czwartek, 6 października 2016

#2243 - Saga tom 5

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
 
Na niedawno zakończonym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi swoją premierę zaliczyły, między innymi oczywiście, dwa komiksy oryginalnie opublikowane przez Image Comics. Jeden z nich wyprzedał się do zera w imprezową niedzielę, około godziny trzynastej, chociaż wydawca przywiózł na miejsce ponoć blisko 300 egzemplarzy, co jak na warunki łódzkiego festiwalu jest ilością naprawdę dużą, uwierzcie mi na słowo. 




Co więcej zdaniem Mucha Comics tytuł ten cieszy się niezwykle dużą popularnością wśród pań, a dla firmy jest prawdziwym hitem. Panie i panowie, to wszystko dotyczy piątego tomu "Sagi", na który ja, na szczęście, zdążyłem się jeszcze załapać!

Marko i Książę Robot musieli wejść w bardzo trudny sojusz, aby zwiększyć szanse na uratowanie swoich bliskich. Jednakże ich kosmiczna pogoń będzie obfitować dramatyczne sytuacje, które  odmienią życie zarówno jednego, jak i drugiego. Coraz więcej kłopotów na głowie będzie mieć także Alana, która zrobi wszystko, aby ochronić życie swoich bliskich, co nie będzie łatwe tym bardziej, że ilość osób zainteresowanych losem Hazel nieustannie rośnie. Trzeba jeszcze o Gwendolyn, Płonącej i reszcie ich towarzyszy, którzy to konsekwentnie próbować będą zdobyć pewną nietypową substancję, która wybudzi ze śpiączki Upartego. Także i ich misja doczeka się w końcu dramatycznych zwrotów akcji.

Piąty tom "Sagi" stanowi środkową część drugiego rozdziału historii snutej przez Briana K. Vaughana oraz Fionę Staples. Oznacza to zatem, że tom nie jest zbyt przystępny dla osób, które chciałby właśnie od tej odsłony rozpocząć swoją przygodę z tym komiksem. Nie jest to może zbyt odkrywcza wiadomość, ale zawsze warto polecić nieprzekonanym sięgnięcie po poprzednie odsłony, bowiem najnowsza "Saga" niezmiennie utrzymuje bardzo wysoki poziom, do jakiego twórcy przyzwyczaili już swoich wiernych czytelników.


Komiks utrzymany jest w wyjątkowo intensywnym tempie, co nieco odróżnia go od chociażby poprzedniej odsłony cyklu. Fakt zawarcia w komiksie wyjątkowo dużej ilości bijatyk i pojedynków nie przeszkodził jednak scenarzyście wpleść we wszystko to, czym pisana przez niego seria zasłynęła. Bo chociaż konfliktów mamy tu co niemiara, to jednak piąty tom "Sagi" wciąż jest opowieścią o rodzinie, przyjaźni i miłości, które wystawiane są na niezwykle trudne próby i z nie wszystkich wychodzą one bez szwanku.

Rozdzielenie Alany i Marka poskutkowało lepszym spojrzeniem na ich poglądy, ale dzięki temu także dostaliśmy kolejne dowody na to, że nie są oni wolni od wad i raz za razem wpadają na dość kiepskie pomysły. To, co bardzo dobrze pokazał już poprzedni tom, jeszcze lepiej widać w piątym. Zwłaszcza w momencie, gdy Marko zaczyna popełniać dokładnie te same błędy, co wcześniej jego ukochana. Bardzo podobały mi się właściwie wszystkie sceny z udziałem jego, Księcia Robota i Ghusa, który kolejny raz pokazał się jako przezabawna, ale i bardzo interesująca postać z drugiego planu. Interakcje między tą trójką napędzały wydarzenia w omawianym dzisiaj komiksie i w mojej ocenie nieco aż przyćmiewają pozostałe części fabuły. Te zaś wcale mocno im nie ustępują.

Deng już w poprzednim tomie okazał się postacią zaskakująco interesującą i złożoną, zaś w tym tomie, dzięki interakcjom z Alaną i jej matką, zrobił się nawet ciekawszy. Bardzo fajnie wyszło pokazanie, że ktoś z najniższych warstw społecznych może naprawdę znacząco wpłynąć na losy wydarzeń ważących o losach całych planet, zaś umotywowanie jego czynów jest nadal bardzo przekonywujące. Nie poczułem się zaskoczony tym, że on i Alana zaczną w pewnym momencie się nieco rozumieć, lecz Vaughan zadbał o to, by ten znany dość schemat rozpisać w sposób na tyle satysfakcjonujący, aby czytelnik nie robił z tego wielkiego zarzutu. Mocno i zaskakująco wyszło rozwiązanie tego elementu fabuły. Dla takich scen warto czytać ”Sagę” :)


Najmniej efektownie w tym wszystkim wypadły wątki skupione na Gwendolyn i jej towarzyszach. Ten aspekt fabuły wydaje się przez cały tom znacznie mniej ważny, strasznie naiwny, a wrzucane praktycznie co kilka stron, szokująco-obrzydliwe momenty wydają się być nieco dokładane na siłę. Po lekturze tomu jednak dochodzi do nas istotność tego wątku, zaś całość zaczyna jawić się jako kolejna, potężna zabawa konwencją. Vaughan i Staples po raz kolejny pokazują, że na łamach serii mogą zrobić absolutnie wszystko, nawet najbardziej dziwaczną rzecz i chwała im za to, że koniec końców wszystko okazuje się mieć jakiś sens. Wiele jest bowiem komiksów, które szokują dla szokowania, nie osiągając przy tym niczego więcej. Warto jednak nadmienić, że w tym tomie jest jedna wyjątkowo obrzydliwa scena (w dodatku umieszczona na dwóch stronach) i... nie polecam lektury tego komiksu przy jakimkolwiek posiłku.

Jak zwykle za całość warstwy graficznej odpowiedzialna jest Fiona Staples i jeśli dotychczas nie przekonała Was ona swoimi pracami, tym razem inaczej na pewno nie będzie. Artystka ta nie wyszła ponad poziom, który prezentowała w opublikowanych już odsłonach cyklu, lecz zarazem nie obniżyła lotów. Ja akurat jestem dużym zwolennikiem rysunków jej autorstwa i w tym miejscu musiałbym powielić to, co pisałem już przy okazji poprzednich recenzji. Jedyny zarzut mam do okładki komiksu, która trochę razi mnie niewykorzystanym polem w dolnej jej części, a także nieco mylnie sugeruje kluczową rolę Gwendolyn i jej towarzyszy w opowiadanej historii.


Tom zawiera, oprócz standardowych miniaturek okładek do każdego rozdziału, zaledwie dwie grafiki autorstwa Fiony Staples oraz jedną stronę oryginalnego scenariusza, co w stu procentach pokrywa się w wydaniem oryginalnym. Na korzyść edycji od wydawnictwa Mucha Comics przemawia twarda oprawa oraz cena. Polska edycja jest tańsza, od oryginalnej. W połączeniu ze stojącą na bardzo wysokim poziomie historią stanowi to bardzo mocny zestaw, któremu niemal nic nie można zarzucić. Dlatego też ocena końcowa wynosi 5/6, bo chociaż w tekście tym nie znajdziecie ani krzty narzekania, to jednak ten swoisty efekt wow nie jest już aż tak mocny, jak przy początkowych odsłonach cyklu. Niemniej bardzo mocno polecam zapoznanie się z tym niezwykłym komiksem.

Brak komentarzy: