W ostatnim akcie rozrachunków z minionym rokiem, po występie wydawców, oddajemy głos tym, bez których całej tej zabawy w komiksiki by nie było, czyli twórcom. Tak się głupio złożyło, że na moje wezwanie odpowiedzieli Ci, z którymi utrzymuje mniejszy lub większy kontakt internetowo-konwentowy. Wszystkim bardzo dziękuje za udział w naszej ankiecie i mam nadzieję, że za rok spotkamy się w tym samym miejscu, o tej samej porze. No, może nieco wcześniej.
Trudno ocenić ostatnie miesiące, kiedy patrzy się na nie z tak krótkiej perspektywy i w dodatku przez różowe okulary debiutanta, dla którego ten ubiegły rok i tak na zawsze zostanie Rokiem Hmmarlowe'a – wyjątkowym, i niepodobnym do żadnego innego. W zasadzie mógłbym zastąpić "rok Hmmarlowe'a" mniej bufonowatym i bliższym prawdy określeniem "rok drżącej ręki". Drżąca ręką bowiem kończyłem ubiegłej zimy "Niedole Julitty". Tą samą drżąca ręką, w czasie WSK, wręczyłem najlepszemu polskiemu wydawcy demo tego komiksu.
Po kilku miesiącach spędzonych mniej lub bardziej intensywnie na korekcie i dorysowywaniu antenek, wziąłem w dłonie (wiadomo jakie!) gotowy album. Apogeum trzęsiączki nastąpiło podczas rozdawania autografów w czasie łódzkiego festiwalu, kiedy cudem trafiałem w kartkę papieru. I to nie tylko dlatego, że tuż obok Grzegorz Rosiński zamaszystym rysowaniem blond pukli Aariki wprawiał w wibracje czekający w kolejce (do niego) tłum, jak i mój stolik. Nie muszę już chyba pisać, jaką ręka sięgałem po pierwsze recenzje. Podsumowując – "rok drżącej ręki" to był dla mnie bardzo ciekawy okres. Wszystkim przyszłym debiutantom takiego życzę.
A co z życiem "pozahmmarlołowym"? Wciąż niezwykle mnie cieszy nabierająca tempa pogoń za komiksowym światem, rosnąca ilość pojawiających się u nas albumów i coraz większy udział w tym komiksowym cieście ambitnych rodzynków. A ja, przyznaję, lubię wyjadać rodzynki. Z tego, co widzę w pojawiających się zapowiedziach w tym roku też będzie smakowicie. Jeśli o moje, komiksowe plany chodzi, to na dzień dzisiejszy zostało mi do przygotowania około 60 stron drugiego tomu Hmmarlowe'a. Jak skończę, to dam Wam znać.
Rok 2009 pod względem komiksowym oceniam bardzo wysoko, zwłaszcza, jako czytelnik. Jako twórca też nie mam powodów do narzekań. Było mniej intensywnie, niż w ciągu kilku poprzednich lat, ale jest to raczej ogólny trend. Zauważyłem, że czytelnicy są zaniepokojeni małą ilością polskich produkcji. Nie ma powodów do obaw - taki stan jest efektem opróżnienia szuflad. Wydawcy utrzymywali wysokie tempo, gdyż publikowali zaległości na równi z premierami. Podobnie jak w przypadku komiksu światowego, nadrabialiśmy opóźnienia z rodzimego podwórka. Teraz trzeba poczekać, aż twórcy zrobią nowe komiksy, które będą publikowane na bieżąco. Wiadomo, że narysowanie albumu to kwestia miesięcy, o ile nie lat. Myślę, że integral "Osiedla Swoboda" można potraktować, jako pewnego rodzaju podsumowanie. Wchodzimy w nowe obszary. Realizujemy nowe projekty. W przyszłość polskiego komiksu patrzę z optymizmem.
Osobiście rok upłynął mi pod hasłem "pełnoetatowy tata". Wydajność pracy nieco mi siadła i nie mam już możliwości, aby porywać się na stachanowskie wyczyny. Nie znaczy to, że spocząłem na laurach. Przystosowałem metodykę pracy do nowej sytuacji i już widzę pierwsze efekty. Na warsztacie mam 6 albumowych projektów w różnych fazach realizacji. Pomysłów, scenariuszy i materiałów źródłowych stale przybywa. Podobnie jest z rosnącym w oczach stosem storyboardów. To jest praca, której efekty będą widoczne w przyszłości.
W 2009 roku udało mi się sfinalizować dwie gry dla Pastelgames. Wyzwaniem i wspaniałą przygodą był dla mnie zwłaszcza MORBID, do którego napisałem scenariusz, zrobiłem grafikę i nagrałem muzykę. Chwila premiery, gdy nagle w nową grę zaczynają klikać miliony (sic!) ludzi z całego świata to dla mnie dzień wielkich emocji. W kwestii stricte komiksowej, wziąłem udział w projekcie Centrali "W sąsiednich kadrach". Była to dla mnie, jako twórcy spora nobilitacja. Ze współpracy jestem bardzo zadowolony. Przy okazji przełamałem się i wróciłem do pisania scenariuszy. Opinie czytelników utwierdzają mnie w przekonaniu, że chyba wyszedłem z tej próby obronną ręką. Cieszy mnie to.
Tymczasem "Najwydestyluchniejszy", czyli projekt, nad którym pracujemy z Bartkiem Sztyborem od 2006 roku, znalazł miłą przystań w "Kolektywie". Bardzo odpowiada mi publikowanie kolejnych odcinków w tym magazynie, jak również pozytywny ferment, który wytworzył się w środowisku związanym z tym pismem. Kolejne numery "Kolektywu" pokazują solidne skoki jakości prezentowanych prac. To nie jest okrzepły skład rutyniarzy, tylko ludzi mających nadal twórczy entuzjazm, a już prezentujących formę profesjonalistów.
Niestety, zaniedbałem nieco blogaska, ale za to znalazłem przytulny kącik na łamach "Ziniola", gdzie dla potomności gromadzę informacje na temat nowych komiksowych zinów. Oczywiście robię to z wyrachowania, gdyż liczę na miejsce w bibliografiach prac magisterskich. W 2010 mam zamiar ukończyć dwa ze wspomnianych sześciu albumów. W październiku na eMeFKa powinny mieć premierę reedycja "Laleczek" oraz antologia "Sceny z życia murarza" pod moją redakcją.
Nie podsumowałem minionych 365 dni na swoim blogu i również dla Was jakoś trudno mi to wyznanie z siebie wydusić. Bynajmniej nie, dlatego, że nie lubię Kolorowych Zeszytów, lecz dlatego, że w moich działaniach komiksowych nie wydarzyło się nic takiego, na co szczególnie chciałbym zwrócić uwagę. Może z wyjątkiem udziału w przypomnieniu twórczości Jerzego Wróblewskiego i narysowania Batmana grającego na skrzypcach ;)
Nie nakreśliłem też komiksowych planów na rok bieżący (choć wiszą nade mną pewne zobowiązania), ewentualnie dam się ponieść fali i dopasuję do rozwoju zdarzeń. Często mówię innym, że dobry plan to połowa sukcesu, ale zupełnie nie potrafię tej mądrości przekuć na własne postępowanie. Od dłuższego czasu zbieram i odświeżam swoje starsze historyjki, aby złożyć z nich album i szukam motywacji, aby zrealizować, któryś z nowszych scenariuszy. Jednak, tak naprawdę bardzo łatwo znajduję dziesiątki uzasadnień (niestety, niektóre z nich są bardzo prawdziwe) do nie robienia czegoś sensownego i konkretnego. Mam nadzieję, że w roku 2010 zmuszę się do aktywności wykraczającej poza prowadzenie dwóch blogów i rysowanie okazjonalnych ilustracji dla różnych znajomych, ale głowy za to nie dam.
W sferze bardziej ogólnej wydaje mi się, że komiksowy światek ponownie nabrał lekkich rumieńców za sprawą kilku udanych imprez, kilku dobrych komiksów polskich autorów, kilku lepszych komiksów autorów zagranicznych i... narodzin Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Czekam bardzo niecierpliwie na pierwsze poczynania PSK i daję temu przedsięwzięciu duży kredyt zaufania. Czy zatem zmierzamy ku normalności? Być może, chociaż obawiam się, że ta droga, podobnie jak wszystkie inne w naszym kraju, jeszcze długo będzie dziurawa i wyboista.
Jak rok 2008 był dla mnie okresem inicjacji w komiksowy świat, tak rok 2009 był dla mnie przełomowy, bo poczułem się zaakceptowany, nie jako "one hit wonder", ale jako pełnoprawny komiksiarz. Jest to spełnienie jednego z moich największych marzeń z dzieciństwa. Pamiętam, gdy na ASP wypowiadałem się o komiksach, pokazując kolejne plansze powstającego "Powidoku", jako pewnego rodzaju dowód na to, że jestem twórcą komiksowym i wolno mi się na temat tego medium wypowiadać; jednocześnie drżąc przed tym, że kiedy wydam swój album i zgarnę wyłącznie złe recenzje, lub co gorsze, zostanę zupełnie zignorowany, prawo uważania się za komiksiarza zostanie mi odebrane, że zostanie mi tylko nieszkodliwe hobby.
Miniony rok upłynął pod znakiem właściwie samych sukcesów zawodowych. Po kilku dość znaczących porażkach z roku 2008 wyliterowałem i złożyłem "Golema" i "Łajkę" dla Timofa, z których jestem ogromnie dumny, bo lepiej już zrobione być nie mogą. Jestem również zadowolony z mojej pracy jako redaktora graficznego "Ziniola". Nie uważam, bym był bardzo dobry w kwestii lejałtu pisma, ale dobrze się przy tym bawiłem, wiele nauczyłem i mam nadzieję, że czytelnikom swoją pracą nie zaszkodziłem. Niestety, po czterech numerach żegnam się z "Ziniolem", by się skupić na dyplomie, którego, mam nadzieję, będę bronił już w czerwcu.
Między pracą nad albumami odetchnąłem, tworząc krótkie formy komiksowe, z których również jestem dość zadowolony. Choć trochę mnie zasmuciło, że większym echem odbił się głupi żart w postaci "Kwadransu mesjanistycznego" dla Kolektywu, niż "Zakład" opublikowany w "Ziniolu". Tu bardziej, niż w jakimkolwiek innym swoim komiksie, zepchnąłem sam rysunek, jak i scenariusz (Timofa) na najdalszy plan, zostawiając na wierzchu to, co zazwyczaj jest właśnie na drugim planie, czyli treściową funkcję kompozycji rozkładówek, plansz i elementów na nich zawartych. Fascynuje mnie gramatyczny rozbiór chwil definiujących resztę życia i w dużej mierze o tym będzie mój następny album, więc niepowodzenie "Zakładu" nieco mnie martwi.
Ale tam, gdzie "Kwadrans", czy "Zakład" są pewnymi ekstremami, kolejny komiks do Kolektywu, "01010011-01101101-01101001-01110100-01101000", był dla mnie złotym środkiem między formą i treścią, moimi inklinacjami do eksperymentowania i przejrzystością. Wspaniale również wspominam pracę z Bartkiem Szymkiewiczem. Chętnie w przyszłości bym popróbował takiej pracy zespołowej - rysownik i scenarzysta/kolorysta (albo jeszcze bardziej rozbite, by każdy miał tylko jedną funkcję).
Oczywiście największym sukcesem minionego roku jest dla mnie nasz związek z Olgą Wróbel. Emo-komiksiarka jest dla emo-komiksiarza najlepszą partnerką, tak życiową, jak i twórczą. "Przeciwieństwa się przyciągają" to chyba hasło dla nudnych ludzi lub masochistów. Tak czy siak, po raz pierwszy od lat jestem szczęśliwy, co zaowocowało tym, że zamiast pisać pełne goryczy i smutku eseje na blogu, wolę wyjść na wspólny spacer po parku.
Na szczęście ta radość nie przysłania mi komiksowych obowiązków. Następny album, który zamierzam wydać w 2012 r. jest najbardziej przygnębiającą rzeczą, jaką kiedykolwiek napisałem. Takie stężenie skrajnej beznadziei będzie dla czytelników prawdziwym katharsis albo doprowadzi ich do depresji (lub będzie tak pretensjonalne, że odłożą po dziesięciu minutach). Już mam narysowane / naszkicowane pierwsze dwadzieścia ileś stron, czyli jakąś połowę prologu.
Miniony rok był dla mnie bardzo udany komiksowo. Nawet bardzo bardzo.
Przede wszystkim udało się nam, wspólnie z Tomkiem Pastuszką i Bartkiem Sztyborem, uruchomić magazyn "Karton". Pomimo raczej chłodnego przyjęcia ze strony krytyki komiksowej (bo od czytelników otrzymaliśmy raczej pozytywny feedback) wszyscy trzej, wspólnie z całą ekipą twórców zaangażowanych w projekt, wierzymy, że "Karton" może się bardzo ładnie wpisać w komiksowy krajobraz Polski. Są ciekawe widoki na rozwój naszego kartonowego dziecka, więc warto wyglądać kolejnych numerów. Przy okazji chciałbym oddać głęboki pokłon w kierunku gigantycznej wręcz roboty, jaką odwala Asu przy ogarnianiu wszystkiego co z "Kartonem" się wiąże. Jeśli ja jestem redaktorem naczelnym magazynu, to Tomkowi należy się tytuł HiperMegaGiga Naczelnego.
Po kilku miesiącach spędzonych mniej lub bardziej intensywnie na korekcie i dorysowywaniu antenek, wziąłem w dłonie (wiadomo jakie!) gotowy album. Apogeum trzęsiączki nastąpiło podczas rozdawania autografów w czasie łódzkiego festiwalu, kiedy cudem trafiałem w kartkę papieru. I to nie tylko dlatego, że tuż obok Grzegorz Rosiński zamaszystym rysowaniem blond pukli Aariki wprawiał w wibracje czekający w kolejce (do niego) tłum, jak i mój stolik. Nie muszę już chyba pisać, jaką ręka sięgałem po pierwsze recenzje. Podsumowując – "rok drżącej ręki" to był dla mnie bardzo ciekawy okres. Wszystkim przyszłym debiutantom takiego życzę.
A co z życiem "pozahmmarlołowym"? Wciąż niezwykle mnie cieszy nabierająca tempa pogoń za komiksowym światem, rosnąca ilość pojawiających się u nas albumów i coraz większy udział w tym komiksowym cieście ambitnych rodzynków. A ja, przyznaję, lubię wyjadać rodzynki. Z tego, co widzę w pojawiających się zapowiedziach w tym roku też będzie smakowicie. Jeśli o moje, komiksowe plany chodzi, to na dzień dzisiejszy zostało mi do przygotowania około 60 stron drugiego tomu Hmmarlowe'a. Jak skończę, to dam Wam znać.
Rok 2009 pod względem komiksowym oceniam bardzo wysoko, zwłaszcza, jako czytelnik. Jako twórca też nie mam powodów do narzekań. Było mniej intensywnie, niż w ciągu kilku poprzednich lat, ale jest to raczej ogólny trend. Zauważyłem, że czytelnicy są zaniepokojeni małą ilością polskich produkcji. Nie ma powodów do obaw - taki stan jest efektem opróżnienia szuflad. Wydawcy utrzymywali wysokie tempo, gdyż publikowali zaległości na równi z premierami. Podobnie jak w przypadku komiksu światowego, nadrabialiśmy opóźnienia z rodzimego podwórka. Teraz trzeba poczekać, aż twórcy zrobią nowe komiksy, które będą publikowane na bieżąco. Wiadomo, że narysowanie albumu to kwestia miesięcy, o ile nie lat. Myślę, że integral "Osiedla Swoboda" można potraktować, jako pewnego rodzaju podsumowanie. Wchodzimy w nowe obszary. Realizujemy nowe projekty. W przyszłość polskiego komiksu patrzę z optymizmem.
Osobiście rok upłynął mi pod hasłem "pełnoetatowy tata". Wydajność pracy nieco mi siadła i nie mam już możliwości, aby porywać się na stachanowskie wyczyny. Nie znaczy to, że spocząłem na laurach. Przystosowałem metodykę pracy do nowej sytuacji i już widzę pierwsze efekty. Na warsztacie mam 6 albumowych projektów w różnych fazach realizacji. Pomysłów, scenariuszy i materiałów źródłowych stale przybywa. Podobnie jest z rosnącym w oczach stosem storyboardów. To jest praca, której efekty będą widoczne w przyszłości.
W 2009 roku udało mi się sfinalizować dwie gry dla Pastelgames. Wyzwaniem i wspaniałą przygodą był dla mnie zwłaszcza MORBID, do którego napisałem scenariusz, zrobiłem grafikę i nagrałem muzykę. Chwila premiery, gdy nagle w nową grę zaczynają klikać miliony (sic!) ludzi z całego świata to dla mnie dzień wielkich emocji. W kwestii stricte komiksowej, wziąłem udział w projekcie Centrali "W sąsiednich kadrach". Była to dla mnie, jako twórcy spora nobilitacja. Ze współpracy jestem bardzo zadowolony. Przy okazji przełamałem się i wróciłem do pisania scenariuszy. Opinie czytelników utwierdzają mnie w przekonaniu, że chyba wyszedłem z tej próby obronną ręką. Cieszy mnie to.
Tymczasem "Najwydestyluchniejszy", czyli projekt, nad którym pracujemy z Bartkiem Sztyborem od 2006 roku, znalazł miłą przystań w "Kolektywie". Bardzo odpowiada mi publikowanie kolejnych odcinków w tym magazynie, jak również pozytywny ferment, który wytworzył się w środowisku związanym z tym pismem. Kolejne numery "Kolektywu" pokazują solidne skoki jakości prezentowanych prac. To nie jest okrzepły skład rutyniarzy, tylko ludzi mających nadal twórczy entuzjazm, a już prezentujących formę profesjonalistów.
Niestety, zaniedbałem nieco blogaska, ale za to znalazłem przytulny kącik na łamach "Ziniola", gdzie dla potomności gromadzę informacje na temat nowych komiksowych zinów. Oczywiście robię to z wyrachowania, gdyż liczę na miejsce w bibliografiach prac magisterskich. W 2010 mam zamiar ukończyć dwa ze wspomnianych sześciu albumów. W październiku na eMeFKa powinny mieć premierę reedycja "Laleczek" oraz antologia "Sceny z życia murarza" pod moją redakcją.
Nie podsumowałem minionych 365 dni na swoim blogu i również dla Was jakoś trudno mi to wyznanie z siebie wydusić. Bynajmniej nie, dlatego, że nie lubię Kolorowych Zeszytów, lecz dlatego, że w moich działaniach komiksowych nie wydarzyło się nic takiego, na co szczególnie chciałbym zwrócić uwagę. Może z wyjątkiem udziału w przypomnieniu twórczości Jerzego Wróblewskiego i narysowania Batmana grającego na skrzypcach ;)
Nie nakreśliłem też komiksowych planów na rok bieżący (choć wiszą nade mną pewne zobowiązania), ewentualnie dam się ponieść fali i dopasuję do rozwoju zdarzeń. Często mówię innym, że dobry plan to połowa sukcesu, ale zupełnie nie potrafię tej mądrości przekuć na własne postępowanie. Od dłuższego czasu zbieram i odświeżam swoje starsze historyjki, aby złożyć z nich album i szukam motywacji, aby zrealizować, któryś z nowszych scenariuszy. Jednak, tak naprawdę bardzo łatwo znajduję dziesiątki uzasadnień (niestety, niektóre z nich są bardzo prawdziwe) do nie robienia czegoś sensownego i konkretnego. Mam nadzieję, że w roku 2010 zmuszę się do aktywności wykraczającej poza prowadzenie dwóch blogów i rysowanie okazjonalnych ilustracji dla różnych znajomych, ale głowy za to nie dam.
W sferze bardziej ogólnej wydaje mi się, że komiksowy światek ponownie nabrał lekkich rumieńców za sprawą kilku udanych imprez, kilku dobrych komiksów polskich autorów, kilku lepszych komiksów autorów zagranicznych i... narodzin Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Czekam bardzo niecierpliwie na pierwsze poczynania PSK i daję temu przedsięwzięciu duży kredyt zaufania. Czy zatem zmierzamy ku normalności? Być może, chociaż obawiam się, że ta droga, podobnie jak wszystkie inne w naszym kraju, jeszcze długo będzie dziurawa i wyboista.
Jak rok 2008 był dla mnie okresem inicjacji w komiksowy świat, tak rok 2009 był dla mnie przełomowy, bo poczułem się zaakceptowany, nie jako "one hit wonder", ale jako pełnoprawny komiksiarz. Jest to spełnienie jednego z moich największych marzeń z dzieciństwa. Pamiętam, gdy na ASP wypowiadałem się o komiksach, pokazując kolejne plansze powstającego "Powidoku", jako pewnego rodzaju dowód na to, że jestem twórcą komiksowym i wolno mi się na temat tego medium wypowiadać; jednocześnie drżąc przed tym, że kiedy wydam swój album i zgarnę wyłącznie złe recenzje, lub co gorsze, zostanę zupełnie zignorowany, prawo uważania się za komiksiarza zostanie mi odebrane, że zostanie mi tylko nieszkodliwe hobby.
Miniony rok upłynął pod znakiem właściwie samych sukcesów zawodowych. Po kilku dość znaczących porażkach z roku 2008 wyliterowałem i złożyłem "Golema" i "Łajkę" dla Timofa, z których jestem ogromnie dumny, bo lepiej już zrobione być nie mogą. Jestem również zadowolony z mojej pracy jako redaktora graficznego "Ziniola". Nie uważam, bym był bardzo dobry w kwestii lejałtu pisma, ale dobrze się przy tym bawiłem, wiele nauczyłem i mam nadzieję, że czytelnikom swoją pracą nie zaszkodziłem. Niestety, po czterech numerach żegnam się z "Ziniolem", by się skupić na dyplomie, którego, mam nadzieję, będę bronił już w czerwcu.
Między pracą nad albumami odetchnąłem, tworząc krótkie formy komiksowe, z których również jestem dość zadowolony. Choć trochę mnie zasmuciło, że większym echem odbił się głupi żart w postaci "Kwadransu mesjanistycznego" dla Kolektywu, niż "Zakład" opublikowany w "Ziniolu". Tu bardziej, niż w jakimkolwiek innym swoim komiksie, zepchnąłem sam rysunek, jak i scenariusz (Timofa) na najdalszy plan, zostawiając na wierzchu to, co zazwyczaj jest właśnie na drugim planie, czyli treściową funkcję kompozycji rozkładówek, plansz i elementów na nich zawartych. Fascynuje mnie gramatyczny rozbiór chwil definiujących resztę życia i w dużej mierze o tym będzie mój następny album, więc niepowodzenie "Zakładu" nieco mnie martwi.
Ale tam, gdzie "Kwadrans", czy "Zakład" są pewnymi ekstremami, kolejny komiks do Kolektywu, "01010011-01101101-01101001-01110100-01101000", był dla mnie złotym środkiem między formą i treścią, moimi inklinacjami do eksperymentowania i przejrzystością. Wspaniale również wspominam pracę z Bartkiem Szymkiewiczem. Chętnie w przyszłości bym popróbował takiej pracy zespołowej - rysownik i scenarzysta/kolorysta (albo jeszcze bardziej rozbite, by każdy miał tylko jedną funkcję).
Oczywiście największym sukcesem minionego roku jest dla mnie nasz związek z Olgą Wróbel. Emo-komiksiarka jest dla emo-komiksiarza najlepszą partnerką, tak życiową, jak i twórczą. "Przeciwieństwa się przyciągają" to chyba hasło dla nudnych ludzi lub masochistów. Tak czy siak, po raz pierwszy od lat jestem szczęśliwy, co zaowocowało tym, że zamiast pisać pełne goryczy i smutku eseje na blogu, wolę wyjść na wspólny spacer po parku.
Na szczęście ta radość nie przysłania mi komiksowych obowiązków. Następny album, który zamierzam wydać w 2012 r. jest najbardziej przygnębiającą rzeczą, jaką kiedykolwiek napisałem. Takie stężenie skrajnej beznadziei będzie dla czytelników prawdziwym katharsis albo doprowadzi ich do depresji (lub będzie tak pretensjonalne, że odłożą po dziesięciu minutach). Już mam narysowane / naszkicowane pierwsze dwadzieścia ileś stron, czyli jakąś połowę prologu.
Miniony rok był dla mnie bardzo udany komiksowo. Nawet bardzo bardzo.
Przede wszystkim udało się nam, wspólnie z Tomkiem Pastuszką i Bartkiem Sztyborem, uruchomić magazyn "Karton". Pomimo raczej chłodnego przyjęcia ze strony krytyki komiksowej (bo od czytelników otrzymaliśmy raczej pozytywny feedback) wszyscy trzej, wspólnie z całą ekipą twórców zaangażowanych w projekt, wierzymy, że "Karton" może się bardzo ładnie wpisać w komiksowy krajobraz Polski. Są ciekawe widoki na rozwój naszego kartonowego dziecka, więc warto wyglądać kolejnych numerów. Przy okazji chciałbym oddać głęboki pokłon w kierunku gigantycznej wręcz roboty, jaką odwala Asu przy ogarnianiu wszystkiego co z "Kartonem" się wiąże. Jeśli ja jestem redaktorem naczelnym magazynu, to Tomkowi należy się tytuł HiperMegaGiga Naczelnego.
Drugą bardzo ważną sprawą w 2009 roku było dla mnie dopinanie pewnego przedsięwzięcia albumowego. Mam nadzieję, że wkrótce całość stanie się ciałem i zamieszka na półkach komiksomaniaków i nie tylko. Nie chcę zdradzać o co dokładnie chodzi, żeby zwyczajowo nie zapeszać. Nie zdziwi pewnie nikogo, że scenariuszowo rzecz ma związek z pewnym młodym fanem "Zmierzchu".
Podobnie jak w latach poprzednich popełniłem kilka szorciaków, które opublikowano to tu, to tam. W "Ziniolu" ukazały się dwa epizodziki, w których cofam się do mojego dzieciństwa. Mam nadzieję, że ten autobiograficzny cykl uda mi się pchać dalej, przy pomocy mojego Szanownego przyjaciela, który oprawia moje wspomnienia w komiksowe ramy.
Cieszę się, że udaje nam się z Bartkiem Sztyborem tworzyć kolejne szalone przygody Kapitana Minety, bo praca nad tym komiksem to frajda w najczystszej postaci. W zeszłym roku ukazały się dwa odcinki z perypetiami sympatycznego królika. Jeden na łamach "Kolektywu", drugi w magazynie-matce Minety, czyli "Hardkorporacji". Jestem również zadowolony z jednoplanszówki, którą wysłaliśmy ze Sztyborem na zeszłoroczny konkurs emefkowy. Mam nadzieję, że w przyszłości zrobimy jeszcze jakieś rzeczy z wykorzystaniem zabawy komiksową formą.
Rok 2009 to także znakomite imprezy w doborowym towarzystwie na konwentach mniejszych i większych. Z ogromnym sentymentem wspominam imprezki w Gdański i w Radomiu. Kameralność, znakomita organizacja, a przede wszystkim rodzinna atmosfera to atuty tych właśnie komiksowych spotkań. Co nie znaczy, że w Łodzi czy w Warszawie bawiłem się źle. WSK i MFK również dały radę.
Przyszły rok jawi mi się w tym momencie jako ogromny znak zapytania. Podobno w moim życiu ma się zmienić absolutnie wszystko. Mam jednak ogromną nadzieję, że odnajdę w tej nowej rzeczywistości czas i miejsce dla mojej pasji. Bo bez komiksików byłoby mi chyba trochę smutno.
Osiągnięcia: Poznałem wiele poczciwych, związanych z komiksem osób, z którymi kontakt mam do dziś, czasem wspólnie tworzymy historie. Największą dla mnie sprawą w minionym roku był chyba wywiad dla Motywu Drogi, ponieważ okazało się, że ktoś uważa moje tworzenie za wartościowe i nawet chce o tym ze mną porozmawiać na szerszym forum. Było mi bardzo miło, kiedy Konrad do mnie napisał i wydaje mi się, że ten wywiad zmobilizował mnie do dalszej pracy. Za nie lada osiągnięcie uważam wyzbycie się utopijnych wizji komiksowego środowiska, które roztaczałem sam przed sobą przez te lata. Zawsze chwaliłem się znajomym, jak super jest być komiksiarzem na konwencie, na konwentowym afterparty, między konwentami... A tu proszę, komiksiarz też człowiek i dureń. Oczywiście ciągle przeważa we mnie pozytywne nastawienie. To chyba też osiągnięcie, co?
Porażki: Komiksowych raczej nie mam, może nie licząc odłożenia produkcji kilku komiksów na czas bliżej nieokreślony. Z niekomiksowych porażek na pewno mogę wymienić zwichnięcie kolana, które wykluczyło mnie praktycznie z całego sezonu Niezobowiązującej Koszykówki Wakacyjnych Desperatów (NKWD), którego rozgrywanie co roku jest dla mnie wcale dużą przyjemnością.
Porównanie z poprzednimi latami: W tym roku pojawiłem się w większej ilości zinów, wspomniano o mnie parę razy w internecie. Miałem bardzo udane wakacje, bo nie musiałem siedzieć nad "Ser-cem", jak w roku 2008. Co do "Ser-ca", to ponoć ma być robiony dodruk...
Plany: Mam wyznaczone trzy cele na ten rok, gdy uda mi się któryś zrealizować, napiszę o tym na blogu. W ogóle bardzo lubię blogować, więc planuję kontynuować prowadzenie swojej strony. W tym roku będą trzy lata. Jeden z celów na pewno nie jest dla nikogo większą zagadką – chciałbym wydać album z Sheerem, prace trwają.
Cieszę się, że udaje nam się z Bartkiem Sztyborem tworzyć kolejne szalone przygody Kapitana Minety, bo praca nad tym komiksem to frajda w najczystszej postaci. W zeszłym roku ukazały się dwa odcinki z perypetiami sympatycznego królika. Jeden na łamach "Kolektywu", drugi w magazynie-matce Minety, czyli "Hardkorporacji". Jestem również zadowolony z jednoplanszówki, którą wysłaliśmy ze Sztyborem na zeszłoroczny konkurs emefkowy. Mam nadzieję, że w przyszłości zrobimy jeszcze jakieś rzeczy z wykorzystaniem zabawy komiksową formą.
Rok 2009 to także znakomite imprezy w doborowym towarzystwie na konwentach mniejszych i większych. Z ogromnym sentymentem wspominam imprezki w Gdański i w Radomiu. Kameralność, znakomita organizacja, a przede wszystkim rodzinna atmosfera to atuty tych właśnie komiksowych spotkań. Co nie znaczy, że w Łodzi czy w Warszawie bawiłem się źle. WSK i MFK również dały radę.
Przyszły rok jawi mi się w tym momencie jako ogromny znak zapytania. Podobno w moim życiu ma się zmienić absolutnie wszystko. Mam jednak ogromną nadzieję, że odnajdę w tej nowej rzeczywistości czas i miejsce dla mojej pasji. Bo bez komiksików byłoby mi chyba trochę smutno.
Osiągnięcia: Poznałem wiele poczciwych, związanych z komiksem osób, z którymi kontakt mam do dziś, czasem wspólnie tworzymy historie. Największą dla mnie sprawą w minionym roku był chyba wywiad dla Motywu Drogi, ponieważ okazało się, że ktoś uważa moje tworzenie za wartościowe i nawet chce o tym ze mną porozmawiać na szerszym forum. Było mi bardzo miło, kiedy Konrad do mnie napisał i wydaje mi się, że ten wywiad zmobilizował mnie do dalszej pracy. Za nie lada osiągnięcie uważam wyzbycie się utopijnych wizji komiksowego środowiska, które roztaczałem sam przed sobą przez te lata. Zawsze chwaliłem się znajomym, jak super jest być komiksiarzem na konwencie, na konwentowym afterparty, między konwentami... A tu proszę, komiksiarz też człowiek i dureń. Oczywiście ciągle przeważa we mnie pozytywne nastawienie. To chyba też osiągnięcie, co?
Porażki: Komiksowych raczej nie mam, może nie licząc odłożenia produkcji kilku komiksów na czas bliżej nieokreślony. Z niekomiksowych porażek na pewno mogę wymienić zwichnięcie kolana, które wykluczyło mnie praktycznie z całego sezonu Niezobowiązującej Koszykówki Wakacyjnych Desperatów (NKWD), którego rozgrywanie co roku jest dla mnie wcale dużą przyjemnością.
Porównanie z poprzednimi latami: W tym roku pojawiłem się w większej ilości zinów, wspomniano o mnie parę razy w internecie. Miałem bardzo udane wakacje, bo nie musiałem siedzieć nad "Ser-cem", jak w roku 2008. Co do "Ser-ca", to ponoć ma być robiony dodruk...
Plany: Mam wyznaczone trzy cele na ten rok, gdy uda mi się któryś zrealizować, napiszę o tym na blogu. W ogóle bardzo lubię blogować, więc planuję kontynuować prowadzenie swojej strony. W tym roku będą trzy lata. Jeden z celów na pewno nie jest dla nikogo większą zagadką – chciałbym wydać album z Sheerem, prace trwają.
3 komentarze:
najciekawsze to co najbardziej subiektywne i niepowtarzalne w ocenach, no i osobiste wstawki.
Pragnę zaznaczyć, że jestem wielką fanką podsumowań na Kolorowych, tym bardziej, że się w nich znalazłam jako trofeum Daniela.
Bardzo dziękuje za uznanie, Olgo. Ślę uściski :)
Prześlij komentarz