czwartek, 27 listopada 2014

#1788 - C.O.W.L. Principles of Power

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Rynek w USA prawdopodobnie nigdy nie będzie mieć dość odzianych w kolorowe trykoty, zamaskowanych mścicieli, ale obok takich tytułów, jak "Justice League" czy "Avengers" ciągle pojawiają się utwory wchodzące w polemikę z superbohaterskim mitem. Dekonstrukcja super-hero jest przynajmniej tak stara, jak "Strażnicy", ale nie zawsze z nią w parze idzie interesująca i nowatorska opowieść. Ot, wystarczy wspomnieć "Sidekick" J. Micheala Straczynskiego. "C.O.W.L.", które kupiłem w zasadzie w ciemno, na szczęście jest pewnym powiewem świeżości w tej konwencji.





Tuż po zakończeniu II Wojny Światowej Geoffrey Warner, Reginald Davis oraz Paul Braddock postanowili zebrać w Chicago grupę superbohaterów i założyli tytułowe C.O.W.L. – organizację, która zajmowała się walką z przestępczością, odpłatnie dodajmy. Nastaje rok 1962. Herosi stawiają czoła ostatniemu superzłoczyńcy, który dręczył miasto. Następnego dnia wszyscy budzą się w świecie, w którym nie ma żadnych zagrożeń. Czy więc C.O.W.L. jest jeszcze potrzebne miastu? Czy członkowie organizacji znajdą jakiś cel w swoich życiach? Czy Geoffrey Warner na pewno jest tak krystalicznie uczciwy za jakiego uchodzi? Czas pokaże, że na każde z tych pytań odpowiedź stanie się mocno niejednoznaczna.

Przymierzałem się do lektury "C.O.W.L." już od dłuższego czasu. Nie sięgnąłem po pierwszy numer, jak mam to w zwyczaju, ponieważ nie do końca ufałem jego twórcom. Aleca Siegela nie potrafiłem przypisać kompletnie do żadnego komiksu, chociaż nazwisko to coś mi mówiło. Z kolei Kyle Higgins kojarzył mi się jedynie z serią "Nightwing" z DC New 52, którą przestałem czytać gdzieś w okolicach drugiego czy trzeciego numeru. Zapowiedź "C.O.W.L." oraz bardzo pozytywne recenzje paru osób, których opinie są dla mnie wiążące sprawiły, że zdecydowałem się kupić pierwszy tom w ciemno. Co zatem otrzymałem? Kawałek wciągającej lektury.


Gdy seria pisana jest przez więcej niż jednego scenarzystę, najczęściej nie jest możliwe określenie który za co odpowiadał. Dlatego też będę oceniał Higginsa i Siegela wspólnie. Ich "C.O.W.L." początkowo może nie wyglądać zachęcająco. Powiem więcej - do samego końca pierwszego rozdziału byłem wręcz przekonany, że to nieudany projekt. Komiks otwiera dość typowa, superbohaterska nawalanka, a następnie scenarzyści pokrótce przedstawiają poszczególne postacie. Naturalnie każde z nich czymś się wyróżnia i ma swoje problemy. Jednym słowem - nic szczególnego. Na szczęście w pewnym momencie, album zaczyna oferować coś więcej, niż tylko przeżute wielokrotnie konwencje. Pojawiają się trzy rzeczy, które sprawiają iż jego lektura staje się bardzo przyjemna.

Po pierwsze, bardzo fajnie wypadło przedstawienie C.O.W.L. jako dość typowej korporacji świadczącej usługi dla miasta. Spotkania biznesowe, negocjacje kontraktów, wywiady, sesje zdjęciowe – to wszystko codzienność dla każdego pracownika grupy. Twórcom udało się sprawnie poprowadzić wątki, nazwijmy to polityczno-finansowe w taki sposób, by nie przesłoniły one pozostałych aspektów fabuły, a przy tym nie nudziły. Dominuje tu postać Warnera, który z czasem zaczął wyrastać na twardego i skutecznego biznesmena, tak bardzo innego od chociażby głównego bohatera serii "Sex". Geoffrey jest bezkompromisowy, wydaje się być wyjątkowym wrzodem na tyłku, ale trudno odmówić mu skuteczności. Wszystko to zostało przedstawione przez scenarzystów bez używania wielu skomplikowanych terminów, a i sam Warner z czasem staje się postacią, obok której trudno przejść obojętnie. Nie jest to może poziom "Ex Machiny" Briana K. Vaughana – zdecydowanie najlepszego komiksu mieszającego politykę i trykoty, ale naprawdę przyjemnie wyszło ukazanie maszynerii stojącej za grupą popularnych herosów i dodanie szczypty polityki do komiksu o superbohaterach.

Oni sami zresztą okazali się pełnokrwistymi, intrygującymi postaciami. Jak już wcześniej wspomniałem, właściwie cały pierwszy numer scenarzyści spędzają na pobieżnym dość przedstawieniu poszczególnych członków C.O.W.L. czytelnikowi. Wypada to tak sobie, dopóki każde z nich nie dostaje swoich pięciu minut. Twórcy nieźle poradzili sobie pokazując potężne osoby, które szukają sobie celu w czasach, gdy nie ma już superzłoczyńców. Ich cele i przemyślenia są wiarygodne i właściwie nic nie wydaje być ciągnięte na siłę ani wzięte znikąd. Widać przy tym mocno, że Higgins i Siegel mają jeszcze ukryte asy w rękawach, o czym świadczy dość niespodziewana końcówka tomu.


Po trzecie wreszcie, dawno nie czytałem komiksu, który byłby tak dobrze wyważony. Pierwszy tom "C.O.W.L." podejmuje kilka wątków i każdy z nich poprowadzony został równorzędnie. Oczywiście daje się odczuć, które z nich są ważniejsze dla całości fabuły, ale podobało mi się to, że nic z tego co pojawiło się na kartach zbioru nie zostało potraktowane po macoszemu.

Całość pierwszego tomu zilustrował Rod Reis i wywiązał się ze swojego zadania poprawnie. Artysta bardzo dobrze przedstawił realia Chicago w 1962 roku, ale niczym nie rzucił mnie na kolana. O ile rysunki same w sobie są poprawne, o tyle już do użytych przez Reisa kolorów mam spore zastrzeżenia. "Principles of Power" jest bowiem komiksem, w którym moim zdaniem niepotrzebnie dominuje przesadzony mrok. Nawet w scenach, które dzieją się za dnia. Artysta postawił na ograniczoną paletę barw, w której dominują rozmaite odcienie szarości oraz beżu. Nie w każdym miejscu się to sprawdza, a momentami wręcz prosi się o to, by pojawiło się więcej żywych barw. W mojej ocenie to właśnie Rod Reis okazał się najsłabszym ogniwem komiksu.

Pierwszy tom "C.O.W.L." ukazał się w cenie dziesięciu dolarów. Komiks wydano dobrze, a w środku znaleźć można dodatek w postaci akt poszczególnych postaci pojawiających się komiksie. Część z nich jest ocenzurowana, dzięki czemu nie dowiadujemy się wszystkiego o członkach organizacji. Oprócz tego otrzymujemy dwa bonusowe warianty okładek do pierwszego numeru i na tym kończą się dodatki. Niewiele, ale plusik należy się za sam fakt, że są.


Recenzowany dziś komiks to pozycja solidna, wciągająca i wnosząca odrobinę świeżości do tematyki superbohaterskiej. Z pewnością jednak nie wejdzie do klasyki gatunku, niemniej jest warta swojej ceny i czytelniczej uwagi. 4/6 to adekwatna ocena.

Brak komentarzy: