Mój mały przegląd TM-Semica dobiega końca. Była już kwintesencja amerykańskiego komiksu, czyli zeszyty. Był również odpowiednik najczęściej sprowadzanych dzisiaj oryginałów (trejdów) pod postacią kwartalnika Mega Marvel. Dzisiaj natomiast czas na małe "przekłamanie" z mojej strony, ponieważ na końcu mojej "podróży sentymentalnej" nie opiszę najlepszego komiksu, lecz nazwijmy to wydarzenie wydawnicze, które trochę (?) na wyrost porównam do ekskluzywnych wydań w stylu Absolute Edition i innego rodzaju "haceków". O jakim komiksie mowa? A o Wydaniu Specjalnym, które w 1993 roku było dla mnie z wielu powodów szokującą nowością, czyli "Batman/Judge Dredd: Sąd nad Gotham".
Nie da się ukryć, że są Wydania Specjalne, które pod względem "komiksowym" zapadły mi głębiej w pamięć, i wymieniłbym tu "Lobo: Ostatni Czarnian" i "Lobo powraca". Jednak to właśnie "Sąd nad Gotham" był dla mnie prawdziwą rewolucją, ukazującą zupełnie nowe oblicze komiksu.
Zacznijmy od rzeczy już wspomnianej - choć najbardziej banalnej - czyli jakości wydania. W 93 roku ten komiks to był "absolute" na miarę odradzającej się Polski. Tekturowa, lakierowana okładka, a w środku gruby, kredowy papier z naprawdę porządnym drukiem, który nie rozmazał się przez siedemnaście lat. Dodajmy do tego cenę, która w stosunku do jakości była śmiesznie niska (29.900 zł podczas gdy zwyczajny zeszyt TM-Semica kosztował wtedy 19.900 zł). Wszystko razem wzięte dawało wtedy wzorcowy przykład jak powinien - pod względem edytorskim - wyglądać komiks. Marcin Rustecki ustawił tym komiksem poprzeczkę tak wysoko, że samemu już nigdy jej nie przeskoczył.
Podobny problem z wywindowanym poziomem miał scenariusz Alana Granta i Johna Wagnera. Ich wcześniejsze prace dawały nadzieję, że historia "Sądu nad Gotham" będzie naprawdę ciekawą lekturą, jednak zamiast porywającej opowieści dostaliśmy przeciętną fabułę. Na szczęście jest w tym wszystkim jedno "ale". Ponieważ choć opowieść spotkania Batmana z Judge Dreddem nie jest zbyt interesująca, to na pewno jej tło jest ciekawe i momentami zaskakujące. Gotham i Mega-City I, choć oddalone w czasie i przestrzeni, są w tym komiksie bardzo podobne do siebie, a to znaczy, że wszystkie kadry przepełnione są mrocznym, czasem wręcz perwersyjnym, a do tego technologicznym klimatem. To ten rodzaj świata, o którym z przyjemnością się czyta, ale nie chciałoby się w nim żyć. Cała fabuła jest podporządkowana tej atmosferze, dlatego czasem może dziwić, a nawet zaskakiwać, rozwój wydarzeń. Lecz nawet jeśli fabuła momentami jest - prosto rzecz ujmując - głupkowata, to nie można Grantowi i Wagnerowi odmówić konsekwencji w jej kreowaniu, co na pewno łagodzi jej odbiór i uświadamia, że należy ten komiks czytać z przymrużeniem oka. Dodajmy do tego naprawdę udany zestaw postaci tak ze strony uniwersum Batmana, jak i Judge Dredda, a przy odrobinie dobrej woli wciągniemy się, jeśli nie w fabułę, to na pewno w wykreowany świat.
Nie sposób jednak pisać o świecie "Sądu nad Gotham", nie zachwycając się jego wizualną stroną, którą zawdzięczamy Simonowi Bisleyowi. Jego kreska była dla mnie zupełną nowością siedemnaście lat temu. Kadry tego komiksu są doskonałym połączeniem dynamizmu i przerysowania z odrobiną hiperszczegółowości. Dość powiedzieć, że momentami ciężko nazwać te grafiki rysunkami, gdyż na usta pcha się słowo "obrazy". Lecz pisząc o Bisleyu w tym komiksie, trzeba wrócić do punktu wyjścia zachwytów nad "Sądem nad Gotham", czyli jakości wydania. Choć Bisleya uważam do dnia dzisiejszego za komiksowego geniusza, to muszę być szczery, że na wrażenie, jakie wywarł na mnie za tym "pierwszym razem", znaczący wpływ miały żywe kolory i świetny papier tego Wydania Specjalnego, które dodały niesamowitej głębi jego pracom. Ciekaw jestem jaka byłaby moja pierwsza reakcja na jego prace, gdyby zadebiutował albumem "Lobo: Ostatni Czarnian", lub innym komiksem wydanym już w "smutnym" standardzie TM-Semica?
"Batman/Judge Dredd: Sąd nad Gotham" nie jest wybitnym komiksem. Nieprzeciętne rysunki i przeciętny scenariusz tworzą raczej czytelniczą ciekawostkę, aniżeli komiksowego klasyka. Warto jednak pamiętać o tym Wydaniu Specjalnym, by czasem podumać czy gdyby ten komiks odniósł komercyjny sukces, to mielibyśmy szanse na więcej takich edytorskich perełek od Tm-Semic....
Nie da się ukryć, że są Wydania Specjalne, które pod względem "komiksowym" zapadły mi głębiej w pamięć, i wymieniłbym tu "Lobo: Ostatni Czarnian" i "Lobo powraca". Jednak to właśnie "Sąd nad Gotham" był dla mnie prawdziwą rewolucją, ukazującą zupełnie nowe oblicze komiksu.
Zacznijmy od rzeczy już wspomnianej - choć najbardziej banalnej - czyli jakości wydania. W 93 roku ten komiks to był "absolute" na miarę odradzającej się Polski. Tekturowa, lakierowana okładka, a w środku gruby, kredowy papier z naprawdę porządnym drukiem, który nie rozmazał się przez siedemnaście lat. Dodajmy do tego cenę, która w stosunku do jakości była śmiesznie niska (29.900 zł podczas gdy zwyczajny zeszyt TM-Semica kosztował wtedy 19.900 zł). Wszystko razem wzięte dawało wtedy wzorcowy przykład jak powinien - pod względem edytorskim - wyglądać komiks. Marcin Rustecki ustawił tym komiksem poprzeczkę tak wysoko, że samemu już nigdy jej nie przeskoczył.
Podobny problem z wywindowanym poziomem miał scenariusz Alana Granta i Johna Wagnera. Ich wcześniejsze prace dawały nadzieję, że historia "Sądu nad Gotham" będzie naprawdę ciekawą lekturą, jednak zamiast porywającej opowieści dostaliśmy przeciętną fabułę. Na szczęście jest w tym wszystkim jedno "ale". Ponieważ choć opowieść spotkania Batmana z Judge Dreddem nie jest zbyt interesująca, to na pewno jej tło jest ciekawe i momentami zaskakujące. Gotham i Mega-City I, choć oddalone w czasie i przestrzeni, są w tym komiksie bardzo podobne do siebie, a to znaczy, że wszystkie kadry przepełnione są mrocznym, czasem wręcz perwersyjnym, a do tego technologicznym klimatem. To ten rodzaj świata, o którym z przyjemnością się czyta, ale nie chciałoby się w nim żyć. Cała fabuła jest podporządkowana tej atmosferze, dlatego czasem może dziwić, a nawet zaskakiwać, rozwój wydarzeń. Lecz nawet jeśli fabuła momentami jest - prosto rzecz ujmując - głupkowata, to nie można Grantowi i Wagnerowi odmówić konsekwencji w jej kreowaniu, co na pewno łagodzi jej odbiór i uświadamia, że należy ten komiks czytać z przymrużeniem oka. Dodajmy do tego naprawdę udany zestaw postaci tak ze strony uniwersum Batmana, jak i Judge Dredda, a przy odrobinie dobrej woli wciągniemy się, jeśli nie w fabułę, to na pewno w wykreowany świat.
Nie sposób jednak pisać o świecie "Sądu nad Gotham", nie zachwycając się jego wizualną stroną, którą zawdzięczamy Simonowi Bisleyowi. Jego kreska była dla mnie zupełną nowością siedemnaście lat temu. Kadry tego komiksu są doskonałym połączeniem dynamizmu i przerysowania z odrobiną hiperszczegółowości. Dość powiedzieć, że momentami ciężko nazwać te grafiki rysunkami, gdyż na usta pcha się słowo "obrazy". Lecz pisząc o Bisleyu w tym komiksie, trzeba wrócić do punktu wyjścia zachwytów nad "Sądem nad Gotham", czyli jakości wydania. Choć Bisleya uważam do dnia dzisiejszego za komiksowego geniusza, to muszę być szczery, że na wrażenie, jakie wywarł na mnie za tym "pierwszym razem", znaczący wpływ miały żywe kolory i świetny papier tego Wydania Specjalnego, które dodały niesamowitej głębi jego pracom. Ciekaw jestem jaka byłaby moja pierwsza reakcja na jego prace, gdyby zadebiutował albumem "Lobo: Ostatni Czarnian", lub innym komiksem wydanym już w "smutnym" standardzie TM-Semica?
"Batman/Judge Dredd: Sąd nad Gotham" nie jest wybitnym komiksem. Nieprzeciętne rysunki i przeciętny scenariusz tworzą raczej czytelniczą ciekawostkę, aniżeli komiksowego klasyka. Warto jednak pamiętać o tym Wydaniu Specjalnym, by czasem podumać czy gdyby ten komiks odniósł komercyjny sukces, to mielibyśmy szanse na więcej takich edytorskich perełek od Tm-Semic....
2 komentarze:
Dla mnie był to bardzo ważny komiks. Po pierwsze - Bisley, po drugie - Dredd (jestem fanem tej postaci), po trzecie - jakość wydania faktycznie robiła wrażenie (mój egz. nie rozkleił się przez tyle lat "użytkowania").
Wow! Jestem pod wrażeniem, że Twój egzemplarz się nie rozkleił - chcę go zobaczyć :) Klejenie to właściwie jedyna wada tego wydania....
Prześlij komentarz