„Mrok” otwiera scena brutalnych gangsterskich porachunków wskazując, że czytelnik będzie miał do czynienia z rasowym komiksem sensacyjnym. Zaraz potem scenarzysta zmienia całkowicie ton komiksu, pozwalając sobie na dresiarski dowcip, przynoszący na myśl w najlepszym przypadku „Pulp Fiction”, a w najgorszym – „Chłopaki nie płaczą”. A potem robi się jeszcze dziwniej i dziwniej.
Kolejną zmianą konwencji jest zaprezentowanie krótkiej historii o mocnym zacięciu socjologicznym, dość topornej w swoim populistycznym „przekazie”. A to tylko pierwszy tom – w drugim dochodzą jeszcze elementy fantasy, tajemnica strzeżona od tysięcy lat przez watykańskich egzorcystów i wątek wielkiej konspiracji. Jest dużo krwi, makabrycznych scen, gwałtów, narkotyków i polowań na ludzi. Cały ten patchwork konwencji, motywów i estetyk zostaje spięty w całość ogranym do bólu motywem dochodzenia pary głównych bohaterów. On to ostatni sprawiedliwy glina na komisariacie, twardy, choć trochę pierdołowaty, ona jest tryskającym seksem medium skrywającym mroczną tajemnicę.
„Mrok”, składający się do tej pory z dwóch albumów - „Przbudzenia” i „Krwawego żniwa” - jest pulpowym konglomeratem gatunków i stylów. Horror miesza się tutaj z fantastyką, sensacja z humorem, zaangażowana krytyka społeczna z bezsensowną, służącą jedynie szokowaniu, narysowaną przemocą. Konwencjonalność sąsiaduje ze świadomym, ironicznym dystansem wobec opowiadanej za pomocą klisz historii (co najlepiej widać w pierwszych dwóch scenach). Zaręba jednocześnie opowiada historię przynosząca na myśl „najlepsze” dokonania EC Comics, a z drugiej strony zdaje się naśmiewać z popularnych schematów (nie tylko komiksowych) przerysowując je w groteskowy sposób. A przynajmniej takie miałem wrażenie.
Z treścią koresponduje forma. O ile pierwszy tom został w całości narysowany przez Nikodema Cabałę, przez co jest spójny, o tyle w drugim do pracy nad oprawą wizualną autor zatrudnił oddział grafików współpracujących ze Strefą Komiksu, niekoniecznie pasujących do estetyki „Mroku”. Jeśli idzie o starszego z braci Cabałów, to przy całym szacunku dla jego warsztatu, nigdy nie należał do moich ulubionych artystów, delikatnie mówiąc. Uważam jego kreskę za bardzo sztywną, pozbawionej lekkości i swobody, koniecznym w medium opartym na opowiadaniu obrazem. Boję się, że jako rysownik po mainstreamowemu realistyczny nigdy nie przeskoczy poziomu dzielącego rzemieślnika, od tych najlepszych, którzy mają to coś, czego wyuczyć się nie da. Ma się to, albo nie. Z tego powodu nigdy nie będzie grał w lidze Rosińskiego czy Polcha. Pozostaje mu rywalizacja z Kowalskim na zapleczu ekstraklasy.
Wśród artystów, którzy współtworzyli „Krwawe żniwo” z najlepszej strony pokazał się Artur Chochowski, choć estetyka „Mroku” wydawałaby się obca jego stylowi. Jeden z najbardziej niedocenianych polskich rysowników potrafił uchwycić groteskę wydarzeń i emocję poszczególnych bohaterów. Po rysunkach Zygmunta Similaka widać pośpiech, boleśnie odbijający się na jakości jego pracy, która prezentują się po prostu źle. Nie wiem czy dobrym pomysłem było pozostawienie mu sekwencji z dużą ilością samochodów do narysowania, skoro zupełnie sobie z nimi nie radzi. Poza tym nasycił scenę gangsterskich porachunków humorem, co nie do końca pasuje do konwencji (choć może takie było zamierzenie?). Nieco lepiej zaprezentował się mangujący Tomasz Kleszcz, który z rysowaniem pojazdów problemów nie ma, ale przesadza z sztucznymi, komputerowymi efektami.
Nie jestem pewien do jakiej gry zaprasza mnie Robert Zaręba. Nie wiem na ile pomyślał sobie swoje dzieło, jako postmodernistyczny kolaż, a na ile, jako pulpową opowieść na poważnie. Ja odbieram „Mrok”, jako swego rodzaju transgatunkową penetrację sfer granicznych, w których to co maksymalnie kiczowate ściera się z własną, karykaturalną parodią. W swoich poszukiwaniach Zaręba nie boi się przekraczać granic dobrego smaku, szokować i ostentacyjnie epatować brutalnością. Myślę, że utwór bardziej przypadnie do gustu akademikom pochylającym się na stanem kultury współczesnej, niż zwykłym czytelnikom. Wisienką na torcie będą oczywiście antyklerykalne wątki, przemycane przez autora tu i ówdzie, które mogą być fajnym polem do popisu dla jakiegoś mocno dekonstrukcyjnego odczytania.
„Mrok”, składający się do tej pory z dwóch albumów - „Przbudzenia” i „Krwawego żniwa” - jest pulpowym konglomeratem gatunków i stylów. Horror miesza się tutaj z fantastyką, sensacja z humorem, zaangażowana krytyka społeczna z bezsensowną, służącą jedynie szokowaniu, narysowaną przemocą. Konwencjonalność sąsiaduje ze świadomym, ironicznym dystansem wobec opowiadanej za pomocą klisz historii (co najlepiej widać w pierwszych dwóch scenach). Zaręba jednocześnie opowiada historię przynosząca na myśl „najlepsze” dokonania EC Comics, a z drugiej strony zdaje się naśmiewać z popularnych schematów (nie tylko komiksowych) przerysowując je w groteskowy sposób. A przynajmniej takie miałem wrażenie.
Z treścią koresponduje forma. O ile pierwszy tom został w całości narysowany przez Nikodema Cabałę, przez co jest spójny, o tyle w drugim do pracy nad oprawą wizualną autor zatrudnił oddział grafików współpracujących ze Strefą Komiksu, niekoniecznie pasujących do estetyki „Mroku”. Jeśli idzie o starszego z braci Cabałów, to przy całym szacunku dla jego warsztatu, nigdy nie należał do moich ulubionych artystów, delikatnie mówiąc. Uważam jego kreskę za bardzo sztywną, pozbawionej lekkości i swobody, koniecznym w medium opartym na opowiadaniu obrazem. Boję się, że jako rysownik po mainstreamowemu realistyczny nigdy nie przeskoczy poziomu dzielącego rzemieślnika, od tych najlepszych, którzy mają to coś, czego wyuczyć się nie da. Ma się to, albo nie. Z tego powodu nigdy nie będzie grał w lidze Rosińskiego czy Polcha. Pozostaje mu rywalizacja z Kowalskim na zapleczu ekstraklasy.
Wśród artystów, którzy współtworzyli „Krwawe żniwo” z najlepszej strony pokazał się Artur Chochowski, choć estetyka „Mroku” wydawałaby się obca jego stylowi. Jeden z najbardziej niedocenianych polskich rysowników potrafił uchwycić groteskę wydarzeń i emocję poszczególnych bohaterów. Po rysunkach Zygmunta Similaka widać pośpiech, boleśnie odbijający się na jakości jego pracy, która prezentują się po prostu źle. Nie wiem czy dobrym pomysłem było pozostawienie mu sekwencji z dużą ilością samochodów do narysowania, skoro zupełnie sobie z nimi nie radzi. Poza tym nasycił scenę gangsterskich porachunków humorem, co nie do końca pasuje do konwencji (choć może takie było zamierzenie?). Nieco lepiej zaprezentował się mangujący Tomasz Kleszcz, który z rysowaniem pojazdów problemów nie ma, ale przesadza z sztucznymi, komputerowymi efektami.
Nie jestem pewien do jakiej gry zaprasza mnie Robert Zaręba. Nie wiem na ile pomyślał sobie swoje dzieło, jako postmodernistyczny kolaż, a na ile, jako pulpową opowieść na poważnie. Ja odbieram „Mrok”, jako swego rodzaju transgatunkową penetrację sfer granicznych, w których to co maksymalnie kiczowate ściera się z własną, karykaturalną parodią. W swoich poszukiwaniach Zaręba nie boi się przekraczać granic dobrego smaku, szokować i ostentacyjnie epatować brutalnością. Myślę, że utwór bardziej przypadnie do gustu akademikom pochylającym się na stanem kultury współczesnej, niż zwykłym czytelnikom. Wisienką na torcie będą oczywiście antyklerykalne wątki, przemycane przez autora tu i ówdzie, które mogą być fajnym polem do popisu dla jakiegoś mocno dekonstrukcyjnego odczytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz