Odchodzący w niepamięć rok 2009 postanowiłem pożegnać kolejną odsłoną niezwykle popularnego i wyczekiwanego z utęsknieniem cyklu, w którym na warsztat biorę kilka kolorowych zeszytów z ostatnich miesięcy. Dzisiaj pomaga mi w tym Janusz, który z kolei - dla urozmaicenia - w zwięzłej recenzji nie zaprezentuje ani nic kolorowego, ani nic zeszytowego. Korzystając z okazji, życzymy wszystkim czytelnikom udanego roku 2010 - niech będzie lepszy od poprzednika, nawet jeśli ten wydawał się najlepszy i nie możliwy do pobicia! A wszystkim nam życzymy również, aby te nadchodzące 12 miesięcy obfitych było w możliwie jak najwięcej pozytywnych wrażeń jeśli chodzi o sprawy komiksowe! Czuj duch!
All Star Batman and Robin, The Boy Wonder #10 (DC Comics)
scenariusz: Frank Miller
rysunki: Jim Lee
W jakiś czas po lekturze wypuszczonego niedawno przez Egmont zbiorczego wydania dziewięciu pierwszych zeszytów serii, przypomniałem sobie o posiadanej od dłuższego czasu dziesiątej odsłonie "Cholernego Batmana" i nie bez oporów zabrałem się za jej lekturę. Nie oczekiwałem, że nagle tytuł ten stanie się w chociażby małej części strawny, ale to co dostałem jeszcze bardziej pogrążyło w moich oczach kolejną odsłonę przygód millerowatego Nietoperza. Główny zarzut jest następujący: jest przeraźliwie nudno (nadal). Przebrnięcie przez monologi komisarza Gordona jest nie lada torturą, a sceny akcji nawet w drobnej mierze nie sprawiają, że puls zacznie bić nieco szybciej i nie ratują tego zeszyciku w żadnym stopniu. Batman zachwyca się swoim nowym podwładnym, a młodziutka Batgirl rusza do boju, który nie kończy się dla niej zbyt szczęśliwie. Gdzieś tam jeszcze miga poobijana Catwoman i to wszystko co udało mi się zapamiętać po lekturze tej póki co ostatniej odsłony serii. Lee i Miller co jakiś czas obiecują, że kolejne części już niebawem, ale ciężko w to wierzyć, kiedy słyszy się o następnych projektach komiksowo-filmowych twórcy "Powrotu Mrocznego Rycerza". Nie napiszę, że gorzej być nie może, bo coś czuję, że lektura kolejnej części ze zdwojoną siłą udowodni mi, że właśnie jednak może. (a.)
Goon #33 (Dark Horse)
scenariusz i rysunki: Eric Powell
Po kilku miesiącach przerwy fani Zbira i Franky'ego dostali kolejną część ich przygód. Po ciężkawej kilkunastoczęsciowej historii zaprezentowanej w roku 2008, "chrystusowy" zeszyt przynosi nieco odprężenia. Jest on o tyle ciekawy, że nie występuje w nim ani jedno słowo, a wszelkie potrzebne do zaprezentowania myśli bohaterów są wrysowane w dymki. O samej historii nie ma co się rozpisywać, tym bardziej, że jest to lektura na jakieś trzy minuty, ale mimo tego warto się z tym niepozornym zeszytem zapoznać, żeby móc podziwiać kunszt pracy pana Powella. Całość utrzymana jest w odcieniach szarości z minimalną ilością koloru (zwykle czerwieni) i jak to ostatnio bywa w przygodach "Zbira", typowo komiksowa stylistyka z pierwszych zeszytów (wydanych i u nas), zastąpiona została przyciągającymi uwagę malunkami. Po fatalnym one-shocie z Deathklokiem, śmiało można powiedzieć, że "Zbir" wrócił na właściwe sobie tory. Oby jeszcze czas oczekiwania na następny zeszyt był nieco krótszy. (a.)
Green Lantern #43 (DC Comics)
scenariusz: Geoff Johns
rysunki: Doug Mahnke
Umiłowani w komiksach - ten niepozorny zeszycik będący prologiem do "Najczarniejszej Nocy" w moim osobistym odczuciu jest najlepszym z tych, które dane mi było przeczytać na przestrzeni ostatnich 365 dni. Geoff Johns i Doug Mahnke na dwudziestu kilku stronach prezentują narodziny pierwszego z Czarnych Latarników - Black Handa (William Hand). Znając życie, dziewięciu na dziesięciu scenarzystów przy próbie wiarygodnej kreacji postaci, poślizgnęli by się gdzieś pomiędzy demonstrowaniem zamiłowań młodego Williama, tworzeniem przez niego kostiumu z worka na zwłoki, odpoczywaniu w świeżym grobie a ogólnym zamiłowaniem do śmierci. Wyszłoby to pewnie żałośnie łamane przez śmiesznie. Ale nie w tym przypadku - Johnsowi udało się na tej niewielkiej przestrzeni wiarygodnie przedstawić postać Black Handa, jego pogardę dla życia i zamiłowanie do tak zwanego mroku. Wysokiej formie scenarzysty wtóruje rysownik Doug Mahnke, który właśnie od tego zeszytu rozpoczął swoją przygodę z serią "Green Lantern". Póki co jest to jedyna rzecz z "Blackest Night" w mojej kolekcji i mam nadzieję, że wydarzenia z głównej serii stoją na równie dobrym poziomie co ten jeden zeszycik. Ale o tym przekonam się dopiero przy okazji jakiegoś sympatycznego trejda. (a.)
Invincible Presents: Atom Eve (Image Comics)
scenariusz: Benito Cereno
rysunki: Nate Bellegarde
Atomowa Ewa to jedna z głównych drugoplanowych postaci serii "Invincible" Roberta Kirkmana, z originem której można się zapoznać dzięki tej odpryskowej mini-mini-serii (#1-2). Jej pochodzenie nie jest jakieś szczególne jak na standardy komiksów superhero - ot, Samantha Eve Wilkins to nic innego jak efekt eksperymentów tajnej jednostki przynależącej do Pentagonu (tej samej, która chce sklonować Brita), która to przed długie lata nie wiedziała, że efekt badań przeżył narodziny. Sprawcą tego był Dr. Elias Brandyworth, prawdziwy ojciec i stwórca Eve, który po wydaleniu z rządowej agencji (po rzekomej śmierci Eve przy narodzinach) przez lata obserwował dorastanie swojego najdoskonalszego dzieła. Kiedy Ewa odkrywa swoje niecodzienne zdolności (możliwość manipulacji atomami) i na własną rękę zaczyna wymierzać sprawiedliwość, zwraca na siebie uwagę Złych Ludzi z Rządu, którzy rozpoznają w niej swój dawny eksperyment. Dalszy przebieg akcji jest łatwy do przewidzenia. Scenarzystą komiksu jest niejaki Benito Cereno, ale czuć w tym wszystkim rękę Kirkmana, który nadzorował projekt. Grafika jest natomiast dziełem solidnego rzemieślnika Nate'a Bellegarde'a, który w scenach pojedynków daje mocno do pieca i pokazuje, że zna się na swojej robocie. Z tego co wiem, obie części mini-serii nie weszły w skład żadnego TP, więc edycja sprzed kilku miesięcy (zbierająca je w jeden, gruby zeszyt) jest obecnie jedyną możliwością na zapoznanie się z początkami Atom Eve. Do czego zachęcam, ale raczej tych, którzy mają już na koncie przygodę z "Niezwyciężonym". Dla innych będzie to raczej mało znaczący i szybki do zapomnienia komiksowy epizodzik. (a.)
The Walking Dead, volume 11: Fear the Hunters (Image Comics)
scenariusz: Robert Kirkman
rysunki: Charlie Adlard
Była już zdrada, samobójstwa, gwałty, wyłupywanie oka łyżeczką i inne wymyślne tortury. W końcu była też utrata najbliższych i pogranicze szaleństwa. Ale tego co zafundował Robert Kirkman w jedenastym już trejdzie "The Walking Dead" w ogóle się nie spodziewałem. Zaczęło się od "ostrzeżenia" pokroju "The dead do not hunt... but we do", i przyznaję, że obawiałem się, iż twórcy zafundują nam powtórkę z Woodbury. Ale ich plany okazały się zupełnie inne. W "Fear the Hunters" bohaterowie nie bez powodu spotykają na swojej drodze księdza. Co prawda w świecie opanowanym przez zombie nie mówi się wiele o zbawieniu, ale za to potępienie jest tam bardzo popularnym tematem. Dlatego też pojawienie się kapłana jest świetnym "punktem odniesienia" do zastanowienia się nad moralnością ocalałych bohaterów. A jest nad czym się zastanawiać, bo Kirkman puścił wszystkie postaci swojej opowieści po bardzo stromej równi pochyłej. Pisząc o "Fear the Hunters" nie sposób nie wspomnieć o Charliem Adlardzie, bo zakończenie tej historii znajduje się nie w słowach, lecz twarzach. Zdecydowanych i skupionych na przeżyciu, przerażonych i osłupiałych wobec otaczającego świata i tych pełnych z bezsilności łez wobec własnych uczynków. Kirkman zaskoczył tym trejdem, gdyż skierował historię na zupełnie inne tory niż mogło się to z początku zdawać. Mogę szczerze napisać, że wielokrotnie byłem zszokowany podczas lektury "The Walking Dead", ale dopiero teraz po raz pierwszy byłem przerażony. Dla tych czytających polskie wydanie mam dwa słowa: warto czekać. (t.)
Najlepszego w 2010!
2 komentarze:
a jak się ma do głównej linii Goona coś, co się nazywa bodajże Fancy pants stories? ma się jakoś? pytam bardziej zorientowanych ;-)
pozdr z Lx
Fancy Pants (vol 1 i 2 póki co) to twardo okładkowe zbiory niektórych zeszytów głównej serii. Pierwszy z nich zawiera 1 i 2 zeszyt Goona wydany przez Albatrossa (bodajże) i #1, 3, 5 i 9 od Dark Horse'a. Drugi to zeszyty 2, 6, 11, 12, 13.
pozdr z Gda ;)
Prześlij komentarz