czwartek, 15 października 2015

#1976 - "Amerykańscy czytelnicy komiksów nie mają poczucia humoru" - wywiad z Alanem Grantem

Alan Grant zajmuje specjalne miejsce w sercach polskich miłośników komiksu. Na jego wersji "Batmana", która ukazywała się nakładem TM-Semic wychowało się współczesne pokolenie czytelników literatury obrazkowej. Jego "Lobo", którego tworzył razem z Keithem Giffenem i Simonem Bisley`em wciąż cieszy się kultowym statusem. Jego "Sąd nad Gotham" z wielu względów pozostaje jednym z najważniejszych komiksów lat dziewięćdziesiątych. A prywatnie Alan jest świetnym facetem. Niesamowicie skromnym, ciągle uśmiechniętym i bardzo życzliwym. Mogłem przekonać się o tym osobiście wraz z Jankiem Sławińskim, kiedy na MFKiG przeprowadzaliśmy z nim wywiad. Obaj strasznie żałujemy, że nie mogliśmy pogadać nieco dłużej.




Na początku kariery pracowałeś z Johnem Wagnerem nad serią "Tarzan". Czy było to zwykłe zlecenie za pieniądze, czy miałeś może historie z tym bohaterem, które chciałeś opowiedzieć?

Alan Grant: Zanim zacząłem pracę przy komiksach byłem dziennikarzem. Poznałem Johna, twórcę klasycznych serii jak "Sędzia Dredd", "Strontium Dog" czy "Robo-Hunter" publikowanych na łamach  "2000AD". Miał podpisaną umowę z wydawnictwem odpowiedzialnym za przygody "Tarzana", jednak przez nadmiar innej pracy nie miał czasu by zająć się tym projektem. Spytał, czy nie byłbym zainteresowany. Nie miałem żadnego pomysłu, ale się zgodziłem i tak przez następne 3-4 lata pisałem przygody Tarzana. Nigdy nie poznałem ani nie kontaktowałem się z żadnym z rysowników serii. Pisałem scenariusz i wysyłałem wydawcy, on przesyłał je do hiszpańskiego studia, gdzie były rysowane. W zeszłym roku przypomniałem sobie o Tarzanie, gdy odezwał się do mnie wielki fan tej postaci z Holandii, który robił listę wszystkich komiksów z tym bohaterem. Pytał o moje historie do tego komiksu, których nawet nie pamiętałem! Piszę bardzo dużo i szybko, często zapominam, co napisałem. Czasem przeglądam stare numery "Dredda" i po pierwszych kilku stronach historia wydaje się dziwnie znajoma. Tak samo z "Tarzanem" – pisałem mnóstwo historii o nim i jego synu, Koraku, które ciężko spamiętać. Nie mierzyłem się z legendą Tarzana, to była zwykła praca na zamówienie. Nawet nie dostawałem tych komiksów, przez lata udało mi się zdobyć dwa albo trzy komiksy, które nawet nie są po angielsku.

W trakcie swojej wieloletniej kariery nie miałeś wielu okazji by współpracować z Marvelem. Co było tego powodem?

Współpracowałem z nimi kilkukrotnie. Pracowałem nad powieścią graficzną z Punisherem i kilkoma numerami komiksu "Nick Fury: Agent of SHIELD". Dla Marvela pisałem też "Robocopa" i w trakcie mojej 35 letniej kariery był to jedyny komiks, którego nie chciałem kontynuować. Lubię tę postać i początkowo Marvel zlecił mi pisanie serii w stylu, w jakim pisałem Batmana, jednak szybko zmienili zdanie. Chcieli, by komiks był odpowiedni dla dzieci, więc kazali mi usunąć całą przemoc. Robocop nie mógł zabijać, wyobrażacie sobie? Napisałem dziesięć zeszytów, a pod ostatnimi dwoma się nie podpisałem. Gdy Tom DeFalco był szefem, moja współpraca z Marvelem układała się dobrze (to z nim robiłem Punishera i Nicka Fury’ego), jednak gdy odszedł moje stosunki z jego następcą nie były już takie dobre. W DC współpracowałem z Dannym O’Neilem, najlepszym wydawcą, jakiego poznałem. Z Marvelem nie układało mi się dobrze. To zabawne, bo gdy byłem dzieckiem czytałem tylko komiksy ze Spider-Manem, Avengers i Hulkiem. Gdy zostałem scenarzystą napisałem tylko jeden numer "Hulka", bo nie mogłem się z nimi dogadać.

Powiedziałeś kiedyś, że czytelnicy komiksów w Ameryce szukają ucieczki od codziennych problemów, zaś Brytyjczycy przekuwają otaczający ich świat w metaforę i pokazują ją w komiksach.

Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale wydaje mi się, że amerykańscy czytelnicy komiksów nie mają poczucia humoru. Chcą innego życia, dlatego czytają komiksy. Dobrym przykładem jest komiks "Lobo". Został zamknięty po sześciu latach, gdy sprzedaż spadła poniżej 20 000 egzemplarzy. Pamiętam, jak jeździłem na konwenty do Meksyku, Południowej Ameryki, gdzie Lobo był niezwykle popularny. Próbowałem przekonać wydawcę, by pozwolił mi pisać kolejne scenariusze i dał je do opracowania rysownikom z Argentyny, a potem przedrukował je w Ameryce. Była to odwrotna droga (musielibyśmy tłumaczyć "Lobo" na angielski zamiast sprzedawać do niego prawa), ale byłoby to bardzo opłacalne finansowo. Wicedyrektorka DC, której nazwiska teraz nie wspomnę, była przerażona tym pomysłem. Przykładowo w Chile Lobo sprzedawał się dwa razy lepiej niż w Ameryce. Jednak DC nigdy wcześniej nie wydawało komiksów w ten sposób, więc wolało skasować tytuł, niż zarobić mnóstwo pieniędzy zagranicą. 

Wspomniałeś Lobo. W tym roku jesteś na festiwalu razem z Simonem Bisleyem, ale nie ma z nami Keitha Giffena, twórcy postaci…

Napisałem do Keitha i spytałem, czy chciałby przyjechać. Odpisał: grrrr. Komiksy są do bani!. Nie wiem, dlaczego tak odpisał, nie kontaktowałem się z nim przez ostatnie kilka lat. Kiedyś kochał komiksy, nie wiem, co się zmieniło.

Jak współpracowało Ci się z Keithem i Simonem nad Lobo?

Keith odpowiadał za fabułę, ja pisałem dialogi. Fabuła wędrowała do Simona, ale jeśli jakaś strona mu się nie podobała, to w jej miejsce rysował coś zupełnie innego. Keith nie narzekał, zresztą – wbrew pozorom – przez całe życie miał mało do czynienia z komiksami. W całym swoim życiu był tylko na jednym konwencie. Może nie lubi miłośników komiksów, którzy są dość specyficzni? Nie wiem.

Jak ocenisz swój wpływ na klasyczne historie z Lobo w stylu "Ostatniego Czarnianina"?

Ja pisałem tylko dialogi, miałem więc dość niewielki wpływ na tę postać. Keithowi się podobały, a Simon i tak rysował co mu się podobało. Nawet Lobo wygląda trochę jak on z tamtych lat. Nikt nie narzekał na moją pracę. Tylko raz napisałem historię, która nie została opublikowana. Frank Quitely poprosił mnie, bym napisał dla niego historię o Lobo. Gdy komiks był narysowany, a ja zainkasowałem honorarium, DC zdecydowało się wstrzymać publikację. Sądziłem, że moje nazwisko i Frank jako rysownik wystarczą, by sprzedać milion kopii, a na tym przecież polega robota wydawcy – na zarabianiu pieniędzy. A jednak nie wypuścili komiksu na rynek. Podejrzewam, że problemem był tytuł: "The hand-to-hand job". Historia rozgrywała się na planecie, gdzie nie było metalu, więc wszystkie walki toczono na pięści. Problemem był tytuł, który w języku angielskim brzmi podobnie, jak "handjob", czyli masturbacja. W fabule nie było o tym ani słowa, jednak tytuł był kontrowersyjny. To był tylko żart, ale komiks nie ukazał się na rynku. Lobo to czarna komedia, jak już wspomniałem – Amerykanie nie mają poczucia humoru, ale znają się na zarabianiu pieniędzy. Lobo bez humoru nie ma zupełnie sensu. Nie mógłbym pisać Supermana, bo to postać pozbawiona humoru. 

Czy męczą cię nieustanne pytania o legendarną pracę z Normem Breyfoglem nad Batmanem?

Zupełnie nie, lubię to. Ludzie podchodzą do mnie na konwentach, wczoraj miałem taką sytuację, i mówią: dzięki tobie zacząłem czytać komiksy, zacząłem od twojego Batmana. To jest super i zdarza się na całym świecie. Dzięki temu wiem, że zrobiłem coś dobrego.

Brak komentarzy: