sobota, 22 sierpnia 2009

#227 - Komix-Express 02

Dawno, dawno temu był sobie Król Midas, który zamieniał w złoto wszystko to czego tylko się dotknął - tak przynajmniej głoszą legendy i mity. I - o dziwo! - również nasz światek komiksowy doczekał się podobnej persony, jednak w nieco innej formie. Otóż nasz Midas - chociaż dla odróżnienia nazwijmy go na przykład Nidasem - więc otóż nasz Nidas, zgodnie z krążącymi na jego temat plotkami, legendami i anegdotami, czego by tylko nie dotknął to zamieniał to w.. no w każdym razie nie w złoto. Skakał on od wydawnictwa do wydawnictwa, zostawiając po sobie zwykle sporo problemów, co dla niektórych oznaczało smutną wizję zakończenia przygody z biznesem w postaci wydawania komiksów. Ostatnim przylądkiem na którym go widziano był polski oddział duńskiego wydawcy, który zapragnął przywrócić rodzimym czytelnikom wiarę i zapomnianą z TM-Semic'owych czasów miłość do superbohaterów. I jak głoszą najnowsze plotki - tyle go widzieli. Konkretniej to Nidasa i złoto, a raczej złote polskie. Czyn to haniebny i mam nadzieję, że sprawiedliwość dosięgnie "króla", ale co jak co, w pewnym sensie udowodnił on licznym niedowiarkom, że na komiksach da się u nas zarobić. (a.)

Wydawnictwo Ongrys, specjalizujące się w publikacji „komiksów z tamtych lat”, zaprezentowało tytuły, które wypuści na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu (i Gier) w tym roku. Tym razem będą to wznowienia prac Tadeusza Raczkiewicza, znanych ze „Świata Młodych”. W albumie „Dwa lata wakacji” (39 złotych, 112 stron), oprócz tytułowego komiksu, znajdzie się również „Piętnastoletni Kapitan” - obydwie historie oparte na prozie Juliusza Verne`a. Wydanie zostanie wzbogacone o galerię ilustracji, biografie Tadeusza Raczkiewicza oraz Verne'a, a także spisy komiksów oraz posłowie dra Krzysztofa Czubaszka, prezesa Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne'a. Dla miłośników Raczkiewicza Ongrys przygotował również wypasioną edycję kolekcjonerską. „Tajemnica Czerwonego Tepee” (99 złotych, 224 strony) będzie zawierała komiksy prezentowane w „ŚM” latach 1982-1991. W antologii, oprócz „Dwóch lat wakacji” i „Piętnastoletniego Kapitana”, znajdą się również „Zawisza Czarny”, „Tajemnica Czerwonego Tepee”, „Tajemnica Kamiennego Lasu” i „Inspektor Tom Monk”. Więcej szczegółów na stronie edytora. (j.)

Polscy fani, którzy chcieliby podczas zbliżającego się MFKiG zdobyć autograf Petera Milligana na jednym z jego dzieł, mogliby mieć nie lada problem. Jedynymi komiksami jego autorstwa, które ukazały się w naszym języku było kilka Semicowych "Batmanów" (których numery w komentarzach podaje Ystad ;), ale jak się okazało znalazł się wybawca-wydawca, dzięki któremu nie trzeba będzie biegać po antykwariatach i szukać tych zeszytów. Jest nim Timof, ale póki co, nie ujawniono jeszcze jaki to będzie komiks (obstawiam albo "The Extremist" albo "Skin"). Pojawiło się również kilka informacji odnośnie timofowego imprintu Mroja Press - zgodnie z tym co przekazał na forum gildii Paweł Sawicki, "RG" zostanie wydane w okolicach połowy września, a "Lapinot et les carottes de Patagonie" Trondheima pod koniec listopada. Oprócz tego w okolicach łódzkiej imprezy szykuje się publikacja wcześniej nie zapowiadanego komiks. Dwie niespodzianki w tak krótkim czasie? Widać październik to taka komiksiarska Gwiazdka. (a.)

Motyw Drogi na tropie kolejnej, po rzekomym kontrataku powrotu Kapitana (czy też komisarza) Żbika, tajemniczej sprawy komiksowego półświatka. Aleja Komiksu zamieściła okładkę zbliżającego się, jedenastego tomu „Jeża Jerzego” („Jeż Jerzy: Must Die”?) Rafała Skarżyckiego i Tomasza Leśniaka, która bardzo szybko została zdjęta. Równie szybko zniknęła z deviantowego profilu Leśniaka, a autorzy komiksu nabrali wody w usta odnośnie albumu, który jest ponoć gotowy. Za wąskie gardło robi w tym przypadku Egmont, który swój plan wydawniczy ma rozpisany do września, a nowy Jurek ma ukazać się w październiku. Oficjalne info pojawi się zatem wtedy, kiedy Egmont ogłosi zapowiedzi. Wiadomo, że ukaże się od razu w dwóch wersjach – „zwykłej” i kolekcjonerskiej, w twardej oprawie i z licznymi dodatkami. (j.)

W ostatnich dniach dosyć sporo zmieniło się w Multiversum - obecnie jedynym prężnie działającym sklepie z komiksami zza wielkiej wody. Tym co zapewne wielu najbardziej zainteresuje będzie nowy cennik, znacznie sympatyczniejszy niż jego ostatnia wersja. Poszerzyła się również oferta sklepu - do zeszytów i wydań zbiorczych dołączyły figurki i statuetki (ze "Strażników" też!), jak również materiały dla rysowników - m.in. magiczne arkusze z niebieskimi liniami, które często widzi się przy prezentowanych przez artystów postępach nad daną planszą. Jest w czym wybierać, chociaż mi do zupełnego szczęścia brakuje szerszej oferty z wydawnictw takich jak Fantagraphics czy Drawn and Quarterly. A i jeszcze jedno - 20 sierpnia, trzymający ten interes w garści Rafał obchodził kolejne urodziny - tak więc od nas życzenia STU LAT pracy przy komiksach! (a.)

Zanim jeszcze „cioty komiksu” zjadą się na swój doroczny festiwal, w Łodzi odbędzie się tam zlot miłośników wszelkiej fantastyki POLCON 2009 i będzie trwał od 27 do 30 sierpnia. Niestety, oprócz wizyty Mike`a Carey`a (szczegóły choćby tutaj, na Polterze), promującego najnowszą książkę z Felixem Castorem oraz nowego komiksu od Egmontu, jak głosi notka prasowa, niewiele zaplanowano atrakcji dla komiksiarzy. W czwartek odbędzie się konkurs Hobbesowo-Zuziowy (albo na odwrót). W piątek Maciej Parowski będzie opowiadał o swoim niezrealizowanym scenariuszu do „Burzy”, komiksu o alternatywnych losach Polski po II Wojnie Światowej, odbędzie się również konkurs na superbohatera oraz mangowa prezentacja „Ken Akamatsu, czyli trzy oblicza haremówek”. W sobotę Kamil Śmiałkowski będzie opowiadał o komiksach na podstawie filmów i filmach na motywach komiksowych, odbędzie się prelekcja o śmierci superbohatera, panel dyskusyjny z udziałem Mike`a Carey`a, Tomasza Kołodziejczaka, Łukasza Orbitowskiego i Kamila Śmiałkowskiego o przenikaniu się fantastycznych światów w literaturze, komiksie i filmie, spotkanie z tłumaczem Jackiem Drewnowskim oraz prezentacja Piotra W. Cholewy „Stripy – praźródło komiksu”. Pełen program i inne szczegóły imprezy na stronie organizatora. (j.)

Ostatni tom przygód WilQ'a ukazał się pod koniec ubiegłego roku i dosyć szybko podbił sieć swoimi "Słonecznikami Van Gogha". Na kolejną część perypetii bucowatego herosa przyjdzie nam czekać do najbliższego grudnia, ale jak już piętnasta odsłona serii znajdzie się w złaknionych absurdu i chamstwa łapskach czytelników, wielu będzie przecierać oczy ze zdziwienia - WilQ po raz pierwszy w historii pojawi się w KOLORZE! Jakiś czas temu zapisani do newslettera mieli okazję zobaczyć na swoich skrzynkach pocztowych zajawkę nadchodzących zmian, a kilka dni temu Marcin Mastykarz - manago braci Minkiewiczów - umieścił na swoim facebook'owym profilu poniższą grafikę. Nie wiem czy to ostateczna i oficjalna wersja kolorystyki, ale WilQ o karnacji przewodniczącego Leppera wygląda dosyć zabawnie. (a.)

piątek, 21 sierpnia 2009

#226 - The Batmans II: Track 02 - Piotr Nowacki

Za drugi song w naszym cyklu odpowiada znany STRIPteaser Piotrek Nowacki. Popularny Jaszczu, będący jednym z członków ekipy zbliżającego się "Kartonu", swojego Batmansa narysował już w ramach poprzedniej edycji, ale po krótkich namowach zgodził się przygotować kolejnego. A raczej kolejnych, bo tym razem zdecydował się na cały tercet muzykujących Nietoperzy. Jednak temat potraktował nie dosłownie i z humorem, więć jeśli ktoś będzie miał problem z odgadnięciem na jakim "instrumencie gra" Nietoperzasty, niech spojrzy na nazwę obrazka! Jaszczu - dzięki!A jakby tego jeszcze było mało, w ramach bonusu (bądź też nadrabiania zaległości) Batman, którego Piotrek popełnił przy okazji premiery ósmego numeru "Jeju"!

czwartek, 20 sierpnia 2009

#225 - Kick-Ass czyli powtórka z rozrywki

Najpierw byli SUPER-ludzie i byli dobrzy. Fascynacja nimi trwała lata, lecz w końcu przestali intrygować a zaczęli śmieszyć. I wtedy "The Man of Steel" i "The Amazing Spider-Man" zostali zastąpieni przez "Watchmen" i "The Dark Knight Returns". Nastała era super-LUDZI i nie byli oni już tacy jednolici....

Na okład
ce pierwszego zeszytu "Kick-Ass" widnieje uderzająca pięść. I takie jest właśnie pierwsze wrażenie po lekturze - uderza nas świadomość, że "to już było". Millar co prawda na każdym kroku zapewnia, że jest to historia o nastolatku noszącym kostium pływacki, jednak chyba mało kogo nabierze tym "marketingiem". Komiks ten w rzeczywistości jest kolejną próbą dekonstrukcji superbohatera.

Pretekstem do całej historii jest Dav
e Lizewski - kwintesencja zwyczajności w okresie dojrzewania. Millar jego ustami zadaje pytania "jacy ludzie zakładają maski?" i "dlaczego to robią?". Reszta komiksu to niezbyt oryginalne odpowiedzi na te pytania. W tym miejscu należy przyznać, że sam Kick-Ass jest jeszcze interesującą postacią. Miłośnika trykociarskich opowieści może zwyczajnie bawić oglądanie jak "swój" krok po kroku dojrzewa do założenia kostiumu. W tych kadrach - bądźmy szczerzy - nie jeden z nas zobaczy swoje odbicie. Lecz tu niestety kończy się "dobre" a zaczyna banalny standard. Nie tylko poznajemy postaci (Big Daddy i Hit Girl), które są właściwie wariacją na temat Punishera, lecz co gorsza ich dwuznaczność moralna została przedstawiona w najbardziej oklepany sposób - Millar zrobił z nich bezlitosnych morderców. Na domiar złego sama historia, która toczy się wokół tego duetu jest sztampowa i jakby "spisana na kolanie".

Choć sam koncept "Kick-Ass'a" jest odtwórczy, nie oznacza to, że komiks jest słabą lekturą. Wych
owałem się na TM-Semicu i sporo frajdy sprawiają mi pojawiające się co chwilę odniesienia do superbohaterów. Bawią też prywatne perypetie Dave'a. Udawanie geja by zbliżyć się do Katie - koleżanki z klasy - i uważanie, że będzie to świetna historia do opowiadania wnukom "jak dziadkowie się poznali" wywołało szczery uśmiech na mojej twarzy. Z przyjemnością również zauważyłem, że Millar odrzucił stereotyp grup w amerykańskiej szkole. Motyw ten, tak powtarzany w popkulturze, bardzo mnie irytuje. W "Kick-Ass'ie" dla przeciwwagi Dave nie należący do żadnej "paczki" - jest tolerowaną, a momentami nawet lubianą osobą. Podobnie jak jego koledzy - komiksowe geeki. Wyliczając zalety komiksu nie można nie wspomnieć o rysunkach Johna Romity. Każdy miłośnik jego twórczości nie będzie zawiedziony, choć momentami chciałoby się zobaczyć ciekawsze kadrowanie.

"Kick-Ass" nie jest - choć tak się tytułuje - najlepszym superbohaterskim komiksem wszechczasów. Nie wnosi też nic nowego do tematu dekonstrukcji superbohaterów. Jednak jest fajnym czytadłem, do którego z przyjemnością usiadłem nie tylko za pierwszym razem. Do zakończenia pierwszej historii zostały jeszcze dwa numery. Szanse na uratowanie koncepcji komiksu są bardzo małe - wątpię by Millar zaskoczył nas jakąś ciekawą puentą. Pozostaje jednak nadzieja na ocalenie samej historii....

środa, 19 sierpnia 2009

#224 - Henri Désiré Landru

Czarno-białe tytuły wydawane pod szyldem egmontowskiej serii „Zebra” miały pokazać nieco bardziej awangardowe oblicze sztuki obrazkowej, niż w przypadku kolekcji „Mistrzowie komiksu”, z założenia prezentującej dorobek komiksowych klasyków. „Wyspa Bourbonów” Appolla i Trondheima, recenzowana przeze mnie jakiś czas temu, była kawałkiem naprawdę dobrego, godnego uwagi komiksu. Czy i tak będzie w przypadku „Henri Désiré Landru”?

(Uwaga dla tych, którzy nie chcą sobie w najmniejszy sposób popsuć lektury - przykładowe plansze zaprezentowane przez Egmont i skopiowane tutaj zawierają pewne wskazówki odnośnie rozwoju fabuły komiksu. Dla swojego bezpieczeństwa oglądajcie je z zamkniętymi oczami)

Christophe Chaboute w swojej pracy bierze na warsztat jeden z mitów francuskiej kultury masowej, mianowicie postać seryjnego mordercy zwanego „Sinobrodym z Gambais”. Tytułowy Henri Désiré Landru, jeśli wierzyć posłowiu Artura Szrejtera, dla „żabojadów” jest mniej więcej tym, czym Kuba Rozpruwacz dla Anglików. Pełne niejasności losy domniemanego uwodziciela (w zupełnie nie francuskim stylu) i wielokrotnego zabójcy są punktem wyjścia dla znakomicie utkanej z fikcji i faktów komiksowej fabuły. Trzymając się historycznych ustaleń, Chaboute opowiada swoją wersję tych makabrycznych wydarzeń z naznaczonych Wielką Wojną początków poprzedniego stulecia, udanie wplatając ją w ówczesne tło obyczajowe i historię. Jeśli po przeczytaniu tego krótkiego wstępu wiecie, czego mniej więcej można się spodziewać, to uważajcie, bo możecie poczuć się zaskoczeni. To coś więcej niż tylko zwykły thriller „z epoki”. Więcej – jeśli po przeczytaniu pierwszych 20 stron domyślacie się, jak cała rzecz się potoczy, to uważajcie raz jeszcze, bo na swoich przewidywaniach możecie się mocno przejechać.

Po lekturze „Henri Désiré Landru” nie dziwą nagrody, którymi jego twórca jest obsypywany. Chaboute ma znakomicie opanowane wszystkie aspekty komiksowego rzemiosła. Dysponując bardzo szlachetną, nieco ascetyczną kreską, umiejętnie gra czernią i bielą w historii o wielu odcieniach szarości. Sprawnie dozuje napięcie i kunsztownie zazębia wątki. Fabuła jest znakomicie skomponowana – komiks otwiera scena rozprawy sądowej, w której sformułowana jest finałowa mowa oskarżycielska, a zamyka ogłoszenie wyroku. Te dwie sceny zostają rozdzielone opowieścią o losach Landru na przestrzeni dobrych kilku lat. I uwierzcie mi – mimo że bohater jest dokładnie tą samą osobą na pierwszych, co na ostatnich stronach, czytelnik nie jest w stanie patrzeć i oceniać go jednakowo.

Bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierza polityka wydawnicza Tomasza Kołodziejczyka– w kolekcjach „Zebra” czy „Science-Fiction” prezentuje tytuły mieszczące się pomiędzy artystowskimi i „ambitnymi” pozycjami z repertuaru Kultury Gniewu, a komiksową pulpą w stylu „Lanfeusta” albo „Lucyfera”, serwowaną przez Egmont. „Henri Désiré Landru” ucieka od fabularnego banału i komiksowej miałkości tak daleko, jak się tylko da, a Chaboute radzi sobie z wyświechtanymi wzorami kryminalnych opowieści o seryjnych mordercach z iście francuską gracją.

wtorek, 18 sierpnia 2009

#223 - Krótki rejestr zbrodni zabójcy Batmana

Grant Morrison należał do desantu brytyjskich scenarzystów (w mniejszym stopniu również rysowników), którzy tchnęli nieco życia w skostniałe, amerykańskie opowieści o superbohaterach i nie tylko. Szkocki pisarz wraz z cieszącymi się największym uznaniem twórcami, takimi jak Alan Moore czy Neil Gaiman, a także Warrenem Ellisem, Peterem Milliganem, Dave`m McKeanem, Garthem Ennisem, Markiem Millarem, Paulem Jenkinsem i Jamie`m Delano po pojawieniu się na rynku na przełomie późnych lat osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku do dziś należą do najjaśniej świecących gwiazd na komiksowym firmamencie.

Wydaje mi się, że niezwykle bogaty dorobek Morrisona, jak żaden inny wśród wymienionych przeze mnie powyżej twórców, nie budzi tak żywych reakcji i sprzecznych opinii wśród zwykłych odbiorców, jak i czytelników uchodzących, lub pragnących przynajmniej uchodzić, za „krytyków”. Tych w Polsce, jak i za Oceanem, tych lubiących trykociarską nawalankę lub nieco bardziej wysmakowane opowieści obrazkowe. Jego komiksy są przedmiotem gwałtownych sporów, a wartość jego prac, uchodzących właściwie już za klasyczne, jest najczęściej kwestionowana. W naszym kraju opublikowano sporo pozycji z niezwykle bogatej bibliografii scenarzysty urodzonego w Glasgow. Chyba wystarczająco dużo, aby pokusić się o jakieś miarodajne oceny jego twórczości.

Wciąż jednak nie poznaliśmy wielu tytułów, które stały się jednymi z fundamentów sukcesu imprintu Vertigo. Wśród nich w pierwszym rzędzie należy wymienić zapowiedziane przez Manzoku „The Invisibles”, serial wydawany w latach 1994-2000, zamknięty w sumie w siedmiu wydaniach zbiorczych. Opowieść o popapranej bandzie ludzi walczącej z międzywymiarowym spiskiem stanowi prawdziwą kwintesencję poetyki Morrisona, rozciągniętej między oryginalnymi pomysłami inspirowanymi prawdopodobnie nie do końca legalnymi środkami psychotropowymi a licznymi odniesieniami literackimi i kulturalnymi. Oczywiście, taki opis nie będzie pasował do wszystkich dzieł, jakie wyszły spod ręki Szkota, niemniej jest pewnym modelem, do którego wiele z nich się odnosi. Przed „Niewidzialnymi” Morrison zaliczył bardzo udany staż przy „Animal Manie” (od 1989 do 1990), swoją pozycję umocnił dzięki „Doom Patrol” (1989-1993 wraz ze spin-offem „Flex Mentallo”) i sprawnie odnowił, kolejnego po Buddy`m Bakerze herosa, „Kid Eternity” (1991). Pojawił się również epizodycznie na liście płac „Swamp Thinga” i „Hellblazera”.

Z reguły ten okres twórczości Morriego oceniany jest wysoko lub bardzo wysoko („The Invisibles” właśnie). Z rzeczy spod znaku Vertigo polskiemu czytelnikowi udało się zapoznać z „WE3” i „Misterium”. O tym pierwszym tytule pisano mało, a szkoda, bo był bardzo udany, chociaż utrzymany w konwencji, która nie należy do moich ulubionych (ambitne science-fiction) i odwołujący się do literackiej tradycji, której zwyczajnie nie znam (Philip K. Dick). Temu drugiemu komiksowi poświęcono nieco więcej uwagi, lecz zasłużył sobie na bardzo sprzeczne opinie. Albo był mieszany z błotem, albo mocno chwalony. Moim zdaniem „Mystery Play” jest jednym z najlepszych dzieł Morrisona, gdzie wykazał się literackim kunsztem opowiadając bardzo subtelną i bogatą w znaczenia opowieść, nie siląc się na pretensjonalność i kwaśnie pomysły, które są niejako jego wizytówką. Na przeciwległym biegunie znajduje się natomiast tytuł mocno przeceniany przez rodzimego odbiorcę, czyli „Azyl Arkham”. Komiks bardzo dobry, niezwykle interesujący, utrzymany w ekspresjonistycznej estetyce i naładowany erudycją, w którym wielkie pole do popisu od scenarzysty dostał Dave McKean. Komiks wydany w pierwszej serii ekskluzywnej kolekcji „Mistrzów Komiksu” swego czasu był obiektem bardzo ożywionej forumowej dyskusji i wciąż osiągający wysokie ceny na rynku wtórnym nie jest jednak żadnym arcydziełem. W moim mniemaniu nie zasługuje nawet na miano najlepszego komiksu z Mrocznym Rycerzem.

A jeśli już jesteśmy przy mejnstrimowym wcieleniu DC, to nie sposób wspomnieć o jego pracy tytułach z Batmanem właśnie w roli głównej. Przez fanów równane z ziemią, niekiedy słusznie (jak w przypadku „Batmana i Syna”), lecz momentami niesłusznie (jak w przypadku bardzo udanie debiutującej serii „Batman & Robin”). Scenarzysta ma już zapewnione miejsce w komiksowej historii, jako ten, który zabił Bruce`a Wayne`a, po licznych eksperymentach fabularnych z jego udziałem. Wielu zwyczajnie nie podoba się, że Morrison w swoim psychodelicznym runie nawiązuje do Srebrnej i Złotej Ery komiksów o Batmanie, kiedy wśród fanów o wiele wyżej stoją akcję Nietoperza w jego mrocznym, kryminalnym wydaniu. Choć trzeba przyznać, że podobna operacja o wiele lepiej wyszła mu w przypadku Człowieka ze Stali, w ramach serii „All Star Superman”, najciekawszym dokonaniu Szkota ostatnimi laty, słusznie obsypywanym Eisnerami i innymi nagrodami.

Równie przesadzone są reakcje fanów i czytelników na „Final Crisis”, które nie jest ani tak złe, jak by chcieli, ani tak niezrozumiałe, jak mu zarzucają, ani tak dobre, jak chciałby Dan DiDio i sam autor. Ot, całkiem niezła super-bohaterska sieka na poziomie, przepuszczona przez wyobraźnię Morrisona, w której kilku rzeczy nie dopilnowali redaktorzy. Z drugiej strony uchodzący wręcz za kultowy run w „JLA” niezbyt dobrze wytrzymał próbę czasu (szczególnie pod względem oprawy wizualnej, więc tu wina scenarzysty jest najmniejsza). Nieco lepiej czas obszedł się z uwielbianym przez fanów mutantów i uchodzącym już teraz za serię klasyczną „New X-Men”. Morrison stosuje te samo chwyty, co w przypadku „Final Crisis” – maksymalizacji efektów, hiperbolizacji pomysłów, czerpania ze sprawdzonych przez innych rozwiązań fabularnych i uzyskania jak najwyższego stopnia komiksowej epickości. Wynik jest całkiem niezły, choć momentami „NXM” są niespójni, niedopracowani i po prostu przegięci.

Kończąc powoli przegląd ważniejszych prac Morrisona warto jeszcze wspomnieć o sympatycznym specjalu wydanym jeszcze przez Semika, czyli „JLA: Ziemia 2” oraz egmontowskiej „Fantastycznej Czwórce: 1234”, z której intrygi niewiele rozumiem do dziś, ale nastrojem urzeka nie słabiej niż „Azyl…”. Trzeba przyznać, że Grant ma mnóstwo świeżych, oryginalnych i często kontrowersyjnych pomysłów. Na komiksach, nad którymi pracuje, zawsze stara się odcisnąć swoje własne piętno, co wbrew pozorom nie jest takie powszechne w Ameryce. Choć zdarza mu się, wcielając te pomysły w życie, wykazać się dużą nonszalancją i niedokładnością.

Ten krótki i niepełny katalog znanej i mniej znanej twórczości Granta Morrisona nie jest polemiką ze stanowiskami konkretnych osób. Raczej z komentarzami, które utkwiły w mojej pamięci i skleiły się w opinie przeciwstawne do moich. Nie chciałbym, aby ktokolwiek potraktował je personalnie. Prędzej, jako zachętę do ewentualnej dyskusji.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

#222 - Larsenowe Poniedziałki (2): w ostatnim roku..

Jednym z głównych problemów, które dotknęły "Savage Dragona" w ostatnich latach były długie przerwy pomiędzy kolejnymi numerami, spowodowane piastowaniem przez Erika Larsena stanowiska redaktora naczelnego Image Comics. W ciągu czterech lat pełnienia tej funkcji udało mu się opublikować mniej więcej 20 numerów przygód swojego bohatera, co jest oczywiście bardzo słabym wynikiem. Szczególnie jeśli dodać, że po przekazaniu stołka Ericowi Stepehnsonowi w czerwcu 2008 roku, do dnia dzisiejszego ukazało się kolejnych 15 zeszytów serii, którym to poświęcony będzie ten wpis. Głównym powodem takiej zmiany, była dla Larsena chęć rysowania i tworzenia nowych rzeczy, które były niemożliwe do zrobienia jeśli miało się na głowie całe wydawnictwo. A jak zaznacza sam zainteresowany: "Fani chcieli więcej Savage Dragona i ja też chciałem robić więcej jego przygód." - wybór był więc prosty. Na samym początku istnienia tego bloga pisałem o #135 numerze serii, więc żeby nic nie pominąć zajmę się tym co miało miejsce w zeszytach kolejnych, aż do jubileuszowej 150ej odsłony przygód zielonego herosa.

A działo się wiele. Najwyraźniej Erik postanowił zrobić to samo co w przypadku trzeciej serii przygód Novy (Marvel) jego autorstwa, w której ze wszystkich sił i przy pomocy wielu środków starał się zainteresować nowych czytelników swoją wersją historii tego herosa. Tak samo tutaj, po latach nieregularnych publikacji i dosyć słabych historii, chciał aby jego heros powrócił na szczyt w glorii i chwale. Pomóc mieli mu w tym liczni goście z całego uniwersum Image Comics, jak Jack Staff, Invincible, Spawn, Witchblade, Shadowhawk czy Adam Archer. W kilku numerach pojawiają się również herosi ze Złotej Ery, którzy są obecnie dobrem publicznym i każdy kto ma chęć, może tworzyć komiksy z ich przygodami ("Project Superpowers" Rossa i Kruegera dla Dynamite Entertainment). Jeden z nich - o skądinąd znanej ksywie Daredevil - zagościł w serii Larsena na dłużej i ma być kimś w rodzaju sidekicka z doskoku dla Dragona. Aby dodatkowo przyciągnąć nowych czytelników, Larsen postanowił dokonać czegoś w rodzaju relaunchu - zakończył definitywnie sprawy, które ciągnęły się od dłuższego czasu (kwestia zaginięcia Jennifer Dragon - żony głównego bohatera, pobyt syna Malcolma w Dimension-X) i wrócił do tego co zdaniem wielu fanów było najlepszym okresem dla całej serii - Dragona w szeregach policji. A skoro heros wrócił do munduru, to w numerze 150 pojawił się również jego największy przeciwnik z czasów pierwszego policjantowania - Overlord (tyle tylko, że nie wiadomo kto siedzi w jego zbroi). To co pozostaje niezmienne dla klimatu serii to nieustanne zmiany - w zasadzie pewnym można być tylko tego, że zielony olbrzym (jako główny bohater) prędzej czy później wyjdzie z tarapatów, które serwuje mu Erik. Jednak żadna inna postać (może z wyjątkiem Malcolma) nie może liczyć na podobne przywileje i każdy kolejny numer może dla niej oznaczać ogromne (zwykle negatywne) zmiany, czy też najzwyklejszą śmierć.

Powrót do regularnego wydawania przygód Savage Dragona, przyciągnął większą niż zazwyczaj uwagę serwisów komiksowych na których dosyć często można przeczytać wywiady z Larsenem, czy też teksty traktujące o bieżących wydarzeniach z życia jego superherosa. W przeciągu tych kilkunastu ostatnich numerów można wyróżnić trzy momenty o których było dosyć głośno czy to na Newsaramie czy na Comic Book Resources czy innych tego typu stronach. Pierwszym z nich była obecność na okładce numeru #137 ówczesnego kandydata na prezydenta Baracka Obamy, którego w wyborach oficjalnie poparł Dragon. Zresztą numer ten, który potrzebował trzech dodruków żeby zaspokoić chęci czytelników, można uznać za pierwszy sygnał zbliżającej się w komiksach obamomanii. Drugim takim mocno nagłośnionym momentem był wspomniany wyżej powrót Dragona do szeregów policji z Chicago oraz poprzedzający go numer 144 w którym każdy ze 121 kadrów ilustruje jeden dzień z życia bohatera (co, jak mówi Larsen, było potrzebne do nadgonienia straconego czasu związanego z opóźnieniami i tego, żeby seria wróciła do czasu rzeczywistego). Trzecim był natomiast jubileuszowy numer 150 i powrót dawno niewidzianego Overlorda, któremu poświęcono trzyodcinkową kampanię z wykorzystaniem promocyjnych grafik. Warto w tym miejscu jeszcze wspomnieć o numerze 148, który został udostępniony w ramach tegorocznej akcji Free Comic Book Day, gdzie główna historia została poprzedzona czterostronicowym streszczeniem losów Dragona - w sam raz dla nowych czytelników. Oprócz darmowej edycji dostępna była również wersja płatna, która zawierała stałą rubrykę z listami i inne bonusowe historie obecne niemal w każdym numerze serii i poszerzające wiedzę o uniwersum Dragona.

Jak widać w ciągu ostatniego roku Erik Larsen wykonał kawał roboty i nie wygląda na to, żeby obecnie chciał sobie dać nieco więcej odpoczynku. Najbliższe 12 miesięcy ma przynieść równo 12 numerów i plan jest taki, żeby każdy kolejny ukazywał się na półkach w pierwszą środę miesiąca. Co jest nie lada wyczynem, jeśli jest się odpowiedzialnym jednocześnie za scenariusz, szkice i inkowanie dwudziestukilku stron miesięcznie - z kolorowania i liternictwa Larsen zrezygnował już jakiś czas temu. Zresztą jeśli chodzi o kolory, to nie mają one sobie równych od czasu kiedy zajmuje się nimi grecki artysta Nikos Koutsis.

Twórca zielonego herosa zrobił chyba wszystko co było w jego mocy, żeby przywrócić wiarę w serię starym czytelnikom, jak i zaciekawić nią nowych. No, może jednak nie wszystko. Jedynym minusem, o którym trzeba wspomnieć, jest brak wydań zbiorczych ostatnich historii. Ostatni trejd ("Resurrection", vol.11) ukazał się w kwietniu 2007 roku i zawierał zeszyty od 53 do 58. Do nadrobienia jest więc około 85 numerów (#76-81 ukazały się w wydaniu zbiorczym z 2003 roku "This Savage World", vol.15), czyli znacznie więcej niż połowa przygód Dragona. Kilkanaście miesięcy temu Larsen tłumaczył na swoim forum, że jest to spowodowane tym, że wydania zbiorcze najzwyczajniej w świecie nie sprzedają się dobrze i nie widać, żeby było na nie jakieś wielkie zapotrzebowanie. Mimo to wydaje mi się, że warto by spróbować jeszcze raz - chociażby ze względu na znacznie większe zainteresowanie serią, niż to było w przypadku wypuszczonego ostatnio TP. Oprócz tego, dostępne są na rynku dwa opasłe czarno-białe "Savage Dragon: Archives", zbierające połowę pierwszej setki przygód Dragona. Od dawna zapowiadany jest również vol3 i 4 tych archiwów, ale póki co ich terminy pojawienia się na półkach sklepowych przekładane są w nieskończoność. Na początku Larsen tłumaczył to chęcią wydania najpierw kolorowych wersji tych historii w TP, ale obecnie wygląda na to, że szkoda mu na razie na to czasu. Inna sprawa, że pierwsze numery pojawiły się po raz kolejny w nieco innym wydaniu - po zeszytach, trejdach, HC'kach i archiwach przyszła pora na twardookładkowe "Ultimate Collection", którego kolejne tomy mają się ukazywać co pół roku. Póki co jedynym rozwiązaniem jest comiesięczne zaopatrywanie się w kolejne numery serii. Do czego zachęcam, bo oprócz regularnej historii zawierają one sporo dodatków - oprócz wspomnianych wyżej listów i historii pobocznych, można znaleźć pin-upy (zarówno profesjonalistów jak i zwykłych fanów), niewykorzystane okładki, reprinty starszych historii i tym podobne.

niedziela, 16 sierpnia 2009

#221 - Trans-Atlantyk 51

Jednym z tematów, które powracają ostatnio w każdym politycznym sezonie ogórkowym są najprzeróżniejsze pomysły dotyczące zakazu palenia papierosów. Po zakazach fajczenia w pubach, klubach i innych przybytkach, przyszła pora na samochody osobowe w których nie dość, że nie będzie mógł palić kierowca, to i również jego pasażerowie. O ile jestem w stanie zrozumieć zakaz w kierunku tego pierwszego (wypadki itp.), to już w drugim kompletnie tego nie rozumiem. Bo niby czemu smutni panowie z Wiejskiej mają decydować o tym co kto może robić a co nie w przestrzeni prywatnej jaką jest samochód? Jeśli już, to decyzja powinna należeć do właściciela pojazdu, któremu przeszkadza smród albo nie. Proste. Ale najwidoczniej trzeba być poprawnym politycznie i dbać o zdrowie każdego obywatela, bo zdrowy obywatel to skarb dla narodu.. i tak dalej. Nie wiem czym zasłużyły sobie papierosy, że są traktowane jako największa obecnie zaraza, a palacze stawiani są niemal na równi z gwałcicielami i mordercami. Sam nie palę i nie paliłem nigdy, ale niezmiernie irytują mnie takie praktyki uszczęśliwiania na siłę. Nie wiem jak Julek i Tranway się na to zapatrują, ale ja nie będę miał nic przeciwko, jeśli zakurzycie sobie podczas czytania moich tekstów. Możecie mi nawet dmuchać w monitor - przyjmę to z godnością biernego palacza. (a.)

Marvelowi w 2009 roku przytrafiło się kilka jubileuszów z 70 urodzinami wydawnictwa na czele. Po świętowaniu sześćsetnego numeru serii „The Incredible Hulk”, „Captain America” i „The Amazing Spider-Man” przyszedł czas na „tylko” pięćsetny numer „Daredevila”. Wyjątkowy zeszyt przygód ubranego w szkarłatny kostium bohatera, swoim powrotem ma uświetnić sam były król zbrodni nowojorskiego półświatka, czyli Wilson Fisk w pierwszym akcie sagi „Return of the King”. Przy numerze pracował prawdziwy szwadron komiksiarzy. Scenariuszem zajął się Ed Brubaker i Ann Nocenti, rysunki wykonał Micheal Lark David Aja i Stefano Gaudiano a okładki przygotowali Gabriele Dell'Otto, Alex Ross, Geoff Darrow, Patrick Zircher i Marko Djurdjevic. Na sklepowych półkach już 19 sierpnia, za jedyne 5 zielonych, bez jednego centa. (j.)

... i kiedy wydawało się, że owy numer "Daredevila", będzie ostatnią tak okrągłą liczbą na długi czas, Marvel zapowiedział dziewięćsetny numer "Deadpoola". A to, że przecież seria ta nie doczekała się tylu odsłon - pewnie nawet po zsumowaniu gościnnych występów gadatliwego herosa w innych seriach - w zapowiedzi jest skwitowane następująco: "Kogo to obchodzi!". Grafikę Dave'a Johnsona, która zdobić będzie okładkę, prezentowaliśmy w zeszłym - nota bene też jubileuszowym - Trans-Atlantyku, więc teraz dodam jedynie, że w panteonie twórców odpowiadających za ten 104 stronicowy numer zobaczymy między innymi Jasona Aarona, Kyle'a Bakera, Joe Kelly'ego i ojca postaci Roba Liefelda. Takie atrakcje czekają nas w październiku. Natomiast miesiąc później, w listopadzie, do sklepów trafi.. "Deadpool Team Up" #899, o którym na razie nie wiadomo nic ponad to, że za okładkę odpowiada Humberto Ramos, za scenariusz Fred van Lente a za grafikę Dalibor Talajić. I o ile można się irytować na siłę robionym sześćsetnym numerem przygód Hulka, tak tutaj nie widzę absolutnie żadnych przeciwwskazań dla tego typu pozytywnego szaleństwa. (a.)

Pojawił się pierwszy komiks, który najpierw zmaterializował się na Kindle`u, poręcznym czytniku e-książek, a dopiero potem ukaże się na starym, tradycyjnym papierze. Jest to ośmioczęściowa mini-seria „Tumor” ze scenariuszem Joshuy Hale Fialkova i rysunkami Noela Tuazona z małego wydawnictwa Archaia Comics. Pierwszy numer został udostępniony za darmo i możecie go przeczytać tutaj, jeśli nie macie Kindle`a, drugi i kolejne będę kosztowały dolara, bez jednego centa. Wydawca, jak i Amazon mogą mówić chyba o sukcesie, skoro premierowy zeszyt zajął szóste miejsce na liście sprzedaży (choć tutaj trudno mówić o sprzedaży) w kategorii „comic books/graphic novels”. Zamknięta w ośmiu odcinkach, liczących 25 stron każdy, historia opowiada o prywatnym detektywie zmagającym się ze śmiertelnym guzem mózgu, który musi rozwiązać swoją ostatnią sprawę. W Ameryce wszyscy kochają kryminały… (j.)

W kosmosie Marvela - mimo niedawno zakończonego "War of Kings" - nadal niespokojnie. Chwalony crossover ledwo co zakończył się wraz z numerem szóstym, a na Chicago Comic-Conie zapowiedziano kolejne duże wydarzenie jakim będzie "Realm of Kings". Składać się na nie będą one-shoty "War of Kings: Who Will Rule?" i "Realm of Kings" oraz mini-serie "Realm of Kings: Inhumans" oraz "Realm of Kings: Imperial Guard" - każda z nich liczyć sobie będzie po pięć części. Do tych dwunastu zeszytów doliczyć należy jeszcze pięć numerów "Novy" (#31-35) oraz "Guardians of Galaxy" (#20-24), aby zapoznać się z całym crossem. Za scenariusze do wszystkich komiksów odpowiada duet, który od jakiegoś czasu rządzi kosmiczną stroną uniwersum Marvela, czyli Dan Abnett i Andy Lanning, a stroną graficzną zajmą się tacy artyści jak Leonardo Manco, Pablo Raimondi czy Brad Walker. (a.)

Filmowe przygody Sherlocka Holmesa coraz bliżej, więc warto by coś zrobić, żeby przy okazji ugrać nieco i dla siebie. O takie zagrywki można by posądzić wydawnictwo WildStorm, które w ostatnich dniach ogłosiło, że w listopadzie ruszy sześcionumerowa mini-seria "Victorian Undead". Jeśli kogoś nie przyciągną komiksowe perypetie najbardziej znanego detektywa, to może zrobią to hordy zombich, które nie wiadomo jak, skąd i dlaczego pojawiły się w Londynie czasów Holemsa i Watsona. Sprytnie to sobie ludzie z WildStorma wymyślili, nieprawdaż? Za historię odpowiada Ian Edginton, a za rysunki Davide Fabbri. Zaprezentowano również dwie okładki do pierwszego numeru - jedną z nich wykonał Simon Coleby znany z przygód Sędziego Dredda, a drugą specjalista od umarlaków Tony Moore, którego prace polski czytelnik mógł zobaczyć przy okazji pierwszego tomu "Żywych Trupów". (a.)

29 lipca na kartach „Fantastic Four” końca dobiegła historia „Masters of Doom". Numer 569 serii był jednocześnie ostatnim stworzonym przez Marka Millara i Bryana Hitcha (tym razem przygotował tylko okładkę, a grafikami zajął się Stuart Immonen) - spółki autorskiej, po której spodziewano się, że przywróci blask Pierwszej Rodzinie Marvela. Niestety, nic takiego się nie stało, a run twórców „Ultimates” zostanie zapamiętany, jako raczej nieudany. Może zatem poszczęści się innemu tandemowi, Jonathanowi Hickmanowi i Dale`owi Eagleshamowi? Wraz z 570 numerem ich run otworzy saga „Solve Everything” (okładki Alana Daviesa i Johna Cassadaya), która ma otworzyć (który to już raz?) „nową erę w historii Fantastycznych”. Na razie Marvel zaprezentował nowe logo on-goinga, a Eaglesham opowiada o technice, która będzie o tyle innowacyjna, że w procesie twórczym całkowicie pominięto inkera. Kolory Paula Mountsa będą nakładane wprost na szkice rysownika i pierwsze efekty prezentują się dosyć zwyczajnie. (j.)

O ile jeszcze „Marvel Divas” opowiadające o perypetiach bohaterek obdarzonych nadludzkimi umiejętnościami i urodą w wielkim mieście mieści się w granicy mojej percepcji, o tyle nowemu projektowi Domu Pomysłów się to nie udaje. Na 9 września zaplanowano trade „Marvel Bromance” (brothers romance?), który ma być składanką różnych historii opowiadających o prawdziwej, męskiej, momentami szorstkiej, przyjaźni. W rolach, a właściwie parach głównych wystąpią Cable z Deadpoolem, Kapitan Ameryka z Falconem, Iron Manem z War Machinem i wielu innych herosów w swoich „male bonding adventures”. Piszą między innymi Stan Lee, David Michelinie, Fabian Nicieza, Chris Claremont czy J.M. Dematteis, rysują Barry Windsor Smith, Mark Bagley, John Buscema czy Jack Kirby. Jak podaje Komiksmania publikacja ukaże się pod zmienionym tytułem „Marvel Super Hero Team-up”, gdyż poprzedni wskazywał na delikatne, homoerotyczne podteksty, usilnie się od nich odcinając. To komiks o damskiej przyjaźni jest okej, a już o męskiej to nie? Ech… (j.)

W ostatnich dniach pojawiło się kilka informacji odnośnie mini-serii "Strange Tales" o której niejednokrotnie w niedzielne poranki pisaliśmy. Najważniejszą z nich jest zapowiedź trzeciego, finałowego numeru do której okładkę popełnił nie kto inny jak sam Stan Sakai. W środku natomiast komiksy takich artystów jak Chris Chua, Max Cannon, Corey Lewis, Paul Hornschemeier czy Becky Cloonan (która na czterech stronach przedstawi swoją wersję przygód Namora). Ale to dopiero w listopadzie. We wrześniu numer pierwszy w którym znaleźć będzie można komiks Johhny'ego Ryanna zawierający najbardziej wstydliwe momenty w historii Marvela, historię Dasha Shawa pod tytułem "Dr. Strange Vs Nightmare", czy pajęcze obawy Petera Parkera odnośnie nieuczestniczenia w barowych walkach (w wykonaniu Jasona). W czterech słowach - jest na co czekać. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(dzisiaj nadrabiamy małą wpadkę z zeszłej edycji i na 100% pokazujemy nietoperzastą Catwoman, w wykonaniu pani, co to ukrywa się pod nawiązującym do wstępu pseudonimem Nicotine)

sobota, 15 sierpnia 2009

#220 - Komix-Express 01

Z dniem dzisiejszym startujemy z nową, cykliczną kolumną, na łamach której będziemy prezentować cotygodniowe podsumowanie komiksowych i okołokomiksoywch wydarzeń z mijającego tygodnia. Razem z Łukaszem długo łamaliśmy głowy czy aby warto taką rubrykę wprowadzać, która z siedmiodniowym "opóźnieniem" dostarczałaby informację, także te, które od dawna można znaleźć na portalach, serwisach, czy blogach komiksowych. Ostatecznie postanowiliśmy dać szansę Komix-Expressowi, nie definiując jednak jego formuły ostatecznie i definitywnie. Chcemy zobaczyć, w jaką stronę KXE wyewoluuje z czasem, czy się spodoba i przyjmie, czy też nie. Dzisiejsza pora również ulegnie zmianie - od przyszłej soboty zapraszamy o 17.00! (j.)

MFKiG Hot News! Do zagranicznych gości, wymienionych w poprzednim wpisie, dołączą Nick Abadzis („Łajka”) i Peter Milligan! Jak zapewniają organizatorzy lista zaproszonych nie jest jeszcze dopięta i prawdopodobnie możemy spodziewać się kolejnych nazwisk. Oprócz tego trwają intensywne prace nad jubileuszową publikacją z okazji 20. edycji festiwalu, liczącej około 250 stron. W albumie znajdą się prace około 30 rysowników związanych ze Stowarzyszeniem Twórców „Contur”, komiks Krzysztofa Ostrowskiego, teksty Wojciecha Birka, Witolda Tkaczyka i Piotra Kasińskiego. W tym roku oferta wydawnictw około-emefkowych będzie zatem bardzo bogata – obok katalogu wystawy konkursowej i antologii tekstów sympozjum komiksologicznego ukażą się również wywiad-rzeka z Bogusławem Polchem i antologia „ku czci” Tadeusza Baranowskiego, do której wciąż można nadsyłać prace. (j.)

Stało się! Już nie tylko Kultura Gniewu korzysta z dobrodziejstw internetu i nowych sposobów dotarcia ze swoją ofertą do klientów (blog, facebook). Na początku tygodnia Hanami poinformowało o założeniu konta na coraz to popularniejszym w naszym komiksowym grajdole Twitterze. Informacje dotyczące wydawnictwa i tematów pokrewnych pojawiać się będą pięć razy w tygodniu, od poniedziałku do piątku. I nic tylko pogratulować tej decyzji, chociaż mam nadzieję, że na Hanami na tym nie poprzestanie i jest to dopiero początek internetowej ofensywy, bo zwyczajnie nie rozumiem fenomenu mikroblogowania jak i samego Twittera. W każdym razie +5 do doświadczenia dla warszawskiego wydawcy! (a.)

News o pierwszych wrażeniach amerykańskich czytelników po lekturze „Frankenstein`s Womb” równie dobrze mógłby dotrzeć Trans-Atlantykiem, ale nie widzę przeszkód, aby umieścić go akurat tutaj. Reakcje na pracę Marka Oleksickiego są pozytywne, albo bardzo pozytywne, czego nie można powiedzieć o scenariuszu Warrena Ellisa, któremu zdarza się zebrać baty. „Oleksicki’s art is gorgeous in black and white, his inks lush and moody. This is a book of darkness and shadows, and Oleksicki is perfectly at home here” (CBR); „The black and white pages, coupled with Oleksicki’s fantastic attention to detail, fully immerse the reader in the environment” (Weekly Comic Book Review); „His ability to convey expression and make a book that is almost all talk and no action flow smoothly is a testament to his skills” (ComicsAnd); żeby prztoczyć tylko kilka cytatów. Recenzje, recenzjami, ale już wiadomo, że kariera Marka na jednym albumie się nie skończy, gdyż podczas Chicago Comic-Con ogłoszono, że narysuje czteroczęściową historię „Skin Trade” opartą na opowiadaniu Georga R.R Martina. Mini-seria ma ukazać się w 2010 roku nakładem Avatar Press, a adaptacją zajmie się Daniel Abraham. (j.)

Egmont jako jedyny wydawca nie zwalnia tempa i co miesiąc - nawet w czasie leniwych wakacji - wypuszcza nowe komiksy. W miniony poniedziałek do sklepów trafił sierpniowy pakiet zawierający 10 tytułów z których jednak żadnego nie określiłbym jako "musiszmieć" w swojej kolekcji. Kusi co prawda "Życie w obrazkach" czy "Henri Désiré Landru", ale po miesiącach czekania na spadek ceny dolara, muszą one jednak ustąpić miejsca swoim kolegom z Amazona i spółki. Póki co - bowiem we wrześniu na pewno zagości u mnie kontynuacja "Dziadka Leona", a po październikowej imprezie "Jeż Jerzy", "Szninkiel" i pewnie coś jeszcze. Niby żal, że wakacje się kończą, ale ze względów czysto komiksowych można tylko wypatrywać początku października, kiedy to na MFKiG większość wydawców będzie chciała o sobie przypomnieć. Większość - bo na przebudzenie Manzoku, czy Sutoris nie liczę. Chociaż chciałbym się mylić. (a.)

JPF, najstarszy mangowy edytor w kraju, odświeżyło swoją stronę internetową i ogłosiło plan wydawniczy do końca bieżącego roku. Zaprezentowało również nowe tytuły, które wystartują po wakacjach, we wrześniu. „Bleach” (16 zł, dwumiesięcznik) zapowiadany jest na przebój formatu „Naruto”. Komiks Tite Kubo to opowieść o przeciętnym nastolatku, Ichigo Kurosakim, który taki do końca przeciętny nie jest, bo widzi duchy. „Ouran High School Host Club” (16 złotych, dwumiesięcznik) Bisco Hatori jest opowieścią o młodej i biednej licealistce, której przydarzyło się zbić drogocenną wazę w klubie specjalizującym się w zaspokajaniu damskich potrzeb. Nieszczęsna bohaterka będzie zmuszona do „odpracowania” wyrządzonych szkód. (j.)

Nie jest to news komiksowy, ale nic to! W zeszłym roku pojawiła się na Kolorowych dosyć długa relacja z Horror Festiwalu - pięciu wieczorów z końca października wypełnionych horrorami, bądź też "horrorami". Dobór tytułów może nie był najlepszy, ale mimo to imprezę zapamiętałem bardzo pozytywnie, więc od dłuższego czasu wyczekiwałem jakichkolwiek informacji na temat trzeciej edycji. I się doczekałem. Kolejna odsłona Horror Festiwalu została niestety skrócona do trzech dni (22-24 października), ale i tak prezentuje się imponująco. Obok czesko-finlandzkiej "Sauny", będzie można zobaczyć francuskie "Humains", włoskie "Visions", australijskie "Dying Breed" czy hiszpańsko-amerykańskie "Open Graves" (z Elizą Dushku). Oprócz tego swoją polską premierę będzie mieć kolejna - już szósta - odsłona "Piły", jak również "Chung oi" - dramat rodem z Hongkongu. Z racji komiksowych nawiązań należy wspomnieć o "Trailer Park of Terror", który jest ekranizacją serii komiksowej o tym samym tytule (Imperium Comics), czy też - a może raczej przede wszystkim - "My Name Is Bruce" z Brucem Campbellem w roli głównej, który to film został zaadaptowany przez Dark Horse na łanszota (za którego od miesięcy nie mogę się zabrać). Mój szósty zmysł podpowiada, że będzie klawo. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(eeee nie.. to jednak dopiero jutro..)

piątek, 14 sierpnia 2009

#219 - The Batmans II: Track 01 - Andrzej Janicki

Na pierwszy ogień wrzucamy pracę Andrzeja Janickiego, pochodzącego z Bydgoszczy rysownika, znanego między innymi z łam „Awantury”, której był redaktorem naczelnym, oraz „Produktu” i „AQQ”. Andrzej, oprócz samego Batmana, pokusił się również o krótki komentarz odnośnie postaci Mrocznego Rycerza. Endżoj!

Andrzej Janicki: W gronie amerykańskich herosów Batman to z całą pewnością bardzo ścisła czołówka także mojego rankingu. Jako, że jestem bardziej oglądaczem niż czytelnikiem komiksów, zwracam uwagę przede wszystkim na ich wartość graficzną. Spośród wszystkich komiksowych wcieleń Batmana, które poznałem jednym z najcenniejszych pod tym względem wydaje mi się to, które wykreował Kelley Jones. Gacek jest tam demoniczny, trochę groteskowy i ma baaardzo długie uszy. Musiałem wymienić to nazwisko, choć Batkiem Jones`a inspirowałem się, co najwyżej podświadomie.

Batman grający na skrzypcach nie jest wyrazem moich upodobań muzycznych, które choć dosyć rozległe (przez co trudne do zdefiniowania), o muzykę klasyczną lekko tylko zahaczają. Zwróciłem uwagę na podobieństwo słów VIOLIN i VIOLENCE, co sprowokowało mnie do wyboru tego instrumentu. Na obrazku przemoc jest tylko domyślna za to w melodii, którą gra Batman słyszę bardzo dramatyczne, przenikliwe i przejmujące do łez dźwięki.

Śmierć także gra na skrzypcach.