Gdy pobieżnie przeglądamy "Criminal", z kart buchają na nas zgaszone jesienne barwy, kojarzące się z kinem lat siedemdziesiątych. To dobre skojarzenie. Gdy wgłębiamy się w lekturę, odnajdujemy silne związki choćby z "Ucieczką Gangstera" w reżyserii Sama Peckinpaha. "Takich filmów już się nie robi", chciałoby się powiedzieć. Ale zaraz wypadałoby dodać "dobrze, że tworzy się takie komiksy"...
Nie ma chyba współczesnego tworu, który tchnąłby więcej pary w noir niż "Sin City". To bardzo fajna sprawa, że gatunki filmowe przeszczepione na komiks (jak niegdyś z literatury na film), rozwijają się, żyją własnym życiem. "Criminal" w jakiś sposób również bazuje na tej tendencji, ale podąża w zupełnie innym kierunku niż komiks Franka Millera. To trochę tak, jakby z noir zdjąć całą zasłonę teatralności i skupić się na jego egzystencjalnym aspekcie. Na pewno dobrym, obrazującym istotę rzeczy stwierdzeniem będzie - nadużywane ostatnio, ale w tym przypadku trafne - porównanie z serialami ze stajni HBO. Komiks Brubakera nie stawia bowiem na szybką akcję, nie ma tu herosów z karabinem maszynowym w jednej ręce i mieczem samurajskim w drugiej. Stawia za to na spójną, przemyślaną fabułę i dobrze, wiarygodnie napisane postacie, w których istnienie jesteśmy w stanie uwierzyć.
Jest takie ćwiczenie z kreatywnego pisania - wymyślanie fabuły do najsłynniejszego obrazu Edwarda Hoppera. Zapewne powstały już tysiące opowiadań wysnutych z nostalgicznego wizerunku mężczyzny siedzącego samotnie przy barze. "Criminal", jak i kilka innych komiksów Brubakera, jest jak niezwykle udany efekt tego typu treningu. Mamy oto człowieka. Załóżmy, że przestępcę. To wyjątkowo niewdzięczny zawód, którego raczej nikt o zdrowych zmysłach nie ima się z własnego wyboru. Kryminaliści nie mają ubezpieczeń na życie, płatnych urlopów, emerytury i w razie wpadki nikt nie bierze za nich odpowiedzialności. Są zazwyczaj samotni, bo jaka kobieta wytrzymałaby presję bycia żoną bandziora? Świat kryminalistów Brubakera jest niezwykle gorzki. To nie jest środowisko wydreszonych małp, czy eleganckich psycholi wsadzonych w drogie, dobrze skrojone garnitury. Autor uzmysławia nam ważną rzecz - kryminalista to nie tylko silnoręki gangster, to również kieszonkowcy, drobni oszuści, narkomani zmuszani przez nałóg do przestępstw.
Jednak nie jest to komiks obyczajowy, próbujący być dokumentem, znakiem epoki ze starannie zarysowanym kontekstem społeczno-politycznym. Są tu wyraźnie wyczuwalne prawa i poetyka gatunku. To klisze. Przepisane na współczesność szekspirowskie tragedie. Mimo wyeksploatowania nie wydają się jednak karykaturalne i są mniej "komiksowe", niż niejeden współczesny Hollywoodzki film. To paradoks, że to, co w kinie dziś podawane jest już niemal wyłącznie jako niestrawne i bełkotliwe blockbustery, w komiksie wypada dużo wiarygodniej niż na celuloidzie.
Dużo w tym zasługi rysunków Seana Philipsa. Nie ma w nich zbędnych fajerwerków, powiedziałbym wręcz, że jest bardzo klasycznie, a narracja odnosi się właśnie do sprawdzonych, filmowych sposobów opowiadania obrazem. Ludzie za tym tęsknią - dowodem niech będzie komercyjny sukces "Drive", bazujący na nostalgii za dobrym, starym kinem sensacyjnym. Początkowo myślałem, że rysunki - w których rola czerni jest ogromna, bo często tusz nakładany jest grubym patykiem - wyglądałyby lepiej, gdyby nie babrać ich tymi komputerowymi kolorami. Potem jednak doszedłem do wniosku, że dobrze, iż plansze nasycono tymi jesiennymi barwami, bo pomaga to nam uwierzyć, że nie czytamy przejaskrawionego, ekspresjonistycznego noir.
Na początku wspomniałem o związkach z filmami Sama Peckinpaha. Jeśli idzie o ilość goryczy, połączoną z konwencją sensacyjną, trudno będzie o lepszy przykład. Pierwszy tp: "Coward" garściami czerpie zarówno z "Ucieczki Gangstera", jak i z "Przynieście mi głowę Alfredo Garcii". Co prawda wartością artystyczną nie dorasta do pierwowzorów, ale wydaje mi się, że wyszło nadzwyczaj udanie i "Criminal" z powodzeniem wejdzie do komiksowego kanonu. Pozostaje ubolewać, że tak jak w przypadku recenzowanego przez Marcina "Scalped", żaden wydawca nie jest zainteresowany opublikowaniem u nas serii tak istotnej dla współczesnego mainstreamowego komiksu.
Kiedyś inny Hopper - Dennis (świeć Panie nad jego duszą) powiedział, że Tarantino to Mark Twain naszych czasów. Według mnie Tarantino ma za mało do powiedzenia na temat - odwiecznie kiepskiej - kondycji ludzkiej. Wiem, że tym razem ja bym przesadził, mam jednak ochotę sparafrazować te słowa i powiedzieć to samo o Brubakerze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz