W kolejnej rundzie przepytywanek twórców komiksowych udział wzięli Daniel Chmielewski ("tylko wysoka jakość pracy pozwoli komiksiarzom na gospodarowanie
kolejnych nisz i na dłuższą metę będzie przynosiła większe zyski"), Jerzy Łanuszewski ("ubiegły
rok był głównie kontynuacją zaczętych projektów"), Krzysztof "Prosiak" Owedyk ("czułem się
trochę jak debiutant") i Barbara Okrasa ("jest tyle nowych rzeczy do nauki, coraz nowsze programy i sprzęt graficzny").
Daniel Chmielewski (link)
2017 będzie trzecim rokiem mojego życia z własnej pracy twórczej i wszystko wskazuje na to, że nie ostatnim. Praca nad zleconym przez Wojtka Szota albumem "Ja, Nina Szubur" będącym adaptacją "Anna In w grobowcach świata" Olgi Tokarczuk zbliża się ku końcowi. Obecnie robię ostatnie makiety lokacji w Sketch-up, potem jeszcze ostatnie zdjęcia stockowe i przez następne trzy-cztery miesiące będę siedział i rysował 2/3 albumu (1/3 jest już zupełnie skończona).
Rok 16 skończyłem bardzo ciekawym projektem dla zawodników klubu siatkarskiego, Asseco Resovia. Jest to już kolejna moja przygoda z wykorzystaniem komiksu z zakresu psychologii sportowej dla trenerów i zawodników. Wolałbym trzymać się z daleka od reklamy – od dużych pieniędzy, ale też kompromisów i trudnych etycznych wyborów, więc komiks w służbie nauce jest dla mnie idealną niszą. Choć mam nadzieję, że coraz więcej organizacji i firm będzie korzystało z pomocy autorów i autorek komiksów w ten sposób. Ale żeby to się stało, my, twórcy komiksu, musimy być czymś więcej niż rękami do roboty, co wystarcza co najwyżej do mało wymagających zleceń reklamowych. Musimy być współuczestniczącym głosem i mózgiem. Do swoich projektów naukowych zawsze robię dogłębny research i przez czas pracy szukamy ze zleceniodawcą właściwej formy dla treści. Dla Resovii miałem zrobić kilka pasków, skończyło się na całym zestawie znaków i plansz i strukturze łączenia ich w większe całości zależnie od sytuacji. Jeśli jesteś tylko rysownikiem i nie czujesz się na siłach, by udźwignąć takie zlecenie merytorycznie, to idealna okazja, by zaprosić do współpracy znajomą albo znajomego z konkretnej dziedziny (w ten synergiczny sposób powstały np. "Czarne fale" wymyślone przez Kasię Szaulinską, czy oparta na dialogu z Zuzanną Kłyszejko "Topografia uwagi"). Wiadomo – jeśli bierze się kogoś do pomocy, to zysk trzeba będzie podzielić. Ale tylko wysoka jakość pracy pozwoli komiksiarzom na gospodarowanie kolejnych nisz i na dłuższą metę będzie przynosiła większe zyski poszczególnym jednostkom, niż rzeczy robione na szybko i niedbale.
Jeśli mowa o synergii i nowych niszach, to jestem bardzo zadowolony z krótkiego choć treściwego komiksu "Żelazne waginy". Reżyser i scenarzysta teatralny Michał Walczak zgłosił się do mnie, bo chciał rozbudować uniwersum "Pożaru w burdelu", a że okazało się, że panuje między nami idealna chemia twórcza, to scenariusz powstał raz dwa, a że na całość miałem tydzień, to i rysowanie bez modeli i iluś wersji szkiców było potrzebnym odświeżeniem od standardowych dla mnie praktyk. Żeby się przygotować i wejść w uniwersum "Pożaru", poszedłem na spektakl (a już od lat nie byłem w teatrze – wyrobiłem sobie jakiś irracjonalny lęk przed tą formą kultury i czytałem dramaty tylko na papierze), i zdziwiłem się, że na widowni siedzieli tylko dobrze sytuowani ludzie w średnim wieku. Zrozumiałem, że cała subwersywna siła płynąca ze sceny nie może trafić do młodych, bo ich nie stać, albo – i to chyba częstszy powód – teatr jest poza ich mentalnym horyzontem (jak to było w moim przypadku). Mam nadzieję, że komiks "Żelazne waginy", który będzie kontynuowany (jeszcze nie wiem z jaką częstotliwością), jeśli nie zachęci kogoś do pójścia na spektakl, to przynajmniej pomoże niektórym poruszanym na scenie problemom zarezonować poza salami teatralnymi.
