Parafrazując słowa Michała z poprzedniego wpisu: w uniwersum Spider-Mana dzieje się źle. Jako twarz Marvela z pierwszego rzędu u Parkera ciągle musi się coś dziać - najlepiej coś przełomowego, wielkiego i obracającego świat Pajęczarza o 180 stopni. I to co chwila! Niedługo po bardzo udanym runie Straczynskiego i Romity Jr., przyszedł czas na historię "The Other: Evolve or Die", która dała Parkerowi nowe moce pokroju noktowizji czy żądeł wysuwanych z nadgarstków. Natomiast chwilę po pajęczej ewolucji rozpoczęło się "Civil War", w której Peter najpierw przybił piątkę Iron-Manowi, następnie dostał nowy kostium oraz ujawnił całemu światu, że pod maską Spider-Mana, kryje się Peter Parker, by później przejść na drugą stronę i dołączyć do Capitana Ameryki (Boże, świeć nad jego duszą) i spółki. Historia z "Civil War" kończy się dla Parkera tragicznie - ujawniwszy swoją tożsamość, heros wystawia na łatwy cel swoich najbliższych, co skutkuje postrzeleniem May Parker przez tajemniczego snajpera (ASM#538). W tym momencie zaczyna się kolejna historia "Back in Black", która rozgrywa się w takich seriach jak "The Amazing Spider-Man", "Sensational Spider-Man" i "Friendly Neighborhood Spider-Man". Od razu powiem, że zajmę się tylko tą, która została przedstawiona w Amazingu, w którym to rozgrywa się główny wątek zemsty. W pozostałych tytułach oznaczenie "Back in Black" oznacza jedynie to, że Parker ma na sobie czarne wdzianko.
Sytuacja Petera Parkera jest nie do pozazdroszczenia - odłączając się od Iron Mana stracił wsparcie finansowe, spokojne lokum i jako taką nietykalność ze strony rządowej. Nie mówiąc już o stracie prywatności wynikającej z faktu ujawnienia się całemu światu. 'Zyskał' natomiast status poszukiwanego przestępcy i mnóstwo mniejszych lub większych problemów. Można powiedzieć, że znalazł się w ciężkiej dupie. A co złego dla Parkera, jest dobre dla czytelników, bo mają okazję przekonać się jak żartobliwy pajęczarz zareaguje na mocno ekstremalną sytuację. Za przedstawienie tego ekstremum wziął się Michael J. Straczynski i Ron Garney, który artystą z pierwszego szeregu raczej nie będzie nigdy, ale jak najbardziej można go nazwać solidnym rzemieślnikiem.

Pięcioczęściowa historia z "Amazinga" skupia się na wątku postrzelenia i ratowania cioci May oraz zemście Parkera na osobach stojących za tą tragedią. To wydarzenie, jak i poczucie klęski po "Civil War" oraz smutek po śmierci Capa sprawia, że Parker zakłada swój żałobny kostium i rusza walczyć o jako taką sprawiedliwość. I jest w tej walce bardziej bezwzględny niż do tego przywykliśmy. Żeby nie było - z jego ust nie pada też żaden zabawny komentarz, żaden żart - czarne pająki nie mają poczucia humoru. W 80% (#539-542) "Back in Black" jest solidną historia, którą czyta się nad wyraz dobrze. Posiada ona jednak błędy rzeczowe*, których przy odrobinie wysiłku można było uniknąć, ale mimo tych niedociągnięć jest jak najbardziej ok. Zdecydowanie najlepszym momentem jest konfrontacja Spider-Mana / Petera Parkera z Kingpinem, która łącznie z mową końcową, pozostaje w pamięci na długo. Pozostałe 20% to ostatni numer historii (#543), poświęcony tylko i wyłącznie ratowaniu przebywającej w śpiączce May. W najsłabszej części "Back in Black" nagle pojawia się niejaki detektyw Delint, który zaczyna węszyć w sprawie tajemniczej pacjentki szpitala, a Parker zmuszony jest złamać prawo (skrupulatnie wylicza kolejne przejawy swego zachowania - dochodzi do 9ciu nadużyć - i robi z tego taką tragedię, jakby miał co najmniej 9 trupów na swoim koncie, a nie drobne grzeszki w postaci ucieczka z miejsca przestępstwa, czy kradzież samochodu). Całość kończy się jednak w mało konkretny sposób i pozostawia dużo niedosytu.
Ostatni numer posiadał okładkę, która pozwalała sądzić, że po kilkudziesięciu latach May Parker w końcu zejdzie z tego świata i dołączy do swojego męża Bena. Nic z tego - cover ten to tylko blef, który miał podgrzać atmosferę i sprawić, że ludzie rzucą się na ten komiks jak wygłodniałe wilki. Komuś zwyczajnie zabrakło jaj, aby uśmiercić sympatyczną staruszkę i zmienić życie Parkera na zawsze. Chociaż nie - jego żywot zmieniono zaraz potem w "One More Day"! Odnoszę wrażenie, że pod koniec "Back in Black" dosyć mocno oddziaływał na tę historię Joe Quesada, który już wtedy pracował usilnie ze Straczynskim nad kolejną historią, którą wychwalał pod niebiosa i obiecywał bóg wie co. Koniec końców - "Back in Black" to jedynie miły (mimo wszystko) wstęp do "One More Day" i ciężko tę historię traktować inaczej, bo główny wątek - tragiczny stan zdrowia ciotki Parkera - nie zostaje ostatecznie rozwiązany, a jedynie przepchnięty do kolejnego rozdziału z życia Pająka.
To co zostało w mojej pamięci po tych pięciu numerach Amazinga to wspomniana świetna scena walki z Kingpinem oraz FENOMENALNA okładka do #539, która była jedną z lepszych w 2007 roku (chociaż trzeba przyznać, że większe wrażenie robi na papierze, niż na ekranie). Wygranym jest więc Ron Garney, a przegranym Straczynski, który nie potrafił postawić kropki nad 'i' (abstrahując już od domniemanej w tym 'pomocy' Quesady), przez co historia kończy się jakby w połowie.
Mimo wszystko dobrze było zobaczyć Parkera w swoim najlepszym, czarnym wdzianku, bo kolejna historia to już powrót do swoich tradycyjnych czerwono-niebieskich barw.

* z tego co wiem, sieć pająka po jakimś czasie się rozpuszcza, więc jakim cudem przyczepiony nią pod gzymsem czarny kostium utrzymał się kilka lat? Inna sprawa - May zapisana została w szpitalu pod rzekomo panieńskim nazwiskiem Fitzgerald, co jest błędem ze strony JMS, bo - jak wiadomo - jej prawdziwe nazwisko to Reilly.
Sytuacja Petera Parkera jest nie do pozazdroszczenia - odłączając się od Iron Mana stracił wsparcie finansowe, spokojne lokum i jako taką nietykalność ze strony rządowej. Nie mówiąc już o stracie prywatności wynikającej z faktu ujawnienia się całemu światu. 'Zyskał' natomiast status poszukiwanego przestępcy i mnóstwo mniejszych lub większych problemów. Można powiedzieć, że znalazł się w ciężkiej dupie. A co złego dla Parkera, jest dobre dla czytelników, bo mają okazję przekonać się jak żartobliwy pajęczarz zareaguje na mocno ekstremalną sytuację. Za przedstawienie tego ekstremum wziął się Michael J. Straczynski i Ron Garney, który artystą z pierwszego szeregu raczej nie będzie nigdy, ale jak najbardziej można go nazwać solidnym rzemieślnikiem.
Pięcioczęściowa historia z "Amazinga" skupia się na wątku postrzelenia i ratowania cioci May oraz zemście Parkera na osobach stojących za tą tragedią. To wydarzenie, jak i poczucie klęski po "Civil War" oraz smutek po śmierci Capa sprawia, że Parker zakłada swój żałobny kostium i rusza walczyć o jako taką sprawiedliwość. I jest w tej walce bardziej bezwzględny niż do tego przywykliśmy. Żeby nie było - z jego ust nie pada też żaden zabawny komentarz, żaden żart - czarne pająki nie mają poczucia humoru. W 80% (#539-542) "Back in Black" jest solidną historia, którą czyta się nad wyraz dobrze. Posiada ona jednak błędy rzeczowe*, których przy odrobinie wysiłku można było uniknąć, ale mimo tych niedociągnięć jest jak najbardziej ok. Zdecydowanie najlepszym momentem jest konfrontacja Spider-Mana / Petera Parkera z Kingpinem, która łącznie z mową końcową, pozostaje w pamięci na długo. Pozostałe 20% to ostatni numer historii (#543), poświęcony tylko i wyłącznie ratowaniu przebywającej w śpiączce May. W najsłabszej części "Back in Black" nagle pojawia się niejaki detektyw Delint, który zaczyna węszyć w sprawie tajemniczej pacjentki szpitala, a Parker zmuszony jest złamać prawo (skrupulatnie wylicza kolejne przejawy swego zachowania - dochodzi do 9ciu nadużyć - i robi z tego taką tragedię, jakby miał co najmniej 9 trupów na swoim koncie, a nie drobne grzeszki w postaci ucieczka z miejsca przestępstwa, czy kradzież samochodu). Całość kończy się jednak w mało konkretny sposób i pozostawia dużo niedosytu.
Ostatni numer posiadał okładkę, która pozwalała sądzić, że po kilkudziesięciu latach May Parker w końcu zejdzie z tego świata i dołączy do swojego męża Bena. Nic z tego - cover ten to tylko blef, który miał podgrzać atmosferę i sprawić, że ludzie rzucą się na ten komiks jak wygłodniałe wilki. Komuś zwyczajnie zabrakło jaj, aby uśmiercić sympatyczną staruszkę i zmienić życie Parkera na zawsze. Chociaż nie - jego żywot zmieniono zaraz potem w "One More Day"! Odnoszę wrażenie, że pod koniec "Back in Black" dosyć mocno oddziaływał na tę historię Joe Quesada, który już wtedy pracował usilnie ze Straczynskim nad kolejną historią, którą wychwalał pod niebiosa i obiecywał bóg wie co. Koniec końców - "Back in Black" to jedynie miły (mimo wszystko) wstęp do "One More Day" i ciężko tę historię traktować inaczej, bo główny wątek - tragiczny stan zdrowia ciotki Parkera - nie zostaje ostatecznie rozwiązany, a jedynie przepchnięty do kolejnego rozdziału z życia Pająka.
To co zostało w mojej pamięci po tych pięciu numerach Amazinga to wspomniana świetna scena walki z Kingpinem oraz FENOMENALNA okładka do #539, która była jedną z lepszych w 2007 roku (chociaż trzeba przyznać, że większe wrażenie robi na papierze, niż na ekranie). Wygranym jest więc Ron Garney, a przegranym Straczynski, który nie potrafił postawić kropki nad 'i' (abstrahując już od domniemanej w tym 'pomocy' Quesady), przez co historia kończy się jakby w połowie.
Mimo wszystko dobrze było zobaczyć Parkera w swoim najlepszym, czarnym wdzianku, bo kolejna historia to już powrót do swoich tradycyjnych czerwono-niebieskich barw.


















Arcz już ogłosił w poprzednim wpisie, że większych podsumowań i okazałej akademii z okazji pierwszej rocznicy istnienia naszego blogaska nie będzie, bo tak po prawdzie nie ma czego celebrować. Z Kolorowymi Zeszytami znajdujemy się dopiero na początku drogi, wciąż szukamy dla nich odpowiedniego miejsca w komiksowej blogosferze, tkwimy jeszcze w „okresie błędów i wypaczeń”, daleko nam do „małej stabilizacji”, a przecież nie ogłosiliśmy planu sześcioletniego! Ja powoli i opornie odnajduje się w całym tym blogowaniu i mam nadzieję, że z czasem będzie mi szło coraz lepiej.
Pamiętam jak Szymon Holcman na którymś z komiksowych konwentów, dobre kilka lat temu, w kuluarach wspominał o linii on-goingów z Kultury Gniewu, pisanych i rysowanych przez polskich autorów. Właściwie sama, wypowiedziana jedynie półgębkiem koncepcja, pozbawiona jakichkolwiek konkretnych ustaleń typu „kto?”, „jak?”, „kiedy?” i „za ile?” wystarczyła żebym się tym projektem strasznie podjarał. Wyobrażacie sobie? Regularne zeszytówki za (przysłowiowego) piątaka krajowych komiksiarzy w każdym kiosku!
Niestety, rozczarowałem się trochę pierwszym tomem serii zatytułowanym „Nie wszyscy są zadowoleni”. To komiks bardzo śledziowy, ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Narysowany w charakterystycznym dla komiksiarza swobodnym stylu, znamionującą talent poparty warsztatem, okraszony dynamicznymi, mięsiście napisanymi dialogami. Zawsze ceniłem Śledzia za jego celną obserwację polskiej-swojskiej rzeczywistości, niestroniącej od złośliwej ironii i za galerię interesujących charakterów z niestroniącą od kieliszka pani K. i ciotką Maszą na czele. Te dwa elementy są mocnymi atutami komiksu, które niestety giną w plątaninie wątków, postaci i gagów, bo z ich nadmiarem autor chyba trochę przedobrzył. Według mnie w tym komiksie za dużo jest wszystkiego, a brakuje jakiegoś motywu przewodniego, wybijającego się ponad inne, który rozwijałby się w kolejnych odcinkach. Bo na tym chyba polega idea serialu, prawda?
Bardzo trafnie ujął to Konrad Hildebrand, pisząc, że w „Wartościach rodzinnych” spotykają się „Simpsonowie” z „Family Guy`em” i na dokładkę idą w odwiedziny do „Kiepskich”. I wydaje mi się, że Śledziu chciał, aby wszyscy czytelnicy byli zadowoleni, a tak niestety się nie da. Jedni będą chcieli więcej Tucholskiego Patrolu, drudzy rozwinięcia wątków familijnych, a inni Jezusa. I koniec końców nie wszyscy jednak będą zadowoleni.

Sięgając po komiks Lucie Lomovej dałem się nabrać. Uwierzyłem, że „centralne” wcielenie Zin Zin Pressu, po tym jak zrezygnowało z historyczno-patriotycznej sieczki, zainwestowało w środkowo-europejskie „graphic novels” z ciut większymi ambicjami. Zapoznając się z materiałami promocyjnymi i czytając opinie z ostatniej strony po cichu liczyłem na coś w stylu całkiem udanego „Alois Nebla”. No i się pomyliłem.
„Anna chce skoczyć” pod względem wizualnym prezentuje się bardzo zacnie. Pozytywny efekt psuje tylko wpadka ze znikającą ze stołu babką na stronie 28. Porównania z ligne claire wydają się całkiem zasadne, widać, że Lomowa świetnie panuje nad komiksową materią. Moją uwagę zwróciło bardzo sugestywne oddanie ruchu na kadrach – widać, że postacie żyją, mówią, dziwią się, odczuwają strach. Ogólnie mówiąc – grafika to mocny punkt albumu. Jeden z niewielu.






