Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Czy Wy także czasami macie tak, że pojawiające się polecanki na przedniej lub tylnej stronie okładki danego komiksu po prostu Was śmieszą? "Teraz, nigdzie" jest dla mnie właśnie przykładem pozycji zawierającej takie właśnie opisy. Sean Murphy zapewniający, że przez Mateo Scalerę chciałby rzucić rysowanie czy Kieron Gillen nazywający Ricka Remendera wielkim wizjonerem wcale nie sprawiają, że chciałbym owy komiks przeczytać jeszcze bardziej, niż dotychczas. Właściwie to po czymś takim znacznie mocniej spodziewam się rozczarowania i nie ukrywam, że drugi tom "Black Science" nie spełnił do końca moich oczekiwań.
Po dramatycznych wydarzeniach z końcówki poprzedniej odsłony cyklu, bohaterowie pojawiają się w kolejnym świecie pełnym niebezpieczeństw. Miejsce to łączy w sobie magię oraz naukę, zaś posiadana przez podróżników latarnia wydaje się być nie tylko łakomym, ale także długo wyczekiwanym kąskiem. Jakby tego było mało, wskutek pewnych wydarzeń grupa rozdziela się, co nie ułatwia im walki o przetrwanie kolejnego dnia. Tymczasem ich śladem podążają z innych światów dziwnie znajome osoby.
To, co jakiś czas temu uznałem za jedną z najważniejszych zalet pierwszego tomu "Black Science", w drugim na szczęście pozostaje niezmienne. Przedstawiona przez Ricka Remendera fabuła gna przed siebie na złamanie karku już od pierwszych stron, nie dając czytelnikowi nawet chwili na wytchnienie. "Teraz, nigdzie" rozpoczyna się niedługo po zakończeniu poprzedniej epizodu, lecz scenarzysta postanowił nie pokazywać nam bohaterów wpadających w kolejne problemy, ale od razu będących w samym ich centrum. Dzięki temu zabiegowi udało się nie tylko zaintrygować już od pierwszych stron tomu, ale utrzymać szaleńcze tempo akcji, a znalazło się również miejsce dla kilku stosunkowo intrygujących zwrotów akcji. Niemniej, scenariusz ma swoje wady.
Przede wszystkim zabrakło jakiegoś elementu zaskoczenia. Jeśli uważnie przeczytaliście pierwszy tom, kolejny nie stanowi już tak wyraźnego ciągu niespodziewanych wydarzeń. Twórca co prawda dwoi się i troi próbując trzymać fason, lecz jednocześnie odnosłem wrażenie, że niektóre ważne dla głównego wątku elementy zostały zwyczajnie "odhaczone", aby popchnąć wszystko w określonym już wcześniej kierunku. Zupełnie nie przekonała mnie także przemiana, jaką na przestrzeni przerwy między tomami pierwszym i drugim przeszedł jeden z bohaterów.
Kadar, bo o nim mowa, z kompletnego dupka i bardzo ciemnego charakteru, nagle stał się bohaterskim rycerzem w lśniącej zbroi, momentami nawet dosłownie. Nie chodzi o to, że nie kupuję jego rozwoju, ale zabrakło mi jakiegoś konkretniejszego uzasadnienia. Owszem, Remender stara się wyjaśnić motywację mężczyzny poprzez zastosowanie odpowiedniej narracji, lecz nie przekonało mnie to na tyle, by puścić w niepamięć tak drastyczną zmianę charakteru jednego z bohaterów.
To właściwie jedyne minusy "Teraz, nigdzie", które po lekturze komiksu przychodzą mi do głowy. Nie przyćmiły one ani przyjemnego tempa prowadzenia fabuły, ani nie sprawiły, że przestałem doceniać pomysłowość obu twórców. Chociaż trudno jest nie zauważyć, że bohaterowie "Black Science" co rusz trafiają do świata zamieszkiwanego przez humanoidalne płazy i gady, to jednak trudno nie rozpływać się nad pomysłami ich przedstawiania. Widać doskonale, że zarówno Rick Remender jak i Mateo Scalera włożyli wiele wysiłku, by nie tylko stworzyć łatwo dające się zrozumieć miejsca, ale także, by nadać im niepowtarzalny i piękny wygląd.
Jeśli wierzyć wywiadom, które udzielali w przeszłości obaj twórcy serii, za to drugie zdecydowanie mocniej pochwalić należy włoskiego rysownika oraz odpowiadającego za kolory Deana White’a. Ten pierwszy przelał na papier cały swój ogromny talent, raz za razem tworząc fantastyczne rysunki Jednocześnie nie sposób nie docenić roboty White`a, który dokłada wiele pracy, aby "Black Science" tak zachwycająco wyglądał. Kolorysta świetnie dograł się z rysownikiem i nie tylko nadał jego pracom barw. On je po prostu uczynił jeszcze lepszymi. Ciężko jest mi podać inny tytuł, w którym osoba odpowiedzialne za nakładanie barw zasługuje na tak duże uznanie.
Na polską edycję Taurus Media można kręcić nosem. Cena okładkowa wynosi 65 złotych i co prawda tom pierwszy kosztował nieznacznie więcej, to trzeba pamiętać, że liczba stron spadła o jedną szóstą. Wydany przez to samo wydawnictwo opasły "Lazarus" jest tańszy. Czyżby różnica wynikała z tego, że Rick Remender mocno się ceni? Po zniżkach solidnie komiks można wyrwać za około 50 złotych, choć nie obyło się bez wpadek (kto znajdzie zabawną literówkę na tylnej części okładki?), lecz nie ma nic, co mogłoby popsuć przyjemność z lektury. Dodatków za wiele nie ma, są to raptem dwie strony z próbkami talentu Scalery i White’a.
Tym z Was, którym do gustu przypadł tom pierwszy, drugi także nie powinien zawieść. "Black Science" to nadal szaleńcza i całkiem niezła historia, lecz niestety daleka od zachwytów wspomnianych na początku tego tekstu. Gdyby Rick Remender dostosował się scenariuszem do poziomu swoich współpracowników, ocena byłaby naprawdę wysoka. Na razie jedna czwórka z plusem musi wystarczyć.
Czy Wy także czasami macie tak, że pojawiające się polecanki na przedniej lub tylnej stronie okładki danego komiksu po prostu Was śmieszą? "Teraz, nigdzie" jest dla mnie właśnie przykładem pozycji zawierającej takie właśnie opisy. Sean Murphy zapewniający, że przez Mateo Scalerę chciałby rzucić rysowanie czy Kieron Gillen nazywający Ricka Remendera wielkim wizjonerem wcale nie sprawiają, że chciałbym owy komiks przeczytać jeszcze bardziej, niż dotychczas. Właściwie to po czymś takim znacznie mocniej spodziewam się rozczarowania i nie ukrywam, że drugi tom "Black Science" nie spełnił do końca moich oczekiwań.
Po dramatycznych wydarzeniach z końcówki poprzedniej odsłony cyklu, bohaterowie pojawiają się w kolejnym świecie pełnym niebezpieczeństw. Miejsce to łączy w sobie magię oraz naukę, zaś posiadana przez podróżników latarnia wydaje się być nie tylko łakomym, ale także długo wyczekiwanym kąskiem. Jakby tego było mało, wskutek pewnych wydarzeń grupa rozdziela się, co nie ułatwia im walki o przetrwanie kolejnego dnia. Tymczasem ich śladem podążają z innych światów dziwnie znajome osoby.
To, co jakiś czas temu uznałem za jedną z najważniejszych zalet pierwszego tomu "Black Science", w drugim na szczęście pozostaje niezmienne. Przedstawiona przez Ricka Remendera fabuła gna przed siebie na złamanie karku już od pierwszych stron, nie dając czytelnikowi nawet chwili na wytchnienie. "Teraz, nigdzie" rozpoczyna się niedługo po zakończeniu poprzedniej epizodu, lecz scenarzysta postanowił nie pokazywać nam bohaterów wpadających w kolejne problemy, ale od razu będących w samym ich centrum. Dzięki temu zabiegowi udało się nie tylko zaintrygować już od pierwszych stron tomu, ale utrzymać szaleńcze tempo akcji, a znalazło się również miejsce dla kilku stosunkowo intrygujących zwrotów akcji. Niemniej, scenariusz ma swoje wady.
Przede wszystkim zabrakło jakiegoś elementu zaskoczenia. Jeśli uważnie przeczytaliście pierwszy tom, kolejny nie stanowi już tak wyraźnego ciągu niespodziewanych wydarzeń. Twórca co prawda dwoi się i troi próbując trzymać fason, lecz jednocześnie odnosłem wrażenie, że niektóre ważne dla głównego wątku elementy zostały zwyczajnie "odhaczone", aby popchnąć wszystko w określonym już wcześniej kierunku. Zupełnie nie przekonała mnie także przemiana, jaką na przestrzeni przerwy między tomami pierwszym i drugim przeszedł jeden z bohaterów.
Kadar, bo o nim mowa, z kompletnego dupka i bardzo ciemnego charakteru, nagle stał się bohaterskim rycerzem w lśniącej zbroi, momentami nawet dosłownie. Nie chodzi o to, że nie kupuję jego rozwoju, ale zabrakło mi jakiegoś konkretniejszego uzasadnienia. Owszem, Remender stara się wyjaśnić motywację mężczyzny poprzez zastosowanie odpowiedniej narracji, lecz nie przekonało mnie to na tyle, by puścić w niepamięć tak drastyczną zmianę charakteru jednego z bohaterów.
To właściwie jedyne minusy "Teraz, nigdzie", które po lekturze komiksu przychodzą mi do głowy. Nie przyćmiły one ani przyjemnego tempa prowadzenia fabuły, ani nie sprawiły, że przestałem doceniać pomysłowość obu twórców. Chociaż trudno jest nie zauważyć, że bohaterowie "Black Science" co rusz trafiają do świata zamieszkiwanego przez humanoidalne płazy i gady, to jednak trudno nie rozpływać się nad pomysłami ich przedstawiania. Widać doskonale, że zarówno Rick Remender jak i Mateo Scalera włożyli wiele wysiłku, by nie tylko stworzyć łatwo dające się zrozumieć miejsca, ale także, by nadać im niepowtarzalny i piękny wygląd.
Jeśli wierzyć wywiadom, które udzielali w przeszłości obaj twórcy serii, za to drugie zdecydowanie mocniej pochwalić należy włoskiego rysownika oraz odpowiadającego za kolory Deana White’a. Ten pierwszy przelał na papier cały swój ogromny talent, raz za razem tworząc fantastyczne rysunki Jednocześnie nie sposób nie docenić roboty White`a, który dokłada wiele pracy, aby "Black Science" tak zachwycająco wyglądał. Kolorysta świetnie dograł się z rysownikiem i nie tylko nadał jego pracom barw. On je po prostu uczynił jeszcze lepszymi. Ciężko jest mi podać inny tytuł, w którym osoba odpowiedzialne za nakładanie barw zasługuje na tak duże uznanie.
Na polską edycję Taurus Media można kręcić nosem. Cena okładkowa wynosi 65 złotych i co prawda tom pierwszy kosztował nieznacznie więcej, to trzeba pamiętać, że liczba stron spadła o jedną szóstą. Wydany przez to samo wydawnictwo opasły "Lazarus" jest tańszy. Czyżby różnica wynikała z tego, że Rick Remender mocno się ceni? Po zniżkach solidnie komiks można wyrwać za około 50 złotych, choć nie obyło się bez wpadek (kto znajdzie zabawną literówkę na tylnej części okładki?), lecz nie ma nic, co mogłoby popsuć przyjemność z lektury. Dodatków za wiele nie ma, są to raptem dwie strony z próbkami talentu Scalery i White’a.
Tym z Was, którym do gustu przypadł tom pierwszy, drugi także nie powinien zawieść. "Black Science" to nadal szaleńcza i całkiem niezła historia, lecz niestety daleka od zachwytów wspomnianych na początku tego tekstu. Gdyby Rick Remender dostosował się scenariuszem do poziomu swoich współpracowników, ocena byłaby naprawdę wysoka. Na razie jedna czwórka z plusem musi wystarczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz