"Mooncop" to drugi komiks Toma Gaulda, który ukazał się w Polsce. Przy produkcji poprzedniego, "Goliata", który miał swoją premierę cztery lata temu, miałem swój mały udział, a album okazał się jedną z najciekawszych pozycji wydanych w 2012 roku. Nie można więc się dziwić, że oczekiwania wobec publikacji Wydawnictwa Komiksowego są duże. Czy "Mooncop" im sprostał?
Mam wrażenie, że oba albumy mają ze sobą wiele wspólnego. I nie chodzi mi tylko o wyraźne graficzne podobieństwo, a paralelę jaka zachodzi między głównymi bohaterami komiksów. Obaj stanowią jedynie mały trybik w politycznej machinie wywierania wpływu ("Goliat") lub machinie podtrzymywania ładu społecznego ("Mooncop").
Protagonista omawianej pozycji, zgodnie z tytułem, jest policjantem, który pełni służbę na Księżycu. Początkowo ludzka kolonia jest nawet całkiem spora. Widać stojące tu i ówdzie kilkupiętrowe bloki czy inne budynki mieszkalne. Jednak z dnia na dzień kolonistów ubywa. Sukcesywnie wracają na Ziemię, jakby znudziło im się harmonijne i spokojne życie na Księżycu. Mimo że nie bardzo jest kogo chronić, to gliniarz wciąż codziennie odbywa loty patrolowe, a wypełniając kwartalny formularz dotyczących wykrywania przestępczości uzyskuje 100% skuteczności. Bezduszna matematyka, bo ilość zgłoszonych przestępstw: zero, ilość dochodzeń wszczętych: zero, ilość dochodzeń zamkniętych: zero.
Codzienna rutyna i nuda może prowadzić przez zniechęcenie do załamania. Powagę sytuacji rozumieją przełożeni księżycowego gliniarza, dlatego przysyłają psychologa-robota, który ma za zadanie zdiagnozować stan psychiczny rezydenta. Niestety robot, nieprzystosowany do księżycowych warunków, szybko się psuje. Tytułowy mooncop konsekwentnie pielęgnuje swoje przyzwyczajenia i rytuały. W automacie codziennie kupuje kawę i pączka. Leci swym patrolowcem ku górom, skąd ma przepiękny widok Ziemię i w kosmicznej ciszy spożywa skromny posiłek.
Korporacja, która zarządza automatem, podejmuje absurdalną decyzję zbudowania dla najwierniejszego (i jedynego) klienta kawiarenki, która obsługiwana jest przez nowoprzybyłą kelnerkę. Mężczyzna i kobieta powoli się poznają, dzielą najskrytszymi myślami, własnymi przeżyciami i marzeniami. Po jakimś czasie okazuje się, że są jedynymi ludźmi na Księżycu. I dopiero wtedy jegomość decyduje się zadać sakramentalne pytanie, na które dziewczyna odpowiada: „tak”.
Profesor Jerzy Szyłak w swojej najnowszej książce ("Coś więcej, czegoś mniej. Poszukiwania formuły powieści graficznej w komiksie 1832-2015") trafnie diagnozuje: Gauld operuje niemal minimalistycznym rysunkiem, silnie upraszczając zarówno przedstawienia postaci ludzkich, jak i scenerię, zarazem jednak cieniuje i różnicuje detale za pomocą mnóstwa drobnych kresek. Styl ten współgra znakomicie z snutymi przez rysownika opowieściami, w których zazwyczaj niewiele się dzieje. I nie inaczej jest w wypadku omawianego komiksu, w którym artysta w mistrzowski sposób zbudował nastrój opowieści, która ma wyraźnie melancholijny, ale i niedorzeczny charakter. Ascetyczna warstwa graficzna niejako zmusza czytelnika, aby skupił całą swoją uwagę na emocjach głównej postaci i mimowolnie się z nią utożsamił.
Jakie przesłanie niesie "Mooncop"? Dla mnie brzmi ono mniej więcej tak: aby poradzić sobie z absurdami rzeczywistości wystarczy drugi człowiek.
Protagonista omawianej pozycji, zgodnie z tytułem, jest policjantem, który pełni służbę na Księżycu. Początkowo ludzka kolonia jest nawet całkiem spora. Widać stojące tu i ówdzie kilkupiętrowe bloki czy inne budynki mieszkalne. Jednak z dnia na dzień kolonistów ubywa. Sukcesywnie wracają na Ziemię, jakby znudziło im się harmonijne i spokojne życie na Księżycu. Mimo że nie bardzo jest kogo chronić, to gliniarz wciąż codziennie odbywa loty patrolowe, a wypełniając kwartalny formularz dotyczących wykrywania przestępczości uzyskuje 100% skuteczności. Bezduszna matematyka, bo ilość zgłoszonych przestępstw: zero, ilość dochodzeń wszczętych: zero, ilość dochodzeń zamkniętych: zero.
Codzienna rutyna i nuda może prowadzić przez zniechęcenie do załamania. Powagę sytuacji rozumieją przełożeni księżycowego gliniarza, dlatego przysyłają psychologa-robota, który ma za zadanie zdiagnozować stan psychiczny rezydenta. Niestety robot, nieprzystosowany do księżycowych warunków, szybko się psuje. Tytułowy mooncop konsekwentnie pielęgnuje swoje przyzwyczajenia i rytuały. W automacie codziennie kupuje kawę i pączka. Leci swym patrolowcem ku górom, skąd ma przepiękny widok Ziemię i w kosmicznej ciszy spożywa skromny posiłek.
Korporacja, która zarządza automatem, podejmuje absurdalną decyzję zbudowania dla najwierniejszego (i jedynego) klienta kawiarenki, która obsługiwana jest przez nowoprzybyłą kelnerkę. Mężczyzna i kobieta powoli się poznają, dzielą najskrytszymi myślami, własnymi przeżyciami i marzeniami. Po jakimś czasie okazuje się, że są jedynymi ludźmi na Księżycu. I dopiero wtedy jegomość decyduje się zadać sakramentalne pytanie, na które dziewczyna odpowiada: „tak”.
Profesor Jerzy Szyłak w swojej najnowszej książce ("Coś więcej, czegoś mniej. Poszukiwania formuły powieści graficznej w komiksie 1832-2015") trafnie diagnozuje: Gauld operuje niemal minimalistycznym rysunkiem, silnie upraszczając zarówno przedstawienia postaci ludzkich, jak i scenerię, zarazem jednak cieniuje i różnicuje detale za pomocą mnóstwa drobnych kresek. Styl ten współgra znakomicie z snutymi przez rysownika opowieściami, w których zazwyczaj niewiele się dzieje. I nie inaczej jest w wypadku omawianego komiksu, w którym artysta w mistrzowski sposób zbudował nastrój opowieści, która ma wyraźnie melancholijny, ale i niedorzeczny charakter. Ascetyczna warstwa graficzna niejako zmusza czytelnika, aby skupił całą swoją uwagę na emocjach głównej postaci i mimowolnie się z nią utożsamił.
Jakie przesłanie niesie "Mooncop"? Dla mnie brzmi ono mniej więcej tak: aby poradzić sobie z absurdami rzeczywistości wystarczy drugi człowiek.
1 komentarz:
Bardzo mi odpowiada ten minimalizm.
Prześlij komentarz