czwartek, 17 października 2013

#1397 - Wieże Bois-Maury: Heloiza de Montgri

Już czuje, że z recenzowaniem kolejnych tomów cyklu „Wieże Bois-Maury” będę miał problem. Ten sam, który mam z każdą dobrą serię komiksową, która trzyma poziom – przy każdym kolejnym odcinku trzeba wymyślać nowe superlatywy komplementujące autora i jego dzieło.


Już na samym początku chce uspokoić tych, którzy mogli się martwić, że Hermann po rewelacyjnej „Babette” obniży loty. Nic z tych rzeczy – poziom, na jaki belgijski artysta wspiął się w pierwszym tomie, zostaje utrzymany. Jeśli jednak miałbym porównywać „Heloizę de Montgri” z premierowym tomem, to wybrałbym ten pierwszy. Formuła serii pozostała ta sama. Podróż Aymara de Bois-Maury i jego wiernego giermka, Oliwiera, w stronę ziem rodzimych, wciąż trwa, ale to tylko pretekst, do malowania epickiego portretu średniowiecznej Francji. Nierzadko bardzo brutalnego i często dekonstruującego utrwalone w powszechnej świadomości mity o tej epoce.

Tym razem na drodze Aymara stanie tytułowa Heloiza, tajemniczy pasterz owiec i pewien młody szlachcic. O ile „Babette” skupiała się nie tyle na pchaniu fabuły na przód, ile pokazaniu jak bardzo życie człowieka w tamtych Mrocznych Wiekach było determinowane przez urodzenie i często bardzo tragiczne fatum, o tyle „Heloizie” bliżej do klasycznego komiksu akcji. Banda rozbójników dowodzona przez ukrywającego się za rogatą maską pasterza owiec napada na zamek w Caulx. Za pomocą podstępu pokonują strażników, grabią kosztowności i uciekają, nie pozostawiając nikogo przy życiu. Z tej rzezi cudem ocalał jedynie młody Bazyli, ostatni z dziedziców ziemi Caulx. Wraz z grupką chłopów z pobliskich ziem próbują nie tylko przetrwać, ale planują zemstą na tych, którzy pozbawili ich domu. W sukurs przechodzi im dwójka rycerzy. Są nimi właśnie Heloiza i Aymar...

W porównaniu do „Babette”, „Heloizie” znacznie bliżej do standardowej rycerskiej opowieści, choć Hermann rozgrywa ją na swoich własnych zasadach. Fabuła skonstruowana jest nienagannie, ale komiks uwodzi swoją uprawą graficzną. W poprzednim tomie można było narzekać, że Hermann nie przykłada się do wszystkich kadrów w jednakowy sposób, ale w „Heloize” trudno się do czegoś przyczepić. Album wydaje się znacznie bardziej dopracowany, niż jego poprzednik. Rysunki Hermanna urzekają świetnie dopasowaną kolorystką, bogactwem detali na każdej stronie i godną najlepszych produkcji filmowych narracją. Niektóre kadry, takie jak ten ze strony 14 czy scena pewnego zbliżenia na 33 powinny znaleźć się w podręczniku "jak dobrze rysować komiksy". W swojej kategorii – realistycznego komiksu głównego nurtu – trudno mi znaleźć konkurencję dla Hermanna, choć znowu, wiem, że znajdą się malkontenci, którzy będą sarkali na archaiczność „Wież”.


Jestem strasznie ciekaw w jaki sposób Hermann dalej rozegra postać głównego bohatera. Na razie Aymar jest jakby przewodnikiem czytelnika po świecie wykreowanym na kartach „Wież Bois-Maury”. Jego pojawienie się na scenie zwykle puszcza w ruch machinę kolejnych wydarzeń. Jest jakby nieodzownym elementem historii, ale pozostaje na jej uboczu, pozwalając błyszczeć innym. W „Heloizie” tą "inną" jest tytułowa bohaterka, ale ja szczególnie upodobałem się kreację starego i mocno zwariowanego chłopa i jego kury.

Premiera drugiego tomu zaplanowana jest na 25 października. Ja mam to szczęście, że „Heloiza de Montgri” jest już częścią mojej kolekcji. Rzadko namawiam do kupowania jakichkolwiek albumów, ale tym razem złamię to zasadę - idźcie i kupcie „Wież Bois-Maury”, powiadam Wam, bo to piekielnie dobry komiks.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"idźcie i kupcie „Wież Bois-Maury”, powiadam Wam, bo to piekielnie dobry komiks" - co racja, to racja!