"Rozstrzelanie" to cykl ośmiu obrazów Andrzeja Wróblewskiego, które zostały namalowane w 1949 roku. Ich cechą charakterystyczną, która powtarza się na większości płócien z cyklu, jest to, że ludzkim postaciom przedstawionym w naturalnych kształtach i kolorach, towarzyszą "błękitne postaci", których ciała są nienaturalnie powykręcane lub złamane w pół. Na obrazie "Rozstrzelanie VIII (surrealistyczne)", które stanowi kanwę tekstu Jana Karpa zawartego w książce "Dziewczynka z cienia", widzimy proces nagłego umierania; został on ukazanych w czterech przejmujących fazach.
Książka Marty Ignerskiej i Jana Karpa nie jest publikacją ani łatwą, ani przyjemną. Niejednoznaczny tekst, słowami tytułowej dziewczynki, której imienia nie poznajemy, opowiada o pozowaniu "prawdziwemu" malarzowi do "prawdziwego" obrazu. Bohaterka pozuje na bosaka wraz z mamą, tatem i bratem oraz znajomymi taty; nieruchome stanie na strychu na Długiej traktowane jest przez nią jako niesamowita przygoda, ale i praca. Mówi o tym zdarzeniu koleżance z podwórka, chwali się i jest dumna z siebie. Tekst opowiadania Karpa stylizowany jest na pamiętnik ośmioletniej dziewczynki, która właśnie idzie do komunii. W opowiadaniu relacjonuje się rozmowy z koleżanką, bratem, rodzicami; między słowami możemy wyłapać relacje panujące w rodzinie: "W domu jak zwykle. Tata uśmiechnął się do mamy. Janusiu, tylko kilka piwek - powiedział".
Brat dokucza bohaterce: "Pewnie się na obrazie nie zmieścisz", bo jak sama przyznaje stoi z boku, "jeszcze za tatą". Antek, czyli brat, stoi na środku koło mamy i musi mieć ręce uniesione do góry, to boli, dlatego popłakuje. W tym fragmencie tekstu, który opisuje rozstawienie postaci, ukazano stereotypowe myślenie o obrazach: "Elka powiedziała, czy Antek z przodu, czy z tyłu, nie liczy się. Ważne, żebym ja dobrze wyszła, i że mam się uśmiechać. Uśmiecham się". Na obrazie Wróblewskiego nie widać postaci dziewczynki, widzimy jedynie jej cień. Wielkie rozczarowanie czeka bohaterkę-narratorkę, gdy po zakończeniu pozowania podejdzie do sztalugi, aby zobaczyć obraz w całej okazałości.
Aby książę czytać, musimy ustawić ją w taki sposób, aby grzbiet był u góry. Kartki przewraca się, niczym w kalendarzu, do góry. Na okładce w lewym górnym rogu widzimy rysunek przedstawiający dwie kobiety, moczą stopy w drewnianej balii, uśmiechają się, choć chyba jest im zimno. Poniżej ilustracji czerwona ramka, taka zeszytowa, gdzie nazwisko autora, tytuł oraz inne ważne informacje: ilustracje i projekt graficzny – Marta Ignerska. To pewnie jej zawdzięczamy ten nietypowy układ publikacji, a także odręczny font jakim został przygotowany tekst; złudzenie, że został on napisany długopisem, a nie wydrukowany, potęgowany jest przez skreślenia, nierówne pismo, różnej wielkości litery, a także kolor użytego papieru.
Postaci narysowano za pomocą obłych linii, przedstawiono karykaturalnie z dużymi głowami i nieproporcjonalnie małą resztą ciała. Ignerska rysowała ołówkiem, miejscami jeszcze widać linie szkiców, co oczywiście jest zabiegiem zamierzonym. Zwraca uwagę fakt, że scenki z udziałem bohaterów umieszczono na dolnej stronie, na górnej wiją się różne złowrogie esy floresy. Podział ten utrzymany jest aż do ostatniego panelu.
Książka przybliża nam "dziewczynkę z cienia", poznajemy jej myśli, przyjaciółkę, rodzinę. Mamy wgląd w jej radości i smutki. Między czytelnikiem, a bohaterką wywiązuje się emocjonalna więź. Lubimy ją. Ostatecznie rozumiemy jej złość i rozczarowanie, akceptujemy prośbę, aby malarz jeszcze raz ją namalował, ale tym razem taką jaka jest, a nie jako czarną plamę. Pointa teksu, którą jest na poły retoryczne pytanie, rozbrzmiewała mi w głowie długo po zamknięciu książki, prowokując do zadawania kolejnych – nieoczywistych i niepokojących – pytań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz