Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Po intrygujących dwóch pierwszych tomach serii, czas na powrót do korzeni założeń Projektów Manhattan. Wszystko to na łamach kolejnej odsłony jednego z moich ulubionych obecnie wydawanych tytułów przez Image Comics. Czy trzeci tom „The Manhattan Projects” Jonathana Hickmana i Nicka Pitarry dorównał swoim poprzednikom? Poniższa recenzja powinna udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, więc zapraszam do lektury.
Po wydarzeniach z poprzedniego tomu, naukowcy działający w ramach tytułowych projektów dowiadują się, iż dysponować będą w zasadzie nieograniczonym budżetem. Dzięki temu szybko zaczynają pojawiać się pomysły na wykorzystanie tak ogromnych środków. Przoduje w nich oczywiście demoniczny Oppenheimer, który szybko przekonuje do swoich idei wszystkich współtowarzyszy, którzy są nieświadomi faktu, iż tak naprawdę konsekwentnie dąży on do przejęcia kontroli nad światem. Naturalnie nie będzie to jedyny problem Projektów Manhattan, których członkowie zmierzyć będą się musieli z... Enrico Fermim. Chwila, moment – czyż nie był on jednym z ich drużyny? Był, lecz odrobinę się zmienił.
Jonathan Hickman w swoim stylu prowadzi akcję „The Manhattan Projects”. Podobnie, jak w poprzednich tomach ton całości nadaje wątek Oppenheimera, a dodatkowo co tom pojawia się teoretycznie mniejsze zagrożenie, które jak się z czasem okazuje, na takie określenie zwyczajnie nie zasługuje. Taki dualizm wątków sprawia, że praktycznie każdy numer serii nie tylko posuwa któryś z nich do przodu, ale także daje czytelnikowi niepowtarzalną szansę śledzić tytuł, który przez żaden ze swoich piętnastu dotychczasowych numerów nie miał szansę być nudny. Chyba właśnie to jest dla mnie największą zaletą tego komiksu. Owszem, są inne serie, których tempo potrafi być zabójcze, ale nie umiem sobie przypomnieć ani jednej tak konsekwentnej, a przy tym stojącej na przyzwoicie wysokim poziomie jak ta, która jest dziś opisywana.
„Building” jest dokładnie takie samo jak poprzednie dwie odsłony „The Manhattan Projects”. Sprawnie zarysowana fabuła obfituje w nieoczekiwane zwroty akcji, które jednak za każdym razem okazują się być logiczne rozegrane i wynikające z wydarzeń przedstawionych nieco wcześniej. Poszczególne wątki nie wloką się nieprzyzwoicie, a mimo to potrafią doczekać się satysfakcjonującego i sprawiającego wrażenie niewymuszonego zakończenia. Kolejny plus należy się Hickmanowi za to, że tym razem poświęcił też nieco więcej miejsca przyjaźniom, które nawiązały się podczas prac nad Projektami Manhattan. Generalnie dotyczy to zwłaszcza Enrico Fermiego i Harry’ego Daghliana, ale w trakcie czytania komiksu można natknąć się także na nie mniej sympatyczne wstawki z Albertem Einsteinem i Richardem Feynmanem czy z udziałem Juriego Gagarina oraz Łajki. Nie zajmują one zbyt dużo miejsca w trzecim tomie „The Manhattan Projects”, ale w bardzo przyjemny sposób wreszcie pokazują nam także tę odrobinę bardziej ludzką stronę poszczególnych bohaterów tej jakże ciekawej serii.
Podobnie jak w przypadku drugiego tomu, ostatni zeszyt tomu to kolejna podróż w głąb szalonego umysłu Oppenheimera. Tu muszę szczerze się przyznać, że nie podobała mi się ona tak mocno jak w przypadku poprzedniego razu. Zeszyt jest o wiele bardziej przewidywalny, a momentami wręcz przesadzony i, co dość dziwne, bardzo chaotyczny. Na tyle, że gdyby nie świetna praca kolorysty, ciężko byłoby odnaleźć się w tym zeszycie.
Tym razem dokładnie sprawdziłem, by nie popełnić takiego błędu jak poprzednim razem i z całą pewnością mogę napisać, że Nick Pitarra narysował większą część tego tomu „The Manhattan Projects”. W ostatnim zeszycie zastąpił go Ryan Browne. W zasadzie powinienem przekleić tu akapit z poprzedniej recenzji, ponieważ moje zdanie się zupełnie nie zmieniło. Pitarra nadal ma swój nietypowy styl rysunku, który mi się podoba, kolorujący komiks Jordie Bellaire wykonuje kawał świetnej pracy i na koniec tomu nieco uratował zarówno prace Browna, jak i scenariusz Hickmana. Jestem przekonany, że seria ta dużo straciłaby ze swojego niepowtarzalnego uroku, gdyby kolorował ją ktoś inny.
„The Manhattan Project” vol. 3 jest wydany dokładnie tak samo jak jego dwaj poprzednicy. Oznacza to niestety brak jakichkolwiek dodatków, bo za takie nie uważam jednej strony z przedstawioną obsadą komiksu, a także drugiej z krótkimi biografiami scenarzysty i głównego rysownika. Aż prosi się o to, by poświęcono kilka stron Bellaire i procesowi kolorowania komiksu. jestem przekonany, że byłaby to nie mniej ciekawa lektura, co sam komiks.
Mam pewien kłopot z oceną tego tomu. O ile główna historia w nim zawarta podobała mi się nawet bardziej, niż ta z drugiego tomu, o tyle zeszyt poświęcony Oppenheimerowi już nie przypadł mi do gustu. Sądzę że najlepiej będzie, jeśli utrzymam ocenę z drugiego tomu, a więc ostatecznie wystawię solidna piątkę i z niecierpliwością oczekuję, kolejnego, czwartego już tomu „The Manhattan Projects”, którego recenzja pojawi się tuż po jego po jego premierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz