Prawdopodobnie przynajmniej co drugi Polak choćby od czasu do czasu narzeka na to, jak bardzo absurdalną jest rzeczywistość jego ojczyzny. Niewątpliwie w mniejszym czy większym stopniu zdarza się to i obywatelom innych krajów, ale przysłowie "Cudze cenicie, swojego nie znacie" znajduje tu diabelsko przewrotne zastosowanie. Dla tych, którzy na absurdalność szarej codzienności patrzą pobłażliwiej, zapoznanie się z pracami artysty podpisującego się pseudonimem mgr Janek Koza będzie zapewne przypominać otrzymanie policzka w twarz. Tych drugich zaś utwierdzą one w przekonaniu, że różowe okulary to mit spłodzony przez wyjątkowo złośliwych.
"Polaków uczestnictwo w kulturze..." to tytuł retrospektywnej wystawy dzieł Kozy, która miejsce miała podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Komiksowej Ligatura w Poznaniu. Ciągle jeszcze świeżo wydany katalog tejże wystawy zawiera głównie autonomiczne rysunki i kilkukadrowe stripy, okazjonalnie nieco dłuższe komiksy czy okładki płyt, wreszcie wywiad z autorem i bardzo specyficzną recenzję (tego właśnie zbioru) na zakończenie. Koza jest jednak twórcą bardziej różnorodnym, dał się też bowiem poznać jako poeta czy autor animacji (żeby tylko wymienić całkiem popularny swego czasu serial telewizyjny "Szczepan i Irenka" emitowany przez stację Canal+). Niezależnie jednak od tego, na kanwie którego medium by się akurat "wyżywał", jego styl jest bardzo łatwo rozpoznawalny. Ale o tym za chwilę.
"Czytelnictwo w Polsce spada" - mówi do nas pewien profesor. "Po prostu mamy za dużo liter" - dopowiada po chwili, odsłaniając nam tablicę ze skreślonymi "ą", "ę" czy "rz". "Polska, mieszkam w Polsce" - chciałoby się na ten widok ironicznie zaśpiewać pod nosem piosenkę wiadomego zespołu Kazika Staszewskiego. Nie jest to zresztą jedyne skojarzenie, jaki przyszło mi do głowy podczas lektury. Twórczość Kozy to swego rodzaju mieszanka - jest w niej też coś, co znamy z filmów Stanisława Barei, coś z utworów Bielizny czy wreszcie z rysunków innego popularnego satyryka, Marka Raczkowskiego. Aczkolwiek, jak pisałem wyżej, Koza to Koza. Elementy znane z twórczości jego poprzedników (czy też "poprzedników") przefiltrowane zostały przez jego własną, jakże charakterystyczna wrażliwość. Choć wśród jego prac nie brakuje i takich, które z miejsca wywołują salwy śmiechu (i niekoniecznie jest to zaraz śmiech przez łzy), za jego slogan służyć mogłoby hasło "Niech żyje turpizm i pesymizm".
Wystarczy zresztą rzut okiem na do bólu brzydką, niechlujną kreskę autora, abym jasnym było, czego się po jego dziełach spodziewać. Nie jakoś szczególnie częsta, ale zostawiająca w odbiorcy trwały ślad dawka perwersji i brutalności nie czyni go jednak twórcą pod każdym kątem bezlitosnym - częstym towarzyszem obrazów prezentujących mentalne wieśniactwo oraz istną masową schizofrenię jest bowiem empatia. Zdarza się, że na swoich bohaterów patrzy on z góry, jednakże przeważnie nie ocenia ich. Przedrzeźnia prawie tylko po to, aby dane aspekty polskiej rzeczywistości uwypuklić, nie wyśmiać. Prezentowane przezeń postaci mogą więc być żałosne i głupie, ale zapoznanie się z ich losami nie pozwoli nam wcale poczuć się lepiej. Bo przecież jesteśmy jednymi z nich. Nawet, jeśli nie mamy akurat ochoty wykorzystać piły mechanicznej, aby z ciała trenowanego przez nas sportowca wyciąć prawie-pluszowego misia.
Absurd, choć jest tym, co pierwsze przychodzi na myśl do głowy po zapoznaniu się z pracami Kozy, nie jest wcale jego najczęstszym narzędziem. Nierzadko ukazane nam zostają obserwacje z życia wzięte, którym przejaskrawienie (jeśli nie liczyć strony wizualnej) nie jest wcale potrzebne. Cokolwiek podobnie jest w kwestii satyrycznego charakteru kolejnych rysunków czy komiksów - okazjonalnie bowiem celem jest czystej wody nonsens. Z drugiej strony należałoby jednak zapytać - czyż nonsens nie jest kolejnym składnikiem rzeczywistości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz