Jeśli idzie o utwory autobiograficznie, to artyści komiksowi w tej materii mogą pochwalić się sporymi osiągnięciami. Tak się złożyło, że w gronie powieści graficznych, w których autorzy opowiadają o sobie i swoim życiu, trafiło się kilka wybitnych i przełomowych prac dla całego komiksowego medium. "Persepolis" Marjane Satrapi, "Blankets" Craiga Thomsona, "Fun Home" Alison Bechdel, żeby wymienić tylko kilka, które znane są także polskim czytelnikom. Niestety, osiągnięcia rodzimych twórców na tej niwie nie są tak spektakularne.
W Polsce prace tego typu można policzyć na palcach dosłownie jednej ręki. Prawdziwe pionierska praca "Życie codzienne w Polsce" Wilhelma Sasnala ginie w pomroce początku lat dziewięćdziesiątych, a za najbardziej udaną komiksową autobiografię uchodzi trylogia (jeszcze powstająca) "Na Szybko Spisane" Michała Śledzińskiego. Zresztą porównanie "Historii okupacyjnych" Zygmunta Similaka do komiksu Śledzia z pozoru wydaje się karkołomne, lecz po prawdzie jest bardzo trafne. Similak, podobnie jak Śledziu, przywołuje z pamięci nie tylko wspomnienia, które później zostaną zrekonstruowane na kadrach, ale również ówczesną, szeroko pojętą obyczajowość. W "NSS" jest to sentymentalny koloryt schyłku PRLu, z rozrzewnieniem wspominany przez dzisiejszych trzydziestolatków. W "Historiach okupacyjnych", jak sam tytuł wskazuje, czasy niemieckiej okupacji lat czterdziestych ubiegłego wieku. Porównując oba tytuły nie można zapominać, że Śledziu stworzył jeden z najwybitniejszych komiksów wolnej Polski, a pracę Similaka, przy odrobinie dobrych chęci, można uznać za utwór najwyżej przeciętny.
Także struktura obu komiksów wydaje się być podobna. Narracja została rozbita na mniejsze, powiązane ze sobą epizody, w których oglądamy wojnę oczami dziecka. Okupacyjna rzeczywistość splata się z podwórkowymi wybrykami i wyobrażeniami kilkulatka o wojnie, która trwa gdzieś w tle, na drugim planie. Mogę jedynie przypuszczać, opierając się na opracowaniach Adama Ruska, że "Historie okupacyjne" utrzymane są w tonie prasowych "filmów rysunkowych" w stylu "Wicka i Wacka" Wacława Drozdowskiego. Zresztą sam autor w wywiadzie dołączonym do albumu przyznaje się do fascynacji przygodami "dwóch honorowych cwaniaków z łódzkiego Widzewa".
Niestety, Similak ma problemy ze spójnością swojej historii, z łączeniem poszczególnych epizodów w całość, bardzo topornie idzie mu prowadzenie fabuły. Z całą pewnością autor jest świetnym karykaturzystą i satyrykiem, mającym w swoim dorobku setki, jeśli nie tysiące rysunkowych dowcipów, lecz narracja obrazkowa to inna para kaloszy, stawiająca twórcy nieco inne wymagania. Kompozycji brak przestrzeni, jego kadry "nie oddychają", są źle skompresowane, przez co komiks wizualnie staje się mniej czytelny. Niekiedy drugi plan jest dopracowany równie szczegółowo, jak pierwszy, przez co kadry stają się niewyraźne. Da się zauważyć tendencję do stosowania tylko jednego ujęcia perspektywicznego, charakterystycznego właśnie dla ilustracji satyrycznej, przez co niektóre sceny są potwornie sztucznie. Oprócz tego, gdy Similak próbuje zastosować inne ujęcia (jak na stronie osiemnastej), w pełni obnaża swoje braki w komiksowym elementarzu – anatomii, skrócie i perspektywie. Oddając jednak sprawiedliwość autorowi "Historii okupacyjnych", trzeba przyznać, że ma świetną rękę do cartoonowej stylistyki, utrzymanej w starym, dobrym stylu.
Gdyby w pierwszej części "Historii okupacyjnych" było coś, co mnie poruszyło, wzruszyło albo rozśmieszyło, przymknąłbym oko na warsztatowe niedoróbki Zygmunta Similaka. Ba, pewnie jeszcze doceniłbym stylizację na oldschoolową oprawę graficzną i dowcip. Ale niestety, podczas lektury komiksu przechodzi się niejako obok historii, dramatów i życia autora, który odważył się opowiadać o nie zawsze przyjemnych momentach ze swojego dzieciństwa.
W Polsce prace tego typu można policzyć na palcach dosłownie jednej ręki. Prawdziwe pionierska praca "Życie codzienne w Polsce" Wilhelma Sasnala ginie w pomroce początku lat dziewięćdziesiątych, a za najbardziej udaną komiksową autobiografię uchodzi trylogia (jeszcze powstająca) "Na Szybko Spisane" Michała Śledzińskiego. Zresztą porównanie "Historii okupacyjnych" Zygmunta Similaka do komiksu Śledzia z pozoru wydaje się karkołomne, lecz po prawdzie jest bardzo trafne. Similak, podobnie jak Śledziu, przywołuje z pamięci nie tylko wspomnienia, które później zostaną zrekonstruowane na kadrach, ale również ówczesną, szeroko pojętą obyczajowość. W "NSS" jest to sentymentalny koloryt schyłku PRLu, z rozrzewnieniem wspominany przez dzisiejszych trzydziestolatków. W "Historiach okupacyjnych", jak sam tytuł wskazuje, czasy niemieckiej okupacji lat czterdziestych ubiegłego wieku. Porównując oba tytuły nie można zapominać, że Śledziu stworzył jeden z najwybitniejszych komiksów wolnej Polski, a pracę Similaka, przy odrobinie dobrych chęci, można uznać za utwór najwyżej przeciętny.
Także struktura obu komiksów wydaje się być podobna. Narracja została rozbita na mniejsze, powiązane ze sobą epizody, w których oglądamy wojnę oczami dziecka. Okupacyjna rzeczywistość splata się z podwórkowymi wybrykami i wyobrażeniami kilkulatka o wojnie, która trwa gdzieś w tle, na drugim planie. Mogę jedynie przypuszczać, opierając się na opracowaniach Adama Ruska, że "Historie okupacyjne" utrzymane są w tonie prasowych "filmów rysunkowych" w stylu "Wicka i Wacka" Wacława Drozdowskiego. Zresztą sam autor w wywiadzie dołączonym do albumu przyznaje się do fascynacji przygodami "dwóch honorowych cwaniaków z łódzkiego Widzewa".
Niestety, Similak ma problemy ze spójnością swojej historii, z łączeniem poszczególnych epizodów w całość, bardzo topornie idzie mu prowadzenie fabuły. Z całą pewnością autor jest świetnym karykaturzystą i satyrykiem, mającym w swoim dorobku setki, jeśli nie tysiące rysunkowych dowcipów, lecz narracja obrazkowa to inna para kaloszy, stawiająca twórcy nieco inne wymagania. Kompozycji brak przestrzeni, jego kadry "nie oddychają", są źle skompresowane, przez co komiks wizualnie staje się mniej czytelny. Niekiedy drugi plan jest dopracowany równie szczegółowo, jak pierwszy, przez co kadry stają się niewyraźne. Da się zauważyć tendencję do stosowania tylko jednego ujęcia perspektywicznego, charakterystycznego właśnie dla ilustracji satyrycznej, przez co niektóre sceny są potwornie sztucznie. Oprócz tego, gdy Similak próbuje zastosować inne ujęcia (jak na stronie osiemnastej), w pełni obnaża swoje braki w komiksowym elementarzu – anatomii, skrócie i perspektywie. Oddając jednak sprawiedliwość autorowi "Historii okupacyjnych", trzeba przyznać, że ma świetną rękę do cartoonowej stylistyki, utrzymanej w starym, dobrym stylu.
Gdyby w pierwszej części "Historii okupacyjnych" było coś, co mnie poruszyło, wzruszyło albo rozśmieszyło, przymknąłbym oko na warsztatowe niedoróbki Zygmunta Similaka. Ba, pewnie jeszcze doceniłbym stylizację na oldschoolową oprawę graficzną i dowcip. Ale niestety, podczas lektury komiksu przechodzi się niejako obok historii, dramatów i życia autora, który odważył się opowiadać o nie zawsze przyjemnych momentach ze swojego dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz