Ruszamy z trzecią rundą pytań skierowanych do osób piszących o komiksie. Z odpowiedzią spieszą Radosław Pisula ("ogólnie Marvel w tym roku radził sobie jednak słabiutko i zakopał się w mule"), Jakub Górecki ("mamy prawdziwe jankeskie hamburgery i nie jest to powód do płaczu"), Przemysław Pawełek ("sygnały że oferta zdaje się rosnąć nie do końca proporcjonalnie do
rozwoju bazy klientów pojawiały się już w czasie festiwalu Komiksowa
Warszawa") i Paweł Deptuch ("czuć co prawda przesyt, ale z drugiej strony jest w czym przebierać"). A na deser - mały bonusik!
Radosław Pisula (jeden z redaktorów Bród z kosmosu)
Rok temu zastanawiałem się, czy panoramowe kolekcje komiksowe jeszcze mocniej eksplodują, ale nie spodziewałem się zupełnie, że obok cyklu DC pojawi się jeszcze druga seria z Marvelem. Zaczął się pochód powtórzonych wydań, nowe narzekania na panoramę, nierówności i inne dziwactwa, a kolejne tomy wydawane są już w takim pośpiechu i natężeniu, że jakość polskich wydań pod względem językowo-merytorycznym czasami upada zbyt mocno. Ale zbieracze kupią, bo kogo to obchodzi? Niestety. Ale w tym zalewie trykociarstwa można trafić na prawdziwe perły – "Thor" Aarona, "Wonder Woman" Azzarello, "Catwoman" Brubakera, "Batman: Gotyk" Morrisona, "Alias" Bendisa, czy "Elektra: Assassin" Millera. W lwiej części te wszystkie radioaktywne promieniowania to jednak czytadła – ważne dla rynku, ale prawdziwe piękno leżało gdzie indziej.
W tym roku serce wyrwał mi Prosiak swoim "Będziesz smażyć się w piekle" – zacząłem czytać przypadkiem, bo miałem akurat egzemplarz znajomego, miałem tylko przekartkować. Skończyło się na zupełnym zjeździe czasowym, dopakowanym zjazdem psychicznym – scenarzysta dokręcił tutaj śrubę maksymalnie, bawił się moimi uczuciami jak magik, a jednocześnie (mimo sporych przerysowań i abstrakcyjnych postaci) udało mu się zachować naturalność w relacjach bohaterów. Sedno komiksu jest tutaj niesamowicie życiowe, a za manewr z dzieciakiem chciałbym Prosiaka uściskać, dać mu w twarz, a potem znowu uściskać. Nie jest to komiks perfekcyjny, ale mam go cały czas gdzieś z tyłu głowy. Jednak na podium dla albumu roku nie stoi samotnie, bo Egmont wydaje "Skalp" Jasona Aarona – łabędzi śpiew linii Vertigo i zarazem perfekcyjne jej podsumowanie. Współczesny western osadzony w samym tyłku Stanów Zjednoczonych, gdzie duzi chłopcy bawią się w kowbojów i Indian. Chociaż nie – bawią się w Indian i Indian. Bezceremonialne, brudne, dopakowane najlepszymi dialogami, jakie może z siebie wypluć dzisiejsza Ameryka – jestem hardkorowym fanem Jasona Aarona i niech go u nas będzie jak najwięcej. Na trzecim miejscu natomiast razem staną wznowienia "Wiecznej wojny" i "Wiecznej wolności" – absolutów sci-fi Haldemana/ Marvano. Mocno polecam również "Miraclemana”, "Velvet" i "Kosmiczne rupiecie".
Skoro już napisałem o Aaronie, to skoczę szybko za ocean, bo moje ulubione komiksy z marvelowego molocha też są jego autorstwa – "The Unworthy Thor" z pozbawionym młota Gromowładnym i "The Mighty Thor" z Thorem w wersji żeńskiej to rubaszna zabawa tematem oraz rewitalizacja mitologii, która tak naprawdę od czasów Simonsona była w stagnacji – i nawet świetny run Straczynskiego ostatecznie nie pchnął tam nic jakoś wybitnie do przodu (oprócz postaci Lokiego, ale to inna bajka). A tutaj mamy bujanie się po młot ze świata Ultimate czy składanie zespołu z różnych wymiarów nazwanego umownie "Tolkien Avengers". Polecam też całym sercem "Sam Wilson: Captain America" i "Steve Rogers: Captain America" – pierwszy w świetnym stylu dyskutuje z amerykańską polityką i unaocznia przez pryzmat trykotów problemy trawiące współczesne USA, a drugi to ciekawy pomysł, który chce się śledzić. Ogólnie Marvel w tym roku radził sobie jednak słabiutko i zakopał się w mule, jaki zapewniło żenujące "Civil War II" – nic nie broni tego wydarzenia. Na szczęście wypadają z tego na razie całkiem ciekawe rzeczy, jak "Infamous Iron Man" czy "Invincible Iron Man". Ładnie też radzą sobie nadal komiksy na licencji "Gwiezdnych wojen".
Znacznie lepiej było w DC, które w zaskakująco przemyślany sposób odpaliło inicjatywę "Rebirth": sporo tytułów jest tu świeżych, przystępnych i zapewniających po prostu dobrą zabawę, bez zamordyzmu tie-inowego. "Superman" Tomasiego i Gleasona to mój trykot roku – pełna uroku oraz dobrych dialogów relacja ojca z synem, rozłożona na wiele różnych sytuacji życiowych. Z innych wydawnictw: Image nadal daje mi tony dobra, "The Fade Out" było znakomite i pewnie zaraz wpadnie u nas od Muchy, "Invincible" po stu latach nadal nie ma zadyszki, a "Nailbiter" cały czas mnie trzyma, chociaż mam świadomość jego wad.
Z czego się cieszę osobiście? Przytuliłem Scotta McClouda, znowu miałem przyjemność poprowadzić spotkanie z Tomem Grindbergiem i udzielać się w wielu innych wydarzeniach okołokomiksowych, a na sam koniec roku dołożyłem swoją cegiełkę do pierwszego polskiego tomu "Kompletnych Akt" Sędziego Dredda, które lada dzień powinny trafić do sprzedaży i na pewno dołączą do mojej listy najlepszych komiksów tego roku – ile tu jest dobra! Oby nadal to wszystko tak ładnie kwitło na naszym rynku, a Sidece życzę wydania tego nieszczęsnego "Daredevila"
Jakub Górecki (o komiksach pisze na Pulp Warsaw)
Przyjemnie zostać poproszonym o podsumowanie zeszłego szalonego roku w komiksowie, nawet mimo tego, że zeszły rok jest okresem, gdy przestałem mieć ochotę te opinie prezentować.
Są mądrzejsze osoby ode mnie do komentowania poziomu tego, jak mówi się o komiksie w mediach mniej lub bardziej oficjalnych. Ba, te osoby to robią osiągając przy tym efekt raz lepszy, raz gorszy. Faktem jest, że hamburgeryzacja medium pozwoliła fandomowi rozmnożyć się w zastraszającym tempie i lekkie, łatwe (i czasem banalne) komiksy w sklepach to już nie tylko "Thorgal" łamany na "Asterixa". Mamy prawdziwe jankeskie hamburgery i nie jest to powód do płaczu.
Buhu! Serio. Może mam przekłamany obraz tego, co dzieje się w około, ale wojenki konsumentów-koneserów (czytających straszne paździerze, ale udający, że komiks z Dargaud to jednak poziom wyżej) z wojenkami legionu majtek na spodniach stał się bardziej komiczny, niż kiedyś. Nie, nie dotyczy to tylko forumowych przepychanek.
Wszyscy dziś są koneserami, wszyscy mają opinię, a tylko kilka osób pisze tak, że czuję to co jest najważniejsze – miłość do tego medium.
Przesadzam? Możliwe.
Jesteśmy w fajnym momencie. W zeszłym roku Kultura Gniewu wydała komiks Prosiaka, który zamiótł absolutnie prawie każdą premierę tego roku, a cholera, to jest rok gdy dostaliśmy dwa niewydane nigdy u nas wcześniej komiksy Alana Moore’a! Fajnie. Prosiak, którego znam nie dlatego, że robi dobre komiksy, Prosiak robił komiksy dla punków i jakoś tak wyszło, że dziś robi komiksy dla każdego. Jak Łukasz. Moja następna perła zeszłego roku (i lat wcześniejszych) czyli Łukasz Kowalczuk. Następny człek, którego znam przez punk, nie przez komiks dziś jest człowiekiem maszyną, ciskającym coraz to nowe szalone projekty i mniejsza o to, że stylistycznie znajduje się na zupełnie innym biegunie, niż Prosiak. To jest jego siła.
Może mam te swoje kochane "2000 AD" i "Elephantmen", które wciąż unikają zgonu mimo spadającej sprzedaży. Jednak zawsze oceniając stan komiksowa patrzę na to, jak mój lokalny rynek jest w stanie przyjąć swoich lokalnych twórców. Dlatego niewiele znaczy dla mnie obecnie wzrastająca ilość trykotów na rynku, wciąż nowe frankofony czy to ile komiksów zamówię zza granicy… Póki ktoś mądrzejszy ode mnie nie powie mi, że czytelnicy na tym hodowani zaczęli karmić się też i naszym wychodzę z założenia, że jest co najwyżej stabilnie.
Możliwe, że przestałem pisać, bo po prostu jestem marudą.
Przemysław Pawełek (dziennikarz Polskiego Radia, redaktor Alei Komiksu)
Rok 2016 był rokiem wyjątkowo bogatym. Na rynek trafiły wysokiej klasy serie głównego nurtu, które dotąd omijały Polskę, doczekaliśmy się wielu ciekawych komiksów o charakterze bardziej autorskim, na rynek trafiły reedycje mocnych pozycji, które już znamy, ale wydawcy wzięli też na warsztat parę kultowych tytułów do których Polska nie miała dotąd szczęścia. Kupowanie wszystkiego jak leci przestało być realne - po prostu się nie da, chyba że ma się równie duży portfel, co biblioteczkę na pochowanie wszystkich tych pozycji. O odpaleniu kolejnych kioskowych Wielkich Serii nawet nie wspominam.
Na chwilę obecną wydaje się że wydawcy wciąż badają chłonność rynku, a podnoszona przez nich poprzeczka przy dorzucaniu kolejnych premier, które szanujący się fan po prostu musi posiąść nie osiągnęła jeszcze maksimum. Oczywiście gdybam, bo sygnały że oferta zdaje się rosnąć nie do końca proporcjonalnie do rozwoju bazy klientów pojawiały się już w czasie festiwalu Komiksowa Warszawa, czyli w maju. Ofensywa trwała jednak do końca roku, a po drodze pojawiły się liczne zapowiedzi. Zrobiło się gęsto. Rok 2017 może być równie mocny, bo to ciąg dalszy już odpalonych serii, ale też kolejne mocne premiery. To rok, który dla kilku wydawców może okazać się co najmniej trudny.
Wszystko zależy oczywiście od czytelników i ich portfeli. Dla mnie osobiście rok 2016 to nie tylko rok mocnych i wyczekiwanych tytułów, premier "Gotham Central", "Skalpu", "Alias", "Deadpoola" czy "Chłopaków", ale także rok, w który wyszedłem poza swoją bańkę znajomych z mediów społecznościowych, by przekonać się że komiksowo to już wcale nie my. Kolekcja Marvela zbiera teraz swoje żniwo - na Facebooku coraz więcej osób dołącza do grup fanów komiksu, przy czym nie znają oni często innych polskich komiksów niż "Tytus" czy serie Christy, niekoniecznie słyszeli o Eisnerze czy Kirbym, bywa że nie wiedzą nawet o tym że istnieje polska scena komiksowa, czy że komiksy można kupić inną drogą, niż w kiosku. Oczywiście koloryzuje - podobnych osób jest coraz mniej, a zajawkowicze którzy wkręcili się w kolekcje często mają już dość przeciętnej superbohaterszczyzny i szukają tytułów innego typu. Mocne zapowiedzi na rok 2017 dają szansę, że nowa generacja fanów będzie miała w czym wybierać, jak przeczytają już nowego Prosiaka czy "Codzienną walkę", a "Skalp" dobiegnie swojego końca, to będą mogli zabrać się za nowe wydania "Corto Maltese" lub nowy komiks Sacco.
Wszystko to, co napisałem jest niestety tylko gdybaniem z perspektywy czytelnika, recenzenta i członka społeczności, z mojej perspektywy jednak najważniejsze jest to, co w podsumowaniu mogą powiedzieć wydawcy. Jaki było to dla nich rok? Czy w sklepach dało się zanotować wyższe utargi niż w powiedzmy roku 2013? Co szło - trykociarze, czy nie tylko? I czy to poszerzenie oferty nie powoduje, że wydawcy zaczynają się powoli dławić z własnymi pozycjami w magazynach? Odpowiedź na te pytania sporo powie o tym co nas czeka, ale o ile rok 2016 to rok, w którym wydawcy dali do wiwatu, to teraz przyszłość zdaje się zależeć już głównie od czytelników.
Paweł Deptuch (redaktor Dzikiej Bandy)
Radosław Pisula (jeden z redaktorów Bród z kosmosu)
Rok temu zastanawiałem się, czy panoramowe kolekcje komiksowe jeszcze mocniej eksplodują, ale nie spodziewałem się zupełnie, że obok cyklu DC pojawi się jeszcze druga seria z Marvelem. Zaczął się pochód powtórzonych wydań, nowe narzekania na panoramę, nierówności i inne dziwactwa, a kolejne tomy wydawane są już w takim pośpiechu i natężeniu, że jakość polskich wydań pod względem językowo-merytorycznym czasami upada zbyt mocno. Ale zbieracze kupią, bo kogo to obchodzi? Niestety. Ale w tym zalewie trykociarstwa można trafić na prawdziwe perły – "Thor" Aarona, "Wonder Woman" Azzarello, "Catwoman" Brubakera, "Batman: Gotyk" Morrisona, "Alias" Bendisa, czy "Elektra: Assassin" Millera. W lwiej części te wszystkie radioaktywne promieniowania to jednak czytadła – ważne dla rynku, ale prawdziwe piękno leżało gdzie indziej.
W tym roku serce wyrwał mi Prosiak swoim "Będziesz smażyć się w piekle" – zacząłem czytać przypadkiem, bo miałem akurat egzemplarz znajomego, miałem tylko przekartkować. Skończyło się na zupełnym zjeździe czasowym, dopakowanym zjazdem psychicznym – scenarzysta dokręcił tutaj śrubę maksymalnie, bawił się moimi uczuciami jak magik, a jednocześnie (mimo sporych przerysowań i abstrakcyjnych postaci) udało mu się zachować naturalność w relacjach bohaterów. Sedno komiksu jest tutaj niesamowicie życiowe, a za manewr z dzieciakiem chciałbym Prosiaka uściskać, dać mu w twarz, a potem znowu uściskać. Nie jest to komiks perfekcyjny, ale mam go cały czas gdzieś z tyłu głowy. Jednak na podium dla albumu roku nie stoi samotnie, bo Egmont wydaje "Skalp" Jasona Aarona – łabędzi śpiew linii Vertigo i zarazem perfekcyjne jej podsumowanie. Współczesny western osadzony w samym tyłku Stanów Zjednoczonych, gdzie duzi chłopcy bawią się w kowbojów i Indian. Chociaż nie – bawią się w Indian i Indian. Bezceremonialne, brudne, dopakowane najlepszymi dialogami, jakie może z siebie wypluć dzisiejsza Ameryka – jestem hardkorowym fanem Jasona Aarona i niech go u nas będzie jak najwięcej. Na trzecim miejscu natomiast razem staną wznowienia "Wiecznej wojny" i "Wiecznej wolności" – absolutów sci-fi Haldemana/ Marvano. Mocno polecam również "Miraclemana”, "Velvet" i "Kosmiczne rupiecie".
Skoro już napisałem o Aaronie, to skoczę szybko za ocean, bo moje ulubione komiksy z marvelowego molocha też są jego autorstwa – "The Unworthy Thor" z pozbawionym młota Gromowładnym i "The Mighty Thor" z Thorem w wersji żeńskiej to rubaszna zabawa tematem oraz rewitalizacja mitologii, która tak naprawdę od czasów Simonsona była w stagnacji – i nawet świetny run Straczynskiego ostatecznie nie pchnął tam nic jakoś wybitnie do przodu (oprócz postaci Lokiego, ale to inna bajka). A tutaj mamy bujanie się po młot ze świata Ultimate czy składanie zespołu z różnych wymiarów nazwanego umownie "Tolkien Avengers". Polecam też całym sercem "Sam Wilson: Captain America" i "Steve Rogers: Captain America" – pierwszy w świetnym stylu dyskutuje z amerykańską polityką i unaocznia przez pryzmat trykotów problemy trawiące współczesne USA, a drugi to ciekawy pomysł, który chce się śledzić. Ogólnie Marvel w tym roku radził sobie jednak słabiutko i zakopał się w mule, jaki zapewniło żenujące "Civil War II" – nic nie broni tego wydarzenia. Na szczęście wypadają z tego na razie całkiem ciekawe rzeczy, jak "Infamous Iron Man" czy "Invincible Iron Man". Ładnie też radzą sobie nadal komiksy na licencji "Gwiezdnych wojen".
Znacznie lepiej było w DC, które w zaskakująco przemyślany sposób odpaliło inicjatywę "Rebirth": sporo tytułów jest tu świeżych, przystępnych i zapewniających po prostu dobrą zabawę, bez zamordyzmu tie-inowego. "Superman" Tomasiego i Gleasona to mój trykot roku – pełna uroku oraz dobrych dialogów relacja ojca z synem, rozłożona na wiele różnych sytuacji życiowych. Z innych wydawnictw: Image nadal daje mi tony dobra, "The Fade Out" było znakomite i pewnie zaraz wpadnie u nas od Muchy, "Invincible" po stu latach nadal nie ma zadyszki, a "Nailbiter" cały czas mnie trzyma, chociaż mam świadomość jego wad.
Z czego się cieszę osobiście? Przytuliłem Scotta McClouda, znowu miałem przyjemność poprowadzić spotkanie z Tomem Grindbergiem i udzielać się w wielu innych wydarzeniach okołokomiksowych, a na sam koniec roku dołożyłem swoją cegiełkę do pierwszego polskiego tomu "Kompletnych Akt" Sędziego Dredda, które lada dzień powinny trafić do sprzedaży i na pewno dołączą do mojej listy najlepszych komiksów tego roku – ile tu jest dobra! Oby nadal to wszystko tak ładnie kwitło na naszym rynku, a Sidece życzę wydania tego nieszczęsnego "Daredevila"
Jakub Górecki (o komiksach pisze na Pulp Warsaw)
Przyjemnie zostać poproszonym o podsumowanie zeszłego szalonego roku w komiksowie, nawet mimo tego, że zeszły rok jest okresem, gdy przestałem mieć ochotę te opinie prezentować.
Są mądrzejsze osoby ode mnie do komentowania poziomu tego, jak mówi się o komiksie w mediach mniej lub bardziej oficjalnych. Ba, te osoby to robią osiągając przy tym efekt raz lepszy, raz gorszy. Faktem jest, że hamburgeryzacja medium pozwoliła fandomowi rozmnożyć się w zastraszającym tempie i lekkie, łatwe (i czasem banalne) komiksy w sklepach to już nie tylko "Thorgal" łamany na "Asterixa". Mamy prawdziwe jankeskie hamburgery i nie jest to powód do płaczu.
Buhu! Serio. Może mam przekłamany obraz tego, co dzieje się w około, ale wojenki konsumentów-koneserów (czytających straszne paździerze, ale udający, że komiks z Dargaud to jednak poziom wyżej) z wojenkami legionu majtek na spodniach stał się bardziej komiczny, niż kiedyś. Nie, nie dotyczy to tylko forumowych przepychanek.
Wszyscy dziś są koneserami, wszyscy mają opinię, a tylko kilka osób pisze tak, że czuję to co jest najważniejsze – miłość do tego medium.
Przesadzam? Możliwe.
Jesteśmy w fajnym momencie. W zeszłym roku Kultura Gniewu wydała komiks Prosiaka, który zamiótł absolutnie prawie każdą premierę tego roku, a cholera, to jest rok gdy dostaliśmy dwa niewydane nigdy u nas wcześniej komiksy Alana Moore’a! Fajnie. Prosiak, którego znam nie dlatego, że robi dobre komiksy, Prosiak robił komiksy dla punków i jakoś tak wyszło, że dziś robi komiksy dla każdego. Jak Łukasz. Moja następna perła zeszłego roku (i lat wcześniejszych) czyli Łukasz Kowalczuk. Następny człek, którego znam przez punk, nie przez komiks dziś jest człowiekiem maszyną, ciskającym coraz to nowe szalone projekty i mniejsza o to, że stylistycznie znajduje się na zupełnie innym biegunie, niż Prosiak. To jest jego siła.
Może mam te swoje kochane "2000 AD" i "Elephantmen", które wciąż unikają zgonu mimo spadającej sprzedaży. Jednak zawsze oceniając stan komiksowa patrzę na to, jak mój lokalny rynek jest w stanie przyjąć swoich lokalnych twórców. Dlatego niewiele znaczy dla mnie obecnie wzrastająca ilość trykotów na rynku, wciąż nowe frankofony czy to ile komiksów zamówię zza granicy… Póki ktoś mądrzejszy ode mnie nie powie mi, że czytelnicy na tym hodowani zaczęli karmić się też i naszym wychodzę z założenia, że jest co najwyżej stabilnie.
Możliwe, że przestałem pisać, bo po prostu jestem marudą.
Przemysław Pawełek (dziennikarz Polskiego Radia, redaktor Alei Komiksu)
Rok 2016 był rokiem wyjątkowo bogatym. Na rynek trafiły wysokiej klasy serie głównego nurtu, które dotąd omijały Polskę, doczekaliśmy się wielu ciekawych komiksów o charakterze bardziej autorskim, na rynek trafiły reedycje mocnych pozycji, które już znamy, ale wydawcy wzięli też na warsztat parę kultowych tytułów do których Polska nie miała dotąd szczęścia. Kupowanie wszystkiego jak leci przestało być realne - po prostu się nie da, chyba że ma się równie duży portfel, co biblioteczkę na pochowanie wszystkich tych pozycji. O odpaleniu kolejnych kioskowych Wielkich Serii nawet nie wspominam.
Na chwilę obecną wydaje się że wydawcy wciąż badają chłonność rynku, a podnoszona przez nich poprzeczka przy dorzucaniu kolejnych premier, które szanujący się fan po prostu musi posiąść nie osiągnęła jeszcze maksimum. Oczywiście gdybam, bo sygnały że oferta zdaje się rosnąć nie do końca proporcjonalnie do rozwoju bazy klientów pojawiały się już w czasie festiwalu Komiksowa Warszawa, czyli w maju. Ofensywa trwała jednak do końca roku, a po drodze pojawiły się liczne zapowiedzi. Zrobiło się gęsto. Rok 2017 może być równie mocny, bo to ciąg dalszy już odpalonych serii, ale też kolejne mocne premiery. To rok, który dla kilku wydawców może okazać się co najmniej trudny.
Wszystko zależy oczywiście od czytelników i ich portfeli. Dla mnie osobiście rok 2016 to nie tylko rok mocnych i wyczekiwanych tytułów, premier "Gotham Central", "Skalpu", "Alias", "Deadpoola" czy "Chłopaków", ale także rok, w który wyszedłem poza swoją bańkę znajomych z mediów społecznościowych, by przekonać się że komiksowo to już wcale nie my. Kolekcja Marvela zbiera teraz swoje żniwo - na Facebooku coraz więcej osób dołącza do grup fanów komiksu, przy czym nie znają oni często innych polskich komiksów niż "Tytus" czy serie Christy, niekoniecznie słyszeli o Eisnerze czy Kirbym, bywa że nie wiedzą nawet o tym że istnieje polska scena komiksowa, czy że komiksy można kupić inną drogą, niż w kiosku. Oczywiście koloryzuje - podobnych osób jest coraz mniej, a zajawkowicze którzy wkręcili się w kolekcje często mają już dość przeciętnej superbohaterszczyzny i szukają tytułów innego typu. Mocne zapowiedzi na rok 2017 dają szansę, że nowa generacja fanów będzie miała w czym wybierać, jak przeczytają już nowego Prosiaka czy "Codzienną walkę", a "Skalp" dobiegnie swojego końca, to będą mogli zabrać się za nowe wydania "Corto Maltese" lub nowy komiks Sacco.
Wszystko to, co napisałem jest niestety tylko gdybaniem z perspektywy czytelnika, recenzenta i członka społeczności, z mojej perspektywy jednak najważniejsze jest to, co w podsumowaniu mogą powiedzieć wydawcy. Jaki było to dla nich rok? Czy w sklepach dało się zanotować wyższe utargi niż w powiedzmy roku 2013? Co szło - trykociarze, czy nie tylko? I czy to poszerzenie oferty nie powoduje, że wydawcy zaczynają się powoli dławić z własnymi pozycjami w magazynach? Odpowiedź na te pytania sporo powie o tym co nas czeka, ale o ile rok 2016 to rok, w którym wydawcy dali do wiwatu, to teraz przyszłość zdaje się zależeć już głównie od czytelników.
Paweł Deptuch (redaktor Dzikiej Bandy)
Kolejny rok obfitości za nami. Łącznie ukazało się prawie tysiąc pozycji, zadebiutowało pięciu nowych wydawców, pozostali przeżyli, czytelników raczej nie ubyło. Każdy kolejny rok pod wieloma względami jest lepszy od poprzedniego i raczej nic nie zapowiada, aby jakoś miało się to zmienić. No może pomału następuje przesyt superbohaterami, co zrozumiałe w sytuacji gdy 95% oferty z tego gatunku to szrot. Cieszy mnie jednak kilka rzeczy: że czytelnicy zmęczeni ciągłymi nawalankami chętnie sięgają po inne pozycje i nie rezygnują całkowicie z komiksu jako takiego; że oferta dla dzieci z każdym miesiącem znacznie się powiększa i nie znajdują się w niej pozycje wyłącznie stricte edukacyjne, a równoważące rozrywkę z nauką, i do tego są przepięknie narysowane; że w końcu i dojrzali czytelnicy mogą liczyć na naprawdę dobre, ambitne i rozrywkowe, tytuły. Jednym słowem, każdy znajdzie coś dla siebie i chyba po raz pierwszy w historii zachowana jest czytelnicza ciągłość, co znaczy, że w sposób naturalny dzieciaki mają szansę wskoczyć w komiks dla młodzieży (nie będący komiksem superbohaterskim), a młodzież w komiks dla dorosłych. A więc brawa dla wydawców za mocne zróżnicowanie oferty.
Jeśli chodzi o komiks roku, to nie mam swojego typu. Przeczytałem raptem 10% z tego co się ukazało (trochę ponad sto pozycji) i ciężko mi wskazać jeden, ten najlepszy. Było wiele albumów i serii, które mi się bardzo podobały np. "Blame!", "Planetes", cała oferta Studia Lain, większość Scream Comics (fajnie, że sięgnęli po odświeżone uniwersum "Obcego"), "Skalp", "Batman: Rok setny", wszystkie tłumaczenia z Image Comics, "Miracleman", "Mooncop", "Azymut", Druuna, "Black Kiss", "Kościsko", "Sandman: Uwertura" i jeszcze mógłbym tak wymieniać długo. Dużo fajnych rzeczy się ukazało. Po prostu.
W minionym roku przejadłem się w końcu superbohaterami. Nie mogę już patrzeć na te wszystkie kolekcje, w których jest pełno szrotu, na Nowe DC Comics, które ma w porywach dwie przyzwoite serie i na niektóre tytuły z Marvel NOW! Wchłaniając to w takich ilościach szybko doznaje się efektu dnia świstaka i potrzeby głębszego odetchnięcia. Przy okazji nauczyłem się też czegoś o sobie i wreszcie wyrwałem się z koła zbieractwa, z korzyścią dla półek, portfela i własnego samopoczucia. Czytam dużo, a zbieram to co naprawdę mi się podoba i już nie upycham po szufladach, kanapach, piwnicach i innych kątach całej reszty. Zwalczyłem w sobie potrzebę posiadania, z czego jestem dumny. To troszkę jak z rzuceniem nałogu. W końcu jestem szczęśliwy.
Klęski urodzaju nadal nie ma, co cieszy. Czuć co prawda przesyt, ale z drugiej strony jest w czym przebierać. A jako ostateczne podsumowanie tego nader udanego roku 2016 mam dla Was najlepszy crossover na świecie w wykonaniu Tomka Samojlika.
Jeśli chodzi o komiks roku, to nie mam swojego typu. Przeczytałem raptem 10% z tego co się ukazało (trochę ponad sto pozycji) i ciężko mi wskazać jeden, ten najlepszy. Było wiele albumów i serii, które mi się bardzo podobały np. "Blame!", "Planetes", cała oferta Studia Lain, większość Scream Comics (fajnie, że sięgnęli po odświeżone uniwersum "Obcego"), "Skalp", "Batman: Rok setny", wszystkie tłumaczenia z Image Comics, "Miracleman", "Mooncop", "Azymut", Druuna, "Black Kiss", "Kościsko", "Sandman: Uwertura" i jeszcze mógłbym tak wymieniać długo. Dużo fajnych rzeczy się ukazało. Po prostu.
W minionym roku przejadłem się w końcu superbohaterami. Nie mogę już patrzeć na te wszystkie kolekcje, w których jest pełno szrotu, na Nowe DC Comics, które ma w porywach dwie przyzwoite serie i na niektóre tytuły z Marvel NOW! Wchłaniając to w takich ilościach szybko doznaje się efektu dnia świstaka i potrzeby głębszego odetchnięcia. Przy okazji nauczyłem się też czegoś o sobie i wreszcie wyrwałem się z koła zbieractwa, z korzyścią dla półek, portfela i własnego samopoczucia. Czytam dużo, a zbieram to co naprawdę mi się podoba i już nie upycham po szufladach, kanapach, piwnicach i innych kątach całej reszty. Zwalczyłem w sobie potrzebę posiadania, z czego jestem dumny. To troszkę jak z rzuceniem nałogu. W końcu jestem szczęśliwy.
Klęski urodzaju nadal nie ma, co cieszy. Czuć co prawda przesyt, ale z drugiej strony jest w czym przebierać. A jako ostateczne podsumowanie tego nader udanego roku 2016 mam dla Was najlepszy crossover na świecie w wykonaniu Tomka Samojlika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz