Dziś na łamach Kolorowych gościmy Magdę Rucińską, krytyczkę i publicystke, pisząca również o komiksie. I to całkiem na poważnie. Przyjmijcie ją ciepło, kochani!
Story art to dziedzina sztuki narracyjnej, której pole działań obejmuje pogranicze, żeby nie powiedzieć – margines różnych obszarów kultury (sztuki, komiksu, literatury, filmu itp.). Jednocześnie jest to tytuł oraz główny temat najnowszej, listopadowej odsłony magazynu "Ha!art". Po lekturze słowa wstępnego, które – jako autor koncepcji numeru – napisał Jakub Woynarowski, można uznać, że termin ten odnosi się zarówno do holistycznego oglądu kultury, jak i do granicznych poszukiwań, jakie mają miejsce w jej obrębie.
Story art to dziedzina sztuki narracyjnej, której pole działań obejmuje pogranicze, żeby nie powiedzieć – margines różnych obszarów kultury (sztuki, komiksu, literatury, filmu itp.). Jednocześnie jest to tytuł oraz główny temat najnowszej, listopadowej odsłony magazynu "Ha!art". Po lekturze słowa wstępnego, które – jako autor koncepcji numeru – napisał Jakub Woynarowski, można uznać, że termin ten odnosi się zarówno do holistycznego oglądu kultury, jak i do granicznych poszukiwań, jakie mają miejsce w jej obrębie.
W tym sensie story art przypomina koncepcję projektu Orbis pictus, którą autor wstępu rozumie jako miejsce zderzenia dwóch języków: obrazu i tekstu. Zamysłu tego nie należy jednak rozpatrywać w kategoriach nowości. Miejsce to jest już nam bowiem doskonale znane. Jest nim chociażby słowo, które z powodzeniem łączy w sobie dwoistość myśli, konstrukcji lingwistycznej oraz zmysłowości, czyli przedstawienia graficznego. Chodzi zatem o to, co (w dalszej części pisma) Stanisław Liguziński nazywa gestem eseistycznym; o dostrzeżenie tak w obrazie, jak i znaku pierwiastków tego, co zdawało się być im obce; o transgresję, czy – jak to ujął Woynarowski – „poszukiwanie międzygatunkowych analogii”.
Story art to zatem nie tylko reinterpretacja, dialektyka bądź dekonstrukcja, ale przezwyciężanie linearności tekstu, na rzecz wertykalności warstwy wizualnej oraz działania odwrotne, czy też wobec niego krytyczne – funkcjonujące na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Nurt ten nie wiąże się jedynie z postrzeganiem rzeczywistości w kategoriach narracji, lecz także z relacjami pomiędzy kaligramem, logotypem, słowem, a ilustracją, krytyką a sztuką, formą a treścią, ruchem a stagnacją itd. Jako tytuł ostatniego numeru "Ha!artu", story art pełni jednak dodatkowo funkcję indeksalną – wskazuje na to, co w owym tytule nie jest „powiedziane na głos”, a więc pozostaje niejako poza kadrem. Tym, przemilczanym w tytule, a zdecydowanie obecnym w opublikowanych na łamach magazynu tekstach medium jest komiks. Przewija się on chociażby jako punkt odniesienia, czy drugi biegun, wraz z którym story art mógłby potencjalnie stworzyć binarną opozycję.
Można zaryzykować stwierdzenie, że listopadowy "Ha!art" w równym stopniu bada linie demarkacyjne pomiędzy sztuką, a komiksem, co dziesiąty numer "Zeszytów Komiksowych" – granice komiksu i jego związki ze sztuką. Byłoby to jednak spore uproszczenie. W jednym i drugim piśmie pojawiają się nieraz swoiste transgresje, wynikające to z niekonsekwencji, to znowuż z intencji autorów. Nie zawsze jest to jasne, czytelne, natomiast można odnieść wrażenie, że rozgraniczenie pomiędzy story artem (a więc sztuką) i komiksem było ważniejsze dla autorów, których artykuły pojawiły się na łamach "Ha!artu". W magazynie przytoczone zostały skrajne przypadki artystów, którzy nie życzą sobie, aby ich nazwisko sąsiadowało w jednym zdaniu ze słowem "komiks". Nie brak również wypowiedzi twórców, których prace można by przyporządkować do obu dziedzin, a którzy – mimo że godzili się na określenie ich mianem komiksu – woleliby w pewnym sensie odżegnać się od związków z tym medium.
Paradoks, jakiego można się tu dopatrzyć, jest jednak czymś złudnym. Dotyczy on w zasadzie tego, w jaki sposób dany artysta/artystka definiuje komiks na własne potrzeby, a od jakiego rozumienia, czy przyporządkowania swojej twórczości chciałby/chciałaby się odciąć. Niemniej prowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której – jak już wspomniałam – twórca zgadza się z tym, że jego praca to komiks, ale mówi, że komiksów, z nielicznymi wyjątkami, nie lubi (vide wywiad z Agnieszką Piksą). Absurd ten polega na tym, jak wąsko rozumiane bywa w Polsce słowo „komiks”. To samo (pominąwszy sferę żartów) nie miałoby racji bytu w przypadku innej dziedziny kultury. Spróbujmy sobie wyobrazić np. Federico Felliniego mówiącego, że nakręcił nowy film, ale tak naprawdę to filmów nie lubi. Niedorzeczne prawda? A jednak takie sytuacje mają miejsce w przypadku działań przeprowadzanych na granicy sztuki i komiksu.
Skąd bierze się ten absurd? Dlaczego można mówić o swoistej autocenzurze pośród niektórych artystów, czy ludzi ze świata sztuki? Odpowiedzi na te pytania w "Ha!arcie" jednoznacznie nie padają. Dzięki lekturze zawartych w nim tekstów, można za to przekonać się, jak problematyczny bywa komiks dla ludzi związanych z instytucjami art worldu. Na przykład, w przeprowadzonym przez Woynarowskiego wywiadzie, Tomasz Kozak zdradza jak jego, represjonowane przez nauczycieli liceum plastycznego, zapędy literackie skłoniły go do tworzenia komiksów. Ponadto wiele ciekawych, zastanawiających wątków zostało poruszonych w rozmowie Woynarowskiego z Łukaszem Rondudą na temat wystawy "Black and White", która latem miała miejsce w MSN. Wywiad ten wydaje się wyjątkowo symptomatyczny, ponieważ pada w nim sporo trudnych pytań dotyczących nie tylko kryteriów doboru artystów i prac, zamysłu kryjącego się za projektem/ekspozycją, ale również o potencjalne pola dalszej współpracy pomiędzy artystami komiksowymi a światem sztuki.
W rozmowie tej pojawia się również wątek przeszkód stojących na drodze tej relacji. Okazuje się, że rozmówca Jakuba Woynarowskiego ma niemałe problemy w poruszaniu się po terytorium komiksu. Utrudnieniem nie jest jedynie kwestia nazewnictwa, czy sposobu eksponowania prac komiksowych. Ronduda ma kłopot z wartościowaniem, czy ulokowaniem rysowników, których twórczość odbiega od trendów sztuki nowoczesnej. Dzieje się tak ponieważ nie potrafi on wykroczyć poza pewne ramy postrzegania kultury. W pewnym sensie przyznaje nawet, że brakuje mu narzędzi, które umożliwiłyby mu poruszanie się w tej materii. Taką asekurację, czy „rusztowania” mogłyby według niego zapewnić odpowiednie instytucje oraz solidna krytyka – swoisty komiksowy establishment, który miałby monitorować działania artystów na tym polu. Trzeba jednak zaznaczyć, że wskazując na wybrakowanie i niekompetencję tych sektorów, winą za ów „brak narzędzi” obarcza on świat komiksu.
Niezależnie od tego czy owe słowa brzmią słusznie, lub jakie budzą wątpliwości, wydaje się, że komunikacja pomiędzy rodzimym art worldem, a komiksem pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Z tekstów opublikowanych w "Ha!arcie" wynika, że sztukę interesują głównie działania kontestatorskie, odbiegające od tradycyjnych kanonów, rygorów i technik tworzenia, które jednocześnie sięgałyby do doświadczenia artystów ostatniego wieku. Jest więc w niej miejsce na story art i pokrewną mu twórczość komiksową, które czerpałyby z nauk lingwistycznych, sztuki teatralnej (np. wykorzystującej tzw. Verfremdunkseffekt), multimedialnej, krytycznej, ekspresjonizmu (czy „nowych dzikich”), konstruktywizmu, dadaizmu, działań liberackich, hipertekstów, poezji konkretnej i cybernetycznej, książki artystycznej, książki-wystawy oraz wielu innych działań (np. murali, niektórych zinów).
