środa, 11 listopada 2009

#296 - Brit: One Soldier (v1)

Robert Kirkman, dołączając na początku XXI wieku do Image Comics, od razu zaczął zapełniać swój zakątek tego uniwersum nowymi seriami i bohaterami, którzy często gościnnie pojawiali się w różnych tytułach Amerykańskiego scenarzysty. Jego najbardziej znanym i najbardziej cenionym wkładem w historie superbohaterskie jest niewątpliwie seria "Invincible", która przez wielu uznawana jest za najlepszy obecnie komiks tego nurtu. "Niezwyciężonym" zajmę się w przyszłości - najpierw kilka zdań o innym bohaterze Kirkmana co to zwie się Brittany, a bardziej znany jest jako Brit.

Po raz pierwszy bohater ten pojawił się w 2003 roku w serii one-shotów, które cztery lata później zostały zebrane i wydane pod nazwą "Brit: Old Soldier". Pierwsze dwa zostały zilustrowane przez Tony'ego Moore'a ("Żywe Trupy", "Fear Agent"), natomiast grafika do trzeciego z nich (i ostatniego) jest autorstwa Cliffa Rathburna ("Reaper", "Żywe Trupy"). Tytułowy bohater to zwykły przedstawiciel rasy ludzkiej, z jednym małym "ale" - jest nie do zniszczenia. Nie potrafi latać, nie ma nadludzkiej siły, nie strzela laserem z oczu, ale jest nie do ruszenia, zranienia czy zmiażdżenia. I w świecie, gdzie na straży porządku stoją Guardians of the Globe (Image'owy odpowiednik Justice League), gdzie w przerwie między zajęciami w szkole (lub często zamiast nich) ze złem wszelakim walczy Invincible, to właśnie on jet ostatnią linią obrony, wysyłaną do specjalnych, wydawałoby się, że beznadziejnych przypadków. Brit pracuje dla tajnego Global Defense Agency (z siedzibą w Pentagonie) i podlega, znanemu chociażby z przygód Niezwyciężonego, Cecilowi Stedmanowi (szef GDA) i jego prawej ręce Donaldowi Fergusonowi (prywatnie również przyjaciel Brita).

Oprócz superbohaterskiego żywota, Brittany prowadzi również zwyczajne życie właściciela klubu ze striptizem, którego dziewczyną jest jego pracowniczka - Jessika. I można by powiedzieć, że żyli tak długo i szczęśliwie, gdyby nie to, że podczas jednej z misji Brit zaczyna krwawić. Dla jego przełożonych jest to dobry moment do zrobienia tego, co kłębiło się w ich głowach od dawna - gruntownego przebadania organizmu Brita i odnalezienia przyczyny jego wyjątkowych zdolności, w celu stworzenia niezwyciężonej armi jemu podobnych. A że jest duża szansa, że z badań tych nie wyszedłby żywy to już inna sprawa - w końcu moment jego śmierci zbliża się nieubłaganie i jest to ostatnia chwila, żeby ugrać coś dla siebie. Tradycyjnie w takich chwilach, główny bohater zostaje wysłany na ostatnią misję (z czego oczywiście nie zdaje sobie sprawy) i... tutaj zakończę streszczanie pierwszej historii zebranej w pierwszym tomie przygód bohatera (chociaż naprawdę nie trudno zgadnąć jak akcja toczy się dalej).

To nie jest ten Kirkman, którego znam chociażby ze świetnych "Żywych Trupów", czy fantastycznej zabawy z superbohaterskimi kliszami jaka ma miejsce w "Invincible". "Brit" to taka wprawka do przyszłych sukcesów twórcy "Marvel Zombies", ale trzeba przyznać, że całkiem sympatyczna. Podobnie jak z Kirkmanem, jest z rysownikami, którzy albo robili grafikę na pół gwizdka (Moore), albo najlepsze lata mieli jeszcze przed sobą (Rathburn). Dopiero pod koniec pierwszej historii (na którą składają się one-shoty "Brit" i "Brit: Cold Death") rysownik "Battle Pope'a" pokazuje swój charakterystyczny pazur, ale to trochę za mało. Rathburn natomiast (późniejsza współpraca z Kirkmanem przy "Reaper", czy kolory/szarości w "Żywych Trupach") był wtedy solidnym rzemieślnikiem, ale jeszcze bez tego "błysku", który dostrzegam w jego obecnych pracach. Mimo to jego praca nad graficzną stroną przygód Brita ("Red, White & Blue") przypadła mi znacznie bardziej do gustu, niż to co pocisnął Moore.

Pierwsze spotkanie z Britem nie jest ani sukcesem, ani porażką. Kirkman sprawnie przedstawił swojego bohatera, rozmieścił kilka pionków na szachownicy, zostawiając jednocześnie wiele niedopowiedzeń i tajemnic (chociażby przeszłość Brita i źródło jego zdolności), z którymi poczekał do regularnej serii, która pojawiła się w sprzedaży w 2007 roku. Ongoing "Brit" liczy sobie jedynie 12 numerów, zebranych w kolejnych dwóch trejdach, którymi zajmę się mam nadzieję w niedalekiej przyszłości. Podobnie jak innymi tytułami z kirkmanverse - "Astounding Wolf-Man", "Capes" czy "Tech Jacket".

7 komentarzy:

Bane pisze...

...czyli "Brita" odpuszczam, przynajmniej na razie. Wolę zostać przy świetnym "Invincible". Czekam na dalsze recenzje komiksów tego pana, bo na pewno nie znam wszystkich jego wartościowych scenariuszy.

Łukasz Mazur pisze...

Postaram się, żeby Kirkmana było nieco więcej (o "Invincible" napiszę dopiero jak uzbieram wszystkie HC'ki).

Co do "Brita" to mam nadzieję, że ongoing był jednak nieco lepszy niż te o/s'y - mimo, że tam Kirkman jest jedynie "nadzorcą", a za właściwy scenariusz odpowiada inny pan.

Misiael pisze...

Hej, możecie mi wytłumaczyć co takiego fajnego jest w "Invincible", bo ja czytam, czytam i nie widzę w nim nic przykuwającego uwagę na dłużej. Ani główny bohater (który jest tak szary, bezbarwny i sztywniacki, że nawet nie mogę zapamiętać jego imienia - Mark, czy Mike..?), ani świat przedstawiony (nawiązania do Złotej Ery sprawdzają się jako ciekawostka, ale przy takich ich nagromadzeniu są po prostu infantylne), ani kreska (ok, ładna i oryginalna, ale stylistycznie pasująca raczej do "Kleszcza" i po kilku zeszytach zaczyna być denerwująca). Nie kumam tego...

Łukasz Mazur pisze...

Hmmmm. Nie wiem od czego zacząć, może napiszę co mnie się podoba.

Przede wszystkim to zabawa Kirkmana z kliszami superbohaterskimi, wyśmiewanie ich (po zdjęciu okularów nikt nie pozna, że jesteś Clarkiem Kentem) i przerabianie na nowo. Poza tym siłą "Invincible" jak i często innych komiksów tego pana jest to, że ma na nie pomysł, czasem na wiele numerów wstecz planuje jakieś wydarzenia, rozstawia pionki, a później następuj jedno wielkie jebut. W "Invincible" nie ma też tego, co kuleje w superherosach z Marvela czy DC, czyli w zasadzie braku zmian - tutaj to jakoś naturalnie ewoluuje i jak ktoś musi zaliczyć zgon to z reguły zalicza. Itp itd, jak wezmę się za pisanie recki to pewnie składniej te argumenty będą wyglądać. Póki co mam za sobą lekturę dwóch HC i jestem bardzo zadowolony (może ten drugi był nieco słabszy, ale nadal bardzo dobry). A sam Mark to bardzo sympatyczna postać, świetnie by się dogadywał z Ultimate Peterem Parkerem :]

A tak w ogóle Misiael to ile numerów masz za sobą?

Misiael pisze...

W sumie niewiele, więc może faktycznie dalej się to jakoś rozkręca i coś tam z tego tasiemca ciekawego wyniknie... Ale mnie tam z nimi nie będzie. Invincible mnie nie porwał.

Bane pisze...

Dodam jeszcze tylko że "Invincible" ma zajebiście wyważone elementy humorystyczne i niedorzeczne z tymi poważniejszymi, którymi czytelnik może naprawdę się przejąć...

...niemniej jeśli nie polubiłeś na początku, to już raczej nie polubisz.

Marcin Łuczak pisze...

Chyba się kiedyś skuszę na Brita, bo mimo wszystko podoba mi się sam w sobie pomysł i fakt, że to Kirkmana, też swoje robi.

Super, że na KZ będzie więcej o Kirkmanie i jego twórczości. Dotychczas z jego komiksów czytałem tylko Walking Dead i pierwsze Marvel Zombies, ale z tego co do mnie dociera, scenarzysta z niego niezły. Obecnie zbieram się, by kupić wreszcie pierwszy tom Invincible UC, ale jak zwykle kasa ucieka na inne tytuły. Może na początku 2010 się wreszcie uda.

PS. Czy w "którego dziewczyną jest jego pracowniczka" nie powinno być "którego pracowniczką jest jego dziewczyna"? :)