William Vance, a właściwie William van Cutsem, zapracował sobie na miano jednego z najlepszych współczesnych europejskich rysowników komiksów głównego nurtu. Nazwisko wyrobił sobie dzięki serii „Bruno Brazil”, pierwszym dużym sukcesem był „Bruce J. Hawker”, a dzięki cyklowi „XIII” trwale zapisał się w historii belgijskiej (i nie tylko) sztuki komiksowej. Najlepszym tego dowodem są nominacje do Haxtur Awards, Prix Saint-Michel, Eagle Awards i przyznana w 2005 Brass Adhemar za całokształt twórczości.
„Rodryk” był jednym z pierwszych tytułów ilustrowanych przez Vance`a. Pierwotnie ukazywał się w odcinkach na łamach czasopisma „Femmes d`Aujourd`hui” w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W 1979 roku opublikowano wydanie albumowe, a w 2001 pojawiła się edycja z kolorami nałożonymi przez Petrę Van Cutsem (prywatnie żonę artysty) w cyklu „Tout Vance”. Przygotowując polską wersję Ongrys bazował właśnie na tym ostatnim wydaniu.
Akcja osadzona jest w realiach historycznych. Rozgrywa się w Ziemi Świętej, w bliżej nieokreślonym czasie przed II wyprawą krzyżową. Jerozolima znajduje się w rękach krzyżowców, którzy w pobitym polu zostawili Turków. Choć na kartach komiksu znalazło się miejsce dla postaci historycznych, takich jak Hasan ibn Sabbah, pierwszy przywódca sekty nizarytów, wezyr Nizam al-Mulk czy sułtan Malikszah, „Rodryk” jest typową opowieścią awanturniczo-przygodową (z delikatnym akcentem fantastycznym). Wraz z grupą pielgrzymów do stolicy Królestwa Jerozolimskiego przybywa tytułowy bohater. Stanowi dość typową realizację modelu klasycznego rycerza – prawy, szlachetny, odważny, honorowy, nieco pyszałkowaty i niewątpliwie przystojny. Kiedy tylko dowiaduje się, że jego przyjaciel, mistrz Urban, znalazł się w kłopotach, z miejsca oferuje swoje usługi. Jego zadaniem będzie eskortowanie jego pięknej córki, Blanki, do Hrabstwa Edessy, aby ustrzec ją przed zakusami ormiańskiego lichwiarza Nersesa.
Jak łatwo się domyśleć w drodze do brata Urbana Rodryk będzie miał niejedną okazję, aby wykazać się rycerskimi cnotami. Szczególnie, że przypadkowo uwikła się w intrygę, która może zachwiać układem sił na Bliskim Wschodzie. Historia, która wyszło spod ręki Luciena Meysa poprowadzony jest poprawnie i dość wartko, choć dość konwencjonalnie. Miłośnicy klasycznego frankofońskiego komiksu środka powinni być nią ukontentowani, choć ja sam byłem nią dosyć znużony. Irytowały mnie schematy fabularne i wręcz stereotypowe ujęcie większości postaci. Mamy więc szlachetnego rycerza, damę w opałach, giermka rodem z powieści łotrzykowskiej, który wprowadza element humorystyczny, powiew orientalnej egzotyki w postaci wojowniczej księżniczki Amathei, wreszcie tych „złych” Templariuszy i tych „dobrych” muzułmanów. Meys gra bardzo ostrożnie i w żadnym wypadku nie wychodzi poza wypracowany schemat. Szkoda.
Fabularnie komiks może i nie zachwyca, za to pod względem wizualnym może się podobać. Artysta przyznaje wprost, że rysując „Rodryka” inspirował się „Krucjatą w obrazkach” ozdobioną wspaniałymi pracami Gustave`a Dore, w której zakochał się w dzieciństwie. I tą miłość w oprawie graficznej widać. Vance`owi jeszcze daleko do klasy, którą będzie prezentował w połowie lat osiemdziesiątych w „XIII”, ale wraz z przygodami Rodryka udowodnił, że w kwestii „pleców konia” (i to dosłownie – w komiksie rysunków wierzchowców jest mnóstwo) radzi sobie znakomicie. Wciąż zdarzają mu się słabsze kadry, ale z pewnością miłośnicy starej szkoły będą mieli na czym zawiesić oko.
