Daniel Clowes jest jednym z komiksiarzy, którego twórczość cenię sobie bardzo wysoko. Całkowicie kupił mnie znakomitym „Ghost World”, będącym do dziś jedną z najlepszym powieści graficznych, jakie można znaleźć na mojej półce. „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza” zrobiła na mnie mimo wszystko mniejsze wrażenie, ale nie mogło zmienić mojego postanowienia nadrobienia niepublikowanych (mam nadzieję, że jeszcze nie publikowanych) prac artysty urodzonego w Chicago.
Na kartach „Pussey!” Clowes wciela się z bezlitosnego portrecistę komiksowego światka. Ostrze jego satyry skierowane jest z jednej strony w mechanizmy rządzące przemysłem obrazkowym, a z drugiej w „artystę” pracującego w tej branży. Kanwą opowieści jest biograficzna historia imiennika autora, Danie Pussey`u, (pronounced as „pooh-say”). Nasz bohater nosi znaczące nazwisko, fonetycznie brzmiące zupełnie jak „pussy”, czyli „cipka”. Potoczne, wulgarne określenie tych pryszczatych okularników z liceów, nie cieszących się powodzeniem u dziewcząt i kiepsko radzących sobie na lekcjach WFu. I dokładnie taki był Daniel, od małego zakochany w kolorowych zeszytach z super-bohaterami, które z czasem stały się jeśli nie obsesją, to pasją. Chciałoby się powiedzieć, że super-heroizm wyssał z mlekiem matki. Bardzo szybko udało mu się stanąć po drugiej stronie kadru i zająć rysowaniem. Najpierw w lokalnych zinach, a potem w barwach wydawnictwa Infinity Comics, którego stanie się czołowym grafikiem i głównym autorem przełomu w branży. Odniesie swój wielki sukces, po czym spróbuje sił w komiksie „artystycznym” i w rodzącym się nurcie „indie”. Clowes opowiada jego historię od narodzin, aż do smutnej i samotnej śmierci. W utworze Pussey został szyderczo przedstawiony, jako żałosny trybik w maszynie, politowania godzien nerd, geek z rozlicznymi problemami emocjonalnym, dla którego szczytem artyzmu jest połączenie Batmana i Star Treka.
Clowes bardzo udanie, celnie i szyderczo oddał reguły funkcjonowania komiksowej industrii, w której funkcjonuje Pussey. Pokazał jak brutalnie redaktorzy wykorzystują swoich pracowników, wyśmiał manię kolekcjonerstwa z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, w której ujrzał jedną z przyczyn ówczesnej zapaści rynku. Odbrązowił Golden Age i wszystkie nadużycia, do jakich wtedy dochodziło, a o których teraz się z reguły milczy. W komiksie możemy doszukiwać się również satyrycznych wcieleń Stana Lee i nagród Eisnera. Pomimo całej złośliwości satyry Clowes`a, komiks nie pozbawiony jest pewnej przekory i autoironii. Chyba nie przypadkowo Pussey nosi to samo imię, co autor, który nie ma najmniejszych oporów wyśmiewaniu się z komiksowej alternatywy.
„Pussey” zbudowany jest z bardzo gęsto napisanych epizodów, które pierwotnie były publikowane na łamach autorskiego Clowes`a magazynu „Eightball” (w numerach 1, 3, 4, 6, 8, 9, 12, 14). Razem składają się na spójną całość, ale osobno stanowią znakomicie rozpisane scenki, na długo zapadające w pamięć. Choćby te, w których Dan udowadnia, jak głębokie teraz mogą być opowieści o zamaskowanych herosach, odwiedza artystyczną pracownię, bądź uczestniczy w rozdaniu nagród środowiskowych. Momentami śmieszne, a momentami przerażające, bo idę o zakład, że nawet nie będąc komiksowym twórcą, a tylko czytelnikiem, coś z zakompleksionego twórcy kiczowatych, bezwartościowych historyjek obrazkowych znajdziecie u siebie. Clowes prezentuje gogolowski, karykaturalny dowcip spod znaku „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!”. W „Pussey!” w ironicznym uścisku splata chorobliwy humor i pewna podskórna groza, co jest chyba jakąś immanentną cechą komiksów autora „Ghost World”. Śmiech ma w tym przypadku charakter demaskatorski, wskazuje na problemy, do których zwyczajnie nie chcemy się przyznać. Z Clowesa-satyryka mimowolne wychodzi Clowes w stanie czystym, zajmujący się fobiami seksualnymi, problemami z trudnego dzieciństwa, emocjonalną niedojrzałością, rzeczywistością, która tłamsi jednostki słabe i nieprzystosowane. Wszystkim tym, co zamiatamy pod dywan nieświadomości, a co autor z szelmowskim uśmiechem na ustach wywleka i mówi „patrz, jaki jesteś żałosny”. Trzeba sporo odwagi, żeby stawić temu czoła. Znajdziesz jej choć trochę?
Na kartach „Pussey!” Clowes wciela się z bezlitosnego portrecistę komiksowego światka. Ostrze jego satyry skierowane jest z jednej strony w mechanizmy rządzące przemysłem obrazkowym, a z drugiej w „artystę” pracującego w tej branży. Kanwą opowieści jest biograficzna historia imiennika autora, Danie Pussey`u, (pronounced as „pooh-say”). Nasz bohater nosi znaczące nazwisko, fonetycznie brzmiące zupełnie jak „pussy”, czyli „cipka”. Potoczne, wulgarne określenie tych pryszczatych okularników z liceów, nie cieszących się powodzeniem u dziewcząt i kiepsko radzących sobie na lekcjach WFu. I dokładnie taki był Daniel, od małego zakochany w kolorowych zeszytach z super-bohaterami, które z czasem stały się jeśli nie obsesją, to pasją. Chciałoby się powiedzieć, że super-heroizm wyssał z mlekiem matki. Bardzo szybko udało mu się stanąć po drugiej stronie kadru i zająć rysowaniem. Najpierw w lokalnych zinach, a potem w barwach wydawnictwa Infinity Comics, którego stanie się czołowym grafikiem i głównym autorem przełomu w branży. Odniesie swój wielki sukces, po czym spróbuje sił w komiksie „artystycznym” i w rodzącym się nurcie „indie”. Clowes opowiada jego historię od narodzin, aż do smutnej i samotnej śmierci. W utworze Pussey został szyderczo przedstawiony, jako żałosny trybik w maszynie, politowania godzien nerd, geek z rozlicznymi problemami emocjonalnym, dla którego szczytem artyzmu jest połączenie Batmana i Star Treka.
Clowes bardzo udanie, celnie i szyderczo oddał reguły funkcjonowania komiksowej industrii, w której funkcjonuje Pussey. Pokazał jak brutalnie redaktorzy wykorzystują swoich pracowników, wyśmiał manię kolekcjonerstwa z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, w której ujrzał jedną z przyczyn ówczesnej zapaści rynku. Odbrązowił Golden Age i wszystkie nadużycia, do jakich wtedy dochodziło, a o których teraz się z reguły milczy. W komiksie możemy doszukiwać się również satyrycznych wcieleń Stana Lee i nagród Eisnera. Pomimo całej złośliwości satyry Clowes`a, komiks nie pozbawiony jest pewnej przekory i autoironii. Chyba nie przypadkowo Pussey nosi to samo imię, co autor, który nie ma najmniejszych oporów wyśmiewaniu się z komiksowej alternatywy.
„Pussey” zbudowany jest z bardzo gęsto napisanych epizodów, które pierwotnie były publikowane na łamach autorskiego Clowes`a magazynu „Eightball” (w numerach 1, 3, 4, 6, 8, 9, 12, 14). Razem składają się na spójną całość, ale osobno stanowią znakomicie rozpisane scenki, na długo zapadające w pamięć. Choćby te, w których Dan udowadnia, jak głębokie teraz mogą być opowieści o zamaskowanych herosach, odwiedza artystyczną pracownię, bądź uczestniczy w rozdaniu nagród środowiskowych. Momentami śmieszne, a momentami przerażające, bo idę o zakład, że nawet nie będąc komiksowym twórcą, a tylko czytelnikiem, coś z zakompleksionego twórcy kiczowatych, bezwartościowych historyjek obrazkowych znajdziecie u siebie. Clowes prezentuje gogolowski, karykaturalny dowcip spod znaku „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!”. W „Pussey!” w ironicznym uścisku splata chorobliwy humor i pewna podskórna groza, co jest chyba jakąś immanentną cechą komiksów autora „Ghost World”. Śmiech ma w tym przypadku charakter demaskatorski, wskazuje na problemy, do których zwyczajnie nie chcemy się przyznać. Z Clowesa-satyryka mimowolne wychodzi Clowes w stanie czystym, zajmujący się fobiami seksualnymi, problemami z trudnego dzieciństwa, emocjonalną niedojrzałością, rzeczywistością, która tłamsi jednostki słabe i nieprzystosowane. Wszystkim tym, co zamiatamy pod dywan nieświadomości, a co autor z szelmowskim uśmiechem na ustach wywleka i mówi „patrz, jaki jesteś żałosny”. Trzeba sporo odwagi, żeby stawić temu czoła. Znajdziesz jej choć trochę?
1 komentarz:
świetny komiks, chyba od 2 lat się zbieram za napisanie o nim :-)
Polecam "Ice Haven" jeszcze.
Prześlij komentarz