W sferze niedopowiedzenia nadal pozostaje kwestia ogromnego pola, które oferuje subwersja. Można ją bowiem zastosować zarówno w przypadku słowa „komiks”, jak i wielu prac, które technicznie, estetycznie mieszczą się w tradycyjnych kanonach komiksowego medium. Klasyczna narracja, lekkość (komizm), estetyzacja, hiperwidzialność, nadmiar – mogą stanowić jej doskonałe narzędzia. Wydaje się jednak, że komiks, który po nie sięga, pozostaje dla świata sztuki w szarej strefie, we mgle. A zatem terytorium, po którym niepewnie się porusza i którego granice przekracza niechętnie.
Wnioski nasuwają się same: związek komiksu ze sztuką nie należy więc do dojrzałych ani zbyt udanych. Brakuje w nim wzajemności, porozumienia oraz zaufania. Rodzimy art world tłumaczy się brakiem odpowiednich narzędzi i wskazuje na irracjonalność, brak merytoryki i oziębłość komiksiarzy. Ci zaś mają, najzwyczajniej w świecie, dosyć macoszego traktowania, które sprawia, że ich medium postrzegane jest jako bękart, chybiony eksperyment kultury. A jedną i drugą stronę dzieli pustkowie cichych dni oraz autocenzury.
Ogólnie rzecz ujmując, trzydziesty czwarty numer "Ha!artu" jest w pewnym sensie solidnym rozwinięciem myśli, które Jakub Woynarowski zawarł w tekstach opublikowanych w 2010 roku w "Zeszytach Komiksowych". Pojawiają się w nim bliźniacze wątki, te same inspiracje, nazwiska i podobne wątpliwości, problemy. Pozostaje zapytać, co właściwie zmieniło się na płaszczyźnie porozumienia sztuki i komiksu z perspektywy ostatniego roku? W jakim kierunku podąża relacja między tymi dziedzinami kultury? Czy rodzimy komiks zdołał odnaleźć równowagę pomiędzy autonomią a komunikacją, mediacją?
Jedno jest pewne, listopadowe wydanie krakowskiego magazynu jest istotnym głosem w dyskusji, lub – jak kto woli – głosem otwierającym kolejny etap tej trudnej dyskusji. Jego lektura umożliwia dialektyczne spojrzenie zarówno na komiks, jak i na sztukę. Nie ma znaczenia czy jego czytelnik czuje się bardziej kompetentny w zakresie działalności komiksowej, czy stricte artystycznej (z obiegu galeryjnego). Można bowiem spojrzeć na niego z wielu punktów widzenia. Z jednej strony mamy komiksowość fenomenów sztuki, z drugiej zaś artyzm i transgresyjność komiksu itp. Nie chodzi tu o zawłaszczanie terytoriów, nobilitację, czy deprecjonowanie, a gest ciekawości, zainteresowania, poszukiwania wzajemnych analogii.
Niemniej warto również spojrzeć na wspomniany numer "Ha!artu" przez pryzmat dziesiątej odsłony "Zeszytów Komiksowych" i konsekwentnie pozwalać sobie na międzygatunkowe transgresje na co dzień. Wydaje się, że wzajemna komunikacja, rekonesans to jedyny sposób na przełamanie uprzedzeń i stereotypów, które nie są przecież niczym innym, jak tylko formułkami pozwalającymi „podporządkować dany wycinek rzeczywistości bez konieczności osobistego doświadczania” (W. Lippman). Spójrzmy prawdzie w oczy: skąpstwo poznawcze po prostu nikomu nie przystoi, a „ciemnogród” to bajka dobra chyba tylko dla leśnych dudków.
Story art to zatem nie tylko reinterpretacja, dialektyka bądź dekonstrukcja, ale przezwyciężanie linearności tekstu, na rzecz wertykalności warstwy wizualnej oraz działania odwrotne, czy też wobec niego krytyczne – funkcjonujące na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Nurt ten nie wiąże się jedynie z postrzeganiem rzeczywistości w kategoriach narracji, lecz także z relacjami pomiędzy kaligramem, logotypem, słowem, a ilustracją, krytyką a sztuką, formą a treścią, ruchem a stagnacją itd. Jako tytuł ostatniego numeru "Ha!artu", story art pełni jednak dodatkowo funkcję indeksalną – wskazuje na to, co w owym tytule nie jest „powiedziane na głos”, a więc pozostaje niejako poza kadrem. Tym, przemilczanym w tytule, a zdecydowanie obecnym w opublikowanych na łamach magazynu tekstach medium jest komiks. Przewija się on chociażby jako punkt odniesienia, czy drugi biegun, wraz z którym story art mógłby potencjalnie stworzyć binarną opozycję.
Można zaryzykować stwierdzenie, że listopadowy "Ha!art" w równym stopniu bada linie demarkacyjne pomiędzy sztuką, a komiksem, co dziesiąty numer "Zeszytów Komiksowych" – granice komiksu i jego związki ze sztuką. Byłoby to jednak spore uproszczenie. W jednym i drugim piśmie pojawiają się nieraz swoiste transgresje, wynikające to z niekonsekwencji, to znowuż z intencji autorów. Nie zawsze jest to jasne, czytelne, natomiast można odnieść wrażenie, że rozgraniczenie pomiędzy story artem (a więc sztuką) i komiksem było ważniejsze dla autorów, których artykuły pojawiły się na łamach "Ha!artu". W magazynie przytoczone zostały skrajne przypadki artystów, którzy nie życzą sobie, aby ich nazwisko sąsiadowało w jednym zdaniu ze słowem "komiks". Nie brak również wypowiedzi twórców, których prace można by przyporządkować do obu dziedzin, a którzy – mimo że godzili się na określenie ich mianem komiksu – woleliby w pewnym sensie odżegnać się od związków z tym medium.
Paradoks, jakiego można się tu dopatrzyć, jest jednak czymś złudnym. Dotyczy on w zasadzie tego, w jaki sposób dany artysta/artystka definiuje komiks na własne potrzeby, a od jakiego rozumienia, czy przyporządkowania swojej twórczości chciałby/chciałaby się odciąć. Niemniej prowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której – jak już wspomniałam – twórca zgadza się z tym, że jego praca to komiks, ale mówi, że komiksów, z nielicznymi wyjątkami, nie lubi (vide wywiad z Agnieszką Piksą). Absurd ten polega na tym, jak wąsko rozumiane bywa w Polsce słowo „komiks”. To samo (pominąwszy sferę żartów) nie miałoby racji bytu w przypadku innej dziedziny kultury. Spróbujmy sobie wyobrazić np. Federico Felliniego mówiącego, że nakręcił nowy film, ale tak naprawdę to filmów nie lubi. Niedorzeczne prawda? A jednak takie sytuacje mają miejsce w przypadku działań przeprowadzanych na granicy sztuki i komiksu.
Skąd bierze się ten absurd? Dlaczego można mówić o swoistej autocenzurze pośród niektórych artystów, czy ludzi ze świata sztuki? Odpowiedzi na te pytania w "Ha!arcie" jednoznacznie nie padają. Dzięki lekturze zawartych w nim tekstów, można za to przekonać się, jak problematyczny bywa komiks dla ludzi związanych z instytucjami art worldu. Na przykład, w przeprowadzonym przez Woynarowskiego wywiadzie, Tomasz Kozak zdradza jak jego, represjonowane przez nauczycieli liceum plastycznego, zapędy literackie skłoniły go do tworzenia komiksów. Ponadto wiele ciekawych, zastanawiających wątków zostało poruszonych w rozmowie Woynarowskiego z Łukaszem Rondudą na temat wystawy "Black and White", która latem miała miejsce w MSN. Wywiad ten wydaje się wyjątkowo symptomatyczny, ponieważ pada w nim sporo trudnych pytań dotyczących nie tylko kryteriów doboru artystów i prac, zamysłu kryjącego się za projektem/ekspozycją, ale również o potencjalne pola dalszej współpracy pomiędzy artystami komiksowymi a światem sztuki.
W rozmowie tej pojawia się również wątek przeszkód stojących na drodze tej relacji. Okazuje się, że rozmówca Jakuba Woynarowskiego ma niemałe problemy w poruszaniu się po terytorium komiksu. Utrudnieniem nie jest jedynie kwestia nazewnictwa, czy sposobu eksponowania prac komiksowych. Ronduda ma kłopot z wartościowaniem, czy ulokowaniem rysowników, których twórczość odbiega od trendów sztuki nowoczesnej. Dzieje się tak ponieważ nie potrafi on wykroczyć poza pewne ramy postrzegania kultury. W pewnym sensie przyznaje nawet, że brakuje mu narzędzi, które umożliwiłyby mu poruszanie się w tej materii. Taką asekurację, czy „rusztowania” mogłyby według niego zapewnić odpowiednie instytucje oraz solidna krytyka – swoisty komiksowy establishment, który miałby monitorować działania artystów na tym polu. Trzeba jednak zaznaczyć, że wskazując na wybrakowanie i niekompetencję tych sektorów, winą za ów „brak narzędzi” obarcza on świat komiksu.
Niezależnie od tego czy owe słowa brzmią słusznie, lub jakie budzą wątpliwości, wydaje się, że komunikacja pomiędzy rodzimym art worldem, a komiksem pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Z tekstów opublikowanych w "Ha!arcie" wynika, że sztukę interesują głównie działania kontestatorskie, odbiegające od tradycyjnych kanonów, rygorów i technik tworzenia, które jednocześnie sięgałyby do doświadczenia artystów ostatniego wieku. Jest więc w niej miejsce na story art i pokrewną mu twórczość komiksową, które czerpałyby z nauk lingwistycznych, sztuki teatralnej (np. wykorzystującej tzw. Verfremdunkseffekt), multimedialnej, krytycznej, ekspresjonizmu (czy „nowych dzikich”), konstruktywizmu, dadaizmu, działań liberackich, hipertekstów, poezji konkretnej i cybernetycznej, książki artystycznej, książki-wystawy oraz wielu innych działań (np. murali, niektórych zinów).
W sferze niedopowiedzenia nadal pozostaje kwestia ogromnego pola, które oferuje subwersja. Można ją bowiem zastosować zarówno w przypadku słowa „komiks”, jak i wielu prac, które technicznie, estetycznie mieszczą się w tradycyjnych kanonach komiksowego medium. Klasyczna narracja, lekkość (komizm), estetyzacja, hiperwidzialność, nadmiar – mogą stanowić jej doskonałe narzędzia. Wydaje się jednak, że komiks, który po nie sięga, pozostaje dla świata sztuki w szarej strefie, we mgle. A zatem terytorium, po którym niepewnie się porusza i którego granice przekracza niechętnie.
Wnioski nasuwają się same: związek komiksu ze sztuką nie należy więc do dojrzałych ani zbyt udanych. Brakuje w nim wzajemności, porozumienia oraz zaufania. Rodzimy art world tłumaczy się brakiem odpowiednich narzędzi i wskazuje na irracjonalność, brak merytoryki i oziębłość komiksiarzy. Ci zaś mają, najzwyczajniej w świecie, dosyć macoszego traktowania, które sprawia, że ich medium postrzegane jest jako bękart, chybiony eksperyment kultury. A jedną i drugą stronę dzieli pustkowie cichych dni oraz autocenzury.
Ogólnie rzecz ujmując, trzydziesty czwarty numer "Ha!artu" jest w pewnym sensie solidnym rozwinięciem myśli, które Jakub Woynarowski zawarł w tekstach opublikowanych w 2010 roku w "Zeszytach Komiksowych". Pojawiają się w nim bliźniacze wątki, te same inspiracje, nazwiska i podobne wątpliwości, problemy. Pozostaje zapytać, co właściwie zmieniło się na płaszczyźnie porozumienia sztuki i komiksu z perspektywy ostatniego roku? W jakim kierunku podąża relacja między tymi dziedzinami kultury? Czy rodzimy komiks zdołał odnaleźć równowagę pomiędzy autonomią a komunikacją, mediacją?
Jedno jest pewne, listopadowe wydanie krakowskiego magazynu jest istotnym głosem w dyskusji, lub – jak kto woli – głosem otwierającym kolejny etap tej trudnej dyskusji. Jego lektura umożliwia dialektyczne spojrzenie zarówno na komiks, jak i na sztukę. Nie ma znaczenia czy jego czytelnik czuje się bardziej kompetentny w zakresie działalności komiksowej, czy stricte artystycznej (z obiegu galeryjnego). Można bowiem spojrzeć na niego z wielu punktów widzenia. Z jednej strony mamy komiksowość fenomenów sztuki, z drugiej zaś artyzm i transgresyjność komiksu itp. Nie chodzi tu o zawłaszczanie terytoriów, nobilitację, czy deprecjonowanie, a gest ciekawości, zainteresowania, poszukiwania wzajemnych analogii.
Niemniej warto również spojrzeć na wspomniany numer "Ha!artu" przez pryzmat dziesiątej odsłony "Zeszytów Komiksowych" i konsekwentnie pozwalać sobie na międzygatunkowe transgresje na co dzień. Wydaje się, że wzajemna komunikacja, rekonesans to jedyny sposób na przełamanie uprzedzeń i stereotypów, które nie są przecież niczym innym, jak tylko formułkami pozwalającymi „podporządkować dany wycinek rzeczywistości bez konieczności osobistego doświadczania” (W. Lippman). Spójrzmy prawdzie w oczy: skąpstwo poznawcze po prostu nikomu nie przystoi, a „ciemnogród” to bajka dobra chyba tylko dla leśnych dudków.
67 komentarzy:
Ojej, właśnie zauważyłam, że narobiłam literówek. Powinno być "Verfremdungseffekt" a nie "Verfremdunksefekt"...
Zgadzam się z zakończeniem - leśne dziadki z Ha!Artu powinny wyleźć z zagajnika, by zapoznać się z tym o czym bełkoczą.
ech, no bez przesady, Kuba Woynarowski "zna sie" conajmniej dobrze, Tkacz troche swiruje w ramach wywiadu, ale to co robi, robi swiadomie i z premedytacja.
Glownym problemem wydaje sie byc stawianie "story artu" w opozycji(?) do komiksu, w wykonaniu ludzi, ktorzy (niestety) traktuja komiks jedynie jako "medium niepowazne", a zatem potrzebujace nobilitujacej protezy w postaci "story artu".
W zbyt wielu przypadkach wynika to z ignorancji i bunczucznosci.
Zbyt wiele osob "ustawilo sie do zdjecia", piszac pod teze Woynarowskiego, a nie majac do wystarczajacej wiedzy zarowno o tym co w "medium niepowaznym" juz dawno zrobiono, jak i o tym w jakich kierunkach rozwija sie wspolczesny komiks (nie bawiac sie w przebieranki zeby wejsc na salony).
Chyba czytałem inne pismo.
Ale nie odniosłem wrażenia, żeby ktoś budował opozycję komiks-story art. Przynajmniej nie robi tego Kuba Woynarowski. Story art można rozumieć właściwie na dwa sposoby: albo jako ogniwo pośrednie między komiksem a sztuką galeryjną, albo pewien parasol dla wizualnej sztuki narracyjnej, a wtedy w ramach story artu mieści się też komiks. Ale nie tylko komiks. Częściej pojawia się chyba jednak w tym pierwszym znaczeniu.
Mam mały apel do Magdy Rucińskiej: proszę nie trzymać się tej straszliwej maniery językowej znanej z pism artystycznych, która każe budować wszystkie teksty według pewnego schematu: cytacik z ważnego człowieka,kilka modnych słów z katalogów galeryjnych, kilka swoich słów, znów kila modnych słów, cytacik.
Naprawdę o tym wszystkim da się pisać przystępniej - choćby tak, jak kiedyś ludzie z Rastra. A poza tym recenzja naprawdę ok.
Popieram Sebastiana i odsyłam do Semiomiksu - czasem b. trudne rzeczy napisane tak, że aż chce się czytać. Tutaj językowa katorga, chociaż sens daje radę wyłapać, ale tekst straszy czytelnika.
Pryyyyt! Ziew pryttttt!
@Sebastian,
no dobra "opozycja" to troche za mocne slowo, ale, z tego co zauwazylem, to sporo osob w "komiksowie" tak to postrzega.
Woynarowski ma wytrych, za pomoca ktorego probuje przemycic komiks tam, gdzie komiks nie jest zbyt mile widziany.
Ale jest do tego przygotowany, zarowno teoretycznie jak i praktycznie.
I to ma jakis sens.
Ale np. w przypadku wystawy "Black and White", mam wrazenie, ze zabraklo tego przygotowania (i zrozumienia).
Chcesz widziec "story art" jako pomost to ok.
Jednak "pomost", ktory wywoluje tyle kontrowersji po obu stronach jest raczej chwiejna kladka.
I obawiam sie, ze trzeba jeszcze sporo pracy i wysilku zeby taka kladke utrzymac w odpowiednim miejscu (inna sprawa, ze nie jestem pewien, czy ta kladka jest tam gdzie byc powinna).
Odpadłem po dwóch akapitach, ale przeczytałem komentarze, i chyba wiem o czym jest ten tekst :)
@Mikolaj,
eee tam, wez sie lepiej za antologie, ludzie czekaja ;P
To, że komiksowo tak to postrzega, wbrew temu co pisze autor, to już sprawa komiksowa. A poza tym, jakie komiksowo? Chyba kilka osób na blogach?
A nie przypominam sobie, żeby w artwoldzie ten wyraz "story art" wywoływał kontrowersje.
Z drugiej strony, na blogach komiksowych wszystko jest kontrowersyjne, nawet jak ktoś za głośno ziewnie.
@Sebastian
Nie napisałam, że ktoś tam buduje opozyję komiks-story art. Wydaje mi się jednak, że w niektórych tekstach pojawiały się stwierdzenia w stylu: "story art w odróżnieniu od komiksu/tradycyjnego komiksu sięga po to czy tamto". Owo „w odróżnieniu” już stwarza pewne rozgraniczenie/opozycję (choć nie odbierałabym tego jakoś radykalnie). Poza tym równoległa lektura ZK#10 i Ha!artu #34 była dla mnie też w pewnym sensie znamienna. W ZK ludzie pisali raczej "komiks to sztuka", a w Ha!arcie problem wydawał się bardziej złożony i pojawiały się rozgraniczenia. Sądzę, że Kuba Woynarowski w fajny, uczciwy sposób poprowadził temat numeru. Myślę, że story art, jego „międzygatunkowość”, czy "eseistyczny gest" to zjawisko pozytywne i nie wydaje mi się, abym je jakoś źle zrozumiała. Na pewno nie uważam go za coś kontrowersyjnego.
Moim zdaniem jednak obszar "szarych stref" - luk komunikacyjnych -pomiędzy art worldem i komiksowem jest jeszcze spory i wymaga "gestu ciekawości" po obu stronach. Może się mylę... ale uważam, że pewien potencjał tego niby "tradycyjnego" obyczajowego (i nie tylko) komiksu jest nadal na polu sztuki niedoceniony, w związku z tym, że art worldowi (wynika to wg. mnie z wywiadu z Rondudą) brakuje odpowiednich narzędzi..
Forma tego tekstu, była z mojej strony nawiązaniem do omawianego pisma (swoją drogą, ciekawa jestem, jak oceniłeś język, jaki panował na stronach tego magazynu)... chociaż pewnie wynikała również z mojej maniery. Wiem, że nie każdemu może ona odpowiadać.
Nie jestem pewna czy wspomniany w komentarzach "schemacik", generalizujący i upraszczający, ma zastosowanie w moich tekstach. Nie jestem alfą i omegą, często natomiast lubię nawiązywać do różnych dzieł i twórców, bawić się słowami i skojarzeniami. Jak już wspomniałam, nie każdemu sposób, w jaki to robię musi się podobać. No hard feelings.
"brakuje odpowiednich narzędzi.."
Myślę, że przede wszystkim brakuje znajomości komiksu po prostu. Dlatego się polski artworld pałuje "odkrywczym" sorry-artem czy poemiksami (to mnie już kompletnie zaskakuje bo o ile rozumiem, że bywalcy galerii nie wiedzą kto to Chris Ware, Paul Pope czy Phillipe Druillet, o tyle poezja konkretna i plakat nie powinien być im obcy), które wyważają dawno otwarte drzwi.
Dlatego zachęcam do "wzajemnego rozeznania, komunikacji"... myślę, że Jakub Woynarowski chciał w tym numerze "Ha!artu" zwrócić uwagę na ten problem i również zachęcić (chyba głównie "art world", bo wydaje mi się, że, w dużej mierze, do niego jest ten nr skierowany)do jego zgłębiania.
@Anonimowy #1
"leśne dziadki", czy "dudki" znaleźć można wszędzie... do tego zmierzałam w puencie...
@godai
Dawno nie zaglądałam na Semiomiks, dzięki, że mi o tym blogu przypomniałeś.
Stawiam, że będzie to jeden z wiodących tematów tego roku.
Tekst ok. Nie wiem co tu upraszczać i podawać łopatą. Autorka napisała go w języku, który zrozumie przeciętny odbiorca Ha-artu.
Być może. Mam wrażenie, że to jest tak, że komiksiarze lepiej rozeznają się w "sztuce współczesnej" niż art-world się wyznaje w komiksie. Co oczywiście nie przeszkadza art-worldowi patrzeć na komiks z góry no bo... Generalnie jest dokładnie tak jak piszesz o Fellinim, u nas pokutują idiotyczne stereotypy na temat komiksu i tak samo tłuką je reprezentanci art-worldu. A ci robiący komiksy którzy przebili się czy do "wielkiego" mejnstrimu, czy do obiegu galeryjno-muzealnego jak ognia unikają słowa komiks. Wstydzą się tego co robią. Super po prostu.
Spróbujmy sobie teraz wyobrazić sytuację, gdy nagle o sztuce współczesnej zaczyna się mówić źle używając kilku krzywdzących stereotypów, gdy artyści ją tworzący nie mają co liczyć na granty, stypendia, a wszyscy słysząc "tworzę sztukę współczesną" pobłażliwie się uśmiechają i pukają w czoło. Przecież to by był dramat, płacz i darcie szat. Komiks ma to od lat. Więc sorry (i tu też odniosę się do tego co czasem mówi Sebastian o wzajemnych relacjach i niechęci komiksowa) ja się wcale nie dziwię, że komiksowo jest oziębłe i niechętne, skoro się od iks lat o taki beton rozbija. Się nagle art-world obudził, że komiks to w sumie nie jest taki be, jest całkiem spoko, zwłaszcza gdy nazywa się sorry-art albo powieść graficzna. Tylko że ci art-worldowcy to se pójdą do galerii, obejrzą sorry-art i wypiją winko, ale jak się takiego zapyta o komiksy to rękę sobie dam uciąć, że 90% wyjedzie, że to dla dzieci, głupie i w ogóle. Ale sorry-art = sztuka, so trzeba znać i cenić.
My ass.
Nie należy mnożyć bytów ponad miarę. Sorry-arty i powieści graficzne to dla mnie komiks po prostu. Kompletnie nie kumam po co sobie dorabiać gęby, żeby się przypodobać jakiemuś środowisku, które na to samo ale pod inną nazwą patrzy życzliwiej. Przecież to absurd.
Być może trochę bełkotliwie napisałem, ale już mam dość tego tematu trochę.
Sorry Gilu ale to co napisałeś raczej przeczy tezie, że "komiksiarze lepiej rozeznają się w sztuce współczesnej". Seba ma rację gdy mówi, że komiksowo też się jeży jak słyszy o sztuce współczesnej.
A mnie tam cieszy, że Woynarowski przytulił Pszrena.
@Macieju
Ja się bardzo cieszę z tego nru "Ha!artu", choć nie wszystkie teksty i stawiane w nich tezy mi odpowiadały.Dobrze, że Woynarowski trzymał tam rękę na pulsie.
@Danielu
Story art to nie jest nowa nazwa, ani nowe zjawisko. Polecam chociażby lekturę wspomnianych już przeze mnie ZK #10, lub właśnie tego ostatniego Ha!artu.
Ja również, na własny użytek, zwykłam określać większość związanych z nim zjawisk komiksem. Myślę, że warto używać tego słowa (przyp. komiks), zwłaszcza, że i tak od wielu lat funkcjonuje ono na zasadach subwersji. Nie warto z tego rezygnować. Mimo wszystko jednak uważam, że "story art" nie mnoży niepotrzebnie niczego (tak przynajmniej wynika z jego genezy,korzeni).
pozdrawiam
Mnie w tej całej awanturze o story art zastanawia, do czego to pojęcie ma dalej służyć, jaka jest jego funkcjonalność badawcza, co nam ono daje, nawet jeśli jest nieostre (bo np. pojęcie "powieść graficzna" coś daje). Jestem z natury życzliwy i nie zakładam, że jego stworzenie i użycie wynika z potrzeby mnożenia bytów czy uciekania się do marketingowego pseudonimowania komiksu.
Innymi słowy - mamy nazwę "story art" i co dalej?
"Innymi słowy - mamy nazwę "story art" i co dalej?"
No i dalej robi sie dziwnie, bo, przynajmniej w teorii, nie dokladamy kolejnego bytu tylko dostajemy wieeeelki worek, do ktorego mozemy wrzucic min.: komiks, parakomiks, protokomiks, prakomiks, ksiazke artystyczna, poemiks itd. itp.
Czyli, nadal teoretycznie, mozemy zatrzec pewne granice i podeprzec sie okresleniem "story art" mowiac o gatunku/rodzaju/formie wypowiedzi, w ktorej zawieraja sie wszystkie w/w (i wiele innych).
Czy jest to potrzebne?
Nie wiem, niektorym zapewne tak, innym kompletnie nie.
1. Story art to nie jest coś, co właśnie powstało. Ani jako nazwa ani zjawisko.
2. Jego geneza i działanie wiążą się z tym, co od wielu, wielu lat na polu sztuki funkcjonowało, a co, podobnie jak komiks, badało istotę narracji, relacje pojęcie-znak, słowo-obraz, forma-treść, itp.
Mówiąc krótko i węzłowato, story art jest tym, co komiksowe w sztuce. Nie jakimś nowym elementem, tylko tym, co zawsze w niej było, a dzięki "eseistycznemu gestowi" możemy postrzegać jako komiksowe. Innymi słowy - jest komiksem, który zawsze był w działaniach sztuki (ukryty czy nie). Z drugiej strony, można go postrzegać jako sztukę, która zawsze tkwiła w komiksie.
Myślę, że chodzi o to, aby spojrzeć na sztukę przez pryzmat komiksu i na odwrót. O poszukiwanie wzajemnych analogii. Ten prosty gest nie dla wszystkich jest oczywisty. Dlatego zjawisko story artu wydaje się być tu takie istotne. Poza tym skłania do zastanowienia dlaczego komiks jest sztuką a sztuka komiksem. Zadawania pytań, szukania punktów wspólnych tam, gdzie ich wcześniej nie było widać. Jest przestrzenią dialogu. A zatem "coś daje".
No dobrze, czyli pojęcie służy tym, którzy chcą, by im służyło. Zatem cały spór o story art jest jałowy, ponieważ wygląda na to, że jedni chcą, by inni nie używali tego pojęcia zamiast słowa "komiks". Zarazem termin "story art" jest przynajmniej intuicyjnie zrozumiały, jego znaczenie właściwie zawarte jest wprost w nazwie - a skoro jest zrozumiały, to może być stosowany w takim czy innym kontekście. Zatem: ta cała wymiana zdań jest sprzeczaniem się o czyjś publicystyczny czy naukowy język, a nie o prawdziwość czy nieprawdziwość wygłaszanych tez. Nie jałowe to? Może niech każdy pisze takim językiem, jakim chce, póki da się go zrozumieć. Jeśli zamiast "narracja obrazem" ktoś woli napisać "story art" - w porządku. Może to trochę pretensjonalne, ale wszyscy wiemy, o co chodzi.
@Magdo,
Owszem, język mnie trochę drażni. Bo jedyne, czego nie chciałbym przenosić do świata komiksu ze świata sztuki to nadużywanie języka teorii sztuki w tekstach recenzenckich.
Teoria i jej język są bardzo istotne: w tekstach kuratorskich (choć nie zawsze), publikacjach naukowych, esejach. Co więcej, teorii w komiksie brakuje.
Ale to, co się wyrabia w krytyce artystycznej, szczególnie u młodszych autorów zakrawa na absurd. Zapewne masz świadomość, że sam świat sztuki się z tego języka już trochę śmieje, ma go dość.
A można pisać inaczej, tak jak wspomniałem: polecam teksty z Rastra czy albo teksty Piotra Kosiewskiego. Dlaczego "O sztuce" Gombricha to tak dobre książka? Bo jest dobrze, komunikatywnie napisana.
Nie twierdzę, że Twój tekst nie jest wartościowy. Owszem, jest, ale zrób na sobie test: postaraj się nie używać przez chwilę wyrazów "gest" czy "subwersja" (co za modne słówko) i zastąpić je własnymi emocjami.
Wiele recenzji artystycznych to zwykłe chowanie się za teorią.
A co do cytowania - wszyscy to robią. Powołują się na wszystko, co wyłapią we współczesnej humanistyce.
Nie odbieraj moich słów jako hejterstwa.
Jak już bawimy się w przyjaźń z obiegiem galeryjnym, to wyłapując również jego wady - zbyt hermetyczny język, zupełnie niepotrzebny w recenzji, bywa właśnie wadą.
Ledwo przebrnąłem:/
ja jestem gupim trolem z Krakowa średnio się znam i średnio rozumiem tekst pisany ale
tak mi się ciągle jedna rzecz w oko rzuca
w jedno
potem drugie
ale oczywiście mogę się mylić więc jakby co to o poprawkę proszę
czy ten cały story art to nie jest po to żeby odciąć komiks jako gatunek od konotacji literackich ?
bo trudno żeby artysta galeryjny zajmował się literaturą?
i odcinając to tak ciach ciach
możemy(jako artysta storyartowy, krytyk storyartowy, teoretyk story artowy i wreszcie winko-paluszkowiec z wernisażu) wylać się na takie durne sprawy jak poetyka komiksu
jego miejsce pomiędzy kinem a literaturą
nie mamy fabuły idziemy w galerię!!
itd itp
i tak dalej i tak w kółko
największy problem jak dla mnie z twórcami storyartu jest taki że o ile Jakub Woynarowski rozumie język jakim się posługuje (komiks w sensie) o tyle jego epigooonyyy jada bez znajomości medium i de facto kopiują "podejście" Woynarowskiego w efekcie taki trick teoretyczny jak story-art jest im na reke i potrzebny
a z drugiej strony komiksowa nie ma to co ma mu coś tam przeszkadzać?
ktoś ma pomysł an siebie w postaci story-artu?
super niech się bawi
oczywiście że delikatny "oh lol!" jest ale u ilu osób w tym kraju?
20?30? maks
Karol, arytmetyką anonimową, te liczby to jest jakieś 45% środowiska...
@Sebastian
Może zacznę od tego, że ja raczej nie piszę recenzji. Nazwałabym to raczej esejem. Może się mylę...
"Zapewne masz świadomość, że sam świat sztuki się z tego języka już trochę śmieje, ma go dość."
To jest jakiś argument?
Mam wrażenie, że zarzucasz mi używanie na oślep (bo modne) słów, których nie rozumiem. Wybacz, ale najwyraźniej nic o mnie nie wiesz.
Nie czytam katalogów z wystaw. Język, którym piszę oraz słownictwo, którego używam wynikają z moich, nazwijmy to, badań naukowych. Doskonale wiem, co oznaczają i używam ich z pełną świadomością. Nie widzę w tym nic złego. Mam gdzieś, czy ktoś się z tego śmieje (jakby to był jakiś argument).
I co takiego problematycznego jest w słowie "gest"?
Może się mylę, ale czy słowa "dobry", "ładny", "piękny", "świetnie wydany" "kultowy" itp. nie są również niezmiernie popularne, a na dodatek, już totalnie wytarte ze znaczeń od nadmiernego używania? A jednak gdybym ich używała, to nikt by się nie przyczepił.
Rozumiem, że nie lubisz moich tekstów. Mam jednak propozycję: może po prostu ich nie czytaj.
Nie mam zamiaru pod każdym tekstem tłumaczyć się z użytego słowa. Podobnie nie mam najmniejszej chęci mówić innym, jak mają pisać. Nie widzę problemu, w tym, że ktoś pisze inaczej ode mnie.
Ta dyskusja wydaje mi się jałowa. Nie sądzę byśmy doszli do porozumienia...
Magdo, zwróć uwagę jednak, że nawet jeżeli mówisz tym językiem na co dzień (chociaż wątpię), to nie napisałaś tekstu dla siebie. Przytłaczająca większość nie-akademików nie używa w codziennym życiu akademickich określeń, choćby nie wiem jak były popularne w środowisku. Ja mogę sobie pociągnąć splashem, parkingiem czy tradem tu, ale z żoną używam określeń kadr na całą stronę, białe puste miejsce w dymku i wydanie zbiorcze.
Nie ma się o co obrażać. Nikt ci nie mówi, że nie rozumiesz, albo piszesz śmiesznie (chociaż dla części z nas to jest smieszny język, podobnie jak fraza "ebjuzacja childrenów na lesonie" popularna u mnie na studiach czy "rejting targetu do olu" które obrabiam co dzień w pracy.
Chodzi o to, że to jest tekst dla ludzi mówiących tym językiem, co ty. Na przykład zupełnie nie dla mnie. Dla mnie czytanie tego to była jakaś żargonowa nowomowa, która blokowała mi przekaz.
A, na marginesie, story-art może i ma wiele lat (może nawet i z lat80. pochodzi, nie wiem), ale w stosunku do starszego kolegi mógłby mieć respekt ;)
Captcha: rentart
Magdo@
No faktycznie się nie dogadamy, bo jak widać przyjęłaś strategię "obrażam się"
Oczywiście wiem, że wiesz, co piszesz i że znasz znaczenie słów, których używasz, ale - tak jak ci pisałem wcześniej, złapałaś wirusa, który krąży u części krytyków sztuki.
Czy to, że świat sztuki jest zmęczony językiem sztuki jest argumentem? A owszem. Bo ten język powoduje hermetyczność. Z jednej hermetyczności komiksowej(na innym poziomie) mam wpadać w drugą hermetyczność? Dziękuję
Język, którym się posługujesz wynika z twoich badań, nie przeczę.
A te badania opierają się na powietrzu czy na współczesnej teorii sztuki i współczesnej humanistyce?
Większość z nas tutaj pokończyła studia humanistyczna, klimaty Derridy i koledzy, wszyscy to znamy.
Nie oceniam Ciebie, nie muszę nic o Tobie widzieć, oceniam język, a nie osobę.
Pisząc ten tekst, myślałam o docelowym czytelniku. Myślałam też o tym, jakim językiem posługiwali się niektórzy autorzy artykułów z Ha!artu oraz o tym, jakim ja zwykłam pisać. Mimo że na początku chciałam napisać tekst formalnie lżejszy, to doszłam do wniosku, że nawiążę w warstwie językowej do niektórych artykułów z Ha!artu. Założyłam, że pozwolę sobie na łamach "Kolorowych" na językową na transgresję (przekroczenie granic). Miałam świadomość, że niektórym z Was to nie będzie odpowiadało. Uważam jednak, że dobrze się stało. Pojawienie się tego tekstu (również to, że właśnie tutaj) mówi wiele o Ha!arcie, o Kolorowych, o mnie, o Was (nie chodzi mi o nic obraźliwego). Świadczy o tym, że warto czasem zadbać o odrobinę różnorodności, formalnej niekonsekwencji.
Może mój tekst jest niezrozumiałą wysepką na morzu komunikatywnych artykułów "Kolorowych". Może niektórzy z Was weszli wczoraj na Kolorowe i poczuli jakby zamiast TVNu włączyli jakąś Aljazeerę. Może moja decyzja o formie tekstu była błędna. Stało się, ale przynajmniej wynikła z tego dyskusja (nieważne, że niektóre argumenty wydały mi się jałowe...to też mówi coś o mnie).
Na pewno nie mam zamiaru bombardować teraz Kolorowych ultra-akademickimi tekstami. Ponieważ jednak nie jestem tu nieproszonym gościem, to warto zastanowić się też nad tym, dlaczego mój tekst się tu znalazł (w tej, a nie innej formie...redakcja przecież mogła odmówić jego publikacji), skąd i po co się tu wzięłam.
Przecież, jak już wspomniałam, nie zrobiłam jakiegoś kolonizatorskiego nalotu na redakcję Kolorowych. Przecież zarówno Ha!art, jak i Kolorowe mogą mieć wspólną grupę czytelników. Można by tak w nieskończoność,itp.itd.etc.
A może po prostu plotę bzdury...
@Sebastian
Sądzę, że za dużo dopowiedziałeś sobie między słowami moich komentarzy.
Nie obrażam się, nie twierdzę że moje badania nie są oparte o dokonania teorii kultury współczesnej (pisałam o tym, że nie czytam katalogów z wystaw). Nie twierdzę, że ktoś tu jest niewykształcony. Nie wiem skąd Twoje wnioski...i skąd zdanie, że ktoś ocenia mnie (stwierdziłam fakt, że mnie nie znasz, a w związku z tym wyciągasz zbyt daleko idące wnioski o tym, z jakich lektur czerpię wiedzę i słownictwo)...
Dlatego dyskusja ta jest wg. mnie jałowa...
Magdo@
Napiszę ci może wprost: jeśli chcesz zachęcić ludzi ze świata komiksu do świata sztuki, nie zachęcisz ich przeteoretyzowanym, językiem.
Mam wrażenie, że sama teraz już nie wiesz, czy się obrażać czy nie. Lub za co się obrażać.
Chyba ja się powinienem obrazić, jeśli sądzisz, że nie wiem z jakich lektur (mam na myśli ich zakres) czerpiesz słownictwo, terminologię, styl.
Traktujmy się poważnie.
@Sebastian
Odpowiedź na swoje argumenty znajdziesz w moich komentarzach powyżej. Myślę, że się nie dogadamy. Zwłaszcza jeśli na moje "nie obrażam się", ty uparcie twierdzisz "już sama nie wiesz o co się obrażać" (czy jakoś tak).
Szczerze mówiąc, poddaję się już i poraz kolejny mówię: nie dogadamy się, mamy inne poglądy i tyle...
Założę się też, że obydwoje mamy teraz ciekawsze zajęcia...
Cóż, ja na to mogę, mamy poglądy tak naprawdę podobne (przynajmniej na story art), ale chcemy je wyrażać inaczej.
A jak już jesteśmy przy innym pisaniu o sztuce. Polecam wszystkim komiksiarzom mającym alergie na sztukę ten blog. Nie wszystko, co to jest ma sens, ale niektóre wpisy naprawdę dobre
http://sztukanagoraco.blogspot.com/2011/11/artysta-hipsterem.html
"Mimo że na początku chciałam napisać tekst formalnie lżejszy, to doszłam do wniosku, że nawiążę w warstwie językowej do niektórych artykułów z Ha!artu. Założyłam, że pozwolę sobie na łamach "Kolorowych" na językową na transgresję "
Szanuję decyzję redakcji, jestem po prostu przyzwyczajony do sytuacji, kiedy redaktor do mnie dzwoni i mówi mi "stary, ale co to jest tankobon bo nikt nie wie, weź to popraw dla ludzi" ;)
Dlatego ja powyższe napisałbym tak:
"Pierwotnie chciałem dostosować się do mniej wymagającego stylu, ale postanowiłem utrzymać manierę z cytowanego magazynu. Stwierdziłem, że poeksperymentuję."
Mniej pretensjonalne. Poszerzanie ludziom horyzontów nie musi wzbudzać ich zachwytu. Serio, chętnie poczytam coś więcej - ale w mniej górnolotnych i uczonych słowach, które, dla mnie, są zbędne i zaciemniają przekaz. A przekaz jest od formy dużo ważniejszy.
Karol napisał coś, co niesłusznie umknęło w potoku uwag dotyczących języka artykułu, a co mnie zastanowiło - chodzi o odcinanie komiksu od korzeni literackich. Oby nie, w przeciwnym razie to ślepa uliczka, bo nie bardzo wiem, jak pisać o fabule w sposób inny niż wzorowany na literaturoznawstwie (w taki czy inny sposób). Ciekawe.
Się kolega polonista nie obawia. To nie chodzi o to, żeby oderwać komiks od badań literaturoznawczych, ale spojrzeć na niego również przez pryzmat teorii sztuki. Na pewno komiks na tym nie straci.
Wydaje mi się, że przez te lata akurat literaturoznawstwo zdobyło monopol na badania nad komiksem.
Zdrowo jest ten monopol trochę zepsuć
Ja tam zostanę przy swoim niezależnie od tego, czy story art ma psuć komuś krew, czy nie. Ale masz rację, że eksperyment może być ciekawy, choć szczerze mówiąc, literaturoznawstwo moim zdaniem tak skutecznie potrafi rozpracować wszelkie gatunki fabularne, że praktycznie niewiele jest miejsca poza nim.
Ale zawsze mogę zostać czymś zaskoczony.
Ale komiks to nie tylko fabuła, prawda?
Nie tylko fabuła, ale to ona jest najważniejsza, bo jest nośnikiem najistotniejszych informacji. Cała reszta się wokół niej kręci, pod nią się wszystko kryje i z nią jest zwązane - jak we wszystkich gatunkach fabularnych - i to od niej należy wychodzić przy analizie, bo inaczej można się pogubić.
Żeby nie było, że Ci, którym się podoba milczą i jak na wp.pl komentarze nabijają Ci z wątami ja jestem bardzo mile zaskoczony pomysłem Kolorowych na taką transgresję samym tekstem Magdy (który naprawdę jest przejrzysty i zrozumiały w porównaniu z bełkotem, jakimi potrafią nam serwować niektórzy - zaznaczam - niektórzy - kulturoznawcy i historycy sztuki) i oby faktycznie więcej było takich dyskusji i mieszania się stylów wypowiedzi i wypowiadających się w tym roku. Wciąż ubolewam nad tym, że gdy sprytnie próbuję zaaranżować spotkania akademików z komiksiarzami, jest jasna linia demarkacyjna między obydwiema grupami, mimo że znajdują się w jednym pomieszczeniu.
To ja dorzucę coś jeszcze nie na temat. Odnośnie wałkowanego na Kolorowych tematu anonimów.
KRW kilka dni wcześniej wygarną prawdę - anony panoszą się po KZ, trolują, flejmują i podgrzewają atmosferę. Często niezdrowo. Często piszą głupoty. Oceniamy ich całościowo, w kupie, bo jak inaczej, skoro nie podpisują się nijak?
I z tego powodu komuś może się nie podobać - nie dlatego, że są anonimami, tylko dlatego, że piszą głupoty. W oczach niektórych anonimowość legitymizuje możność obrażenia każdego i napisania każdego kłamstwa - zmuszenie ich do podpisywania się nic nie zmieni, godai, Ystadzie. Tak po prostu będzie zawsze i już.
Dlaczego piszę to pod txtem Magdy? Bo to koronny dowód na to, kto chce pod jakimś txtem podyskutować, nawet ostro (vide Sebastian), a kto po prostu potrollować.
A co do tematu - podobnie jak Daniel nie mam uczucia przeintelektualizowania tekstu Magdy. Język, jak język - trzeba się z tym pogodzić, że Magda tak akurat chciała napisać o tym tekście.
Hej, ja też znam trudne słowo - podmiot, dyskurs, heterogeniczność :)
I, wiem, powiem banał, jakakolwiek krytyka i teoria komiksu może być zbudowana na jakichkolwiek fundamentach. Może wychodzić z różnych przesłanek teoretycznych. Mamy komiksowy pseudo-gender, spojrzenie szyłakowe, spojrzenie skrzypczykowe... Czemu story-artowcy nie chcieliby sobie stworzyć własnej metodologii/teorii/poetyki czy co im tak jest potrzebne.
(nota bene zastanawiam się na ile dziś, w XXI, postulat Szyłaka "poetyka jest tylko jedno" trzeba byłoby uzupełnić o dookreślenie "... ale teorii jest wiele")
Tylko niech nie proszą komiksoznawców o bibliografię i nie obrażają się, że nikt im nie robi kwerendy, grzebie po bibliotekach i nie sprowadza zagranicznych książek. My, w sensie komiksiarze, takiej pomocy raczej od nikogo nie dostaliśmy i do wszystkiego krok po kroku dochodziliśmy.
oczywiście że fajniej jak coś się dzieje
lepiej to niż nic
A Sebastian mówisz że komiks to nie tylko fabuła?:)
to co jeszcze? (tak zaczepnie spytam)
jest taka antologia FB wydało "Abstract Comics" wielkie nazwiska próbują rysować komiksy BEZ fabuły cóż tego wychodzi polecam sprawdzić...
Spoilerując- tam reakcję autorów są fenomenalne w skrócie nawet w abstrakcji komiksowej jest ta nieszczęsna fabularność
Szyłak w nowej (sic!) ksiązce ma racje
Komiks to próba łączenia fabuły tekstu z fabuła obrazu
tyle i aż tyle
czy literaturoznawcy obsiedli i zmonopolizowali komiks?
nie bardzo bo w znakomitej większości mają go głęboko w zadzie
niestety
gdyby byłoby inaczej nie wypisywali by głupot nie tylko o komiksie:)
ten ferment storyartowy jest o tyle fajny że zmusza do myślenia nie ma bezładu, sledze ale z takim lekkim zaciekawieniem kiedy i czy w ogóle
piszący w temacie (póki co to tylko w sumie Kuba Woynarowski) wyjdą poza " jest inaczej niż myślicie dlaczego? bo tak!"
@Konw,
Karolu, postawiles znak rownosci miedzy "fabularnosc" i "sekwencyjnosc" swiadomie?
Bo wiesz, w tych "abstrakcyjnych" przewaza jednak sekwencyjnosc, a zwiazek przyczynowo-skutkowy (czyli "fabularnosc") pojawia sie sporadycznie.
No chyba, ze mowimy o "fabularnosci abstrakcyjnej", ale w tym momencie, wszystko co ma przynajmniej dwa dowolne kadry/orazy zestawione ze soba, jest komiksem (albo "story artem").
@Tur z Boru, Lasu
Tak, świadomie
Po tym jak przeczytałem co o całej akcji pisał Trondheim - to nie tylko sekwencyjność bo tworzenie komiksu nawet abstrakcyjnego zmierzało coraz bardziej w stonę fabuły
Poza tym nie znoszę terminu sekwencyjnośc to termin trochę z dupy dla kogoś bez backgroundu
Sekwencyjność to moje ulubione słowo - tym słowem witam Olgę rano, gdy wstaję. Co jest z nim nie tak? (linki proszę najlepiej)
"z boru, lasu i grajdolka" :)
widzisz, ja jestem prosty robol i dlatego interesuja mnie proste rozwiazania.
Jak dlubie nad komiksem, to szukam rowiazan, ktore niekoniecznie musza byc "fabularne", wystarczy, ze sa uzasadnione i czytelne, "komiks abstrakcyjny" daje wlasnie taka mozliwosc, bez fabularnego pchania akcji do przodu mozna zapodac ciag/sekwencje obrazow do czysto subiektywnego i intuicyjnego odbioru przez czytelnika.
A czy czytelnik, zeby skonsumowac komiks potrzebuje do niego "backgroundowa instrukcje obslugi", z objasnieniem wszystkich elemetow, sztuczek, odwolan i chwytow zastosowanych przez autora?
Wydaje mi sie, ze niekoniecznie (chociaz moze tylko mi sie wydaje i dostane po lbie za czas jakis).
ale turu (und Danielu)
chodzi mi o to że jest często gęsto tak że sekwencyjność i komiks są sobie przeciwstawiane (sekwencyjnośc jako ART komiks jako syf niższa forma tak zwana).
I tak Turu sekwencyjność to forma która służy jakiemuś celowi - tak, opowiadaniu czegoś, mówieniu do czytelnika.
I się zamieszałeś bo szukając rozwiązań szukasz je po coś - dla "ułatwienia lub utrudnienia" "atrakcyjności" "efekciarstwa" ale... to i tak gdzieś tam skręci w stronę fabularności bo chcesz żeby czytelnik przeczytał twój komiks
I już nie raz nie dwa u tzw "akademików" słyszałem że SZTUKA SEKWENCYJNA! ok komiks? no mój syn tez czyta kaczora donalda ( cytat - nie wiem czemu Kraków celuje w mędzeniu snobo-onanistycznym to chyba kwestia smogu znad świeczek knajpianych gdzie robi się teatr i pisze poezje).
I co ciekawe takie inicjatywy (podobne do story artu) umierają przy bliższym poznaniu tego co w komiksikach już osiągnięto że tak przytoczę przykład Chrisa Ware i tego jak on gra na nosie SEKWENCYJNOSCI
robiąc najbardziej art und story komiksiki
ech... no wlasnie mam problem z tym "story artem", bo ja juz to wszystko widzialem, ladnych kilka-kilkanascie lat temu, w komiksach.
A wsztuce to chyba chodzi o odkrywanie nowego, a nie (o zgrozo nieswiadome) powtarzanie tego co juz dawno jest?
Chociaz, co ja tam wiem... ide sobie dalej nadzorowac proces topienia szkla, bo przez te wasze uczone madrosci mozg mi sie lasuje :P
Borze tururowski!!
a co ja mówiłem?
no że stare... że było...
ale co tam
idziesz znowu dmuchać w te rury ?:D
"srury a nie rury",
a ze bylo to jedno, ale ze przeciez moze byc cos wiecej to drugie.
kurcze, maja potencjal, przygotowanie wrasztatowe i chce im sie cos robic, ale juz porozgladac sie troche nie potrafia :(
i to jest wkurzajace, bo zamiast wymyslac od nowa kolo, mogliby juz dawno zbudowac samochod.
ech...
A czy nazwa "story art" nie zakłada, że coś, co się pod nią kryje, ma opowiadać jakąś historyjkę? Czyli nawet w nazwie nie ma ucieczki od fabularności (choćby zaczątków fabuły). No bo dlaczego ten "art" jest "story"?
A tak serio - ma ktoś jakiś przykład sensownego komiksu absolutnie bez fabuły lub jej elementów? Poza tym nawet znalezienie takiego komiksu nie może być argumentem przeciw literaturoznawcom zajmującym się komiksem, ponieważ literaturoznawstwo to nie tylko fabuła.
"Arzach" Moebiusa.
I w ogóle Moebius powinien być papieżem story-artowców chyba.
Akurat w "Arzachu" fabuła jest, są jakieś wydarzenia, które można próbować poskładać w sensowną całość.
Czyli pudło.
@Przemysław,
na poczatek masz, wybierz sobie:
http://abstractcomics.blogspot.com/
http://www.cementimental.com/noisebook/index.html
http://blotcomics.blogspot.com/
http://experimentalcomics.blogspot.com/
jak chcesz, to moge wrzucic jeszcze troche :)
Wow! Bez ironii to piszę: fajne rzeczy, w którymi szczerze mówiąc, nie wiem, co zrobić.
Przede wszystkim nie wydaje mi się, by to były komiksy (w większości) - i nie chcę tutaj wszczynać kolejnej awantury o definicję komiksu oraz innych form graficznego przedstawienia. Po prostu jest to tak odległe od twardego środka wszelkich definicji, że nie wiem, czy jeszcze się w tej definicji mieści. Taka uwaga tylko.
I najważniejsza rzecz, czyli postulat, który skierowałbym do ludzi, którzy forsują termin "story art" i uważają, że to, co tutaj zaprezentowano, mieści się w ich obszarze zainteresowań. Chciałbym usłyszeć przekonującą interpretację tego, co jest zawarte w powyższych pracach. O czym one są, co mówią. Ja jako człowiek zajmujący się komiksem z silnym przekonaniem o prymacie literaturoznawstwa, jestem tu zakłopotany, choć i zauroczony. To jest pole do popisu dla tych, którzy chcieliby uchwycić sens z innej strony - może właśnie storyartowej. Zatem...?
Ja stawiam na Tandiana.
Jest ultra-sekwencja (5000 stron?), są interakcje a nie ma fabuły.
a ja jeszce doloze:
http://www.scribd.com/full/30214230?access_key=key-2hxfkuaj6rnieuxakzju
http://www.scribd.com/full/30327369?access_key=key-b74t6vph2seqfetul9u
i sie grzecznie zapytam,
a niby dlaczego to nie sa komiksy?
ich autorzy twierdza, ze sa.
ich czytelnicy twierdza, ze sa.
ja tez takie robie, a podobno robie komiksy.
Mocno kłóciłbym się o to, czy w 'Arzachu" fabuła, jako jakiś ciąg logicznych wydarzeń przyczyno-skutkowych, jest. Owszem są jakieś wydarzenia, coś się dzieje, ale nie do końca wiadomo, co i dlaczego.
Rzecz w tym, że Moebius to rasowy komiksiarz, który eksperymentował z komiksową formą, jako pierwszy w takiej skali i w tym sensie wiele łączy go z tym, co robią story-artowcy.
No a "Abstrack Comics" to nawet ja pisałem!
Ojej, nie chciałbym wdawać się w kolejną wojnę o definicje, bo ona do niczego nie prowadzi. Powiem krótko, że moje wątpliwości budzi sekwencyjność co poniektórych prac. Za to moja uwaga dotycząca literaturoznawczej bezradności nie odnosi się mam wrażenie do dwóch ostatnich linków. Z tym by się pewnie coś dało zrobić, literatura bierze się przecież za takie rzeczy jak absurd.
Bardziej jednak interesowało mnie, co sensownego można powiedzieć na temat tych wszystkich prac, używając innej perspektywy niż moja, od której - wybaczcie - nie mogę się uwolnić. Czy w niektórych przypadkach nie musielibyśmy się zadowolić stwierdzeniem "ładne, ale niekomunikatywne" - i to niezależnie od perspektywy?
Zatem: póki jest fabuły bądź jej szczątki, literaturoznawstwo działa najlepiej. Jeśli jej nie ma - może zadziałać coś innego. Niech działa.
@Kuba Oleksak
Nie mam problemów, by jako literaturoznawca rozczytać Moebiusa, choć oczywiście pozostawia on wieloznaczności i mogą mnie one uwierać albo nie, ale muszą tam pozostać. Być może to, co mnie uwiera (bądź nie), przekonująco wyjaśni ktoś z innego punktu widzenia, temu ma służyć teoria. Jeśli tak - niech mi w końcu złagodzi mój interpretacyjny ból.
Natomiast jeśli utknie w tym samym miejscu co ja, to w czym jego nieliteraturoznawcza teoria jest lepsza od mojej (albo dlaczego może być chociażby konkurencyjna), skoro moja wyjaśni więcej niż jego w innych przypadkach, a w sytuacjach kryzysowych jesteśmy tak samo bezradni?
@Przemysław,
ja rozumiem, ze latwiej jest ogarnac komiks "sfabularyzowany", ale czym tak naprawde roznia sie komiksy "czysto abstrakcyjne" od eksperymentow chociazby spod znaku Oubapo?
Czy np.zapetlone w "figurach niemozliwych" sekwencje rzeczywiscie tworza fabule?
Czy moze jednynie ja udaja? (skoro czytamy to samo, zaczynajc w dowolnym momencie i bez konca, to co sie wlasciwie dzieje z fabula?)
http://1.bp.blogspot.com/_-1IUByUnrx0/SqPThM6u3II/AAAAAAAADRY/7ITU3NodcA8/s1600/Digitalizar0006.jpg
http://www.hostingpics.net/viewer.php?id=365147Tobias_Schalken.jpg
http://madinkbeard.com/blog/wp-content/images/oubapo_trondheim.jpg
http://www.hostingpics.net/viewer.php?id=568508trondheim.jpg
a "Bleu" Trondheima to jest jeszcze fabula?
http://madinkbeard.com/blog/wp-content/images/trondheim-bleu1.jpg
albo czy sekwencyjnosc Ch. Ware rzeczywiscie jest zawsze "fabularna"?
http://klaustoon.files.wordpress.com/2011/09/chris-ware-narrative-diagram-for-quimby-the-acme-novelty-library.jpg?w=750
http://www.hostingpics.net/viewer.php?id=804791Chris_Ware.jpg
Problem nie tkwi w tym, by stwierdzić, czy coś ma fabułę, czy nie. Jeżeli jest zapętlone, to rewelacja, literaturoznawca zaciera ręce. Po pierwsze - wie, że sobie poradzi, po drugie - ktoś zrobił coś zwariowanego z fabułą (czy jej fragmentami) i można się temu przyjrzeć.
Być może źle zadałem pytanie na początku, prosząc o komiksy niefabularne. Raczej powinienem wprost skierować je do storyartowców, by pokazali, co nowego można ogarnąć dzięki tej teorii. Zaznaczam, że to pytanie ma sens tylko przy założeniu, że - w myśl tego, co napisał Karol Konwerski - story art to wybieg na ominięcie literaturoznawstwa w tej części, w której ten termin odnosi się do komiksu. Zatem chcę się przekonać, czy hipoteza Karola jest słuszna i jeśli tak to czekam na konkrety od zwolenników story artu.
Zmęczyło mnie przekonywanie cię Przemek, że teoria sztuki może wypełnić luki w badaniu nad komiksem, których literatura nie wypełnia. Niech się Marek z Tobą męczy;)
Dodam tylko, że jak wiadomo rysownicy rysują, jak wiadomo wielu z nich ma wykształcenie artystyczne, więc siłą rzeczy (świadomie bądź nie) odwołują się do tego, co działo się wcześniej w sztuce. A skoro tak - historia i teoria sztuki się przydają. Nawet w bardziej nieeksperymentalnym komiksie.
Skoro Stefaniec mówi, że miał na niego wpływ Lucien Freud to już wchodzimy na pole historii sztuki w przypadku jego komiksów
A tu mały link
http://www.artmuseum.pl/wydarzenie.php?id=Nowe_Pietro_2_9
Wygląda na to, że komiks jednak będzie coraz częściej wchodził do świata sztuki. I bardzo dobrze.
Lucian Freud - sorry za literówę
ja sie nie mecze, bo jako typowy proletariusz-komiksiarz, kompletnie sie nie znam na teorii (ani Sztuki ani Literatury), wiec moge sobie jedynie gdybac.
inna sprawa, ze troche bawi mnie sytuacja, w ktorej literaturoznawcy dochodza do wniosku, ze, par analogiam, obraz kontrolny w telewizorze ma fabule (a przejscie w "bialy szum" to dramatyczny zwrot akcji), co ciekawe, znawcy video-artu zapewne zapodaliby w tym momencie pare kilo bardziej wiarygodnych analiz.
I nie mam problemu ze story-artem jako takim, ale mam powazny problem z wiarygodnoscia ludzi, ktorzy zajmuja sie story-artem, bo mam wrazenie, ze (odwolujac sie do w/w analogii) zbyt wielu z nich jest w stanie dostrzec "sztuke bialego szumu" w galerii, ale nie wiedza o tym, ze ten "bialy szum" jest w telewizji od jej zarania.
Prześlij komentarz