Jak zwykle wypada pochwalić Ongrysa w kwestiach edytorskich. Przekład, korekta, nasycenie kolorów, szycie – naprawdę, nie ma się do czego przyczepić. A na deser – całkiem sporo dodatków. Oj, chciałoby się, aby więcej wydawnictw tak mocno przykładało się do jakości swoich albumów. Nakładem wydawnictwa Leska Kaczanowskiego już wkrótce ukaże się kolejny komiks Vance`a, a będzie nim western „Ringo”.
„Rodryk” był jednym z pierwszych tytułów ilustrowanych przez Vance`a. Pierwotnie ukazywał się w odcinkach na łamach czasopisma „Femmes d`Aujourd`hui” w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W 1979 roku opublikowano wydanie albumowe, a w 2001 pojawiła się edycja z kolorami nałożonymi przez Petrę Van Cutsem (prywatnie żonę artysty) w cyklu „Tout Vance”. Przygotowując polską wersję Ongrys bazował właśnie na tym ostatnim wydaniu.
Akcja osadzona jest w realiach historycznych. Rozgrywa się w Ziemi Świętej, w bliżej nieokreślonym czasie przed II wyprawą krzyżową. Jerozolima znajduje się w rękach krzyżowców, którzy w pobitym polu zostawili Turków. Choć na kartach komiksu znalazło się miejsce dla postaci historycznych, takich jak Hasan ibn Sabbah, pierwszy przywódca sekty nizarytów, wezyr Nizam al-Mulk czy sułtan Malikszah, „Rodryk” jest typową opowieścią awanturniczo-przygodową (z delikatnym akcentem fantastycznym). Wraz z grupą pielgrzymów do stolicy Królestwa Jerozolimskiego przybywa tytułowy bohater. Stanowi dość typową realizację modelu klasycznego rycerza – prawy, szlachetny, odważny, honorowy, nieco pyszałkowaty i niewątpliwie przystojny. Kiedy tylko dowiaduje się, że jego przyjaciel, mistrz Urban, znalazł się w kłopotach, z miejsca oferuje swoje usługi. Jego zadaniem będzie eskortowanie jego pięknej córki, Blanki, do Hrabstwa Edessy, aby ustrzec ją przed zakusami ormiańskiego lichwiarza Nersesa.
Jak łatwo się domyśleć w drodze do brata Urbana Rodryk będzie miał niejedną okazję, aby wykazać się rycerskimi cnotami. Szczególnie, że przypadkowo uwikła się w intrygę, która może zachwiać układem sił na Bliskim Wschodzie. Historia, która wyszło spod ręki Luciena Meysa poprowadzony jest poprawnie i dość wartko, choć dość konwencjonalnie. Miłośnicy klasycznego frankofońskiego komiksu środka powinni być nią ukontentowani, choć ja sam byłem nią dosyć znużony. Irytowały mnie schematy fabularne i wręcz stereotypowe ujęcie większości postaci. Mamy więc szlachetnego rycerza, damę w opałach, giermka rodem z powieści łotrzykowskiej, który wprowadza element humorystyczny, powiew orientalnej egzotyki w postaci wojowniczej księżniczki Amathei, wreszcie tych „złych” Templariuszy i tych „dobrych” muzułmanów. Meys gra bardzo ostrożnie i w żadnym wypadku nie wychodzi poza wypracowany schemat. Szkoda.
Fabularnie komiks może i nie zachwyca, za to pod względem wizualnym może się podobać. Artysta przyznaje wprost, że rysując „Rodryka” inspirował się „Krucjatą w obrazkach” ozdobioną wspaniałymi pracami Gustave`a Dore, w której zakochał się w dzieciństwie. I tą miłość w oprawie graficznej widać. Vance`owi jeszcze daleko do klasy, którą będzie prezentował w połowie lat osiemdziesiątych w „XIII”, ale wraz z przygodami Rodryka udowodnił, że w kwestii „pleców konia” (i to dosłownie – w komiksie rysunków wierzchowców jest mnóstwo) radzi sobie znakomicie. Wciąż zdarzają mu się słabsze kadry, ale z pewnością miłośnicy starej szkoły będą mieli na czym zawiesić oko.
Jak zwykle wypada pochwalić Ongrysa w kwestiach edytorskich. Przekład, korekta, nasycenie kolorów, szycie – naprawdę, nie ma się do czego przyczepić. A na deser – całkiem sporo dodatków. Oj, chciałoby się, aby więcej wydawnictw tak mocno przykładało się do jakości swoich albumów. Nakładem wydawnictwa Leska Kaczanowskiego już wkrótce ukaże się kolejny komiks Vance`a, a będzie nim western „Ringo”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz