Już piąty rok trwa Druga Wojna Secesyjna pomiędzy USA, a Wolnymi Stanami. Konflikt rozdziera samo serce Ameryki, zamieniając Nowy Jork w regularną strefę wojny. Linia frontu przebiega przez Manhattan, strefę zdemilitaryzowaną, który stał się azylem dla ludzi nieopowiadających się po żadnej z walczących stron. Ludzi, którzy mają gdzieś całą tą wojnę. I właśnie na tę ziemię niczyją trochę przypadkowo przybywa Matthew Roth, jako członek ekipy reporterów reprezentujących Rząd Stanów Zjednoczonych. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem i wkrótce Matt przekona się na własnej skórze jak wygląda życie w DMZ…
Brian Wood miał świetny pomysł i znakomity materiał na komiks. Chciał pokazać jak wygląda wojna XXI wieku w amerykańskiej metropolii, jaki wywiera wpływa na zwykłych ludzi i w jaki sposób próbują sobie układać życie pod gradem pocisków i bomb. Wydaję mi się, że „DMZ” miało być takim raportem z oblężonego miasta w amerykańskim stylu post-9/11. I właściwie praca wspomnianego Wood'a i Riccardo Burchielliego takim komiksem jest. Tylko, że przymiotnik „amerykański” oznacza jak najgorsze konotacje.
Niestety, nie mogę traktować inaczej „DMZ” jak tylko marnego czytadełka, pełnego dziur w koncepcji świata przedstawionego, ociekającego tandetnym anty-amerykanizmem w stylu Micheala Moore`a, infantylną dydaktyką, które w najgorszy, „komiksowy” sposób pokazuje wojnę. Po pierwsze Wood niezbyt przyłożył się do fundamentów świata, w którym toczy się alternatywna wojna. Pomijając oczywistą bzdurę odłączenia się jakichś Wolnych Stanów od USA i liczne wątpliwości, które w związku z tym się nasuwają, irytują mnie szczególiki. Reporter zdobywcą Nagrody Nobla czy bezradność mediów, które przez pięć lat (sic!) nie potrafią wysłać nikogo do strefy zdemilitaryzowanej – to przykłady z kilku pierwszych stron. No dajcie spokój, nie żyjemy w czasach Wielkiej Wojny, tylko relacji live z Darfuru, zdjęć satelitarnych i szpiegowskiej super-technologii – to przecież jakaś niedorzeczność. Niebieskich hełmów pewnie też tam nie wpuszczają, a Czerwony Krzyż nie śle paczek? Wood kompletnie nie liczy się z realiami współczesnego świata. Takie błędy świadczą o niedbalstwie autora albo, co gorsza, że opowiada nam taką sobie historyjkę. Bajeczkę.
Życie na terenie wolnym od działań wojennych w niczym nie przypomina egzystencji w oku cyklonu. Manhattan to nowy wspaniały świat młodych, niezależnych, myślący ludzi, którzy przez te pięć lat nie zorganizowali się w żadne organizacje, żadne struktury. To raczej jakaś odmiana hippisowskiej komuny, w której wszyscy żyją we względnym spokoju, nie dochodzi do jakichś gwałtowniejszych konfliktów i nikt nie chce przejąć władzy. Ani od wewnątrz, ani od zewnątrz. Ta, jasne. Nie muszę mówić, że wszystkie kobiety są młode i piękne, a mężczyźni wyluzowani i twardzi.
Komiks rozłazi się kompozycyjne. Oprócz „W Strefie” czytałem również drugi tom, „Body of a Journalist”, i kilka późniejszych zeszytów - nie mogłem uwolnić się od wrażenia, że Wood się trochę pogubił. Autor chyba sam do końca nie wie, co zrobić ze swoimi bohaterami, w która stronę pociągnąć dalej fabułę, jakie wątki wysunąć na pierwszy plan, a której zostawić w tle. Przyznam, że w „DMZ” brakuje mi spójności i pomysłu, zupełnie nie przekonuje mnie taka dowolność i przypadkowość w opowiadaniu historii. Chociaż jestem przekonany, że dla kogoś będzie to spora zaleta.
Wydaje mi się, że Brian Wood nigdy nie widział jak wygląda wojna – nie czytał ani „Palestine” Joe Sacco, nie ma pojęcia, co dzieje się w Iraku, Pakistanie, Nigerii, Izraelu. I właściwie popełnił kardynalny błąd, który tak wadzi miłośnikom sztuki wysokiej w kulturze masowej. Brutalnie spłycił bardzo poważny temat. Przesadził, robiąc komiks sensacyjny kiepskiego sortu. Fragmentaryczny, efekciarski, tandetny, stronniczy, pozbawiony głębszej myśli i elementarnego obiektywizmu, z wielkimi niedoróbkami w sferze faktograficznej, plastikowy. „DMZ” cofa komiks do poziomu kiczowatej rozrywki pozbawionej wartości, która nie potrafi w żaden sposób unieść poważnego tematu.
Brian Wood miał świetny pomysł i znakomity materiał na komiks. Chciał pokazać jak wygląda wojna XXI wieku w amerykańskiej metropolii, jaki wywiera wpływa na zwykłych ludzi i w jaki sposób próbują sobie układać życie pod gradem pocisków i bomb. Wydaję mi się, że „DMZ” miało być takim raportem z oblężonego miasta w amerykańskim stylu post-9/11. I właściwie praca wspomnianego Wood'a i Riccardo Burchielliego takim komiksem jest. Tylko, że przymiotnik „amerykański” oznacza jak najgorsze konotacje.
Niestety, nie mogę traktować inaczej „DMZ” jak tylko marnego czytadełka, pełnego dziur w koncepcji świata przedstawionego, ociekającego tandetnym anty-amerykanizmem w stylu Micheala Moore`a, infantylną dydaktyką, które w najgorszy, „komiksowy” sposób pokazuje wojnę. Po pierwsze Wood niezbyt przyłożył się do fundamentów świata, w którym toczy się alternatywna wojna. Pomijając oczywistą bzdurę odłączenia się jakichś Wolnych Stanów od USA i liczne wątpliwości, które w związku z tym się nasuwają, irytują mnie szczególiki. Reporter zdobywcą Nagrody Nobla czy bezradność mediów, które przez pięć lat (sic!) nie potrafią wysłać nikogo do strefy zdemilitaryzowanej – to przykłady z kilku pierwszych stron. No dajcie spokój, nie żyjemy w czasach Wielkiej Wojny, tylko relacji live z Darfuru, zdjęć satelitarnych i szpiegowskiej super-technologii – to przecież jakaś niedorzeczność. Niebieskich hełmów pewnie też tam nie wpuszczają, a Czerwony Krzyż nie śle paczek? Wood kompletnie nie liczy się z realiami współczesnego świata. Takie błędy świadczą o niedbalstwie autora albo, co gorsza, że opowiada nam taką sobie historyjkę. Bajeczkę.
Życie na terenie wolnym od działań wojennych w niczym nie przypomina egzystencji w oku cyklonu. Manhattan to nowy wspaniały świat młodych, niezależnych, myślący ludzi, którzy przez te pięć lat nie zorganizowali się w żadne organizacje, żadne struktury. To raczej jakaś odmiana hippisowskiej komuny, w której wszyscy żyją we względnym spokoju, nie dochodzi do jakichś gwałtowniejszych konfliktów i nikt nie chce przejąć władzy. Ani od wewnątrz, ani od zewnątrz. Ta, jasne. Nie muszę mówić, że wszystkie kobiety są młode i piękne, a mężczyźni wyluzowani i twardzi.
Komiks rozłazi się kompozycyjne. Oprócz „W Strefie” czytałem również drugi tom, „Body of a Journalist”, i kilka późniejszych zeszytów - nie mogłem uwolnić się od wrażenia, że Wood się trochę pogubił. Autor chyba sam do końca nie wie, co zrobić ze swoimi bohaterami, w która stronę pociągnąć dalej fabułę, jakie wątki wysunąć na pierwszy plan, a której zostawić w tle. Przyznam, że w „DMZ” brakuje mi spójności i pomysłu, zupełnie nie przekonuje mnie taka dowolność i przypadkowość w opowiadaniu historii. Chociaż jestem przekonany, że dla kogoś będzie to spora zaleta.
Wydaje mi się, że Brian Wood nigdy nie widział jak wygląda wojna – nie czytał ani „Palestine” Joe Sacco, nie ma pojęcia, co dzieje się w Iraku, Pakistanie, Nigerii, Izraelu. I właściwie popełnił kardynalny błąd, który tak wadzi miłośnikom sztuki wysokiej w kulturze masowej. Brutalnie spłycił bardzo poważny temat. Przesadził, robiąc komiks sensacyjny kiepskiego sortu. Fragmentaryczny, efekciarski, tandetny, stronniczy, pozbawiony głębszej myśli i elementarnego obiektywizmu, z wielkimi niedoróbkami w sferze faktograficznej, plastikowy. „DMZ” cofa komiks do poziomu kiczowatej rozrywki pozbawionej wartości, która nie potrafi w żaden sposób unieść poważnego tematu.
25 komentarzy:
a to komiks musi nieść poważne wartości i te inne bzdury dla nadętych paladynów sztuki wysokiej? po 1 tomie mam podobne zastrzeżenia, ale jak chcę obrazu prawdziwej wojny, to na pewno nie sięgam po komiks o hipotetycznej 2giej wojnie secesyjnej. DMZ to bardzo sprawnie opowiedziane czytadło, jako takie się broni. brak mi tylko tych wspomnianych fundamentów świata. podkreślam - piszę tylko po przeczytaniu tomu 1szego.
Sensacyjniak to sensacyjniak. Się też nie ma co spodziewać nie wiadomo jakiej "głębi" przecież. Generalnie jestem zdania jak Gonz.
A ten, Julek, weź te swoje teksty mocniej sprawdzaj przed publikacją. Bo jak się w leadzie czyta takie coś:
"Ludzi, którzy mają gdzieś całą to wojnę. I właśnie na tą ziemię niczyją trochę przypadkowo przybywa Matthew Roth, jako członek ekipy reporterów reprezentujących Rząd Stanów Zjednoczonych", to wiesz...
Generał Gramatyka zawsze na straży ;)
Julek, co do wymogów odnośnie realności w komiksie to nie przesadzaj, bo jeszcze Cię nazwą zaginionym bratem Roberta Zaręby ;)
DMZ mi podpasiło, fajne czytadło i tyle. Wyjdzie dwójka to pewnie kupię.
oj, zbyt srogo i przykładając nie tę miarkę, co trzeba do tego komiksu. Autor ma prawdopodobnie swój zamysł i taką chciał historyjkę stworzyć. I miał do tego prawo. To nie jest zły komiks w swojej wadze, Tobie się po prostu nie spodbał. A mi się czyta dobrze. Jak chcę poczytać coś głębszego i bardziej analitycznego, to biorę z półki Sacco i tyle. A DMZ to tylko komiks i nie wyczuwam, żeby zamiarem autorów było kierowanie się w stronę arcydzieła.
Gonzo, ja jestem takim nadętym paladynem sztuki wysokiej, wyższej i tej najwyższej.
Myślę, że przy "DMZ" pojawia się problem równej miarki, o której piszę Qba. Staram się nie oceniać komiksów "jak na polskie warunki", "w swojej wadze" albo "jak na komiks superbohaterski". Jesli coś jest dobre, naprawde dobre, to w każdej wazde, pod każdą szerokością geograficzną i w kazym języku się obroni.
Jasne, takie podejście nastręcza mnóstwa problemów, trzeba brać poprawki na konwencje, estetykę etc etc, ale jeśli będziemy mnożyć te miarki, to wyjdzie nam, że każde dzieło sztuki ma swoją i tak naprawdę nijak nic nie można o nich powiedzieć.
O, przepraszam, już do tego doszło.
co do miarek się nie do końca zgadzam, każda konwencja rządzi się swoimi prawami, przykładając więc do konwencji oczekiwania dotyczące konwencji czy stylistyki innej (co właśnie zrobiłeś w powyższym tekście) nie da się dzieła (przynajmniej symbolicznie) obiektywnie ocenić. sam przyłożyłeś miarkę, co widać po zarzutach. po ostatnim zdaniu komentza zakładam że zdajesz sobie z tego sprawę.
Oddzielną sprawą jest że bywa często że złe dzieło wysokie jest dobre, bo jest wysokie, dobre dzieło niewysokie zawsze będzie od niego niskie. nie używa się miarek, spojrzenia przez konwencję itd. ale dzieło niskie czy niewysokie, nie będzie wysokim. więc jest złe. dobrze wiedzą o tym nadęci paladyni sztuki wysokiej, wyższej i tej najwyższej.
wysokie czy niskie, jeden kit, w tym przypadku w konstrukcji świata jest zbyt dużo dziur, a bohater ma zbyt wielkie szczęście do zadziwiających przypadków.
Mnie rozbawiło coś innego mianowicie to:
Wydaje mi się, że Brian Wood nigdy nie widział jak wygląda wojna – nie czytał ani „Palestine” Joe Sacco, nie ma pojęcia, co dzieje się w Iraku, Pakistanie, Nigerii, Izraelu.
Julek, a ty wiesz jak wygląda wojna? Bo wynika z tej wypowiedzi że wiesz głównie za sprawą lektury czegoś tam. A ustawiasz sie na pozycji, z której pouczasz scenarzystę, jakbyś sam był weteranem kilku wojenek w stopniu co najmniej majora.
ha, zapomniałem o tym wspomnieć.
punkt.
ja to dopiero wiem coś o wojnie, bo czytałem całego Władcę Pierścieni. Dwa razy. I filmy widziałem (łącznie z edycjami reżyserskimi).
Odnosząc się do zarzutu postawionego przez Gila - "widzieć" nie znaczy "uczestniczyć", a na myśli miałem oczywiśce jakikolwiek risercz. Choćby poprzez CNN czy Foxa. Moore zwiedził Londyn wzdłuż i wszerz, zanim zabrał się za "From Hell".
Ignorancja Wooda w temacie, którym się zajmuje, jest zatrważająca. I przykro mi, że tak odebrałeś moje zdanie.
Tak, wiem jak wygląda wojna, na tyle, na ile to możliwe, w moim położeniu. Jak rozumiem czepiasz sie, żeby się czepiać?
Druga sprawa!
Gonzo - poruszamy temat, który wymaga długich i nudnych komentarzy, które będę i tak będą domagały uzupełnień i dopowiedzeń. I pewnie niejedno nieporozumienie na tym tle wyniknie.
Myślę, że linia dzieląca sztukę wysokiej od niskiej nie oddziela sztuki konceptualnej od komiksu, poezji metafizycznej od musicalu. Współcześnie, ten podział przebiega zupełnie gdzie indziej i odnosi się do czegoś innego.
Weźmy na przykład takie seriale, telenowele - od "Klanu", przez "Plebanię", aż po obyczajówki pokroju "Gotowych na wszystko". Tak po prawdzie poruszają one problematyką obecną w literaturze od zawsze – od „Króla Edypa” Sofoklesa począwszy. I po prawdzie te wszystkie wątki są do siebie bliźniaczo podobne, tylko że zamieniają je w lekkostrawną papkę, kompletny kicz i często kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Problemy Edypa są mi o wiele bliższe, niż perypetie tej rudej pindy, a „Król Edyp” zachwyca swoim kunsztem i poraża swoim pięknem (nawiasem mówiąc – tak jak cała filozofia, jest tylko komentarzem do Platona, tak cała literatura jest tylko sequelem antycznego dramatu – ale to tylko takie moje, efektowne porównanie, którego nie można do końca brać na poważnie).
Bardziej komiksowe porównanie – „From Hell” to sztuka wysoka w porównaniu do „Kodu Leonarda da Vinci” i „Skarbu narodów”. Mimo że, jest to komiks, a nie film czy książka. Mam nadzieję, że chwytasz, o co mi chodzi. Ale o dziele Browna można powiedzieć, że to niezłe czytadło i fajna rozrywka. To „Klan” też jest fajną rozrywką? Ale czy o to chodzi właśnie i czy to coś jeszcze znaczy?
Innym problemem jest mnożenie się perspektyw, przez które można patrzeć na dzieło sztuki. Wiem, że już nie wrócimy do epoki poetyk normatywnych i bardzo klarownych podziałów, ale boję się, że za bardzo dajemy się zwariować na punkcie mnożenia metodologii i tych punktów widzenia. Znamiennym jest dla mnie zjawisko czepiania się Kamila Śmiałkowskiego filmowych analiz Slavoja Żiżka, bowiem te nie mieszczą się w "pop-kulturowym" paradygmacie, opierają się na zupełnie odmiennej metodologii. Idąc tym tropem – doceńmy „Klan” i „Plebanię”, bo przecież odgrywają kluczowa rolę w procesie modernizacji naszego społeczeństwa. Ma to sens, czy nie ma?
I myślę, że jest to kolejny wątek dyskusji, który warto poruszyć – czy tak naprawdę można coś jeszcze powiedzieć o jakimkolwiek dziele sztuki w takiej sytuacji?
Mam nadzieję, że w miarę klarownie się wyraziłem :)
Julek sam sobie strzelasz w stopę.
Wytłumaczę jeszcze raz, prościej:
a) Zarzucasz scenarzyście "DMZ" brak merytorycznego przygotowania, a jako pierwszy kontrargument przywołujesz że nie czytał jakiegoś tam komiksu. Nie widzisz że to jest głupie i absurdalne? Poza tym skąd wiesz, że nie czytał?
To tak jakby zarzucać autorowi komiksu o wikingach, że nie ma pojęcia o tamtych czasach i realiach bo nie czytał "Thorgala"
b) Zarzucasz Woodowi brak riserczu. A skąd Ty wiesz co on zrobił? Może był w Iraku, może jego ojciec jest weteranem wojny w Wietnamie, a dziadek jeździł czołgiem pod Pattonem i gość wie o wojnie dużo - z pierwszej reki?
c) Nie przywołuj Moore'a bo to dokładnie pokazuje, że nie rozumiesz w czym problem. Moore zrobił komiks, który rozgrywa się w scenerii historycznej. Tutaj musiał zwiedzić to i owo, zapoznać się z procedurami policji, rodzajami broni, moda i zwyczajami... tak samo Bourgeon - budował sobie makiety zamków i umieścił akcję komiksu w czasie takiej a nie innej wojny.
Wood robi komiks, który nie jest umiejscowiony w historii, a więc nie musi się trzymać sztywno źródeł i faktów.
d) Akcja komiksu dzieje się na Manhattanie, sugerujesz że nie zrobili żadnego riserczu na temat tej dzielnicy?
A najbardziej śmieszy arogancja z jaką zarzucasz temu scenarzyście ignorancję bo przecież Ty jesteś fachura, no bo czytałeś jakiś tam komiks i oglądasz niusy na BBC.
Ręce opadają.
Tak, ja się czepiam dla samego czepiania przecież.
kawał chuja ze mnie
Teraz przynajmnij wiem, o co Ci chodzi, dzieki czemu, będe mógł Ci wyłuszczyć, o co mnie chodzi.
Dla mnie znaczące jest umieszcenie akcje w Nowym Jorku,na Manhattanie, w "present day + five years later" i pewne sygnały w kierunku czytelnika (9/11).
Tak samo znaczący byłby wstęp - "jest rok 2367, trwa trzydzisty rok wojny międzyplanetarnej".
Wyczuwasz róźnicę?
Ale żeby nie było niedomówien - Wood z realizmem w komiksie jest momentami na bakier, momentami nie. Bawi się w political-fiction, a alternatywne historie to niech się bawi na całego, a niepołowicznie.
Zgadzasz się, czy nie zgadzasz się, czy będziesz się czepiał mojej argumentacji i pierdolił coś o Pattonach, Thorgalach?
I prosze, powtrzymaj się imputowania mi czegoś, czego nie napisałem z tym fachurą i oglądaniem BBC, bo chyba oboje za starzy jesteśmy na
'Problemy Edypa są mi o wiele bliższe, niż...' - proszę, nie rozwijaj tej myśli.
poza tym z mojego niskie ale dobre > wysokie ale słabe nagle wysnułeś niskie słabe > wysokie dobre, bo pop. nie wiem, nie rozumiem, nie, nie wyraziłeś się klarownie, zamąciłeś. tak proszę pana, wiem że to skomplikowany temat. ale ja proszę pana uważam że to wpis ma się bronić, nie komentarze.
spuść trochę powietrza, poluzuj gumkę, zdejm kapelusz.
i na koniec. uważam zdania pokroju: 'Znamiennym jest dla mnie zjawisko czepiania się Kamila Śmiałkowskiego filmowych analiz Slavoja Żiżka, bowiem te nie mieszczą się w "pop-kulturowym" paradygmacie, opierają się na zupełnie odmiennej metodologii.' dzięki swojemu tonowi, długości oraz zagęszczeniu specyficznej terminologii za sposób mącenia oczu i robienia zasłony dymnej przed faktem że ma się mizerne argumenty. nie przekonałeś mnie że masz rację. udowodniłeś mi że ja nie wiem co ma Śmiałkowski do Żiżka. ale co to ma do tematu dyskusji?
Gonzo, mam wysokie zdanie o Twojej inteligencji i poświęciłem naprawdę sporo czasu na pisanie tamtego komentarza. Także odpowiedz na Twoje pytanie.
Wystarczy się wczytać, tam są naprawdę proste rzeczy, nic odkrywczego.
To nie jest żadna zasłona dymna, próbuje Ci wyjaśnić swój punkt widzenia i dlaczego tak trudno odpowiedzieć, na Twoje pytanie
czy wartościowe dzieło niskie, jest lepsze od mniej wartościowego dzieła wysokiego. Jasne, że wolę dobry komiks od kiepskiej tragedii kalsycystycznej, którą jest mega-toporna, albo nieczytelnego dzisiaj kompletnie Sarbiewskiego. Wiesz, ja pomyślałem, że to rozumie się samo przez się i w tym punkcie się całkowicie zgadzamy.
Ale wtedy pojawia się inszy problem - w takiej sytuacji, czy mamy jakieś opory przed nazwaniem wartościowego komiksu sztuką wysoką? W ogóle czym jest sztuka wysoka, jakie są jej wyznaczniki i czy ona się jakoś specjalnie róźni od swojej niskiej odmiany?
właśnie o to chodzi że ja też się z tym wartościowaniem zgadzam, i zastanawiałem się po co rozwlekasz i nadymasz do takiej postaci coś dla mnie jednoznacznego i nieskomplikowanego. w tym problem.
inna sprawa że zwiątek Kamila z Żiżką jest dla mnie po prostu nieznany, to kwestia wiedzy której mi poskąpiono (albo sam jej sobie poskąpiłem). związku z inteligencją nie widzę. była to raczej figura stylistyczna mająca podkreślić erudycję dyskutanta, niż głos w dyskusji. zresztą jak całe zdanie. i część tamtego komenta. wybacz. nie zawsze tak piszesz, tylko jak się helu nałykasz i szybujesz gdzieś pod sufitem.
teraz napisałeś bez zadęcia i jest to przejrzyste.
natomiast na koniec wyskakujesz z potykaczem dla nieobytych kulturoznawców. nie wiem czy mnie podpuszczasz, czy sam się na niej wykopyrtnąłęś. już w poprzednim wpisie też mnie to skonsternowało, mogę odwdzięczyć się tekstem o szacunku dla inteligencji itd dla wytłumaczenia że zbaraniałem.
krótko: co ma medium do rozgraniczania na sztukę wysoką i niską??? przecież to jest pojęcie medium, a medium samo w sobie ma różne oblicza. podobnie jak muzyka. czy muzyka to sztuka wysoka czy niska? zdajesz sobie sprawę żę takie pytanie obnaża tylko ignorancję osoby która je zadaje. z komiksem przecież nie jest inaczej. i też o tym wiesz.
przecież medium per se (się mi wzdęcie udziela) nie jest przyporządkowane do takiej czy innej kategorii sztuki. to już zależy po pierwsze od ujęcia zagadnienia i formy, tematyki i treści, ale też w pewnym stopniu od odbioru. bo się można pokłócić przecież w wielu przypadkach.
osobiście kwestię 'czym jest sztuka wysoka' pozostawiam akademikom. i na tym mój wkład w dyskusję 'jaka jest, czym sie wyróżnia' kończy. nie muszę sobie pompować ego świadomością że mam z nią do czynienia częściej niż później.
częściej czy rzadziej of coz. poniosło mnie.
Przykro mi, że tak wdzi Ci moje "nadymanie się", "szybowanie pod sufitem". Ja tak pisze, taki jestem, taki ze mnie buc już.
I problem sztuki wysokiej naprawdę mnie intereseuje i nie chciałbym go pozostawić "akademikom".
Co do mojego potknęcie - nie, nie potknąłem się. Tradycja literacka, do oświecenia powiedzmy, miała ustaloną hierarchę co do gatunków literackich. Do wysokiej należały te gatunki, które trakotwały o sprawach podniosłcych i były pisane "styelem wysokim". Arystoteles zaliczał do nich odę, tragedię i epos. Zdaniem "gatunków wysokich" było podejmwanie najważaniejsyh problemów. Niższe, jak komedia, poemat heroikomiczny, epigramata miały bawić i były pisane inaczej. Styl/gatunek MUSIAŁ przystawać do tematyki. Arystoteles nie wyobrażał sobie, że komedia trakotwała o czymś ważnym, co oczywiście z czasem się zmieniło, ale nie będę Cię nudził szczegółami, bo mi napiszesz, że zajmuje się "akademicką dyskusją".
Komiks, w takiej optyce, to spadkobierca literatury groszowej, literaturki, w odcinkch publikowanej w gazetach (to, jak dobrze pamiętam, jedna z odpowiedzi, skąd komiks pochodzi). I genetycznie to literatura niska, pisana ku uciesze gawiedzi.
Ja zwyczajnie zakładaem, że Ty to wiesz, że dla Ciebie to jest oczywiste i na takim gruncie możemy sobie podyskutować co teraz wyznacza granice sztuki wysokiej, czy wysokie są Diamentowe Czaszki Damiena Hirsta czy "From Hell" Alana Moore`a.
Ostatnia sprawa - Żiżek a Śmiałkowski. Krótko i węzłowato. Ziżek ogląda filmy przez swoje lacanowsko-lewacko-psychoanalityczne filtry, co według Kamila jest kompletnie nie adekwaten do pop-kultury przez co dochodzi do jakichś durnych wniosków. Jak coś pokićkałem, to niech mnie zainteresowani poprawią.
Ja się pytam - a dlaczego? Czemu ja tak popkultury czytać nie mogę, tylko muszą ja czytać na zasadzie "sensacyjniak jak to sensacyjniak; DMZ to takie dobre czytadło"?
wiesz co, interpretować można jak się chce, ale bywa że interpretacja jest ambitniejsza od dzieła. można doszukać się trzeciego dna. wychodzą interpretacyjne bzdury, czego dobrym przykładem jest choćby 300, interpretowani na sposób hołdu dla historii i kultury antycznej, innego ujęcia formy superbohaterskiej, jest interpretacja gejowska i niczeańsko-nazistowska. w wielkości nie służą one niczemu i nikomu poza autorem takich wynużeń.
hm. cofnąłem się do Twojego postu, i mogę dodać tylko tyle, że patrzę na to podobnie jak Kamil (zakładając że nic nie pokićkałeś).
chcesz, to możesz analizować głęboko. dla mnie to strata czasu. wolę się zabawiać w rozkładanie na czynniki pierwsze "Misterium" czy filmów Jodorowskiego. tam autorzy dają odpowiednie klocki do takiej zabawy. Wood nie ukrywa natomiast że produkuje gumę do żucia dla mózgu. jak się ją żuje za długo, to traci smak.
kurde. to jak rozmawianie o przestrzennym wymiarze kartki papieru, którą się widzi tylko z przodu. można dorabiać ideologię. ale po co?
co do problemu sztuki wysokiej - pomijając akademickość dyskusji, odnosisz się ciągle do antyku. komiks - owszem, taka a nie inna genealogia, ale też cofasz się prawie do jego prehistorii.
a czas mija, trwa postmoderna, wszystko się miesza. dawne miary mało przystają do obecnych czasów. zresztą literatura też pochodzi z przekazu słownego, słowo pisane rządziło się jeszcze innym słowem, więc ja nie widzę sensu używania jako argumentu tradycji, która jak sam zauważasz, obowiązywała do oświecenia.
uciekamy w dyskusję o sztuce wysokiej. możemy podyskutować, acz to rozmydla główny temat, który widzę tak jak w pierwszym akapicie tego wpisu.
co do sztuki wysokiej - no ja stawiam sobie dzieła moore'a nad diamentowe czaszki. pewnie znajdzie się wiele osób, które by mnie za to zlinczowały. to dziś jest dużo mniej sformalizowane niż kiedyś (postmoderna), nie wiem wobec tego czy ma sens z dzisiejszej perspektywy o tym rozmawiać...?
"czy będziesz się czepiał mojej argumentacji i pierdolił coś o Pattonach, Thorgalach?"
to dokładnie takie samo pierdolenie jak twoje o sacco i bbc.
nie chce mi sie już z Tobą gadać, nic do Ciebie nie dociera, zwróć uwagę, że nie tylko mnie rozbawiło Twoje stwierdzenie.
I taka rada na przyszłość - zacytuję Gonza: "spuść trochę powietrza, poluzuj gumkę, zdejm kapelusz."
Gilbaercie, mój drogi, dwie uwagi. Po pierwsze wiedz, że nie tylko Ty przeczytałeś "Erystykę" i Twoje punktowanie tego co napisałem, zgodnie z tym, co radzi Schopenhauer, nie robi na mnie wrażenia. Po drugie, cały Twoja krytyka ograniczona jest do jednego zdania, które pojawiło się na samym końcu, w podsumowaniu. Ja nie będę się wił i na milon sposobów Ci tłumaczył "co miałem na myśli". Stoi tak, jak napisałem, a Ty się czepiasz moich komentarzy z godną pozazdroszczenia upierdliwością moich komentarzy.
Gonzo, chyba się nie zrozumielismy. przyjęcie jakieś perspektywy przy interpretacji, a dorabianie jakiejś ideologii to dwie różne sprawy. Interpretacja niczego nie imputuje twórcy, co najwyżej dziele.
Dlaczego Tym, czytając "DMZ" we właściwym jemu popkulturowym kontekście, jako jarmarczną rozrywkę, jesteś lepszy od kogoś, kto czta ten komiks genderowo na przykład? Albo ode mnie, który cche inaczej czytać ten komiks? Sam piszesz o postmodernie, więc?
Wszystko da się analizować "głęboko", nawet "Psy". Nie widzę w tym nic złego czy niewłaściwego. A że czasem wyniki takiej analizy są z dupy, to wina badacza, nie metodologii.
Oj, antyk-srantyk. Zacząłem po prostu od początku. Jak rozumiem temat sztuki zamkniętej można na razie zostawić na boku?
I tak po prawdzie nie rozumiem o co Ci chodzi, że w postmodernie wszystko się miesza. Nieprawda i teraz to Ty strzelasz sobie w stopę. Postmoderna i postfilozofia to bardzo ścisłe i jasno określone pojęcia, odnoszące się do bardzo konkretnych rzeczy.
Podusumowując - ja po prostu chce znaleźc jakąś miarę dla siebie, którą będzie się dało przyłożyć i do From Hell, i do DMZ. Bo jesli będzie mnożyć te miarki do każdego rodzaju komiksu, to w pewnym momencie nie będziemy w stanie powiedzieć czegokolwiek o jakimkolwiek komiksie.
przyjęcie perspektywy to jedna sprawa. druga sprawa to przyjęcie niewłaściwej perspektywy w przekonaniu że przyjęło się właściwią.
dla przykładu - dla Ciebie DMZ to słaby komiks o wojnie. ja tam nie widzę wojny. ona była, ma wpływ na bohaterów i rzeczywistość, ale to nie komiks wojenny. dla mnie. to komiks o uprawianiu ekstremalnego dziennikarstwa, zawodu jak mało który opartego na kontaktach z ludźmi. także komiks o sprawach międzyludzkich w ekstremalnych warunkach. czepianie się pokazywania wojny w komiksie który wojny de facto nie pokazuje (w końcu to strefa zdemilitaryzowana, nie pozbawiona konfliktu, ale to nie tam się leją) to wg mnie perspektywa błędna. która prowadzi do dziwnych wniosków i niewłaściwej oceny.
w czym jestem lepszy od osoby od interpretacji gengerowej? nie jestem. różnica jest taka że ja się dobrze przy tym komiksie bawiłem. jak ta osoba się będzie bawiła - nie wiem.
nie mam nic do postfilozofii, cały czas jadę literaturą. zmieniają się normy -literackie- wszelakie, mieszając się z innymi. i tego się będę trzymał. acz nie chce mi się wnikać, znowu wyjedziemy na manowce.
co do miarki na koniec - uważam ją za bezsensowną. działa to tylko tak: From Hell komiksem najlepszym jest, a pozostałe komiksy mierzymy w skali od 0 From Hell do 10 From Hell, którym może być tylko to dzieło. w efekcie każdy omawiany komiks będzie upośledzony. poza From Hell. wiem że koloryzuję.
nie da się tej samej miary przyłożyć do do Queens of the Stone Age a Beethovena. a i 5 symfonia i Songs for the Deaf to kapitalne rzeczy. nie da się nawet porównać sonaty ksieżycowej i wspomnianej symfonii piątej. każde rządzi się innymi zasadami. inaczej konstruuje. używa innych środków. stawiając 5tą czy 9tą za miarkę nie da się docenić subtelnych sonat czy koncertów fortepianowych. amen. więcej w tym temacie do powiedzenia nie mam, bo czuję że się kręcimy w kółko. życzliwiej ubierając w słowa to co napisał Daniel - Ty nie przekonasz mnie, ja raczej nie przekonam Ciebie.
ale ach, jeszcze co do 'coś jest dobre, naprawde dobre, to w każdej wazde, pod każdą szerokością geograficzną i w kazym języku się obroni.', prosta sprawa - jedzenie. Hinduskie żarcie jest zajebiste. Dobre hinduskie żarcie zawsze się obroni. ja uwielbiam. ale moja dziewczyna nie lubi ostrego. czyli co, żarcie jest zajebiste czy nie? nie ma jednej miarki do wszystkiego, każdy ma zestaw różnych, nie ma dwóch zestawów identycznych.
over.
koniec i kropka.
żeby uciąć przepychanki na argumenty. może to moja perspektywa jest niewłaściwa. a może właściwa nie istnieje. tak jak nie istnieje jedyna właściwa miarka.
Hmm, ja tak myslę o przykładaniu jednej miarki do wszystkiego i to wg mnie jest zbyt hardcore'owe podejście i chociaż tak postawa ultras nie jest mi obca, to jednak pisząc/mówiąc/myśląc o komiksach często nie jestem w stanie zdobyć się na taki obiektywizm. Ok, nawet naukowe pisanie o komiksie jest skażone subiektywizmem, i to już na wyjściu- albo jest mega na plus, albo jechanie po całości. I z czego to wynika? Z chęci manipulacji, zwanej sprytem naukowej argumentacji- czyli dobierania przykładów, potwierdzających postawioną tezę. Chodzi o udwodnienie swojego punktu widzenia wszelkimi dostepnymi środkami. I takie radosne przerzucanie się argumentami może się nigdy nie skończyć. No chyba, że wprowadzimy jakieś kategorie, podziały- to jest rozrywką, tamto pretenduje do czegoś więcej. Jaki ma sens ocenianie z tej samej pozycji przywoływanego tutaj Sacco (komiksu reporterskiego, dokumentującego choć uważam, że jednak z silnym bardzo elementem osobistym- rozterkami, próbą zachowania dystansu- zwróćcie uwagę na karkaturalne sopsób portretowania samego siebie) DMZ, który jest fikcją? Jeśli stosujesz jeden model oceny dla wszystkich komiksów, ignorujesz jego wrodzoną różnorodność. Przecież nie czyta się tylko dla wyższych przeżyć, ale też dla rozrywki. Sztuka wysoka, sztuka niska? To jałowa dyskusja, bo każdy przypadek jest wyjątkowy, wpisany w inny kontekst, ma inne intencje.
Wybacz Qba, że dopiero teraz odpisuje. Po pierwsze mam złudzeń, że nie da się wypracować jednej, spójnej i uniwersalnej metodologii, która przystawała by do wszystkich komiksów. Ale zobacz jaką znakomita rzecz zrobił Marek Turek, nakreślając koncept komiksu niemego jako punktu dojściowego dla sztuki obrazkowej. Jasne, teoria skrajna i nie obejmie każdego komiksu, ale stwarza możliwość dojścia do interesujących wniosków.
Idąc Twoim tropem rozumowania i komiksowej gradacji możemy dojść do takiej sytuacji - dostaniemy komiks dobry, wysokiej jakości, ale tylko w kat. rozrywki i dostaniemy komiks kiepksi, w kat. "artystycznych". To który jest lepszy? Przyznam, że chciałbym dążyć do maksymalnie możliwej absolutyzacji i obiektywizacji kryteriów, jakimi się kieruje, mając świadomość, że nigdy nie osiągnie takiej "idealności".
Zauważ jednak, że "DMZ" nawet jak na komiks mainstreamowy nie jest żadną rewelacją, można mu wiele zarzucić.
I zgadzam się z Tobą, że naukowa manipulacja nigdy nie jest dobra, ale to sytuacja patologiczna.
I polemizowałbym z ostatnim zdaniem :)
Prześlij komentarz