sobota, 8 marca 2014

#1550 - Żywe trupy t.07: Cisza przed burzą

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Siódma odsłona serii „Żywych trupów” jest dokładnie taka, jakiej się spodziewałem. Po tym jak cztery ostatnie tomy komiksu były mocno sinusoidalne, wypadało, że ten właśnie miał być tym, który będzie słabszy od swojego poprzednika. Tak się też stało i mógłbym powiedzieć, że nie jestem zaskoczony. Jednak z jakiegoś powodu jestem, ale o tym za chwilę. Na początek poświęcę uwagę warstwie fabularnej.



Spokój wciąż omija szerokim łukiem więzienie, w którym mieszkają obecnie bohaterowie „The Walking Dead”. Wszyscy bowiem wiedzą, że po wizycie w Woodbury wisi nad nimi niebezpieczeństwo i w każdej chwili mieszkańcy tego miasteczka mogą zaatakować. Ale uwaga Ricka poświęcona jest jeszcze innym sprawom, z których na czele stoi zbliżający się poród Lori. Czy uda się bezpiecznie sprowadzić na świat dziecko? Jakie jeszcze kłopoty spadną na mieszkańców więzienia?

W pierwszym akapicie napisałem, że choć spodziewałem się, że tom ten będzie słabszy od poprzedniego, to jednak coś mnie w nim zaskoczyło. Na minus, niestety. Dotychczas niżej oceniałem tomy trzeci i piąty, lecz nie można zarzucić im tego, że w komiksie nic się nie działo. „The Calm Before” to natomiast 132 strony nudy. Serio, ani wcześniej, ani nawet później tak mocno nie wynudziłem się przy lekturze „The Walking Dead”. Końcówka albumu pokazała, że scenarzysta czekał te kilka numerów miesięcznika z prawdziwą bombą, lecz czy naprawdę musiał czekać aż tak długo? Siódma odsłona zombie-telenoweli ciągnie się niemiłosiernie. Jest w niej sporo dialogów, coś tam w tle się dzieje, ale tak naprawdę najważniejszy jest wątek porodu Lori, który praktycznie niczym nie zaskakuje. Podobnie jak w przypadku swojej wersji telewizyjnej, tak i komiksowa pani Grimes jest postacią nudną, a często wręcz denerwującą. Poświęcenie jej znacznie większej ilości „czasu antenowego”, niż w ostatnich tomach, nie wyszło on-goingowi na dobre. Zresztą to i tak nic w porównaniu z pustynią, jaką mamy na dalszym planie.

O ile wiadomo od samego początku, że wątek główny tego tomu „Żywych trupów” do czegoś prowadzi, o tyle już reszta sprawia wrażenie tak mocno wysilonych, jak tylko jest to możliwe. Co moment pojawiają się nic nie wnoszące rozmowy, które prawdopodobnie mają utwierdzać czytelnika w przekonaniu o pozornym i chwilowym spokoju życia w więzieniu. Nie rozwijają one poszczególnych postaci w żadnym nowym kierunku, a kilka scen każe mi zastanowić się nad tym, jak bardzo Robert Kirkman musiał wysilić się, aby czymś zapełnić ten tom. Siódmy tom od początku do końca jest przygrywką i wyciszeniem przed tym, co twórcy wymyślili do kolejnej odsłony, lecz wyraźnie zabrakło na niego odpowiedniej ilości pomysłów, przez co lektura ciągnie się niemiłosiernie, jak nigdy wcześniej w przypadku „The Walking Dead”.


Zazwyczaj w swoich recenzjach staram się skupiać zarówno na wadach, jak i zaletach danego komiksu. Tym razem moje zadanie jest bardzo utrudnione, ponieważ tak na dobrą sprawę jest mi ciężko doszukać się jakichkolwiek pozytywów płynących z lektury „Ciszy przed burzą”. No dobra, komiks ten to wciąż dobry przykład na to, że Robert Kirkman nieźle czuje pisane przez siebie postaci i w miarę wiarygodny sposób potrafił pokazać ich rozterki, problemy czy światopogląd. Inną sprawą jest to, że w tym tomie akurat te elementy nic nie wnoszą do fabuły.

Jedyny pewny plus postawię przy warstwie graficznej. Charlie Adlard z tomu na tom jest coraz lepszy. Kreska artysty jest już znacznie bardziej wyrazista, pojawia się więcej szczegółów zarówno na pierwszym jak i drugim planie, a także już chyba definitywnie znika pojawiająca się jeszcze tu i ówdzie w poprzednich tomach gruba, toporna kreska. Nie mogę zarzucić Adlardowi zupełnie nic, oprócz tego, że wciąż nie jest artystą, którego umieściłbym w swoim osobistym rankingu moich ulubionych rysowników.

Siódmy tom „The Walking Dead” jak każdy z poprzednich ukazał się także po polsku. Cena pierwszego wydania wynosi 40 złotych (drugiego - 43) i jest niższa od ceny wydania oryginalnego. Oczywiście nie możemy liczyć na żadne dodatki, za to oprócz stosunkowo niskiej ceny powinna cieszyć nas dobra jakość wydania zaserwowana przez Taurusa. Nie zmienia to faktu, że uważam „The Calm Before” za najsłabszy jak dotąd epizod serii i wystawiam mu stosunkowo niską ocenę - tróję.

Brak komentarzy: