Należący do krakowskiego odłamu kultu twórczości Mistrza Moore`a Jerzy Łanuszewski bierze na swój recenzencki warsztat "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie".
Skończył się wiek XIX, nadeszło nowe stulecie. Także skład Ligi Niezwykłych Dżentelmenów uległ zmianie - wprawdzie na jej czele wciąż stoi Mina Murray, a drugie skrzypce gra Allan Quatermain (magicznie odmłodzony i udający własnego syna), jednak reszta drużyny to zupełnie nowi bohaterowie: wiekowy, lecz wciąż młody, raz za razem zmieniający płeć Orlando, okultystyczny detektyw Thomas Carnacki i arcyzłodziej A. J. Raffles.
Bohaterowie wędrują przez wiek przeżywając niesamowite i bardziej przyziemne przygody. Szpiegują okultystów, ścierają się raz po raz ze złowrogim magiem, Olivierem Haddo, walczą z piratami, próbują powstrzymać apokalipsę, spotykają tajemniczego „więźnia Londynu”, biorą udział w koncercie rockowym/rytuale czarnomagicznym, by w końcu stanąć oko w oko z przepowiadanym Antychrystem.
Po pierwszych dwóch częściach byłem sceptycznie nastawiony do „Stulecia”. Szybkość i sposób prowadzenia narracji sprawiły, że opowieść wydała się dość chaotyczna. Moore bardzo skakał między wydarzeniami, początkowo mniej skupiał się na głównych, zdawałoby się bohaterach, sporo miejsca poświęcając pobocznym wątkom, m. in. historii córki kapitana Nemo. Jednak po lekturze całości muszę stwierdzić, że to wszystko jak najbardziej miało sens, a „Stulecie” znakomitym komiksem jest i basta. Mnożenie wątków i postaci to bardzo ryzykowna gra, wielu dobrych scenarzystów się w ten sposób zapętliło. Na szczęście Moore jest wybitny. Cała historia jest dokładnie przemyślana i starannie poprowadzona. Żaden element nie jest zbędny, a przeskoki między scenami dają pełny obraz całej opowieści wraz z przyległościami. Czarownik z Notrhampton zgrabnie pozamykał wiele wątków, jednocześnie tworząc multum furtek do potencjalnych kolejnych opowieści, dziejących się w jego patchworkowym uniwersum.
Pisząc o „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” nie można nie wspomnieć o warstwie graficznej. Kevin O’Neill jest z serią od samego początku i trudno by było sobie wyobrazić innego artystę na jego stołku. Jego charakterystyczna kreska i szczegółowe rysunki bardzo dobrze przedstawiają drugie plany, gdzie dzieje się tak wiele. Bogactwo jego grafik przepysznie oddaje klimat każdej sceny - czy będzie to wywołujący uczucie niesmaku spacer wśród biedoty londyńskiej dzielnicy portowej, wyniosła tajemniczość klubu dla okultystów, czy szaleństwo tłumu hipisów wymieszane z panicznymi halucynacjami.
Wielka szkoda, że Egmont nie opublikował wcześniejszego tomu: „Black Dossier” - mam wrażenie, że czytający „Stulecie” bez znajomości tego tomu mogą w pewnych miejscach poczuć się zagubieni. Większa część akcji „Black Dossier” dzieje się między wydarzeniami z pierwszego i drugiego tomu „Stulecia”, kilku bohaterów jest tam szerzej przedstawionych,. Ale cóż, czasami po prostu nie możemy mieć wszystkiego.
„Stulecie” można odczytywać na kliku płaszczyznach. Jak zawsze w przypadku „Ligi…” jest to postmodernistyczna zabawa, szalona mozaika nawiązań, zmuszająca czytelnika do uporczywego tropienia, wyszukiwania elementów znanych z kultury i popkultury - literatury, malarstwa, muzyki, sztuki użytkowej oraz historii współczesnej. W „Stuleciu” Moore podniósł poziom trudności w tej kwestii. Dzielny czytelnik, chcący odnaleźć wszystkie nawiązania natknie się na dzieła bardzo niszowe, przedwojenną brytyjską pulpę, opowiadania okultystyczne czy utwory znane Brytyjczykom, które niekoniecznie są popularne poza wyspami. Tym razem Moore nie ograniczył się do literatury - w XX wieku inne media doszły do głosu, tako więc i w „Lidze…” znajdzie się nawiązania do seriali, filmów, muzyki, a także do „Opery za trzy grosze”. Fragmenty utworu Brechta i Weilla pojawiają się w każdej części „Stulecia” - początkowo śpiewane przez postaci tła, w ostatnim w tej formie przedstawiony jest dialog Miny i Quatermaina. Można by pomyśleć, że taki komiksowy musical może być średnio strawny. Nic bardziej mylnego. Partie muzyczne zgrabnie wpasowują się w akcję i ładnie współgrają z resztą komiksu.
Moore, jako znany mag, często w swoich komiksach zawiera odniesienia do teorii oraz praktyk magicznych. „Stulecie” tymi znakami jest nasycone. Wspomniany wcześniej Haddo jest literackim odpowiednikiem najsłynniejszego dwudziestowiecznego okultysty, Aleistera Crowleya. Jest to postać z powieści „The Magician”, W. Somerseta Maughama. W komiksie Moore’a i O’Neilla ten „najbardziej zdeprawowany człowiek świata” stara się stworzyć Księżycowe Dziecko, mające być zwiastunem nowego eonu, Ery Wodnika. Czyli, w rozumieniu sił przeciwnych magowi - Antychrysta. Nawiązań do postaci ojca Thelemy jest więcej. Jednym z pomocników Haddo jest Simon Iff, bohater literacki stworzony przez samego Crowleya - występował w książce „Moonchild” oraz cyklu opowiadań kryminalnych. Odniesień do postaci angielskiego maga, nie tylko literackich, pojawia się jeszcze kilka.
Daty 1910, 1969 i 2009 można odczytywać jako okresy wzmożonego zainteresowania ludzkości magią. Pierwszy tom przedstawia czas rozkwitu wszelakiej maści towarzystw okultystycznych i ezoterycznych, lat działalności m. in. Crowleya, Ordo Templi Orientis czy Rudolfa Steinera. Drugi prezentuje epokę dzieci-kwiatów i fascynację magią wśród gwiazd rocka. Ostatni tom, to czasy współczesne, kiedy myślenie o magii zostało ograniczone do popkultury. Początek XXI wieku jest przedstawiony jako doba upadku magii jako dziedziny traktowanej poważnie. Świat czarodziejski istnieje gdzieś obok, ignorowany przez większość społeczeństwa.
„Stulecie” to też bardzo ostra krytyka XX wieku. Krocząc przez kolejne lata wraz niezwykłymi dżentelmenami, obserwujemy cywilizację postępującego regresu. Ostatnia część „Ligi…” (podobnie jak Black Dossier) jest dużo mroczniejsza, bardziej ponura od pierwszych dwóch tomów. Owszem, one też nie oszczędzały bohaterów - Moore od początku traktował bohaterów literackich jak żywych ludzi, z bagażem doświadczeń, wad i słabości. Jednak atmosfera belle epoque, przełomu wieków, odkryć i steampunkowych wynalazków dawała nadzieję. XX wiek pogrzebał te sny o wielkości. Wojny światowe, rządy Wielkiego Brata, zamachy terrorystyczne i upadek kultury - z każdą częścią „Stulecia” świat wygląda coraz gorzej, zmierza ku upadkowi, a bohaterowie razem z nim - ulegają swoim słabościom, tracą wiarę w sens swoich działań. Paradoksalnie, epoka wiktoriańska przedstawiona we wcześniejszych komiksach wypadła o wiele korzystniej od czasów współczesnych.
Panowie Moore i O’Neill po raz kolejny stworzyli fascynującą opowieść - pasjonującą, a przy tym wymagającą przygodę, która wciągnie waszego wewnętrznego dzieciaka, a także zaspokoi intelektualne pretensje.
Bohaterowie wędrują przez wiek przeżywając niesamowite i bardziej przyziemne przygody. Szpiegują okultystów, ścierają się raz po raz ze złowrogim magiem, Olivierem Haddo, walczą z piratami, próbują powstrzymać apokalipsę, spotykają tajemniczego „więźnia Londynu”, biorą udział w koncercie rockowym/rytuale czarnomagicznym, by w końcu stanąć oko w oko z przepowiadanym Antychrystem.
Po pierwszych dwóch częściach byłem sceptycznie nastawiony do „Stulecia”. Szybkość i sposób prowadzenia narracji sprawiły, że opowieść wydała się dość chaotyczna. Moore bardzo skakał między wydarzeniami, początkowo mniej skupiał się na głównych, zdawałoby się bohaterach, sporo miejsca poświęcając pobocznym wątkom, m. in. historii córki kapitana Nemo. Jednak po lekturze całości muszę stwierdzić, że to wszystko jak najbardziej miało sens, a „Stulecie” znakomitym komiksem jest i basta. Mnożenie wątków i postaci to bardzo ryzykowna gra, wielu dobrych scenarzystów się w ten sposób zapętliło. Na szczęście Moore jest wybitny. Cała historia jest dokładnie przemyślana i starannie poprowadzona. Żaden element nie jest zbędny, a przeskoki między scenami dają pełny obraz całej opowieści wraz z przyległościami. Czarownik z Notrhampton zgrabnie pozamykał wiele wątków, jednocześnie tworząc multum furtek do potencjalnych kolejnych opowieści, dziejących się w jego patchworkowym uniwersum.
Pisząc o „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” nie można nie wspomnieć o warstwie graficznej. Kevin O’Neill jest z serią od samego początku i trudno by było sobie wyobrazić innego artystę na jego stołku. Jego charakterystyczna kreska i szczegółowe rysunki bardzo dobrze przedstawiają drugie plany, gdzie dzieje się tak wiele. Bogactwo jego grafik przepysznie oddaje klimat każdej sceny - czy będzie to wywołujący uczucie niesmaku spacer wśród biedoty londyńskiej dzielnicy portowej, wyniosła tajemniczość klubu dla okultystów, czy szaleństwo tłumu hipisów wymieszane z panicznymi halucynacjami.
Wielka szkoda, że Egmont nie opublikował wcześniejszego tomu: „Black Dossier” - mam wrażenie, że czytający „Stulecie” bez znajomości tego tomu mogą w pewnych miejscach poczuć się zagubieni. Większa część akcji „Black Dossier” dzieje się między wydarzeniami z pierwszego i drugiego tomu „Stulecia”, kilku bohaterów jest tam szerzej przedstawionych,. Ale cóż, czasami po prostu nie możemy mieć wszystkiego.
„Stulecie” można odczytywać na kliku płaszczyznach. Jak zawsze w przypadku „Ligi…” jest to postmodernistyczna zabawa, szalona mozaika nawiązań, zmuszająca czytelnika do uporczywego tropienia, wyszukiwania elementów znanych z kultury i popkultury - literatury, malarstwa, muzyki, sztuki użytkowej oraz historii współczesnej. W „Stuleciu” Moore podniósł poziom trudności w tej kwestii. Dzielny czytelnik, chcący odnaleźć wszystkie nawiązania natknie się na dzieła bardzo niszowe, przedwojenną brytyjską pulpę, opowiadania okultystyczne czy utwory znane Brytyjczykom, które niekoniecznie są popularne poza wyspami. Tym razem Moore nie ograniczył się do literatury - w XX wieku inne media doszły do głosu, tako więc i w „Lidze…” znajdzie się nawiązania do seriali, filmów, muzyki, a także do „Opery za trzy grosze”. Fragmenty utworu Brechta i Weilla pojawiają się w każdej części „Stulecia” - początkowo śpiewane przez postaci tła, w ostatnim w tej formie przedstawiony jest dialog Miny i Quatermaina. Można by pomyśleć, że taki komiksowy musical może być średnio strawny. Nic bardziej mylnego. Partie muzyczne zgrabnie wpasowują się w akcję i ładnie współgrają z resztą komiksu.
Moore, jako znany mag, często w swoich komiksach zawiera odniesienia do teorii oraz praktyk magicznych. „Stulecie” tymi znakami jest nasycone. Wspomniany wcześniej Haddo jest literackim odpowiednikiem najsłynniejszego dwudziestowiecznego okultysty, Aleistera Crowleya. Jest to postać z powieści „The Magician”, W. Somerseta Maughama. W komiksie Moore’a i O’Neilla ten „najbardziej zdeprawowany człowiek świata” stara się stworzyć Księżycowe Dziecko, mające być zwiastunem nowego eonu, Ery Wodnika. Czyli, w rozumieniu sił przeciwnych magowi - Antychrysta. Nawiązań do postaci ojca Thelemy jest więcej. Jednym z pomocników Haddo jest Simon Iff, bohater literacki stworzony przez samego Crowleya - występował w książce „Moonchild” oraz cyklu opowiadań kryminalnych. Odniesień do postaci angielskiego maga, nie tylko literackich, pojawia się jeszcze kilka.
Daty 1910, 1969 i 2009 można odczytywać jako okresy wzmożonego zainteresowania ludzkości magią. Pierwszy tom przedstawia czas rozkwitu wszelakiej maści towarzystw okultystycznych i ezoterycznych, lat działalności m. in. Crowleya, Ordo Templi Orientis czy Rudolfa Steinera. Drugi prezentuje epokę dzieci-kwiatów i fascynację magią wśród gwiazd rocka. Ostatni tom, to czasy współczesne, kiedy myślenie o magii zostało ograniczone do popkultury. Początek XXI wieku jest przedstawiony jako doba upadku magii jako dziedziny traktowanej poważnie. Świat czarodziejski istnieje gdzieś obok, ignorowany przez większość społeczeństwa.
„Stulecie” to też bardzo ostra krytyka XX wieku. Krocząc przez kolejne lata wraz niezwykłymi dżentelmenami, obserwujemy cywilizację postępującego regresu. Ostatnia część „Ligi…” (podobnie jak Black Dossier) jest dużo mroczniejsza, bardziej ponura od pierwszych dwóch tomów. Owszem, one też nie oszczędzały bohaterów - Moore od początku traktował bohaterów literackich jak żywych ludzi, z bagażem doświadczeń, wad i słabości. Jednak atmosfera belle epoque, przełomu wieków, odkryć i steampunkowych wynalazków dawała nadzieję. XX wiek pogrzebał te sny o wielkości. Wojny światowe, rządy Wielkiego Brata, zamachy terrorystyczne i upadek kultury - z każdą częścią „Stulecia” świat wygląda coraz gorzej, zmierza ku upadkowi, a bohaterowie razem z nim - ulegają swoim słabościom, tracą wiarę w sens swoich działań. Paradoksalnie, epoka wiktoriańska przedstawiona we wcześniejszych komiksach wypadła o wiele korzystniej od czasów współczesnych.
Panowie Moore i O’Neill po raz kolejny stworzyli fascynującą opowieść - pasjonującą, a przy tym wymagającą przygodę, która wciągnie waszego wewnętrznego dzieciaka, a także zaspokoi intelektualne pretensje.
1 komentarz:
Bardzo fajny tekst, zwłaszcza końcówka zacna!
Prześlij komentarz