Co do sytuacji w polskim komiksie – osobiście nie mam na co narzekać. Cieszę się, że mogłem wraz z Pawłem Timofiejukiem i Jerzym Szyłakiem opowiadać o komiksach w MOCAKu i nie trzeba było zaczynać piętnastominutowym wstępem typu czy komiks to sztuka, po czym mogłem zwiedzić wystawę i zobaczyć na ścianie list rzeźbiarki Aliny Szapocznikow z narysowanym komiksem, a pod spodem tabliczkę wyjaśniającą, że to komiks (jeszcze kilka lat temu w muzeum czy galerii szukano by bliskoznacznych wyrazów, byleby nie użyć słowa na K). Cieszę się, że coraz częściej polscy autorzy i autorki komiksów współpracują z literatami (Podolec z Kołodziejczykiem, Stefaniec z Odiją, Konwent z Chutnik, ja z Tokarczuk). Cieszę się z profesjonalizacji nawet sceny zinowej (Krztoń i Kowalczuk publikujący za granicą, czwarta edycja Złotych Kurczaków z coraz większym wsparciem i zapleczem). Wiem, że słowa profesjonalizacja i zin w jednym zdaniu brzmią dla niektórych strasznie, ale czas najwyższy, jeśli się tego jeszcze nie zrobiło, zauważyć, że etos i pieniądze nie muszą być w osobnych zbiorach. Czy autor robiąc komiksy po godzinach za darmo, a pracując w trakcie dnia dla wielkiej korporacji jest bardziej zgodny z etosem DIY, niż autor, który może żyć tylko z pracy twórczej? Czy słowo uznania za to, że się dało plansze na wystawę jest wystarczającą nagrodą? W 2016 po raz ostatni dałem plansze na wystawę bez honorarium i nie zamierzam więcej tego robić – gdy organizator zarabia, a ja nie. Poważnie traktujące autorów instytucje mają zawsze przynajmniej kilkaset złotych + koszty dojazdy i noclegu. W 2017 będę miał dwie wystawy i nikt z organizatorów nie oczekuję, że zrobię to za darmo.
Dbajmy o jakość naszej pracy, ceńmy się i szukajmy nowych nisz dla naszej komiksowej twórczości, a możemy być pewni, że jako poszczególni twórcy i jako reprezentanci medium dobrze na tym wyjdziemy.
Jerzy Łanuszewski (klik)
Daniel Chmielewski (link)
2017 będzie trzecim rokiem mojego życia z własnej pracy twórczej i wszystko wskazuje na to, że nie ostatnim. Praca nad zleconym przez Wojtka Szota albumem "Ja, Nina Szubur" będącym adaptacją "Anna In w grobowcach świata" Olgi Tokarczuk zbliża się ku końcowi. Obecnie robię ostatnie makiety lokacji w Sketch-up, potem jeszcze ostatnie zdjęcia stockowe i przez następne trzy-cztery miesiące będę siedział i rysował 2/3 albumu (1/3 jest już zupełnie skończona).
Rok 16 skończyłem bardzo ciekawym projektem dla zawodników klubu siatkarskiego, Asseco Resovia. Jest to już kolejna moja przygoda z wykorzystaniem komiksu z zakresu psychologii sportowej dla trenerów i zawodników. Wolałbym trzymać się z daleka od reklamy – od dużych pieniędzy, ale też kompromisów i trudnych etycznych wyborów, więc komiks w służbie nauce jest dla mnie idealną niszą. Choć mam nadzieję, że coraz więcej organizacji i firm będzie korzystało z pomocy autorów i autorek komiksów w ten sposób. Ale żeby to się stało, my, twórcy komiksu, musimy być czymś więcej niż rękami do roboty, co wystarcza co najwyżej do mało wymagających zleceń reklamowych. Musimy być współuczestniczącym głosem i mózgiem. Do swoich projektów naukowych zawsze robię dogłębny research i przez czas pracy szukamy ze zleceniodawcą właściwej formy dla treści. Dla Resovii miałem zrobić kilka pasków, skończyło się na całym zestawie znaków i plansz i strukturze łączenia ich w większe całości zależnie od sytuacji. Jeśli jesteś tylko rysownikiem i nie czujesz się na siłach, by udźwignąć takie zlecenie merytorycznie, to idealna okazja, by zaprosić do współpracy znajomą albo znajomego z konkretnej dziedziny (w ten synergiczny sposób powstały np. "Czarne fale" wymyślone przez Kasię Szaulinską, czy oparta na dialogu z Zuzanną Kłyszejko "Topografia uwagi"). Wiadomo – jeśli bierze się kogoś do pomocy, to zysk trzeba będzie podzielić. Ale tylko wysoka jakość pracy pozwoli komiksiarzom na gospodarowanie kolejnych nisz i na dłuższą metę będzie przynosiła większe zyski poszczególnym jednostkom, niż rzeczy robione na szybko i niedbale.
Jeśli mowa o synergii i nowych niszach, to jestem bardzo zadowolony z krótkiego choć treściwego komiksu "Żelazne waginy". Reżyser i scenarzysta teatralny Michał Walczak zgłosił się do mnie, bo chciał rozbudować uniwersum "Pożaru w burdelu", a że okazało się, że panuje między nami idealna chemia twórcza, to scenariusz powstał raz dwa, a że na całość miałem tydzień, to i rysowanie bez modeli i iluś wersji szkiców było potrzebnym odświeżeniem od standardowych dla mnie praktyk. Żeby się przygotować i wejść w uniwersum "Pożaru", poszedłem na spektakl (a już od lat nie byłem w teatrze – wyrobiłem sobie jakiś irracjonalny lęk przed tą formą kultury i czytałem dramaty tylko na papierze), i zdziwiłem się, że na widowni siedzieli tylko dobrze sytuowani ludzie w średnim wieku. Zrozumiałem, że cała subwersywna siła płynąca ze sceny nie może trafić do młodych, bo ich nie stać, albo – i to chyba częstszy powód – teatr jest poza ich mentalnym horyzontem (jak to było w moim przypadku). Mam nadzieję, że komiks "Żelazne waginy", który będzie kontynuowany (jeszcze nie wiem z jaką częstotliwością), jeśli nie zachęci kogoś do pójścia na spektakl, to przynajmniej pomoże niektórym poruszanym na scenie problemom zarezonować poza salami teatralnymi.
Co do sytuacji w polskim komiksie – osobiście nie mam na co narzekać. Cieszę się, że mogłem wraz z Pawłem Timofiejukiem i Jerzym Szyłakiem opowiadać o komiksach w MOCAKu i nie trzeba było zaczynać piętnastominutowym wstępem typu czy komiks to sztuka, po czym mogłem zwiedzić wystawę i zobaczyć na ścianie list rzeźbiarki Aliny Szapocznikow z narysowanym komiksem, a pod spodem tabliczkę wyjaśniającą, że to komiks (jeszcze kilka lat temu w muzeum czy galerii szukano by bliskoznacznych wyrazów, byleby nie użyć słowa na K). Cieszę się, że coraz częściej polscy autorzy i autorki komiksów współpracują z literatami (Podolec z Kołodziejczykiem, Stefaniec z Odiją, Konwent z Chutnik, ja z Tokarczuk). Cieszę się z profesjonalizacji nawet sceny zinowej (Krztoń i Kowalczuk publikujący za granicą, czwarta edycja Złotych Kurczaków z coraz większym wsparciem i zapleczem). Wiem, że słowa profesjonalizacja i zin w jednym zdaniu brzmią dla niektórych strasznie, ale czas najwyższy, jeśli się tego jeszcze nie zrobiło, zauważyć, że etos i pieniądze nie muszą być w osobnych zbiorach. Czy autor robiąc komiksy po godzinach za darmo, a pracując w trakcie dnia dla wielkiej korporacji jest bardziej zgodny z etosem DIY, niż autor, który może żyć tylko z pracy twórczej? Czy słowo uznania za to, że się dało plansze na wystawę jest wystarczającą nagrodą? W 2016 po raz ostatni dałem plansze na wystawę bez honorarium i nie zamierzam więcej tego robić – gdy organizator zarabia, a ja nie. Poważnie traktujące autorów instytucje mają zawsze przynajmniej kilkaset złotych + koszty dojazdy i noclegu. W 2017 będę miał dwie wystawy i nikt z organizatorów nie oczekuję, że zrobię to za darmo.
Dbajmy o jakość naszej pracy, ceńmy się i szukajmy nowych nisz dla naszej komiksowej twórczości, a możemy być pewni, że jako poszczególni twórcy i jako reprezentanci medium dobrze na tym wyjdziemy.
Jerzy Łanuszewski (klik)
Ubiegły
rok był głównie kontynuacją zaczętych projektów. Gindie wydało czwartą
część "Giacomo Supernovy", a my sami (z Robertem Jachem) wypuściliśmy
spin-offa – "Herr Komputer ma wychodne". Mini-albumik miał bardzo
ograniczony nakład, chcieliśmy, żeby od razu stał się białym krukiem.
Udało się – do dziś mało kto o nim słyszał. W grudniu wspólnie z Barbarą
Okrasą wydaliśmy drugi numer "Warchlaków", noszący dumny tytuł "Międzynarodowa korporacja jako najwyższa forma sztuk"i. Wyszedł nam
jeszcze lepiej niż jedynka, więc gorąco zachęcam do zapoznania się.
Z
nowych rzeczy – start komiksu internetowego "Rogdena" (rysunki: Joanna Sępek), magicznej historii o
mrocznych cudach Krakowa. Jeszcze w tym miesiącu zaczniemy publikację
drugiego rozdziału. Scenariusz całego pierwszego tomu jest gotowy, ale
wiadomo, że doba artystki nie jest z gumy.
Co więcej w tym roku?
Zacząłem pisać tom drugi "Rogdeny". W maju "Warchlaki" będą miały wystawę w
galerii Łazienka (prowadzonej przez Mydło). Ma być ona rozwinięciem
tematyki drugiego numeru, jednak umieścimy tam wyłącznie premierowe
materiały. Katalog wystawy będzie numerem 2.5 zina.
Skończyłem
niedawno scenariusz do piątego zeszytu serii "Giacomo Supernova" – teraz
Robert rysuje. To już zakończenie tej dłuższej historii, która zaczęła
się w drugiej części. Być może jeszcze ukaże się crossover "Giacomo
Supernova vs Joma", rysowany przez Ojca Rene – i to już na pewno będzie
koniec przygód tej postaci.
Na Złote Kurczaki planuję wypuścić
niewielkiego zina pt. "Rytuały godowe ludów pierwotnych", ale to jeszcze
nie jest pewne na 100%. Będę się starał.
Wspólnie z Basią
zrobiliśmy też krótki komiks do trzeciego numeru "Barta", który ukaże się
prawdopodobnie w tym roku. Polecam, po lekturze tej historyjki zupełnie
inaczej spojrzycie na postać Stana Lee.
Z większych rzeczy:
chciałbym napisać scenariusz luźno oparty na biografii Johnny’ego
Ramensky’ego. Ramensky był Szkotem litewskiego pochodzenia (z jakiegoś
powodu zmienił nazwisko na polskobrzmiące). Trudnił się włamaniami i
pruciem sejfów. Mówili na niego Gently Johnny, ze względu na to, że
nigdy nie stosował przemocy. Jego umiejętności wykorzystano podczas II
wojny światowej – Ramensky działał za linią frontu, dokonywał sabotażów i
wykradał tajne dokumenty. Jego życie to gotowa fabuła, ale chciałbym ją
jeszcze nieco doprawić.
To na razie tyle z konkretniejszych planów – mam nadzieję, że uda się dopracować jeszcze kilka mniej sprecyzowanych projektów.
Krzysztof "Owedyk" Prosiak (klik)
Początek
roku 2016 to kontynuacja i finisz prac nad komiksem "Będziesz smażyć
się w piekle". Ostatnie tygodnie to była ostra orka - liczne poprawki na
papierze i obróbka cyfrowa. Zajmowałem się tym przed etatową pracą i po
niej. Motywowałem się, że jak skończę, to sobie pogram w zaległe gry na
PC. Co rzeczywiście robiem już niemal do końca roku.
"Będziesz smażyć się w piekle" został oddany do wydawcy z końcem lutego czy w marcu, a ukazał się na jesień. To dla mnie ważny komiks, bo to mój pierwszy pełnometrażowy materiał od niepamiętnych czasów. Czułem się trochę jak debiutant. Poprzednie lata to tylko wznawianie starych pozycji lub komiksy kilkuplanszowe. Twórczy niebyt. Więc dla mnie sukcesem jest sam fakt, że udało mi się ogarnąć temat i narysować tak obszerne dziełko.
W przyszłym roku chciałbym sobie narysować trochę nowych bajek urłałckich, bo od dwóch, trzech lat scenariusze leżą w szufladzie. I zrobić z tego jakiś album. Może spróbować z kolorem? I wziąć się za któryś z dwóch dużych projektów, które od dłuższego czasu chodzą mi po głowie. Będą to powieści graficzne, których akcja osadzona będzie w realiach wojennych. W wyobraźni widzę je jako kolorowe, więc dlatego musiałbym coś zacząć robić w tym kierunku.
O rynku komiksowym mam nikłe pojęcie, więc nie będę się tu rozpisywać. Powiem tak: osobiście co roku kupuję coraz więcej komiksów must have, więc z punktu widzenia czytelnika nie jest źle.
"Będziesz smażyć się w piekle" został oddany do wydawcy z końcem lutego czy w marcu, a ukazał się na jesień. To dla mnie ważny komiks, bo to mój pierwszy pełnometrażowy materiał od niepamiętnych czasów. Czułem się trochę jak debiutant. Poprzednie lata to tylko wznawianie starych pozycji lub komiksy kilkuplanszowe. Twórczy niebyt. Więc dla mnie sukcesem jest sam fakt, że udało mi się ogarnąć temat i narysować tak obszerne dziełko.
W przyszłym roku chciałbym sobie narysować trochę nowych bajek urłałckich, bo od dwóch, trzech lat scenariusze leżą w szufladzie. I zrobić z tego jakiś album. Może spróbować z kolorem? I wziąć się za któryś z dwóch dużych projektów, które od dłuższego czasu chodzą mi po głowie. Będą to powieści graficzne, których akcja osadzona będzie w realiach wojennych. W wyobraźni widzę je jako kolorowe, więc dlatego musiałbym coś zacząć robić w tym kierunku.
O rynku komiksowym mam nikłe pojęcie, więc nie będę się tu rozpisywać. Powiem tak: osobiście co roku kupuję coraz więcej komiksów must have, więc z punktu widzenia czytelnika nie jest źle.
Barbara Okrasa (klik)
Mam w sobie coś z pracoholika. Ciągle towarzyszy mi uczucie, że nic nie robię, a kiedy zbliża się podsumowanie roku okazuje się, że jednak zrobiłam całkiem dużo. Czuję się źle jak nie wisi mi nad głową duży projekt. Kiedy duży projekt zbliża się ku końcowi biję się w pierś, że to już ostatni DUŻY projekt. Problem polega na tym, że mam wyrzuty sumienia, jak się obijam twórczo. Jest tyle nowych rzeczy do nauki, coraz nowsze programy i sprzęt graficzny.
2016 rok poświęciłam poszukiwaniom nowych technik pracy, a także poznawaniu nowych środków wyrazu. Razem z Jerzym Łanuszewskim i wieloma wspaniałymi twórcami wypuściliśmy "Warchlaki 2". Zwiedziłam Petersburg w ramach projektu "City Stories". Narysowałam kilka krótkich form komiksowych. Nie zapuściłam bloga, a także zrobiłam sobie nowe portfolio. Jestem z siebie dumna.
Rok 2017 poświęcam bardziej wnikliwemu poznawaniu nowych technik, wychodzeniu ze swojej strefy komfortu, a także zabawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz