wtorek, 18 października 2011

#881 - Scalped #2: Casino Boogie

To od tego tomu rozpoczyna się prawdziwy popis scenopisarskiego rzemiosła i talentu Jasona Aarona. Konstrukcja scenariusza nie jest już świetna, lecz mistrzowska, podobnie jak dramaturgia, na którą określenie "mocna" będzie tym razem zdecydowanie zbyt delikatne. Społeczno-obyczajowe tło wzbogaca historię już niemalże na każdym kroku, ale co ważniejsze - znacznemu pogłębieniu uległy psychologiczne rysy bohaterów, od tego momentu stając się najwyrazistszym atutem komiksu. Tym samym na jaw wychodzi, że sama fabuła jest do pewnego stopnia tylko pretekstowa, a gatunek jest jedynie narzędziem w rękach twórców. Ciągle ważnym, ale cel znajduje się wyżej.


Całość składa się z sześciu epizodów, w których na plan pierwszy wychodzą zupełnie inne postaci. To ich charaktery owe epizody kształtują, a więc z racji odmienności bohaterów, dane historie wpisane zostają w różne stylistyki. Cała fabuła rozgrywa się, jak sam tytuł wskazuje, wokół długo oczekiwanego otwarcia kasyna należącego do bezwzględnego Red Crowa. Szybko jednak okazuje się, że ogromne znaczenie tego wydarzenia jest pozorne, bo wcale nie dochodzi do spodziewanego punktu kulminacyjnego z nim związanego. Widowiskowe otwarcie już na starcie staje się nie bardziej niezwykłe niż któryś z dni tygodnia. Wtorek, czwartek, sobota - co z tego? Oczekiwane odnośnie kasyna emocje porównać można do takiej oto hipotetycznej podróży na wakacje: docieramy do celu podróży, ale na miejscu okazuje się, że najciekawsze są książki, które akurat wzięliśmy ze sobą.

Ta neutralizacja spodziewanej atrakcyjności jest oczywiście zabiegiem jak najbardziej celowym, bezpośrednio związanym z pozostałymi elementami "Casino Boogie". Tyle, że tych nie można już nazwać tak zwyczajnymi. W tym miejscu należałoby wrócić do bohaterów. Pierwszą historia nie charakteryzuje się jeszcze narracją stricte subiektywną, jednakże opowiedziana jest głównie z punktu widzenia Dashiella Bad Horse'a. Jej zadaniem jest popchanie całej fabuły do przodu. Jest więc elementem bardziej klasycznym, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę jej mocno gatunkowy charakter. Celem kolejnych jest już pewna penetracja psychiki następnych postaci, a są nimi osoby o różnych statusach społecznych, reprezentujące skrajnie odmienne postawy. Są to: Red Crow, tradycjonalistyczny socjopata Diesel Engine (w jego przypadku mamy chwilowy zwrot w stronę gatunku), enigmatyczny szaman Catcher, rozmarzony nastolatek bez perspektyw imieniem Dino Poor Bear oraz pewna persona, o której lepiej zanadto nie wspominać, aby nie psuć ewentualnym przyszłym czytelnikom zabawy.

Część z tych epizodów stanowi zamkniętą całość, dobrze radząc sobie i bez pozostałych historii. Ale osobno nie miałyby oczywiście takiej siły rażenia. A ta jest ogromna. Wszystkie utrzymane są w duchu czarnego kryminału, charakteryzując się tym samym, co wcześniej pesymistycznym wydźwiękiem, mroczną atmosferą i wszechobecną brutalnością, jednak jeśli się im przyjrzeć, to każda zasługuje już na inną szufladkę - od dramatu gangsterskiego, przez dramat obyczajowy i sięgający po kino Sama Peckinpaha quasi-western, po dramat polityczny (sic!). Jedna wypełniona będzie nostalgicznymi retrospekcjami, inna częściowo wpisana zostanie w poetykę oniryzmu. W większości z nich pojawiają się te same wydarzenia, jednakże z racji odmiennych punktów widzenia, przedstawiane są, rzecz jasna, inaczej. Aaron bardzo inteligentnie bawi się tu narracją - pokazuje jedynie fragmenty danych scen, na ich stopniowe uzupełnianie każąc czekać do następnych historii. Tym samym nie tylko doskonale się one uzupełniają, ale obfitują również w ogromną dawkę suspensu. Postać X nie wie przecież tego, co wie postać Y, o czym czytelnik został poinformowany już wcześniej, a co odgrywa w danym momencie kluczową rolę, etc. Nie mam wątpliwości, że Alfred Hitchcock byłby dumny, choć napięcie w swoim kinie osiągał z reguły nieco innymi metodami.


Jeszcze dumniejszy byłby jednak klasyk literatury amerykańskiej, William Faulkner, z którego Aaron czerpie pod tym kątem najwięcej. Oto właśnie owy pisarz zasłynął jako ten, który wzbogacił literacką narrację o niezwykłą elastyczność, poprzez częste retrospekcje, obiektywne skoki czasowe czy regularne zmiany punktów widzenia, co razem tworzyło mocno rozbudowaną całość. Aaron, który studiował przecież filologię angielską, sam przyznaje, iż Faulkner jest jednym z jego ulubieńców. I w "Casino Boogie" owocuje to nie tylko sporą różnorodnością, ale też niezwykle dopieszczoną dramaturgią. Warto też w tym miejscu zaznaczyć, że główny watek fabularny zostaje tu niejako zamrożony. Historia idzie do przodu bardzo leniwie, jednak w sposób tak ciekawy, iż słowo "nuda" ani razu nie przeszło mi przez myśl. Tempo to silnie za to działa na dramatyzm fabuły. W końcu pod koniec "Indian Country" jedna z najważniejszych postaci została zamordowana. I co w związku z tym? To samo co z kasynem. Z taką różnicą, że scenarzysta powoli, ale bardzo konsekwentnie (bardzo umiejętnie) podsyca towarzyszące naszym oczekiwaniom napięcie. Droczy się z czytelnikiem w taki sposób, że temu nie wypada nic innego, jak mu tylko za to dziękować.

W tym tomie oglądamy kolejne zakątki rezerwatu Prairie Rose, dobrze poznając też przeróżnych jego mieszkańców. W końcu co bohater, to inne otoczenie, za każdym razem tak samo wiarygodnie sportretowane. Twórcy bezkompromisowo przedstawiają patologie wyrosłe na beznadziejnych warunkach, w jakich żyje spora ilość współczesnych czerwonoskórych, zgrabnie kontrastują to jednak ze szczegółowym ukazaniem kultywowania przez niektórych z nich indiańskich tradycji. Tym samym wskazują na autentyczną, powszechną we współczesnych rezerwatach sytuację - tam, gdzie najgorsza oświata i opieka zdrowotna, a największy wskaźnik alkoholizmu, narkomanii, bezrobocia i przestępczości, tam też najbardziej pielęgnuje się indiańskie wartości. Paradoks z życia wzięty. Ale to też nie wszystko - komiks wzbogacony zostaje egzystencjalną wymową, wzorce czerpiąc z kontestującego filmu drogi lat 70., jak również ze wspomnianej wcześniej twórczości Peckinpaha. Kilka tytułów filmów zostaje tu nawet wymienionych wprost, aczkolwiek zupełnie nienachalnie (o postmodernistycznej żonglerce mowy nie ma, nawet w momencie cytatu).

Co już wcześniej było sugerowane - dobrze poznajemy tu motywacje kolejnych postaci, jak również wybrane epizody z ich życia, które je ukształtowały. Tym samym Red Crow nie jest już tylko bezlitosnym gangsterem, a Dino Poor Bear jakimś podlizującym się głównemu bohaterowi niedojdą. Każdy ma własne uczucia, każdy ma własne życie. Niemal wszyscy stają się tu ludźmi z krwi i kości, a wraz z nimi prawdziwą staje się ziemia, po której stąpają. "Casino Boogie" nie tylko znacznie wzmacnia plusy poprzedniego tomu, ale przynosi też serii nowy atut, od tej pory nieodłącznie z nią związany - szczerość.

Brak komentarzy: