Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Komiksowa marka "The Walking Dead" rozlała się z komiksu na mnóstwo innych mediów. Pojawił się serial, w produkcji jest jego spin-off, uraczono nas lepszymi i gorszymi grami komputerowymi (no dobra, tylko jedną zdecydowanie gorszą), grami planszowymi, figurkami, słuchowiskami. Wśród tego wszystkiego znaleźć można także książkowy cykl powieści, w którym Robert Kirkman połączył swoje siły z Jay`em Bonansingą. Powstały już cztery odsłony, a w planach znajdują się trzy kolejne.
Komiksowa marka "The Walking Dead" rozlała się z komiksu na mnóstwo innych mediów. Pojawił się serial, w produkcji jest jego spin-off, uraczono nas lepszymi i gorszymi grami komputerowymi (no dobra, tylko jedną zdecydowanie gorszą), grami planszowymi, figurkami, słuchowiskami. Wśród tego wszystkiego znaleźć można także książkowy cykl powieści, w którym Robert Kirkman połączył swoje siły z Jay`em Bonansingą. Powstały już cztery odsłony, a w planach znajdują się trzy kolejne.
Pierwszy tom zatytułowany "Narodziny Gubernatora" ukazał się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Sine Qua Non. Jak słusznie zauważył Paweł Deptuch w swojej recenzji tej pozycji mieszanie w nieznanej przeszłości popularnych postaci jest niebezpieczne i często prowadzi do katastrofy, bowiem odbiorcy nieznane wątki dopowiadają sobie sami, a w ich wyobraźni bohaterowie żyją własnym życiem. Trudno w takiej sytuacji sprostać oczekiwaniom każdego czytelnika, tak więc przed autorem stoi ogromne wyzwanie, któremu nie jest zazwyczaj w stanie sprostać (...). Trudno nie zgodzić się z tymi obawami. W polemikę wdam się właściwie z całą resztą jego tekstu, w który m"Narodziny Gubernatora" bardzo mocno chwalił. Ja z kolei nie jestem przekonany do tego, że otrzymaliśmy pozycję wartą polecenia.
Jeśli idzie o fabułę, to właściwie tytuł mówi już sam za siebie. Głównym bohaterem książki jest Phillip Blake, który próbuje przetrwać w opanowanym przez zombie świecie w towarzystwie swojej malutkiej córeczki, brata oraz dwójki przyjaciół. Napotykają oni na swojej drodze kolejne kłopoty, które nie opuszczają ich nawet w momencie, gdy udaje im się znaleźć pozornie bezpieczne kryjówki. I tu właśnie skończę opis fabuły książki, ponieważ nie chce ryzykować zdradzeniem jakiegokolwiek elementu akcji, który mógłby Wam popsuć zabawę.
Przyznam, że powieść posiada kilka wyraźnych plusów. Przede wszystkim obu autorom udało utrzymać się ducha marki. Dzięki temu nie otrzymaliśmy historii wypełnionej siekaniną i flakami (chociaż do tego jeszcze wrócę), ale miejscami bardzo dobrze rozpisany dramat psychologiczny. Przynajmniej do pewnego momentu "Narodziny Gubernatora" oferują historię wiarygodną, (oczywiście jak na realia zombie-apokalipsy) z bardzo ludzkimi i przekonywującymi postaciami. Osoby, które nie znają tej książki, ale oglądały czwarty sezon serialowej wersji "The Walking Dead", znajdą tu znajome wątki, chociaż rozegrane nieco inaczej, moim zdaniem nawet lepiej niż w produkcji stacji AMC.
Im dłużej czytałem dziś opisywaną pozycję, tym więcej wątpliwości miałem co do jej oceny. Znów odwołam się do tekstu Pawła Deptucha, który stwierdził że tak naprawdę nie jest rasowym horrorem spod znaku krwi, flaków i rozmazanych mózgów (...). Tu muszę nieco zaprotestować, ponieważ "Narodziny Gubernatora" zawierają mnóstwo opisów gnijących ciał oraz ciosów zadawanym im przez bohaterów książki, jak i dość sugestywne fragmenty mówiące o rozszarpywaniu ludzkich ciał przez żywe trupy. Mam z nimi spory problem, ponieważ twórcy wyłożyli wszystko wprost i ich opisy są momentami po prostu obrzydliwe. W niedawnej opinii o pierwszej odsłonie słuchowiska wspomniałem, że i tam pojawiały się podobne fragmenty, ale twórcom udało się podać je w miarę zjadliwej wersji. Książka już bezceremonialnie rzuca kawę na ławę i momentami robi to nieprzyjemnie. Niemniej nie jest to największy minus książki.
Tym jest dla mnie fakt, że Kirkman i Bonansinga napisali książkę, której zadaniem było na siłę zaskoczyć także te osoby, które są na bieżąco z komiksem. Osoby znające cały wątek pojawiający się tam wątek Phillipa Blake’a, a więc także i ja, mogły zasiadać do lektury "Narodzin Gubernatora" z nastawieniem, że i tak wiedzą do czego doprowadzi książka. Tymczasem jej końcówka sprawiła, że byłem mocno zmieszany. Nie z powodu tego, że dałem się nią zaskoczyć, ale przede wszystkim dlatego, że uznałem ją za zdecydowanie przesadzoną. Nie jestem jedną z przywołanych przez Pawła Deptucha osób, które miały swoją wizję originu Gubernatora. Byłem ciekaw co przedstawią obaj autorzy i pod warunkiem że będzie to miało ręce i nogi, nie miałem nic przeciwko mieszaniu w genezie tego jakże charakterystycznego złoczyńcy. No i właśnie to, co pojawia się w ostatnich rozdziałach powieści, dla mnie było stworzone nieco na siłę, by koniecznie zszokować absolutnie wszystkich. Niepotrzebnie.
"Narodziny Gubernatora" są debiutem Roberta Kirkmana jako powieściopisarza. Całkiem przyzwoity, ale nie wolny od niedoróbek. Już teraz mogę zdradzić, że znikają one w tomie drugim i kolejnych, chociaż co do trzeciego mam kilka innych zastrzeżeń. Ale o tym wszystkim przeczytacie w moich kolejnych tekstach poświęconych tym utworom. Tymczasem dziś opisywaną książkę oceniam na 3+/6
1 komentarz:
Widzę, że mamy bardzo podobne zdanie co do tej powieści. W pełni zgadzam się z powyższą recenzją.
Prześlij komentarz