Nigdy nie miałem szczęścia zetknąć się z kserowanym „Ziniolem” (czy też „Ziniem”), gdy ten ukazywał się w latach 1998-2005. Lektura pierwszego tomu „The Very Best OFF the Ziniols: The Greatest Hits vol.1 1998-2005” nie była więc dla mnie podróżą sentymentalną, tylko wycieczką w nieznane rejony komiksowej historii.
Zamojsko-lubelski magazyn redagowany przez Dominika Szcześniaka znany jest mi jedynie z jego sieciowego wcielenia i z restartu pod timofową banderą. No i z obfitych owoców, jakie wydał. Zasługi „Ziniola” dla dzisiejszego komiksowa są niezaprzeczalne. Na jego łamach wykuwał się warsztat twórców nierzadko stanowiących o obliczu współczesnego komiksu polskiego. Wspomniany Szcześniak, Mateusz Skutnik, Maciej Pałka, Marek Turek, Rafał Szłapa, Otoczak, Rafał Trejnis – wszyscy oni, w mniejszym lub większy stopniu współtworzyli kserowaną legendę komiksowego podziemia. Ich prace - „Blaki”, „Fastnachspiel”, „Morfołaki”, Bi-Bułka”, „Waciane Kaffliki Żyttu”, „Przygody Leszka” czy „Dom żałoby” - to serie, które publikowane były w "Z", aby potem ewoluować w stronę serii czy pojedynczych albumów. Nie wiem czy nie będzie to zbyt odważna teza, ale wydaje mi się, że obok ze wszech miar kultowego „Produktu” to właśnie „Ziniol” (obok nieco zapomnianego dziś „AQQ”) był największym inkubatorem talentów, które dziś mogą lśnić pełnym blaskiem.
Pomysł na zebranie w jednym, grubym tomiku tego, co najlepsze z tych 40 numerów sam w sobie jest znakomity, ale z dzisiejszej perspektywy trudno mi krytycznie oceniać komiksy, uchodzące niegdyś za największe przeboje „Ziniola”. I tak na przykład purnonsensowy i pornograficzny „Mocz w zupie” tercetu Wojda/Szcześniak/Pałka nijak mnie nie przekonuje, podobnie, jak „Latające szlugi” Szcześniaka solo, będące dla mnie kuriozum nie lada. Po latach nie dorastają do swojej zinowej legendy albo moje oczekiwania były zbyt wygórowane. Natomiast absolutnie znakomicie prezentuje się wczesne wcielenie „Blakiego”, zupełnie inne od tego, którą poznaliśmy w wydaniach zbiorczych. Bardziej odjechane, bardziej dziwaczne, formalnie nieokrzesane, w wykonaniu nieopierzonego jeszcze Skutnika. I dłuższe, bo licząca dobre 40 stron – choćby dla tego komiksu warto sięgnąć po ziniolową składankę. Tego, że „Blaki” będzie dobry mogłem się spodziewać, ale prawdziwym ciosem obuchem w łeb były dla mnie prace Mateusza Liwińskiego i Andrzeja Śmieciuszewskiego w ramach jednoplanszówek (choć nie zawsze) „Rosencranz i Santana”. Niepoprawne, osobliwe, ekscentryczne, niekiedy na granicy hermetyczności, często absurdalne, nierzadko okropnie śmieszne i w stu procentach undergroundowe. Trzeba się samemu przekonać.
Myślę, że twórcze poszukiwania Liwińskiego i Śmieciuszewskiego mogą być swoistym pars pro toto całego magazynu – rzeczy przysłowiowo jadące po bandzie, eksperymentalne, obsceniczne, dziwaczne, przekraczające granice nie tylko dobrego smaku, momentami niezjadliwie dla przeciętnego czytelnika „Thorgali” czy „Kaczora Donalda”. Myślę, że taka mogła być specyfika „Ziniola”. W przeciwieństwie do „Maszina” czy „Mydła” formalnie mniej skomplikowana, w porównaniu do „Profanum” mająca gdzieś „przeciętnego” i „masowego” odbiorcę i nie stawiająca na humor tak mocno, jak w przypadku „Jeju” czy nieodżałowanego „Kartonu”.
Pierwszy wolumin „Ziniolsów” był jednocześnie debiutanckim komiksem Wydawnictwa Ważka na naszym rynku. I do edytorskiej jakości edycji trudno się przyczepić. Wszystko jest w najlepszym porządku. Warto dodać, że żadna z praca obecnych w antologii nie była poddana procesom remasteringu, dzięki czemu poszczególne ko,miksu zachowały swój specyficzny undergroundowy posmaczek.
„The Very Best OFF The Ziniols: Greatest Hits vol.1 1998-2005” ucieszy przede wszystkim najbardziej hardkorowych fanów polskiego komiksu. To album o dużej wartości poznawczej, będący lekcją z komiksowej historii. Ten zapis pewnej epoki został podrasowany komentarzami redaktora naczelnego, pokazującego „Ziniola” od kuchni, ale i w nieco sentymentalnym tonie.
Zamojsko-lubelski magazyn redagowany przez Dominika Szcześniaka znany jest mi jedynie z jego sieciowego wcielenia i z restartu pod timofową banderą. No i z obfitych owoców, jakie wydał. Zasługi „Ziniola” dla dzisiejszego komiksowa są niezaprzeczalne. Na jego łamach wykuwał się warsztat twórców nierzadko stanowiących o obliczu współczesnego komiksu polskiego. Wspomniany Szcześniak, Mateusz Skutnik, Maciej Pałka, Marek Turek, Rafał Szłapa, Otoczak, Rafał Trejnis – wszyscy oni, w mniejszym lub większy stopniu współtworzyli kserowaną legendę komiksowego podziemia. Ich prace - „Blaki”, „Fastnachspiel”, „Morfołaki”, Bi-Bułka”, „Waciane Kaffliki Żyttu”, „Przygody Leszka” czy „Dom żałoby” - to serie, które publikowane były w "Z", aby potem ewoluować w stronę serii czy pojedynczych albumów. Nie wiem czy nie będzie to zbyt odważna teza, ale wydaje mi się, że obok ze wszech miar kultowego „Produktu” to właśnie „Ziniol” (obok nieco zapomnianego dziś „AQQ”) był największym inkubatorem talentów, które dziś mogą lśnić pełnym blaskiem.
Pomysł na zebranie w jednym, grubym tomiku tego, co najlepsze z tych 40 numerów sam w sobie jest znakomity, ale z dzisiejszej perspektywy trudno mi krytycznie oceniać komiksy, uchodzące niegdyś za największe przeboje „Ziniola”. I tak na przykład purnonsensowy i pornograficzny „Mocz w zupie” tercetu Wojda/Szcześniak/Pałka nijak mnie nie przekonuje, podobnie, jak „Latające szlugi” Szcześniaka solo, będące dla mnie kuriozum nie lada. Po latach nie dorastają do swojej zinowej legendy albo moje oczekiwania były zbyt wygórowane. Natomiast absolutnie znakomicie prezentuje się wczesne wcielenie „Blakiego”, zupełnie inne od tego, którą poznaliśmy w wydaniach zbiorczych. Bardziej odjechane, bardziej dziwaczne, formalnie nieokrzesane, w wykonaniu nieopierzonego jeszcze Skutnika. I dłuższe, bo licząca dobre 40 stron – choćby dla tego komiksu warto sięgnąć po ziniolową składankę. Tego, że „Blaki” będzie dobry mogłem się spodziewać, ale prawdziwym ciosem obuchem w łeb były dla mnie prace Mateusza Liwińskiego i Andrzeja Śmieciuszewskiego w ramach jednoplanszówek (choć nie zawsze) „Rosencranz i Santana”. Niepoprawne, osobliwe, ekscentryczne, niekiedy na granicy hermetyczności, często absurdalne, nierzadko okropnie śmieszne i w stu procentach undergroundowe. Trzeba się samemu przekonać.
Myślę, że twórcze poszukiwania Liwińskiego i Śmieciuszewskiego mogą być swoistym pars pro toto całego magazynu – rzeczy przysłowiowo jadące po bandzie, eksperymentalne, obsceniczne, dziwaczne, przekraczające granice nie tylko dobrego smaku, momentami niezjadliwie dla przeciętnego czytelnika „Thorgali” czy „Kaczora Donalda”. Myślę, że taka mogła być specyfika „Ziniola”. W przeciwieństwie do „Maszina” czy „Mydła” formalnie mniej skomplikowana, w porównaniu do „Profanum” mająca gdzieś „przeciętnego” i „masowego” odbiorcę i nie stawiająca na humor tak mocno, jak w przypadku „Jeju” czy nieodżałowanego „Kartonu”.
Pierwszy wolumin „Ziniolsów” był jednocześnie debiutanckim komiksem Wydawnictwa Ważka na naszym rynku. I do edytorskiej jakości edycji trudno się przyczepić. Wszystko jest w najlepszym porządku. Warto dodać, że żadna z praca obecnych w antologii nie była poddana procesom remasteringu, dzięki czemu poszczególne ko,miksu zachowały swój specyficzny undergroundowy posmaczek.
„The Very Best OFF The Ziniols: Greatest Hits vol.1 1998-2005” ucieszy przede wszystkim najbardziej hardkorowych fanów polskiego komiksu. To album o dużej wartości poznawczej, będący lekcją z komiksowej historii. Ten zapis pewnej epoki został podrasowany komentarzami redaktora naczelnego, pokazującego „Ziniola” od kuchni, ale i w nieco sentymentalnym tonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz