Polska premiera albumu "Wiedźmin: Dzieci lisicy" zbiegła się w czasie z amerykańską prezentacją zbiorczego wydania drugiej serii zeszytów "The Witcher". Dla przypomnienia za aktualną przygodę Geralta z Rivii z komiksami odpowiada wydawnictwo Dark Horse. W przeciwieństwie poprzedniego komiksu, który nosił tytuł "Dom ze szkła" (klik! klik!), tym razem scenarzysta podjął próbę adaptacji prozy Andrzeja Sapkowskiego, a konkretnie wybranego wątku z powieści "Sezonu Burz".
Od razu uprzedzę ewentualne pytania – adaptacja ma charakter wybiórczy. Paul Tobin przeszczepił do swego scenariusza jedynie niektóre elementy oryginalnej fabuły. Geralt zmierza do Novigradu, towarzyszy mu poczciwy krasnolud Addario Bacha, który przedstawia się jako wędrowny waltornista. Wspólna przygoda rozpoczyna się wieczorem w lesie, panowie upolowali dzika, niestety nie było im dane go spożyć, ponieważ przyplątał się ogromny troll, który wprosił się na kolację. Rankiem, aby skrócić sobie drogę i szybciej dotrzeć do miasta, wsiadają na statek "Prorok Lebioda", który ma płynąć przez deltę Pontaru. Zaokrętowana kompania w większości składa się z nieprzyjaznych typów spod ciemnej gwiazdy, którzy zachowują się tak, jakby mieli coś do ukrycia.
Z biegiem akcji okazuje się, że załoganci uprowadzili córkę tytułowej Lisicy, która pragnąć odzyskać potomkinię (i przy okazji zemścić się na porywaczach), wyruszyła ich śladem. Ze strony na stronę zbliża się bardziej, zaczyna deptać po piętach. Moce demonicy polegają na tym, że potrafi zbudować iluzję rzeczywistości i jest ona tak silna, że zmysły zawodzą. Bohaterzy postrzegają ułudę jako realny świat, konkretnie: śmiercionośny. Zagubienie udziela się również czytelnikowi. Podczas lektury zdarzają się fragmenty, w których ciężko jednoznacznie stwierdzić czy krajobraz i zdarzenia są dziełem Lisicy, czy może załoga przedarła się przez duszą zasłonę.
W kontekście oryginalnego opowiadania Sapkowskiego brak większych zaskoczeń. Fabuła nie jest zbyt odkrywcza. Chociaż narracja prowadzona jest w dobrym rytmie, zapewniono odpowiednią ilość twistów, które współgrają z bagienną scenerią. Na plus zaliczyć należy rozbudowany bestiariusz potworów, demonów i innych stworzeń. Amerykański scenarzysta nie wyłamuje się z charakterystycznych dla wiedźmińskiej sagi konstrukcji: zło i dobro są ambiwalentne, mogą zamieniać się miejscami, nie zawsze człowiek jest tym dobry, a demon tym złym elementem. I Geralt stojący gdzieś po środku, niczym rozjemca.
"Dzieci lisicy" da się czytać. Jest to nawet przyjemne doznanie, bo poziom grozy gwarantuje dobrą rozrywkę. Trudno jednak docenić warstwę graficzną, która moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia. Mam nieodparte wrażenie, że Joe Querio miewa wyraźne problemy z perspektywą, anatomicznymi skrótami, ze skalą postaci, gdy są one rozstawione na różnych planach przestrzennych. Rysując bohaterów korzysta z ruchomego manekina, aby uchwycić odpowiednie proporcje, co samo w sobie nie jest niczym złym. Querio przerysowuje pozy wzornika, przez co gesty postaci są zastygłe i nienaturalne. Dynamika bohaterów ukazana jest jedynie przez linie ruchu.
Dominik Szcześniak w swojej recenzji pisał: Zapewne nie wszyscy się ze mną zgodzą, lecz sądzę, że komiksowy wiedźmin z Ameryki jest lepszy od poprzednich prób autorstwa polskich artystów. No i się z nim nie zgadzam. Amerykańską produkcję da się czytać, ale jest bardzo kiepska pod względem graficznym. Osobiście najbardziej cenię "Rację stanu" według Gałka i Klimka (klik! klik!).
1 komentarz:
Kiedy jako nastolatek, w latach 90-tych, czytałem pierwsze komiksy z Wiedźminem, jak wszyscy miałem dużo zastrzeżeń do rysunków pana Polcha. I nie dotyczyło to tego jak rysownik "przełożył" opowiadania na komiks, bo nigdy nie byłem fanem prozy Sapkowskiego. Ale byłem fanem Polcha i uważałem, że zmiana stylu nie wyszła mu na dobre. Ale z albumu na album było coraz lepiej i ostatnie trzy Wiedźminy są już naprawdę nieźle narysowane. I mimo upływu 20-lat nadal się bronią, a wręcz śmiem twierdzić, że komiksy Polcha to najlepsze (rysunkowo) komiksy z Wiedźminem. Te amerykańskie nie umywają się do nich (nie umywają się nawet do wcześniejszych ilustracji Polcha w "Fantastyce"). Klimek jest trochę lepszy od amerykanów, ale i jego komiksy nie wytrzymają próby czasu. Przekonacie się sami.
Pozdrawiam.
Prześlij komentarz