czwartek, 27 października 2016

#2249 - Black Road vol. 1: The Holy North

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

W 2008 roku imprint Vertigo rozpoczął publikację nowej serii Briana Wooda, "Northlanders". Liczący sobie siedem wydań zbiorczych tytuł traktujący o wikingach za każdym razem przenosił się do niego innego okresu i skupiał się na innych bohaterów, zaś całość łączyło miejsce akcji. Tytuł ten został skasowany na pięćdziesiątym numerze w roku 2012 i wydawałoby się, że Wood na tym zakończy komiksowe wizyty w Skandynawii. Nic bardziej mylnego. Kilka miesięcy temu połączył siły z Garry`m Brownem i Dave’em McCaigiem oraz powołał do życia serię "Black Road", która właśnie doczekała się pierwszego wydania zbiorczego i... pod pewnymi względami spokojnie mogłaby być kolejnym tomem "Northlanders".



Rok tysięczny, mroźna północ. Jest to czas, gdy w Skandynawii zapanowały wojny między Katolikami, a poganami, za jakich uważali oni rdzennych mieszkańców tych ziemi. Magnus Czarny jest Wikingiem, lecz nie wierzy w żadnych bogów, a zarazem nie kryje się z ze fascynacją religią. Mężczyzna, nieco naiwnie, pragnie jedynie pokoju, chociaż sam zarabia dzięki swojemu mieczowi. Poznajemy go w momencie, gdy zostaje wynajęty do eskortowania pewnego watykańskiego oficjela wzdłuż niesławnej i skrajnie niebezpiecznej Czarnej Drogi. W trakcie tej podróży dojdzie do wielu krwawych zdarzeń, zaś jego życie totalnie się zmieni.

Wspomniałem wyżej, że "Black Road" mogłoby spokojnie być kolejnym tomem "Northlanders", lecz warto zwrócić uwagę na delikatne różnice między oboma tytułami. Seria z Vertigo co story-arc przeskakiwała do innego miejsca, czasu oraz bohaterów, zaś dziś recenzowany komiks będzie charakteryzował się, przynajmniej przez pierwsze dwa wydania zbiorcze, fabularną ciągłością. I to właściwie wszystko, co na chwilę obecną odróżnia oba te tytuły Briana Wooda. Miejsce i czas akcji są praktycznie identyczne, co moim zdaniem przesądza sprawę. Pojawiają się pogłoski, że "The Holy Road" miało być kolejną historią w "Northlanders", lecz skasowanie tego tytułu sprawiło, że Magnus i jego kłopoty pojawili się na kartach komiksu znacznie później, pod innym tytułem i w innym wydawnictwie. Czy jest to prawda? O tym oczywiście wie tylko sam Brian Wood. Ale jak właściwie wypadł sam komiks?


Zaskakująco dobrze. Obawiałem się bowiem, że tak jak dwa poprzednie komiksy tego scenarzysty dla Image (a więc "Mara" oraz "Starve"), także i ten z czasem okaże się sporym rozczarowaniem. Tymczasem "Black Road" zauroczyło na tyle, że tekst ten postanowiłem napisać praktycznie od ręki, chociaż pierwotnie planowałem zrecenzować inny komiks. Kupił mnie przede wszystkim sam Magnus, który okazał się postacią mocno niejednoznaczną, a przez to niezwykle ciekawą. Praktycznie przez cały tom poznajemy sekrety z jego przeszłości, podawane zarówno w formie retrospekcji jak i własnych przemyśleń. To wraz z aktualnymi wydarzeniami buduje nam postać z jednej strony twardą, silną i miejscami niezwykle brutalną, zaś z drugiej bardzo zagubioną w świecie w którym przyszło mu żyć. Postać odrzuconą zarówno przez Wikingów jak i Chrześcijan, nieco naiwną, podążającą za nierealnymi pragnieniami i przez to stosunkowo łatwą do zmanipulowania.

Jednakże nie wszystko to zostaje podane nam na tacy już od samego początku, co jest bardzo dobrą decyzją ze strony twórców. Wood bawi się z czytelnikami, umiejętnie buduje sceny, które coraz mocniej sprawiają, że czytelnik obdarza ciepłymi uczuciami głównego bohatera, by w końcu ujawnić coś, czego kompletnie się nie spodziewaliśmy. W finałowym, piątym rozdziale komiksu pojawia się mocny twist, o którym napiszę tylko tyle, że świetnie pokazał wszystkie słabości głównego bohatera, dopiero po lekkim zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że nie wziął się on znikąd oraz był sygnalizowany i jednocześnie zasiał spore ziarenko zwątpienia, czy aby owa scena nie ma jeszcze jednego, znacznie głębiej ukrytego dna. Już dawno żaden komiks tak dobrze nie sprawił, że praktycznie z miejsca chciałbym dostać w swoje łapy kontynuację.


Postaci drugoplanowych w "The Holy Road" zbyt wielu nie ma. Najwięcej miejsca poświęca się dziewczynce o imieniu Julia. Z jednej strony jest to kolejna interesująca i sympatycznie zbudowana postać, lecz z drugiej i tak do samego końca tomu nie dowiadujemy się o niej zbyt wielu rzeczy. Scenarzyście udało się zbudować wokół niej dość standardową mgiełkę tajemnicy, która jednak zachęca i intryguje, co stanowi kolejną zachętę do kontynuowania przygody z komiksem.

Garry Brown (rysunki) i Dave McCaig (kolory) to duet odpowiedzialny za warstwę graficzną. Obaj już wcześniej pracowali z Brianem Wordem, z czego ten drugi nawet przy wielokrotnie wspominanej już serii "Northlanders". Brown zaskoczył mnie, ponieważ dość odczuwalnie zmienił swój styl, który pamiętam z "The Massive", lecz w obu tych wydaniach wypada on całkiem nieźle. Brown w nowym wcieleniu zdecydował się na sporo rozmyć, sugestii i niedopowiedzeń, co w moich oczach wypadło nieźle. Bardzo podobała mi się lekka przesada, na jaką zdecydował się przy niektórych scenach. Wilki pojawiające się w jednym z rozdziałów, przypominają bardziej nadnaturalne bestie. Kolejny plus to także klimat. Z każdej strony bije chłód, bardzo mocno zaznaczający miejsce akcji komiksu. McCaig miejscami mocno podbił symbolikę danych scen, lecz zarazem nie wypaczył tego, co wydawało się zamysłem Browna. Pochwalić chciałbym także okładki poszczególnych zeszytów, które całkowicie intencjonalnie wyglądają jak luźno pokolorowane szkice, widać tu mocne zaznaczenie każdej postawionej kreski i efekt ten bardzo przypadł mi do gustu.

Pierwszy tom zawiera kilka stron dodatków, wśród których znajdziecie faktyczne szkice, projekty okładek i niewykorzystane grafiki. Co prawda nie ma tego zbyt wiele, lecz i tak cieszy oczy.


Tom wydany został poprawnie, na cienkim, kredowym papierze i w promocyjnej cenie dziesięciu dolarów - to image`owski standard. Jeśli lubicie mróz północy to warto zainteresować się tym tytułem - Brian Wood czuje się w tych klimatach świetnie. "Black Road" nawet nie ociera się o geniusz, a nawet daleko mu do "DMZ", lecz to solidna robota. Dla mnie to przede wszystkim duże, pozytywne zaskoczenie. Ccena pierwszego tomu "Black Road" wynosi 5/6 i trzymam kciuki, by kolejne zeszyty utrzymały ten naprawdę niezły poziom.

Brak komentarzy: