Prawie dekadę Benedykt Szneider kazał nam czekać na swoją kolejną komiksową publikację. Czy warto było czekać? Mając przed sobą pierwszy zeszyt "Diefenbacha" z 2002 roku [pisałem o tym zeszycie jakiś czas temu] oraz album "Diefenbach: Zanim wzejdzie świt", wydany w zeszłym roku, mogę bez cienia wątpliwości odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Tak, warto było!
Powrót Szneidera mogę nazwać: Powrotem W Wielkim Stylu. Widmowa zapowiedź albumu "Zanim wzejdzie świt" pojawiła się już dawno temu, bo na ostatniej stronie "Diefenbacha" z 2002 roku, na której umieszczony został duży kadr, na którym przedstawiono, widzianą zza krat, twarz zakonnicy oraz piąć wersów wiersza, ostatni z nich brzmi: „Zboczone wycie zanim wzejdzie świt”.
Akcja komiksu "Zanim…" dzieje się w przeciągu jednej nocy, chociaż jest to raczej noc polarna, jasna i złowroga, a kończy wraz z nastaniem świtu w promieniach wschodzącego słońca. Głównymi bohaterami, których imion nie poznajemy, są łowca wampirów i cmentarna hiena. Łowczy pojmał chłopca, gdy ten uciekał z pobojowiska, gdzie wespół ze swoim kolegą obrabowywał (bezcześcił) zwłoki poległych rycerzy. Historia zakonnicy, która miała na imię Magdalena, zostaje opowiedziana przez demonicznego łowcę, gdy obaj idą przez lasy i gór do pewnej wymarłej wsi. W pobliżu której, w zimnych wodach rozlewiska rzeki, ukrywa się wampir, właściwie wampirzyca. Aby wywabić ją z ukrycia, jako żywej przynęty, łowca używa chłopca. Całość się jednak dobrze (dobrze?) kończy. Z odsieczą chłopcu przychodzi zgraja zbrojnych rycerzy.
Fabuła jest prosta. Gdy pierwszy raz przeczytałem ten komiks, czułem niedosyt i rozczarowanie. Pewnie liczyłem na jakąś bardziej złożoną historię, ale po powtórnych czytaniach, zrozumiałem, że nie o atrakcyjną i rozbudowaną fabułę chodzi w tej książce. Więc właściwie o co? Mam wrażenie, że autor starał się pokazać ambiwalencję stereotypowego pojmowania Zła. Bo właściwie, kto jest potworem? Czy łowca, który nie waha się poświęcić życia chłopca, aby wybawić i zamordować „zło wcielone”? Czy może Dais Yton, wysłannik biskupa, skazujący Magdalenę na zamurowanie żywcem? A może zbrojni, którzy polują na łowcę? Autor nie podsuwa podpowiedzi, że dobre, to jest to, a złe, to jest tamto. Nie próbuje odpowiadać za czytelnika. Nie ma w tym albumie ani krzty banalnego i ewangelicznego moralizowania.
Główną siłą tego albumu jest, oczywiście, sposób prowadzenia narracji za pomocą obrazu, jak i same rysunki. Wiele, i to dobrego, napisano już na ten temat. Dlatego nie będę tego powtarzał. Jeśli mam wtrącić swoje trzy grosze, to chciałbym podkreślić wspaniałość i perfekcję plansz, na których przedstawiona została przyroda. Szneiderowi udało się w tych kadrach ująć coś, na co obiegowo zwykliśmy mówić: „złowróżbna siła natury”.
Powrót Szneidera mogę nazwać: Powrotem W Wielkim Stylu. Widmowa zapowiedź albumu "Zanim wzejdzie świt" pojawiła się już dawno temu, bo na ostatniej stronie "Diefenbacha" z 2002 roku, na której umieszczony został duży kadr, na którym przedstawiono, widzianą zza krat, twarz zakonnicy oraz piąć wersów wiersza, ostatni z nich brzmi: „Zboczone wycie zanim wzejdzie świt”.
Akcja komiksu "Zanim…" dzieje się w przeciągu jednej nocy, chociaż jest to raczej noc polarna, jasna i złowroga, a kończy wraz z nastaniem świtu w promieniach wschodzącego słońca. Głównymi bohaterami, których imion nie poznajemy, są łowca wampirów i cmentarna hiena. Łowczy pojmał chłopca, gdy ten uciekał z pobojowiska, gdzie wespół ze swoim kolegą obrabowywał (bezcześcił) zwłoki poległych rycerzy. Historia zakonnicy, która miała na imię Magdalena, zostaje opowiedziana przez demonicznego łowcę, gdy obaj idą przez lasy i gór do pewnej wymarłej wsi. W pobliżu której, w zimnych wodach rozlewiska rzeki, ukrywa się wampir, właściwie wampirzyca. Aby wywabić ją z ukrycia, jako żywej przynęty, łowca używa chłopca. Całość się jednak dobrze (dobrze?) kończy. Z odsieczą chłopcu przychodzi zgraja zbrojnych rycerzy.
Fabuła jest prosta. Gdy pierwszy raz przeczytałem ten komiks, czułem niedosyt i rozczarowanie. Pewnie liczyłem na jakąś bardziej złożoną historię, ale po powtórnych czytaniach, zrozumiałem, że nie o atrakcyjną i rozbudowaną fabułę chodzi w tej książce. Więc właściwie o co? Mam wrażenie, że autor starał się pokazać ambiwalencję stereotypowego pojmowania Zła. Bo właściwie, kto jest potworem? Czy łowca, który nie waha się poświęcić życia chłopca, aby wybawić i zamordować „zło wcielone”? Czy może Dais Yton, wysłannik biskupa, skazujący Magdalenę na zamurowanie żywcem? A może zbrojni, którzy polują na łowcę? Autor nie podsuwa podpowiedzi, że dobre, to jest to, a złe, to jest tamto. Nie próbuje odpowiadać za czytelnika. Nie ma w tym albumie ani krzty banalnego i ewangelicznego moralizowania.
Główną siłą tego albumu jest, oczywiście, sposób prowadzenia narracji za pomocą obrazu, jak i same rysunki. Wiele, i to dobrego, napisano już na ten temat. Dlatego nie będę tego powtarzał. Jeśli mam wtrącić swoje trzy grosze, to chciałbym podkreślić wspaniałość i perfekcję plansz, na których przedstawiona została przyroda. Szneiderowi udało się w tych kadrach ująć coś, na co obiegowo zwykliśmy mówić: „złowróżbna siła natury”.
Muszę się jeszcze podzielić pewną niecną myślą, która od tygodni chodzi mi po głowie: najchętniej wyciąłbym z albumu dwustronicową planszę – przedstawiającą łowcę i chłopca, idących przez gołoborze – powiesiłbym nad biurkiem.
Wypada, abym na koniec, odniósł się jeszcze do wypowiedzi Kuby Oleksaka, którego, wespół z Krzychem Cuberem, wywołaliśmy do tablicy, po jego recenzji na łamach Kolorowych Zeszytów. Poprosiliśmy, aby wytłumaczył się z mielizn w scenariuszu, które zarzuca Benedyktowi Szneiderowi. I tak:
1) Nie zgadzam się z Kubą, jakby autor nie miał zaufania do czytelnika. Co prawda, uważam, że bez szkody dla klarowności narracji, autor mógł zrezygnować z kilku dymków opisujących sytuację pokazane w kadrze oraz z kilku pomniejszych dialogów.
2) Jednakże zgadzam się z oceną finału tomu, która została zaproponowana przez Kubę, ale może to się jakoś wyjaśni w Łowcy, następnym tomie przygotowywanym przez Szneidera. Mam tylko cichą nadzieję, że nie będziemy musieli czekać na niego kolejne dziesięć lat.
1 komentarz:
"Szneiderowi udało się w tych kadrach ująć coś, na co obiegowo zwykliśmy mówić: „złowróżbna siła natury”."
Druga plansza - silne skojarzenia z Dore. Nie czytałem, ale bardzo ładnie to wszystko wygląda.
Prześlij komentarz