Autorem poniższego tekstu jest Bartek "godai" Biedrzycki, prawdziwy człowieka orkiestra. Scenarzysta ("Statek namiętności"), wydawca (imprint Dolna Półka), publicysta (Kultura Liberalna), redaktor ("Kolektyw"), bloger (Gniazdo Światów), a także autor zdjęć ilustrujących poniższy tekst.
Pięć lat temu, w październiku 2009 roku ukazał się w Polsce album „Łauma”, Karola Kalinowskiego, znanego lepiej w gronie fanów komiksu jako KRL. Był to komiks wyczekiwany, budzący dużo emocji – redaktor działu komiksowego Wirtualnej Polski, Tomasz Pstrągowski, rzucił nawet określenie „najbardziej oczekiwany polski komiks”. I nie bez przyczyny! Przed premierą, w formie webkomiksu, Kalinowski udostępnił czytelnikom pierwszy rozdział (z trzech) swojej pracy, podgrzewając jeszcze bardziej atmosferę. Całość nie rozczarowała – pochodzący z Suwalszczyzny twórca zaproponował swoim czytelnikom specyficzną, nowoczesną baśń.
W zimowych krajobrazach północnego wschodu Dorotka, główna bohaterka, musi zmierzyć się z istotami i wydarzeniami rodem z jaćwieskich legend. Na swojej drodze spotyka nie tylko pomniejsze duchy i bóstwa, ale także straszliwą tytułową Łaumę – czarownicę-ludożerczynię, oraz Peruna, najprawdziwszego władcę bogów. Aby ocalić świat ludzi, musi odnowić z nim starożytne przymierze, którego strażnikami byli jej przodkowie.
Komiks z miejsca trafił do serc czytelników, nakład wyprzedał się błyskawicznie, a sam album został wielokrotnie nagradzany – Nagrodą Czytelników na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, nagrodą za Najlepszy Album Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Był również najchętniej wypożyczanym tytułem dla młodzieży w Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku co autora, z zawodu bibliotekarza z pewnością ucieszyło podwójnie.
W tej sytuacji informacja o sprzedaży praw do ekranizacji przyjęta została ze zrozumiałym entuzjazmem. O tej produkcji jest jednak chwilowo ciszej, bo nadal znajduje się w fazie przygotowań. Tymczasem do skutku doszła inna adaptacja i przyznam szczerze – jest to dla mnie jedna z najlepszych adaptacji komiksu w ogóle, nie tylko na gruncie polskim,. Mowa tu o sztuce teatralnej „Łauma – bajka zbyt straszna dla dorosłych” wystawianej przez Teatr Studio.
Na jej pomysł wpadł w 2011 Rafał Samborski – reżyser i twórca, który od dłuższego czasu rozważał przeniesienie komiksu na deski teatru. W końcu historyjki obrazkowe to też życie zatrzymane w kadrach, umowne i symboliczne, podobnie, jak przedstawienie teatralne, jak pisał Krzysztof Teodor Toeplitz: „nieco uproszczone”. Materiału wejściowego poszukiwał, jak stwierdza, przez kilka miesięcy – wreszcie natrafił na tekst Kalinowskiego.
- Jest to bajka na wskroś nowoczesna, mówiąca o problemach współczesnego człowieka. To połączenie dziecięcej perspektywy opowiadania i „dorosłej” narracji budującej napięcie pchającej akcję do przodu w zawrotnym tempie – stwierdza reżyser w eksplikacji - Pradawne wierzenia i zabobony przeplatają się z muzyką z odtwarzaczy z mp3.
- To była szczera, prosta i konkretna propozycja - mówi Kalinowski o pierwszym kontakcie z Samborskim w sprawie adaptacji. Początkowo niejasny był jednak status praw autorskich, ze względu na opcję na film, którą KRL sprzedał LavaFilms.
- Chyba na dwa tygodnie przed premierą ze zdumieniem odkryliśmy, że w umowie z Lavą nie ma zapisu o adaptacji teatralnej… A wszystko było już gotowe na premierę spektaklu. Prawa należały do mnie, więc wyraziłem zgodę na przedstawienie, które było już zaklepane w rozkładzie Teatru Studio - mówi Kalinowski i dodaje - Wesoła historia. W ten sposób opowieść o Dorotce, która walczy z pożerającą dzieci jaćwieską Łojmą trafiła na scenę.
Na „Łaumę” wybrałem się z Zuzą, sześcioletnią fanką prozy Tove Jansson, Jana Brzechwy i Douglasa Adamsa, wielbicielką filmów ze Studia Ghibli i początkującą czytelniczką komiksów. Chociaż komiksowego oryginału nie czytaliśmy wspólnie, pokrótce wprowadziłem ją w temat, ostrzegając przy tym, że jest to bajka raczej z tych strasznych, niż słodkich. I ostrzeżenie to okazało się jak najbardziej słuszne, gdyż, jak stwierdza Samborski, jest to teatralny thriller, opowieść z dreszczykiem, czasem wręcz mroczna – lecz jaka ma być, skoro występują w niej złe duchy i zapomniani bogowie?
Samo przedstawienie to niesamowita zabawa z grą dźwięku i światła. Oprawa jest w najlepszym wypadku ascetyczna, jeśli chodzi o tradycyjną scenografię – na scenie znajdziemy jedynie podświetlany z dwóch stron ekran, dosłownie kilka małych rekwizytów i trójkę aktorów. Wydaje się, że to niewiele, ale jeżeli dołożymy do tego graną na żywo muzykę, sugestywne operowanie światłem, wykorzystujące tradycję teatru cieni, a do tego multimedialne, animowane projekcje z rzutnika, mieszające się z grą aktorów, zastępujące brakującą scenografię i będące para-filmem posuwającym do przodu akcję – dostajemy niezwykłe, wciągające, czarujące widowisko.
Ponieważ scena jest w dużej mierze umowna, aktorzy przemieszczają się swobodnie nie tylko w jej obrębie, ale także wchodzą pomiędzy widzów. Kalina Hlimi-Pawlukiewicz wciela się w Dorotkę, jednocześnie, podobnie jak bohaterka w komiksie, pełni również rolę narratora. Na scenie jest dynamiczna i ekspresyjna. Gra głosem, gestem, cała postawą w sposób tak przekonujący, że widz przestaje dostrzegać ubraną na biało aktorkę z monstrualnie wielką czerwoną kokardą, a zaczyna widzieć mała rezolutną dziewczynkę, z oryginalnych rysunków KRL-a wyświetlanych z rzutnika wprost na scenę.
- Nie brałem udziału przy pracach nad spektaklem. Nie było takiej potrzeby. Poza tym nie za specjalne znam się na teatrze, więc nawet nie przeszło mi przez myśl by się wtrącać. Pomogłem jedynie przy przygotowaniu grafik, które są puszczane na scenie z rzutnika - mówi rysownik. Faktem jest, że grafiki te, wraz z kolorowym światłem, stanowią większość scenografii. Wykorzystywane są w najróżniejszej formie - w postaci całych stron, wśród których porusza się sceniczna Dorotka i inne postaci, wchodzą z nimi w różnorakie interakcje i przy pomocy cienia, białej płachty lub ruchu skupiając uwagę widza na kolejnych elementach; poprzez pojedyncze rysunki, czasem ożywione ręczną animacją, jak w przypadku koźlaka, czasem ruchem kliszy po planszy rzutnika, aż po spreparowane pojedyncze elementy, jak dymki dialogowe.
Jako inspirację dla multimedialnej scenografii, Samborski podaje wspomnienia z dzieciństwa - jak całe pokolenie urodzone w latach 70. ubiegłego wieku był zapalonym widzem klisz wyświetlanych na domowych projektorach. W jego wypadku były to jednak seanse niezwykłe - oferujące dużo więcej, niż proste wyświetlenie i odczytanie historii.
- W czasie corocznego wakacyjnego pobytu u dziadków, młodsza siostra mojego ojca często wyświetlała mi na ścianie slajdy z bajkami. Ale nie były to tylko „nieme” obrazki. Ciotka wcielała się we wszystkie postaci przewijające się przez opowieść. Raz była dziewczynką, raz chłopcem, raz lwem (ryczała wtedy wniebogłosy, co bardzo mnie śmieszyło). Po chwili zamieniała się w zimny północny wiatr i świszcząc, dmuchając i przyjmując dziwne pozy zabierała mi kołdrę, żebym to poczuł - pisze w eksplikacji - A wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie wraz z kolejnymi przeźroczami pojawiającymi się na ścianie.
Pomysł ten reżyser przeniósł na scenę w sposób mistrzowski – sam zresztą w trakcie spektakli zasiada do rzutnika, na bieżąco współtworząc wydarzenia na scenie.
Zarówno na mnie jak i na Zuzi teatralna „Łauma” zrobiła piorunujące wrażenie – zresztą nie tylko na nas. Sala na tym akurat spektaklu pełna była dzieciaków z pierwszych klas szkoły podstawowej. Jest to publiczność bardzo wymagająca – nie znosi nudy, nie znosi sztuczności, nie przebacza wpadek – a tym razem wszyscy z zapartym tchem śledzili szalony kalejdoskop przygód, zgodnie krzyczeli ze strachu – bo też i jest się czego bać – albo wybuchali gromkim śmiechem, dzięki niesamowitym umiejętnościom aktorów, szczególnie Mateusza Lewandowskiego, odtwarzającego postać Ajtwara, zapomnianego domowego ducha, biegającego po lesie ze skradzionym odtwarzaczem mp3. To jedno z tych przedstawień, z których widz wychodzi pełen emocji, nabuzowany uczuciami; spektakl oferujący najprawdziwsze katharsis.
Jest to jak dotąd najlepsze przedstawienie teatralne, jakie widziałem w tym roku – myślę, że chociaż jest dopiero luty, mogę spokojnie założyć, że nic lepszego już chyba nie zobaczę. Składają się na to dwa elementy – pierwszym jest niezwykła historia Kalinowskiego, piękna baśniowa opowieść, czerpiąca garściami z dawno zapomnianych mitów i legend, a jednocześnie przefiltrowana przez współczesną wrażliwość, ujęta w nowoczesny sposób. Drugą jest niesamowite wyczucie i umiejętności twórców adaptacji. Nawet najlepszy materiał przy przenoszeniu z jednego medium na inne łatwo jest zepsuć. Samborski dokonując tego ryzykownego transferu nie poprzestał na prostym zadowoleniu się historią – sięgnął głębiej w komiks KRL`a i wydobył w swojej adaptacji jego siłę – dziecięce postrzeganie świata, ciekawość małej dziewczynki, baśniowość, umowność i cudowność otoczenia niewyjaśnionego, niezepsutego wiedzą dorosłości, niesamowitość krainy czarów, która jest taka dlatego, że nikt Dorotce nigdy nie powiedział, że przecież czarownice i leśne duchy nie istnieją. Odwołując się do własnej artystycznej wrażliwości reżyser przywołał ten zachwyt nad światem, to dziecięce spojrzenie i odtworzył atmosferę oryginału,. Widza, przyzwyczajonego, że teatr to sztuka wysoka, nieco poważniejsza, rzucił w kalejdoskop obrazów, w wir aktorskiej ekspresji.
A wielkie brawa należą się w tym spektaklu aktorom – nie tylko „ciągnącej” całą historię Hlimi-Pawlukiewicz. Wspomniany Lewandowski oraz Krzysztof Strużycki mieli podwójnie trudne zadanie, gdyż wcielają się w kilka różnych postaci. Dzięki naprawdę symbolicznym rekwizytom oraz doskonałej grze aktorskiej widz bawi się świetnie, a nagłe przemiany aktora z jednej istoty w drugą stanowią fragment wspomnianej, dziecięcej gry w wyobraźnię.
- Zastanawiałem się kiedyś, czy gdyby mi się [przedstawienie] nie podobało to potrafiłbym powiedzieć o tym publicznie. To był taki teoretyczny eksperyment myślowy, z którego nic nie wynikło - powiedział mi Kalinowski - Na szczęście nie musiałem stanąć przed takim problemem w rzeczywistości.
Faktycznie - doskonały komis, doskonała adaptacja, doskonałe przedstawienie. I w dodatku dla każdej grupy wiekowej. My z Zuzą trafiliśmy akurat na wizytę grupy szkolnej, lecz na bajkę zbyt straszną dla dorosłych przychodzi ponoć całkiem dużo dorosłych. Widać - nie boją się. Całkiem nie dawno, gdy dowiedziałem się, że kultura gniewu wyda wreszcie wznowienie „Łaumy” stwierdziłem , że kto tego komiksu nie czytał, ten przegrał życie. Jeżeli ktoś jeszcze nie widział spektaklu - to w zasadzie przegrał równie dużo.
- „Łauma” ma duże szanse stać się początkiem nowego ciekawego zjawiska we współczesnym polskim teatrze - wyraża nadzieję Samborski. Kibicuję temu stwierdzeniu. I wy też mu kibicujcie, a żeby przekonać się, że warto - koniecznie wybierzcie się do Pałacu Kultury i Nauki na przedstawienie. Weźcie ze sobą dzieci, współmałżonków, dziadków i wszystkich znajomych. Weźcie kogo tylko możecie. Gwarantuję wam, że będziecie bawić się świetnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz