiki "Zemsta hrabiego Skarbka". Widać, że w rysunkach Rosa brakuje serducha, które zostawił w "Thorgalu" czy "Szninklu", a radość z tworzenia przekładała się na radość z lektury. Pasję, zastąpiła rutyna.

Wydaje mi się również, że brakło nieco twórczej chemii w współpracy Rosińskiego ze scenarzystą "Skargi Utraconych Ziem" Jeanem Dufauxem. Przybycie do Eruin Dulei Rycerza Łaski, Seamusa, wprawia w ruch historię, w której wyjaśnione zostaną rodowe tajemnicę władców tej krainy. Główną bohaterką "Skargi" jest księżniczka Sioban, która będzie musiała udźwignąć brzemię dziedzictwa rodu Sudenne'ów i wsłuchać się w tytułowy lament zaginionych włości. Jednak zamiast epickich bitew spodziewajcie się raczej stopniowego odkrywania dualistycznego konceptu – "czy zło mieszka w sercu miłości, czy też miłość mieszka w sercu zła?". W kolejnych tomach główne postacie tego dworskiego dramatu będą odsłaniać rodzinne koligacje, które ich łączą. O ile w przypadku pierwszego dyptyku owe motto było adekwatne do fabuły, skądinąd całkiem niezłej, o tyle w drugim cyklu wydaje się być przyczepione na siłę. Kontynuacja, w której Sioban rządzi Eruin Duleą i szuka męża wypada znacznie słabiej od oryginału, także pod względem scenariusza, co podkreśla fatalne i bezsensowne deus ex machina na zakończenie.

Jeśli chodzi o jakość edytorską to Egmont właściwie stanął na wysokości zadania. Komplet czterech tomów na kredowym papierze i w twardej okładce zawiera sporo szkiców Rosińskiego z komentarzami Dufuaxa odnośnie pracy nad komiksem. Miłym dodatkiem jest również załączony rysunek Rosa oraz zakładka. Pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu design nowej serii zaprojektowany przez Piotra Rosińskiego, gdyż prezentuje się co najwyżej przeciętnie.

Reedycja "Skargi Utraconych Ziem" będzie znakomitą propozycją dla tych, którzy kompletują twardookładkową reedycję "Thoragala" z autografami ich twórców. Świetnie razem będą prezentowały się na półce. Inni, czyli nie-hardcore'owi fani Rosińskiego i posiadacze pierwszego wydania mogą spokojnie odpuścić sobie pierwszy tom kolekcji GR, który nie jest komiksem rewelacyjnym, delikatnie mówiąc.

poniedziałek, 2 listopada 2009

#289 - Baśnie #5: Cztery pory roku

Seria "Baśnie" nagradzana kolejnymi nagrodami Eisnera (nazbierała ich w sumie aż dwanaście), słusznie uchodzi za jeden z najlepszych tytułów mainstreamowych za Oceanem. Ukazująca się od 2002 roku pod szyldem Vertigo dobije wkrótce do 90 odcinka (zaplanowanego na 11 grudnia bieżącego roku) i dwunastego wydania zbiorczego ("The Dark Ages", zbierającego odcinki 76-82). W Polsce "Baśnie" są dosyć niespiesznie wydawane przez Egmont w rytmie 2 albumów rocznie. Właśnie ukazał się tom piąty zatytułowany "Cztery Pory Roku" ("Mean Seasons" w oryginale).

Czytelników, którzy nie mieli jeszcze przyjemności zapoznać się z "Baśniami", polecam jak najszybciej to zrobić. Seria Billa Willinghama opowiada o losach Baśniowców, bohaterów bajek i opowieści dla dzieci, którzy zostali zmuszeni przez tajemniczego Adwersarza do ucieczki ze swoich magicznych krain i osiedlenia się w Nowym Jorku (bo gdzieżby indziej!). Próbują odnaleźć się we współczesnym świecie, w którym brakuje klarownego podziału na dobrych i złych, małżonkowie nie trwają przy sobie "póki śmierci ich nie rozłączy", a niewiele historii kończy się słowami "żyli długo i szczęśliwie". Pokazanie sposobów, jakich chwytają się Królewna Śnieżka, Pinokio, Piękna z Bestią by poradzić sobie w skomplikowanej rzeczywistości początku XXI wieku, jest jedną z najmocniejszych stron serii.

Po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniego albumu i pokonaniu armii drewnianych żołnierzyków w Baśniogrodzie zapanował typowy spokój przed burzą. "Cztery Pory Roku" mają charakter interludium, w którym Willingham redefiniuje status quo Baśniowców. Tytułowa opowieść traktuje o zmianie ekipy rządzącej w ratuszu Baśniowców i urlopie macierzyńskim Śnieżki, która wraz ze swoim potomstwem przeprowadza się na Farmę. Nieco bliżej poznamy również historię nie tak złego Wilka, który ugruntował swoją pozycje najfajniejszej postaci serii, będącej połączeniem badassowości Wolverine'a i cwaniactwa Johna Constantine'a. W "Kopciuszku zbereźnicy" poznamy metody, do jakich ucieka się baśniogrodzki szeryf, a w "Opowieściach wojennych", stylizowanych na komiksy wojenne z lat czterdziestych, Bigby zmierzy się z ostateczną wunderwaffe Hitlera.

Bill Willingham nie boi się zmian. Radykalnych, nieodwracalnych i trwale zmieniających relację między poszczególnymi bohaterami i stawiających w Baśniogrodzie wszystko na głowie. Dzięki temu seria ewoluuje, z albumu na album rozwija się w coraz bardziej interesującym kierunku. Warto zauważyć, że podobne założenie "nic nie jest stałe" towarzyszy właściwie wszystkim cenionym i interesującym seriom amerykańskim ostatnich lat – "Sandmanowi" Neila Gaimana, "Kaznodziei" Gartha Ennisa, czy "Żywym Trupom" Roberta Kirkmana żeby wymienić tylko kilka z nich. Natomiast kurczowe trzymanie się statusu quo wydaje się być cechą pozycji z kręgu super-hero, których bohaterowie przechodzą najróżniejsze perturbacje, by w końcu powrócić do punktu wyjścia. Tak było w przypadku "Spider-Mana" i podobnie będzie wkrótce z "Batmanem".

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to trudno napisać o rysownikach Marku Buckinghamie i Tonym Akinsie, że są wirtuozami w swoich fachu. O takich ilustracjach zwykło się mówić, że prezentują standardowy poziom imprintu Vertigo, czyli służą przejrzystemu przedstawieniu historii. Warto podkreślić, że okładki "Baśni" robi najlepszy artysta od tej roboty, czyli James Jean (aż sześć statuetek Eisnera w kategorii "Best Cover Artist" pod rząd!) i rzeczywiście prezentują się znakomicie.

Willingham w "Czterech porach roku" przygotował świetny punkt wyjścia, zostawiając swojego czytelnika w zupełnej niepewności, w którym kierunku potoczy się fabuła. Scenarzysta bardzo umiejętne wywołał we mnie to uczucie ciekawości, co będzie dalej i szkoda tylko, że Egmont nie pokusi się o zwiększenie tempa wydawania kolejnych tomów "Baśni".

niedziela, 1 listopada 2009

#288 - Trans-Atlantyk 61

O nowym przedsięwzięciu Alana Moore'a - magazynie "Dodgem Logic" - pisałem jakiś czas temu, ale powrócę do tego tematu z racji wywiadu jakiego udzielił twórca "Strażników" serwisowi Comic Book Resources. Nazwa magazynu pochodzi od fanzinu, którym Moore zajmował się mając 22 lata i który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Podobnie jak szkielet okładki, na której widnieje fotografia Kościoła Wszystkich Świętych autorstwa Tamary Rogers, będący przeróbką coveru do jednego ze starych brytyjskich komiksów o nazwie "Golden". Według Moore'a "Dodgem Logic" nie ma być retro magazynem wyjętym żywcem z lat 60-tych, a czasopismem, które miałoby ducha niezależnego dziennikarstwa rodem z lat 70-tych i 80-tych, umieszczonym w teraźniejszości. Jak już pisałem kilka tygodni temu, nowe dziecko Alana, zawierać będzie sekcję z praktycznymi poradami - zarówno kucharskimi, jak i medycznymi, czy też relację z eksperymentu Dave'a Hamiltona, który postanowił żyć bez pieniędzy przez sześć tygodni i którego doświadczenia - zdaniem Moore'a - mogą być bardzo pomocne w obecnych czasach. Stałym elementem będą również felietony pisane przez kobiety, dotyczące ich praw, sytuacji czy szeroko pojętego feminizmu. Sporą część stanowić będą również same komiksy, które na potrzeby pierwszego numeru stworzyli tacy artyści jak Kevin O'Neill, Edwin Pouncey (pseudo artystyczne: Savage Pencil) czy sam Alan Moore, który z radością po latach odkurzył swoje rapidografy i z zadowoleniem stwierdził, że jego rysownicze zdolności ewoluowały. W środku magazynu znajduje się również ośmiostronicowa wkładka zawierające wiadomości z regionu hrabstwa Northamptonshire (a jeśli inne regiony Wielkiej Brytanii będą chciały, aby wkładka ta zawierała - w rozprowadzonych na własnych terenach egzemplarzach - ich wiadomości lokalne to Moore nie widzi w tym problemu). Oprócz tego wiersze, krótkie opowieści i felietony - ogólnie rzecz biorąc mnóstwo czytania. Magazyn będzie miał również swoją stronę internetową, ale jako że Moore nie jest obeznany z siecią, to nie potrafił podać bliższych szczegółów ponad to, że www czasopisma będzie działać z końcówką .com lub .co.uk albo nawet z nimi obiema. "Dodgem Logic" zostanie wydane w Wielkiej Brytanii przez Knockabout Comix, a w Stanach zajmie się nim Top Shelf - pierwszy numer już w listopadzie. Póki co Moore i ekipa postanowili wstępnie wypuścić na światło dzienne trzy numery, a później zadecydować, czy warto się w to dalej bawić, bo - cytując tą żyjącą legendę - "jest taka możliwość, że nikt nie będzie tym zainteresowany" (co jest raczej przesadną kurtuazją z jego strony). (a.)

Ostatnio bardzo cicho było wokół Marka Millara i wreszcie wiadomo dlaczego. W środę, 28 października na forum Millarworld autor "Wanted" przedstawił teaser swojego najnowszego projektu, nad którym od pewnego czasu intensywnie pracuje i… właściwie niewiele więcej. Podobnie jak w przypadku "Civil War" i "Old Man Logan", za oprawę graficzną będzie odpowiadał Steve McNiven. "Nemesis", bo tak ów enigmatyczny komiks/historia będzie się nazywał, ukaże/rozpocznie się pod szyldem Marvela w marcu, a imię głównego bohatera można znaleźć na plakacie (Wolverine? Nemesis? Kapitan Ameryka, jak spekulują inni?). No i wiadomo, że będzie to genialna opowieść, o epickich rozmiarach, jak chwali się Millar. (j.)

Również w marcu przyszłego roku rusza "American Vampire", nowa seria on-going firmowana szyldem Vertigo. I pewnie zginęłaby w nawale innych tytułów, gdyby w roli scenarzysty nie wystąpił sam król horroru, Stephen King. Warto dodać, że będzie to pierwszy komiks napisany przez niego, nie będący adaptacją żadnej z jego książek. Seria będzie ukazywała się raz w miesiącu, a jego bohaterem będzie Skinner Sweet, tytułowy amerykański wampir. Jego historia będzie opowiada w dwóch porządkach czasowych. W pierwszym poznamy początki jego kariery, jako rabującego banki na Dzikim Zachodzie bandyty w 1880 roku. W drugim, przeniesiemy się blisko 40 lat później, gdzie będzie zajmował się podobnym procederem w erze prohibicji i Thomposonów. Każdy z zeszytów ma być podzielony na dwie połówki, pierwszą zajmie się "mistrz nowoczesnego horroru", a drugą – Scott Snyder. Obie zilustruje Rafael Albequerque. Wszyscy twórcy zaangażowani w projekt chwalą się, że ich historia będzie odbiegała od stereotypowych opowieści o wampirach – chcą pokazać jak te długowieczne istoty przystosowują się do nowych czasów i odejść od schematu eleganckiego krwiopijcy utrwalonego przez powieści Anne Rice. (j.)

Fanów klimatów noir u nas sporo, więc z radością powinna być powitana informacja, iż nieco ponad dwa tygodnie temu Dark Horse wypuścił antologię, której głównym tematem są właśnie prochowce, zbrodnie i twardzi jak stal pogromcy zła. A zwie się ona... "Noir". Na 120 czarno-białych stronach swoje historie opowiedzieli tacy twórcy jak Brian Azzarello, Ed Brubaker, David Lapham, Paul Grist, Sean Phillips jak również coraz bardziej znany u nas i ceniony Jeff Lemire (+ kilka innych postaci). Nie widziałem tam nazwiska Rafała Kołsuta, więc nie należy się raczej spodziewać występu legendarnego Szramy. Chociaż kto wie, może druga, bądź trzecia edycja tej antologii przyniesie historie tego znanego nad Wisłą posiadacza sporej wielkości blizny? (a.)

Przygody Afrodisiaca, czarnoskórego bohatera stworzonego przez Jima Rugga i Briana Maruca, które na przestrzeni ostatnich lat pojawiały się w różnego rodzaju niezależnych antologiach i komiksach, zostaną zebrane w jeden 96-stronicowy tom i wydane przez AdHouse Books pod koniec tego roku. Na tych stosunkowo niewielu stronach tytułowy bohater zmierzy się z mitycznymi potworami, dinozaurami, zostanie przemieniony w zwierzę i spotka na swej drodze Drakulę czy obcych. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Rugg określa ten komiks jako miks tytułów Marvela z lat 70-tych pokroju "Masters of Kung-Fu" czy "Son of Satan" z klasykami gatunku blaxploitation jak "The Mack", "Willie Dynamite" czy "The Candy Tangerine Man", którego wygląd i kolorystyka sprawiać będzie wrażenie, że obcuje się z reprintem starych komiksów pokolenia dzieci kwiatów. Oprócz publikowanych wcześniej historii, wydanie to zawierać będzie zupełnie nowe przygody, jak również bonusowe materiały. Na zachętę taki oto trailer. (a.)

Podczas swojej wizyty w Łodzi Peter Milligan nic nie wspomniał o "The Bronx Kill", nowej powieści graficznej, nad którą pracuje wraz z rysownikiem Jamesem Rombergerem. Rzecz ma ukazać się w ramach Vertigo Crime, a na Graphic Content można znaleźć trochę przykładowych stron i okładkę. O samym komiksie, oprócz ogólnego zarysu fabuły, niewiele wiadomo. Główny bohater tej historii, badający tajemnicze okoliczności zaginięcia swojej żony, trafia na trop rodzinnej tajemnicy, która rozciąga się aż do zagadkowej śmierci jego dziadka. Tytułowe "Bronx Kill" jest nowojorskim kanałem wodnym, który łączy Harlem River z East River i oddziela Bronx od Wyspy Randalla. Komiks ukaże się w marcu 2010 roku. (j.)

Ostatniego dnia listopada do sprzedaży trafi hacek zbierający historie Steve'a Ditko z lat '53-54, będące pierwszymi krokami w przemyśle komiksowym późniejszego artysty odpowiedzialnego za przygody Spider-Mana czy Doktora Strange'a. "Strange Suspense: The Steve Ditko Archives Vol. 1" jest kompletnym zbiorem jego prac, będących historiami pełnymi mroku, potworów i suspensu. Dzięki materiałom promocyjnym, można zapoznać się z dwoma takimi komiksami - "Library of Horror" oraz "Die Laughing". Wydawcą jest Fantagraphics, które na przyszły rok zapowiedziało już kilka kolejnych ekskluzywnych wydań zbiorczych z ubiegłych dziesięcioleci - m.in. "Four Color Fear: Forgotten Horror Comics of the 1950s" (styczeń 2010), "Setting the Standard: Alex Toth at Standard Comics 1952-54" (jesień 2010) czy "The Road to Plastic Man: The Golden Age Comics of Jack Cole 1937-41". (a.)

Polscy czytelnicy muszą zadowalać się trzema tomami "Baśni" serwowanymi przez Egmont w ciągu roku, kiedy za Oceanem od "Fables" dosłownie nie można się opędzić. Za tydzień ukaże się pierwszy numer spin-offu "Cinderella: From Fabletown with Love" Chris Robersona (scenariusz) i Chrissy Zulo (rysunki). Jeszcze w listopadzie na sklepowe półki trafi ilustrowana powieść Billa Willinghama i Steve'a Leialohy "Peter and Max: A Fables Novel", a już zapowiedziano kolejny projekt na 2010 rok. "Fables: The Werewolves of the Heartland" będzie powieścią graficzną napisaną przez Willinghama z rysunkami Craiga Hamiltona i Jima Ferna. W przeciwieństwie do "1001 Nocy Królewny Śnieżki" ta pozycja będzie mocno uwikłana w główny tok fabularny "Baśni" i zbiegnie się z wydaniem setnego numeru serii regularnej. Nic Wam nie zaspoileruje, bo szukając informacji sam nieco popsułem sobie nieco zabawę, ale mogę zapewnić, że status Baśnowców i Baśnogrodu (kolejny raz) czekają rewolucyjne zmiany… (j.)

Najlepiej sprzedającym się w historii komiksem jest pierwszy numer serii "X-Men" (październik 2001) Chrisa Claremonta i Jima Lee. Zeszyt ten rozszedł się ponoć w ilości siedmiu milionów egzemplarzy - na liczbę tę złożyły się wszelkie egzemplarze z wariantowymi okładkami, wydania kolekcjonerskie i reedycje. Wydawcy do dziś bardzo często korzystają z tego typu praktyk (warianty) w celu uatrakcyjnienia produktu, co często spotyka się z negatywną reakcją wielu zwykłych czytelników dla których najważniejsza jest zawartość, a nie to czy grafika została stworzona przez pana A czy pana B i czy ma hologramowe logo. Kolekcjonerzy i spekulanci mogą być jednak wniebowzięci. Jeden z miłośników komiksów, postanowił zaprotestować i zrobił to w dosyć oryginalny sposób. Otóż poświęcił on swoje wszystkie egzemplarze tego wyjątkowego numeru i wycinał ze środka kadr po kadrze, aby później stworzyć coś, co dziś nazwiemy... (a.)

"Geek Toilet of the Month!"
(... które za kilkaset dolarów można obecnie kupić na ebayu. Człowiek ten zapowiada również, że to dopiero początek akcji i jego głównym zadaniem jest zlikwidowanie jak największej ilości egzemplarzy tego konkretnego numeru. Szacunek za fantazję i podziękowania dla Wilka, który podesłał nam tę ciekawostkę!)