Trzeci tom komiksowego cyklu „Mroczna Wieża” to typowy album pomiędzy. „Zdrada” jest ciszą przed zbliżającą się burzą. Stare wątki znajdują swój mniej lub bardziej zaskakujący finał, pojawiają się nowe, zapowiadające przyszłe wydarzenia. Akcja gnająca na złamanie karku nieco zwalnia, a autorzy przygotowują scenę pod kolejne wypadki. Rola głównego bohatera, Rolanda Deschaina, zostaje nieco ograniczona, dzięki czemu pozostałe postacie dostały nieco więcej miejsca.
W tym albumie natężenie patosu nieznośnie wzrasta. Na łamach „Narodzin rewolwerowca” i „Długiej drogi do domu” ten podniosły nastrój nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak w „Zdradzie”. Nieźle komponował się z nasyconymi dramatyzmem losami ka`tetu Rolanda, z całym tym pamiętaniem o obliczu swego ojca, nadając ich rewolwerowym pojedynkom odpowiedniej dawki epickości, ale w opowieści o intrygach na dworze w Gilead trąca sztucznością. Nie wiem, może taka estetyka miała służyć podkreśleniu średniowiecznej stylizacji i gotyckiej atmosfery panującej w stolicy rządzonej przez Deschainów? Efekt jest bardzo groteskowy, co najlepiej widać w osobie Gabrielle, matki Rolanda. W tej patetycznej konwencji świetnie odnalazłaby się jako postać tragiczna, uczuciowo rozdarta pomiędzy swoimi obowiązkami, a porywami serca. Zamiast tego dostaliśmy jednak dość prymitywny „plot device” pchający fabułę do przodu i papierową postać z ustami pełnymi pustych frazesów. Wydaje mi się, że rozumiem zamysł „Treachery”, jako pewnej dworskiej tragedii, ale uważam, że kuleje jego realizacja.
Czy powodem tego może być specyficzną narracja „Mrocznej Wieży”? Całkiem prawdopodobne. Peter David i Robin Firth chcieli uronić jak najmniej ze stylu Stephena Kinga i dlatego komiksem rządzi język, a nie oprawa wizualna. Oczywiście nie chce przez to powiedzieć, że „Zdrada” to ilustrowana książka, bo rysunki Jae Lee i Richarda Isanove nie pełnią służalczej wobec narracji roli, lecz podczas lektury tę specyficzną relację pomiędzy tekstem, a grafiką da się odczuć. Dodajmy, że jest ona, podobnie jak w poprzednich tomach , wciąż znakomita i pasuje do obranej konwencji. Lee to fachura, który w kolejnym utrzymuje wysoką formę.
Przyznam, że mocno wkręciłem się w „Mroczną Wieżę”, bo to całkiem porządna, wciągająca historia jest. A dodatkowo świetnie wygląda w komiksowej formie – ci twardzi kowboje pozujący ze swoimi pistoletami zostali wręcz stworzeni, aby rysował ich Jae Lee. Nota bene cała linia tytułów Marvela będących adaptacjami popularnych cyklów powieściowych trzyma wysoki poziom. Obrazkowa „Gra Endera”, którą Orson Scott Card realizuje z tabunem uzdolnionych komiksiarzy (między innymi Mike`m Carey`em, Pasqualem Ferry`m czy Christopherem Yostem) czy „Czarnoksiążnik z Krainy Oz” Erica Shanowara i Skottiego Younga wybijają się na tle masowych amerykańskich produkcji, ciesząc się uznaniem krytyków i powodzeniem wśród czytelników. Może zobaczymy ich więcej na polskim rynku?
Stephen King pokazuje jak wspaniałe danie można upichcić z popkulturowych klisz. W „Dark Tower” wymieszane są ze sobą kompletnie nie pasujące składniki – przynajmniej z pozoru. Trzeba mieć jednak wiele talentu, aby w spójne i smacznej całości wymieszać estetykę spaghetti westernu, wątki arturiańskie, elementy wprost kojarzące się z twórczością Tolkiena, aby wyszło z tego coś więcej, niż tylko postmodernistyczna żonglerka. Na razie „Mroczna Wieżą” to dość klasyczna, ale pełnokrwista opowieść o walce tych dobrych z tymi złymi, o bohaterze, który uratuje ich wszystkich i będzie żył długo i szczęśliwie z wybranką swojego serca. Ale coś czuje, że i w tym punkcie Kingowi uda się złamać obowiązujący schemat i mnie zaskoczyć.
2 komentarze:
@Ale coś czuje, że i w tym punkcie Kingowi uda się złamać obowiązujący schemat i mnie zaskoczyć.
Jeśli czytałeś książki, których prequelami jest komiks, to nie dziwota, że tak czujesz.
Nie czytałem :)
Prześlij komentarz