Miałem wrażenie, że "Wieże Bois-Maury" – flagowy serial Hermanna Huppena – nie jest w staniem nie już niczym zaskoczyć. Wszystkie przeczytane przeze mnie poprzednie sześć tomów stało na wysokim poziomie. Wszystkie mi się podobały, traktowałem je jako dobrą, a nawet bardzo dobrą, rozrywkę. Jednak album "William", który na grzebiecie nosi cyfrę 7, rozłożył mnie na łopatki. Ukląkłem na oba kolana.
Jak pamiętamy z poprzedniej części, rycerz Aymar de Bois-Maury podjął decyzję o wyruszeniu na wyprawę do Ziemi Świętej. Tymczasem jest jeszcze w Anglii i szykuje się do przeprawienia przez kanał La Manche, wespół z młodym Williamem (którego znamy z albumu "Sigurd") oraz swoim wiernym giermkiem. W wyniku długiej, nocnej rozmowy ze starym przyjacielem Haroldem, ojcem Williama, bierze pod swoją opiekę tytułowego bohatera. Po jakimś czasie wszyscy troje przybijają do portu Brugia we Flandrii. Tam Aymara dopada niemoc, która przykuwa go na jakiś czas do łoża.
Jakiś czas leży chory, w malignie wzywa ojca. William i jego nowi kompani wyruszają w dalszą podróż. Oliwier, niepomny na podszepty rycerza Hendrika, pozostaje lojalny wobec swego suwerena. Modli się o wyzdrowienie, jego żarliwe modlitwy zostają wysłuchane. Bois-Maury wstaje z łoża boleści. Jednak sakiewkę ma pustą, dlatego najmuje się jako żołnierz ochraniający konwój pielgrzymów podążających do Grobu Pańskiego. Po drodze przyłącza się do nich Hendrik.
Czytelnik przemierza razem z kilkuosobową grupą średniowieczną Europę. Hermann zadbał o to, abyśmy mieli co oglądać. Prawie sielankowa podróż kończy się we wiosce Plistowie, nad którą góruje bryła bizantyjskiego kościoła. Nie będę zdradzał wydarzeń, jakie rozgrywają się – z udziałem mieszkańców wioski, pielgrzymów, rycerzy i Williama – w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Warto samemu się przekonać, co tym razem zgotował autor dla swoich czytelników.
Scenariusz 7 tomu jest spójny. Linia narracyjna poprowadzona jest przejrzyście, nie ma mielizn i dłużyzn, za to kilka zaskakujących zwrotów akcji. Nie mieszane są porządki, czyli tym razem nie ma żadnych fantastycznych i nieprawdopodobnych zdarzeń. Już z poprzednich albumów wiemy, że autorowi bardzo zależy, aby wiernie oddać scenografię, w której rozgrywa się akcja serialu. Jednak w wypadku omawianego albumu wspiął się na wyżyny. Pod względem wizualnym, to jego najlepsza produkcja. Jest to zasługa także kolorysty, niestety Željko Pahek współpracował z Hermannem tylko przy tym albumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz