"Ostatni przystanek" to albumowy debiut Tomasza Grządzieli. Debiut wyczekiwany, ponieważ gdański artysta, który podpisuje się pseudonimem Spell, nie jest twórcą nieznanym. Osoby, które interesują się polskim rynkiem komiksowym, prawdopodobnie miały okazję zetknąć się jego komiksami czytając "Kolektyw" czy "Profanum". Dodatkowo, w ramach pokłosia trójmiejskiej akcji "24 Hour Comics Day", ukazało się kilka stworzonych przez niego zeszytów.
Historia opowiedziana w "Ostatnim…" zaczyna się pewnego, bliżej nie określonego dnia o godzinie siódmej rano. Dzwoni budzik, czyjaś ręka go wyłącza – mężczyzny, który potem się przeciąga i wstaje z wąskiego łóżka. Początkowe kadry nie sugerują, że będziemy mieli do czynienia z historią odklejoną od rzeczywistości. Jednak już na następnej planszy widać, że mężczyzna jedzie tramwajem, stoi w poranniku przy drzwiach, dojeżdża do pętli i przesiada się do innego, na dachu którego stoi drewniana balia wypełniona wodą.
W chwili, w której mężczyzna wysiada, akcja skupia się na innych postaciach jadących tramwajem. Jakiś mężczyzna w średnim wieku podpisuje kontrakt z diabłem. Dochodzi do wrogiego przejęcia: gang emerytów i emerytek, w wyniku ostrej bójki z młodzieżą, zdobywa kontrolę nad wagonem. Ale nie koniec na tym. Swoją rolę do odegrania ma także para kanarów, głęboko przybita motornicza oraz poznany na samym początku mężczyzna. On okazuje się być psychologiem-wróżbitą, którego gabinet mieści się w jednym ze składów.
Grządziela twórczo modyfikuje sytuacje, które codziennie wydarzają się w środkach komunikacji miejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem tramwajów, czyli bimbów (określenie z gwary poznańskiej). Autor jest uważnym obserwatorem, skrzętnie wyłapującym zdarzenia, które może potem rozbudować i przetworzyć w odjechaną, absurdalną scenkę. W krótkich wystąpieniach poznajemy całą plejadę różnorakich bohaterów, w pewnym momencie ich losy zgrabnie się ze sobą splatają.
"Ostatni przystanek" to komiks niemy, żadna z postaci nie wypowiada w nim ani jednego słowa, nie ma dymków z tekstem narracyjnym. Nawet onomatopeje zastąpiono piktogramami. Czytelnik tym samym bardziej skupia się na sekwencyjności narracji. Należy zaznaczyć, że Grządziela dobrze radzi sobie z układem kadrów, sprawnie żonglując ich rozstawieniem. Większość plansz składa się z trzech poziomych segmentów dzielonych na kadry. Cartoonowa i kanciasta kreska Grządzieli nadaje postaciom, które obwiedzione są grubym i wyraźnym konturem, karykaturalny sznyt. Rysownik zadbał o tło i rekwizyty; przystanki, tramwaje przedstawiono realistycznie z dużą ilością szczegółów. Uwagę czytelnika przyciągają kolory, paleta zastosowanych barw jest szeroka i atrakcyjna.
Na zakończenie muszę wspomnieć, że według mnie w drugiej połowie komiksu historia donikąd nie zmierza, wyraźnie brakuje sensownego rozwiązania. Jakby scenarzysta nie miał pomysłu, jak dalej pociągnąć losy przedstawionych postaci i dlatego zafundował im hekatombę. Jestem rozczarowany takim rozwiązaniem, nie potrafię go zaakceptować. Mam nadzieję, że w następnym albumie autor bardziej zadba o spójność scenariusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz