wtorek, 17 stycznia 2012

#949 - Rok dziennikarzy: subiektywne podsumowanie 2011 w kinie

Miniony rok spędziliśmy pośród gotującej się ciszy, wyglądając z utęsknieniem nadchodzących premier. Nastrój podniosłego oczekiwania nie może jednak przyćmić faktu, że mieliśmy również szansę obejrzeć dwie wyborne adaptacje - "Przygody Tintina" oraz "Tamarę i mężczyzn". Obie zdecydowanie wybijają się z szeregu hałaśliwych superprodukcji i dowodzą, że Superman, przebierając się dla niepoznaki w kostium dziennikarza, mylił się, co do jednego – to wcale nie jest nudny zawód.


Tintin z filmu Spielberga to młodsze wcielenie Jasona Bourne'a. Nie straszne mu żadne odległości, ani niebezpieczeństwa – z łatwością przemieszcza się z jednego końca świata na drugi, lawirując między zastępami przeciwników. Spielberg urządził mu szalony tor z przeszkodami, a sam miał przy tym zabawy, co niemiara. Sekwencja pościgu w Rwetesie to prawdziwa perełka – Tintin dokonuje tam cudów zręczności, goniąc za Sacharyną i jego pomagierami. Tempo ani na chwilę nie zwalnia, reżyser rzuca bohaterom kłody pod nogi, ale oni dzielnie sobie radzą i jeszcze mocniej dociskają pedał gazu. "Przygody Tintina" to postmodernistyczne arcydzieło – łączy w sobie cechy klasycznych filmów przygodowych z odurzającą mocą obliczeniową współczesnych kombajnów graficznych. Przygody Tintina, Kapitana Baryłki i Milusia zostały obleczone w wyrenderowany komputerowo kostium, ale zachowały swoją nieposkromioną pomysłowość, czar i elegancję.


Tamara Drewe ustępuje Tintinowi pod względem przebytych mil, ale przyszło jej trafić do nie mniej niebezpiecznego miejsca, co Rwetes – angielska prowincja wielokrotnie udowadniała, że pod maską leniwego rozmarzenia skrywa mordercze instynkty. W dodatku spotyka tam najgorsze ludzkie kreatury – chciwe, puste, pozbawione moralności. Jednym słowem: pisarzy. Tintin powinien się cieszyć, że nigdy nie zawitał do tej krainy tuszem i krwią płynącej. Tamara z miejsce wzbudza niezdrową sensację, a że ma niezwykły talent do komplikowania sobie życia, wikła się w groteskowy romans z bufonowatym autorem kryminałów i temperamentnym perkusistą topowego zespołu rockowego. Z czasem atmosfera gęstnieje, a bohaterowie zmierzają w stronę przewrotnego finału, któremu zdaje się patronować duch Alfreda Hitchocka. 

Gdyby „Tamara Drewe” pojawiła się na półkach kilkanaście lat temu zekranizowałby ją Tony Richardson. Zamiast tego przeniósł na ekran nie mniej ironiczną i prześmiewczą powieść o angielskiej prowincji - "Toma Jonesa". Henry Fielding opisał tę krainę jako miejsce, w którym romantyczne uniesienia zostają skonfrontowane z brutalnym realizmem. "Tamara Drewe" nie odbiega wiele od tej wizji - u  Frearsa prowincja tonie w błocie, a w powietrzu jest gęsto od skrywanych pragnień i wzajemnych niesnasek. Bohaterowie nie noszą ortalionowych kostiumów, ale to opowieść rodem z epoki - ludzie ani na jotę nie zmienili się od czasów, gdy nad ich kondycją ronili łzy Jane Austen i Thomas Hardy. 

Frears to znakomity reżyser o wrażliwości dramaturga – wyśmienicie rozłożył akcenty, zadbał o rytm i tempo opowiadania. Spielberg jest z kolei typem genialnego inscenizatora o niezwykłym zmyśle plastycznym. "Przygody Tinitna" to prawdziwa uczta dla oka. Potrafię sobie wyobrazić muzeum, w którym w miejsce obrazów wyświetlano by fragmenty filmu Spielberga. Nie tylko w dowód uznania dla jego technicznej perfekcji, ale przede wszystkim z uwagi na piękno i głębię obrazu.

Superbohaterowie nie mają się czym chwalić i nawet Michael Fassbender nie jest w stanie tego zmienić. Nuda. Tyle można powiedzieć o adaptacjach popularnych komiksów w minionym roku. Jak inaczej nazwać sytuację, w której zdjęcia z planu i zwiastuny nadchodzących premier przysparzają więcej emocji niż wszystko, co mogliśmy obejrzeć na ekranie? Tintin i Tamara Drewe mają więcej ikry niż cały korpus Zielonych Latarni. To zdecydowanie był rok dziennikarzy.

niedziela, 15 stycznia 2012

#948 - Trans-Atlantyk 171

Dzisiejsze wydanie Trans-Atlantyku jest nieco grubsze, bo w minionym tygodniu amerykańscy wydawcy przystąpili do noworocznej ofensywy. DC Comics ogłasza likwidację pierwszych, najsłabiej sprzedających się komiksów z Nowej 52 i zapowiada falę nowych tytułów. O tych zmianach napisze w osobnym tekście, Marvel natomiast realizuje nową strategię Axela Alonso. Nie jeden, duży event co roku, ale kilka mniejszych, lokalnych, powiązanych z poprzednimi i zapowiadających następne. Najwięcej szumu jest wokół "Avengers vs. X-Men", pojawiły się pierwsze informacje o nowym, "ulicznym" crossoverze "The Omega Effect", a najciszej jest o spotkaniu w jednej historii alternatywnej Fantastycznej Czwórki w składzie Rulk, Ghost Rider (czy raczej Riderka), X-23 i nowego Venoma. A gdzieś w tle tych wydarzeń DC przekracza linię cenową, którą sobie nie tak dawno wyznaczyło. Od kwietnia 2012 roku on-goingi "Detective Comics" i "Batman" będą kosztowały 3.99$. Serie mają jednak liczyć sobie aż 40 stron, z czego pewnie 22-24 przypadnie na samą, główną historię, a 10 - na dodatkową fabułę. W "Detective Comics" będzie to spin-off rozwijający sowią mitologię Gotham pisany przez Scotta Snydera i Jamesa Tyniona IV z rysunkami Rafaela Albuquerquego. W "Batmanie" natomiast do rysowania villainów Mrocznego Rycerza powróci nie kto inny, jak Szymon Kudrański. Wraz z Tony`m S. Danielem stworzy opowieść o Harvey`u Dencie w realiach Nowej 52.

Marvel zarzeka się, że "Avengers vs. X-Men" nie będzie towarzyszył zalew niepotrzebnych tie-inów, one-shotów, prologów, epilogów, dodatków i front-line`ów. Losy walki mutantów z Mścicielami zamkną się na głównej mini-serii i na łamach tytułów, biorących udział w evencie (ich lista nie jest jeszcze znana, ale nie ma być ich dużo), a jedynym ekstra dodatkiem będzie "AVX: Versus". W tej sześcioczęściowej mini-serii zostaną zaprezentowane poszczególne pojedynki, dla której braknie miejsca w wiodącej fabule. Tytuł zadebiutuje w kwietniu, kiedy Magneto zmierzy się z Iron-Manem (co napisze Jason Aaron, a narysuje Adam Kubert) i walką pomiędzy Namorem i Thingiem (stworzoną przez Kathryn i Stuarta Immonenów). Jak mówi Tom Brevoort po "AVS: Versus" nie należy spodziewać się dużej ilości elementów wzbogacających fabułę - nikt nie kryje, że chodzi tylko o efektowne nawalanki rysowane przez najlepszych marvelowskich artystów. Przy tej okazji Marvel zalał nas grafikami reklamującymi kolejne pojedynki, a fani podchwycili temat i debatują nad tym, kto kogo lepiej spierze.

W 2011 scenarzysta Rick Remander zapracował sobie na miano jednego z najciekawiej piszących w branży. Nieźle poradził sobie z połączeniem symbiotu Venoma z Flashem Thompsonem, a jego "Dark Angel Saga" z "Uncanny X-Force" mieści się w ścisłej czołówce najlepszych historii z poprzedniego roku. Rozdał również karty w "Secret Avengers". I choć na konferencji prasowej poświęconej eventowi "Avengers vs. X-men" Remander siłą rzeczy musiał opowiadać, jaką jego tytuł odegra rolę w pierwszym, tegorocznym dużym crossoverze, kilka ciekawych informacji odnośnie tej serii udało mu się przemycić. Na razie układa klocki w "SA" po swojemu, wprowadzając do zespołu między innymi Hawkeye`a i kładąc podwaliny pod historię "The Descendants". Fabuła skupiająca się na losach robotach na Earth-616 nawiązując zresztą do wątków znanych z "X-Force". W "Secret Avengers" #21.1 w opowieści o Masters of Evil dostaniemy próbkę dynamicznego storytellingu, stawiającego na pierwszym planie ekspozycję postaci. Rysownik Gabriel Hardman natomiast przygotował delikatny redesign postaci, rysując między innymi Beasta wzorując się na Lemmy`m z Motorhead, a krój strój Clinta Bartona pożyczył od wersji z ultimateverse.

Londyński festiwal komiksowy "KaPow!" jest w dużej mierze organizowany przez Marka Millara i skupiony na jego produkcjach - zasadnych byłoby go nazwaniem MillarWorld-Conem. Wkrótce Image Comics przy okazji 20 rocznicy swojego istnienia zorganizuje sobie własną imprezę. Ale wszystkich przebija i tak Grant Morrison, który nie dość, że jego twórczości poświęcane są książki, jego komiksy są przedmiotem badań akademickich, jest bohaterem filmu dokumentalnego, dostanie jeszcze swój własny konwent. 5 stycznia zapowiedziano, że w San Francisco odbędzie się MorrisonCon organizowany przez lokalny fandom. Oprócz autora "Arkham Asylum" i "Misterium" na imprezie pojawi się ma również dziewięciu innych komiksowych autorów. Więcej informacji o terminie, miejscu i planowanych atrakcjach ma się pojawić w najbliższej przyszłości.

Brian M. Bendis obiecywał, że pożegna się w wielkim stylu z Mścicelami i wygląda na to, że słowa dotrzyma. W jego prawdopodobnie ostatniej przygodzie z on-goingiem towarzyszyć mu będzie legendarny Walt Simonson, jeden z najważniejszych rysowników komiksowych lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Bendis z rozrzewnieniem wspominał, jak pokazywał autorowi "Mighty Thora" swoje pierwsze, komiksowe bazgroły, a ten zachęcał go do próbowania sił w branży. Simonson wraca do Marvela, z którym ponad dekadę temu rozstał się w dość nieprzyjemnej atmosferze. Mistrz i uczeń połączyli swoje siły i oboje są tym strasznie podekscytowani. Simonson nie może doczekać się rysowania Kapitana Ameryki, a BMB sprawił mu prezent umieszczając w scenariuszu efektownego splasza Thorem. W pracy nad sześcioczęściową historią BMB wzorował się na strukturze crossovera "Teen Titans/X-Men", współtworzonego właśnie przez Simonsona.

Rozpoczyna się nowy semestr w Akademii Avengers. Młodzi studenci przygotowujący się do bycia herosami przenoszą się na nowy kampus znajdujący się po drugiej stronie Ameryki, do starej siedziby West Coast Avengers. W szkole pojawią się dwie nowe uczennice. X-23 trafi do "AA" po tym jak jej solowa seria dobiegła końca, w nowej roli zadebiutuje również nowa White Tiger, ale nie braknie również zagrożeń. Scenarzysta serii Christos Gage wygrzebał ze starych komiksów z ROMem monstrum zwane Hybrid, który było jednym z najbardziej przerażających postaci z jego dzieciństwa. Oprócz tego w marcu występ na łamach "Avengers Academy" zaliczą Runaways, a swoje rozwiązanie ma znaleźć również wątek zabójstwa Jocasty (może pojawi się wątek Ultrona?). Zaraz potem rozpocznie się tie-inowa historia do "Avengers vs X-Men", w którym kluczową rolę odegra oczywiście Laura, która przyczniła się do rozpadu społeczności mutatnów w "Schism". Teraz będzie musiała zmierzyć się z kolejnym dylematem i opowiedzieć po którejś ze stron. Gage bardzo oszczędnie wypowiadał się o w swoich planach odnośnie pisanego przez siebie on-goinga, ale widać, że pisarz ma ambicję zrobić coś ciekawego z tą serią, którzy niektórzy już spisywali na straty.

On-going "Captain America and Bucky", który przejął numerację serii klasycznego "Capa" nie pociągnął zbyt długo. Jeśli dobrze liczę całość zamknie się w zaledwie ośmiu numerach. Już wkrótce tytuł zmieni nazwę na "Captain America and Hawkeye" i z rąk Eda Brubakera, Marca Andreyko i Chrisa Samnee zostanie przekazany Cullenowi Bunnowi i Alessandro Vittiemu. Według nowych założeń komiks ma mieć bardziej styl "Steve Rogers team-up", a redaktorzy w Marvelu dają do zrozumienia, że Clint Barton zostanie zastąpiony w kolejnej historii przez Iron-Mana. Bunn nieprzypadkowo objął posadę w tej serii - Hawkeye, którego pozycja w Domu Pomysłów ostatnio coraz bardziej rośnie, jest jednym z jego ulubionych herosów. W pierwszej historii chciał skupić się na pogłębieniu i tak całkiem złożonej relacji pomiędzy tytułowymi Mścicielami. Z jednej strony obaj darzą się wielkim szacunkiem i traktują jak bracia, ale to właśnie Hawkeye przez lata był tym niepokornym, którzy kontestował metody działania Capa, kwestionował jego autorytet i raz za razem odchodził z zespołu.

Crossover "Shadowland" w opinii czytelników wyszedł dość średnio, ale Marvel nie ustaje w parowaniu herosów, którzy na co dzień nie ratują całej planety, ale pilnują sąsiedniej dzielnicy przed bandziorami. W crossie "The Omega Effect" spotkają się Spider-Man, Punisher i Daredevil, a pióra skrzyżują dwaj znakomici scenarzyści - Mark Waid i Greg Rucka. Punktem wyjścia tej historii jest Omega Drive - dysk zawierający sekrety wszystkich najważniejszych organizacjach przestępczych na Ziemi-616 - Hydry, AIM, Black Spectre, Secret Empire i Hidden Team. Tak się złożyło, że wpadł on w ręce Matta Murdocka. Oprócz żywotnie zainteresowanych odzyskaniem swojej własności typów spod ciemnej gwiazdy w drzwiach DD pojawił się Frank Castle ze słowami "wiesz, co Matt? Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli mi to oddasz". Pomiędzy nich wciśnie się oczywiście Pajęczak i będzie próbował pogodzić ich odmienne punkty widzenia. Korzystając z terminologii freudowskiej bardzo ciekawego porównania użył Waid - Frank to sfera Id, Ego utożsamił z Mattem, a Superego - z Peterem. Ciekawe na ile przełoży się to na fabułę "The Omega Effect"? Tak czy siak - może być naprawdę ciekawie. Oprawą graficzną zajmie się Marco Checchetto, a historia rozegra się na łamach trzech on-goingów - "Avenging Spider-Mana", "Punishera" i "Daredevila".

sobota, 14 stycznia 2012

#947 - Komix-Express 122

Mamy połowę stycznia, a więc wydawnicza część komiksowa ruszyła pełną parą. Znamy już zapowiedzi, co ważniejszych wydawców na 2-3 miesiące do przodu, czyli jeszcze nie teraz temu medium śmierć pisana. Timof zapowiedziami rozwalił system, Egmont nieco pocieszył, Kultura Gniewu zrobiła dobrze fanom komiksu polskiego a teraz na scenę wkraczają zapowiedzi czarnego konia - Taurusa. Taurus Media to chyba najbardziej elastyczne wydawnictwo w Polsce. Bykarianie zazwyczaj dostosowują się do sytuacji na rynku. Wydawali już ambitny komiks frankofoński, amerykański mainstream, albumy z Półwyspu Iberyjskiego i różne inne "rodzaje" komiksów np. oszczędne w kresce historie Jasona, czy genialną "Opowieść rybaka". Taurus nie wydaje rocznie jakiejś ogromnej ilości albumów, ale w różnorodności ma rozrzut, jak kombajn "Bizon", a nie mały byczek. Ostatnio weszli we francuski mainstreamem i to ze świetnym skutkiem. Bardzo ciepło został przyjęty pierwszy tom sensacyjnego "Zabójcy", a wręcz gorąco przywitano na naszym rynku komiksową kontynuację przygód Długiego Johna. "Long John Silver" sprzedaje się podobno lepiej, niż koń pociągowy wydawnictwa, czyli "Żywe Trupy". I słusznie, bo to świetny komiks. Gdzie jest zatem zapowiedź drugiego tomu opowieści o piratach? - pytam się ja, fan korsarskiego życia od czasu wejścia do kin wiadomo jakiego filmu z Johnnym Deppem. Wiadomo, że dalszych losów Lady Hastings nie poznamy co najmniej aż do lutego. A zatem co będzie? (KC)

Już za tydzień pojawi się drugi tom "Zabójcy". Fani czekają na ten album od sierpnia. Razem z nim wyjdzie pierwszy tom "serii Sci-Fi o przygodach dwójki kosmicznych agentów (człowieka i humanoida o niesprecyzowanej płci)", czyli "Orbital". Każde dwa tomy, tego komiksu mają tworzyć jedną zamkniętą historię (czyli zamknięcie opowieści z tomu pierwszego, już niebawem, w tomie numer dwa). Zobaczymy, czy "Orbital" też okaże się takim hitem, jak piraci. Na początku lutego po raz piętnasty zaatakują "Żywe Trupy". 15 tomów to sporo, ja czytałem tylko pierwszy. Jeszcze wszystkich nie zjadły? - że tak głupio zapytam. Jesteśmy w Polsce na bieżąco, prawdopodobnie w tym roku ukaże się jeszcze jeden tom Trupów, tym bardziej że serial na podstawie komiksu, pociągnął sprzedaż jeszcze bardziej. Tom 16. ma pojawić się na księgarskich półkach w okolicach sierpnia-września. Muszę przyznać, że Trupy, Orbital i Zabójca niespecjalnie mnie interesują. Wolę komiksy historyczne jak np. "Long John Silver", lub fantasy. Czy Taurus zainteresuje mnie czymś jeszcze? 20 lutego na rynku pojawi się pierwszy tom "Jednorożca" - historii dziejącej się w epoce renesansu. W tym momencie zaświeciła się czerwona lampka. To coś dla mnie! W dodatku na stronie Taurusa czytamy: "seria przygodowa z gatunku ogólnie pojętej fantastyki. Wartka akcja dziejąca się w epoce renesansu, alchemicy, demony i..." Poza tym w połowie roku ma pojawić się w końcu kolejny tom "Za królową i ojczyznę". Czekamy też na przejęcie od Egmontu, "Skorpiona". Widać, że wydawnictwo próbuje zadowolić każdego klienta. Ja jestem pewnym odbiorcą "Long John Silvera" i "Jednorożca". Oferta Taurusa jest nad wyraz ciekawa. Proponuję wybrać coś dla siebie. (KC)

Pojawiły się także konkretne zapowiedzi Egmontu. Oczywiście słowo "konkret" odnosi się co najwyżej do zapowiedzi na marzec, bo to co Egmont wyda w styczniu i lutym, większości fanów komiksu nie ma szans zadowolić. Chyba że ktoś nie czytał jeszcze Asteriksa, lub jest wielkim fanem Star Wars. Wtedy na pewno będzie mocno pocieszony. Za to w marcu coś dla dorosłego czytelnika, choć tak naprawdę nie będzie nowych tytułów, a jeno drugie wydania znanych i lubianych amerykańskich albumów. Piątego marca w kolekcji Mistrzowie Komiksu, ukaże się - po 21 latach - kultowy komiks o Batmanie, "Zabójczy żart" Alana Moore`a i Briana Bollanda. Poprawione kolory i kredowy papier, któż się zatem oprze, wymianie Tm-semicowego wydania na exclusive? Czerń w twoim "Sin City" nie jest czarna? No to wyciągaj 99 zł i kupuj "Do piekła i z powrotem" w HC i na kredzie, gdzie czerń jest w końcu ciemna, jak smoła. Ciężko będzie się oprzeć i nie wymienić tych dwóch albumów na nowe. Ale taka przyjemność kosztuje w sumie 144 zł. Do tego w marcu ukażą się kolejne wznowienia Asteriksów (poprawione kolory - oprzesz się?) i Star Warsy. Trochę bieda. Wznowienia i Gwiezdne Wojny. Czekamy na miesiące festiwalowe. Wtedy Egmont przywali, ufam że tak będzie. (KC)

Na stronie Czarnej Materii pojawiło się promo Konstruktu, który jak wiemy miał zwojować rynek papierowy, a ostatecznie przeniósł się do sieci. Tymczasem Maciej Pałka i Bartek Biedrzycki bardzo delikatnie - moim zdaniem - podsumowali pierwszy rok wydawnictwa. Wytknęli błędy przy których można było ostro pojechać całą promocję i rzeczowo omówili każdy najmniejszy aspekt sprawy komiksu-kuriozum. W rozmowie można znaleźć sporo rzeczy, o których się wcześniej nie wiedziało. To ciekawostki, ale też gwoździe do trumny z napisem "Konstrukt". Czarna Materia m.in. patronowała "Lubelskim dniom osób niewidomych i słabowidzących". Muszę przyznać, że bardzo podobają mi się rysunki w promo internetowej wersji. Ale jak widzę takie akcje ze wspomnianym patronatem, lub wywiad z twórcą, który pojawił się kiedyś na Komiksomanii, to wymiękam. Wymiękam i pytam: czy naprawdę takie trudne jest PO PROSTU wydawanie komiksu i nie robienie z siebie pośmiewiska przy okazji tazosów, gier planszowych i innych udziwnień? Powiem, jak bohater jednego z kultowych filmów: "Nie będzie żadnych udziwnień. My jesteśmy normalni". My jesteśmy normalni, my czytelnicy. Chcemy czytać komiksy a nie bawić się tazosami. W takie rzeczy to się może bawić George Lucas. A teraz ostał nam się komiks internetowy. Może tym razem będzie sukces... (KC)

Kolejny tydzień, kolejna zapowiedz polskiego projektu. Pod koniec zeszłego tygodnia na blogu Jaszcza opublikowano teaser "Byle do piątku trzynastego". No bo czegoż by innego, skoro akurat wtedy wypadł piątek trzynastego? Seria Piotrka Nowackiego do scenariusza Bartosza Sztybora pierwotnie ukazywała się we fragmentach na łamach "Kartonu". Teraz, według informacji z stylizowanej na na stare, dobre dreszczowce z EC Comics wynika, że siedem kartonowych epizodów z Domatorem, Nurkiem, Flitliczem i Łomowcem w rolach głównych zostanie wydanych w jednym tomie, na który trzeba będzie wyłożyć 25 złotych. Premiera - wkrótce. Może w kolejny piątek trzynastego? (KO)

Prace nad trzecim tomem "Kamienia przeznaczenia" idą pełną parą. Po Nowym Roku Tomasz Kleszcz wziął się solidnie do roboty i trzeci, pełnometrażowy album jego autorstwa zawita na rynku przed końcem kwietnia. Na blogu można obejrzeć dwie świeżutkie plansze w kolorze i prezentują się one naprawdę nieźle. Im bliżej do terminu premiery, tym więcej atrakcji pojawi się na stronie projektu (który, nota bene, ma ulec w niedalekiej przyszłości pewnym modyfikacjom). A także poza nią, ale o tym na razie sza. Oprócz tego Kleszcza można znaleźć i polubić na Facebooku, do czego również zachęcamy. (KO)

Komiksy szturmują galerie. Kolejną wystawę zaliczą prace Ady Buchholc - tym razem wylądują w Poznaniu. W galerii Silkworms (zlokalizowanej przy ulicy Generała T. Kutrzeby 10) będzie można oglądać komiksy jednej z najlepszych polskich rysowniczek. Wernisaż wystawy odbył się 13 stycznia, a plansze powiszą do 8 marca. Natomiast w Krośnie, nieco krócej, będzie można oglądać pracy dwóch klasyków rodzimej sztuki komiksowej - Janusza Christy i Jerzego Wróblewskiego. Ekspozycja będzie czynna tylko do 27 stycznia w Biurze Wystaw Artystyczny przy ulicy Kolejowej 1, w budynku RCKP. (KO)

Bez większego szumu w środowisku komiksowym przechodzą kolejne tomy historycznej serii "Monte Cassino" tworzonej przez Zbigniewa Tomeckiego (odpowiedzialnego za scenariusz) i Gabrieli Becli (odpowiedzialnej za oprawę graficzną. Przy okazji ukazania się premierowego albumu miały miejsce pewne kontrowersje, ale po tym o serii słuch zaginął. A szkoda, bo Tomecki i Becla konsekwentnie robią swoje. Jeśli wierzyć informacjom które pojawiają się tu i ówdzie - komiks sprzedaje się naprawdę dobrze, choć znajduje odbiorców raczej poza naszym gettem. W 2012 roku ma ukazać trzeci tom - ma liczyć ponad 220 stron i zostanie wzbogacony o kolorową wkładkę. Wydany zostanie przez Stowarzyszenie Pokolenie, a aż osiem przykładowych plansz można obejrzeć na Gildii. (KO)

Nasi za granicą - na amerykańskim rynku ukazał się komiksowy album Maciej "Empro" Prożalskiego. Twórca, o który w ostatnich latach było bardzo cicho dość niespodziewanie opublikował nakładem Arcana Comics "Captain Pixel". Więcej o pozycji, niż to co stoi w jego opisie napisać nie mogę. A new virus has been introduced and it is now up to Captain Pixel, a polar bear and the mysterious wizard, Adobus, to stop this rapidly growing plague. Przykładowe plansze można obejrzeć na stronie wydawcy, a za komiks trzeba zapłacić prawie 15 dolarów.(KO)

piątek, 13 stycznia 2012

#946 - Rok 2011 według wydawców

Wreszcie, w ostatniej odsłonie naszych podsumowań wypowiedzią się ci, dzięki którym kolejne komiksowe albumy lądują w naszych rękach – wydawcy. O minionym 2011 roku opowiadają nam Michał Słomka (Centrala),  Bartosz Kiedrzycki (imprint Dolna Półka), Radosław Bolałek (Hanami),  Szymon Holcman (Kultura Gniewu), Leszek Kaczanowski (Ongrys), Łukasz Turek (Wydawnictwo Ważka).

Tradycyjnie, zadaliśmy im cztery pytania:

1) Jaki był ten 2011 rok w Waszych oficynach?
2) Jak wypadł miniony rok dla wydawnictwa, w porównaniu z wcześniejszymi założeniami?
3) Jaki najlepszy komiks/publikację wydaliście w mijającym roku, jaki okazał się największym sukcesem?
4) Jak będzie wyglądał krajobraz komiksowa w 2012? Pogorzelisko po bitwie czy wschodzące słońce nad sielankową doliną?

Oto, jak odpowiadali w kolejności alfabetycznej:

Michał Słomka (Centrala)

1) Centrala to nie tylko wydawnictwo, ale również wystawy, warsztaty, szkolenia dla bibliotekarzy, ścisła współpraca z Biblioteką Uniwersytecką w Poznaniu. Wydaliśmy 9 publikacji i taki też mamy plan minimum na rok 2012.

Rok 2011 z naszej perspektywy był udany. Kontynuujemy założenia realizowane od 5 lat, realizujemy nowe projekty (między innymi digitalizację przedwojennych prasowych seriali obrazkowych), mamy świetny zespół ludzi i kolejne pomysły.

2) To był pierwszy rok w którym postawiliśmy mocno na działalność wydawniczą. Rozpiętość nakładów mamy i będziemy mieć różną (2000 egz. "Stuck Rubber Baby" czy 500 egz. "Silence"). Udało nam się rozpocząć zagraniczną dystrybucję publikacji związanych z festiwalem Ligatura. Ważnym założeniem nie tylko wydawniczym jest obalanie stereotypu komiksu, jako medium cenionego tylko dla formy. Staramy się pokazywać, że nie da się już lubić komiksu tylko dlatego, że jest komiksem. Chyba nam się to udaje bo sprzedaż naszych tytułów jest większa w księgarniach niż sklepach komiksowych.

3) To pytanie (przynajmniej jego pierwsza część) chyba bardziej do czytelników. Jeżeli sprzedaż jest miernikiem sukcesu to zaskoczyło nas jak szybko sprzedał się "We Włoszech wszyscy są mężczyznami", mimo tego, że w środowisku komiksowym ta książka odbierana ( czy też postrzegana bez odbierania była przez pryzmat wątku homoseksualnego, a nie jako świetny komiks historyczny. Cieszy nas, że inne tytuły zbierają dobre recenzje, że dostajemy sporo prywatnych opinii zadowolonych czytelników.

4) Nie funkcjonujemy w nim zbytnio więc i ciężko się o nim wypowiadać. Z naszej perspektywy mamy nadzieję na kontynuację zróżnicowania. Czasy się zmieniają i dochodzi do głosu pokolenie, dla którego komiks przestaje się kojarzyć z Kajkiem i Kokoszem czy Tytusem, zderzeniem lat 90-tych, czy emocjonalnym stosunkiem do medium jako takim. Ani pogorzelisko ani sielanka. Liczymy na normalną pracę.


Bartosz Biedrzycki (Dolna Półka)

1/2) W Dolnej Półce każdy kolejny rok jest w zasadzie podobny do poprzedniego - wydajemy dwa numery magazynu "Kolektyw" i trochę zeszytów. Chociaż przyznam, że tym razem było tego sporo, bo pojawił się "Człowiek bez Szyi" (jej, seria, seria!), do tego dwie odsłony "Hurra!" i zbiór wywiadów (weszliśmy na ciemną ścieżkę publicystyki). Do tego doszła także antologia "Jazda!" więc w sumie był to bardzo bogaty rok - i pod względem ilości, i pod względem różnorodności. Był on też owocny dla nas, jako redaktorów. Merytorycznie udało nam się nakreślić ramowy plan dalszego funkcjonowania Dolnej Półki, spójną wreszcie wizję "Kolektywu" i parę innych drobiazgów. Mamy też niezłe plany na przyszłość.

3) Nie wiem, co było najlepsze, ale ja lubię "Jazdę!". Za to chyba sukcesem, przynajmniej "medialnym" okazał się "CbS" Czernatowicza i Kołsuta - była masa opinii, głównie na zasadzie „kocham / nienawidzę”, ale to dobrze, jeżeli coś tak mocno polaryzuje odbiorców.

4) Polska scena komiksowa w 2012 roku będzie wyglądać tak samo, jak przez ostatnie lata - nadal będzie upadała, jak to nieskutecznie robi od wielu, wielu lat. Używając nieco landszaftowych metafor z pytania - to będzie spalona dolina, w której radośnie i bezpiecznie egzystuje sobie mały ludek, gapiący się w słońce. Będzie mniej Egmontu, a więcej DIY, o ile nie mylę się w swoich przewidywaniach i ocenie sytuacji. Dla małych wydawnictw nic się pewnie diametralnie nie zmieni. Nie będzie nowych efemeryd wydawniczych, w każdym razie nie w głównym obiegu, ale też nie przewiduję padów. Ciekaw jestem jedynie, czy ktoś pokusi się o wypełnienie niszy po "Kartonie" kolejnym magazynem w pierwszym obiegu.


Radosław Bolałek (Hanami)

1) W 2011 skupiliśmy się na seriach - zakończeniu "Suppli" i "Pitu pitu", kontynuowaniu "Ikigami" oraz rozpoczęciu (i w zasadzie doprowadzeniu do połowy) "Pluto". Do tego dorzuciliśmy dwie nietypowe rzeczy z okazji wizyty artystów podczas Bałtyckiego Festiwalu Komiksu: "Biblię" Bisley`a oraz "Czerwone króliki" RongRong Luo. Z jednej strony ograniczyliśmy ofertę w mniejszym stopniu, niż część kolegów z branży, a z drugiej strony, szkoda, że nie udało się wydać kilku dobrych jednostrzałówek. No i zabrakło Jiro Taniguchiego...

2) Wypadł lepiej i gorzej, niż zakładaliśmy. Lepiej, gdyż sprzedaż była ostatecznie ciut lepsza niż zakładaliśmy. Jednakże gorzej, bo aby to osiągnąć, musieliśmy ograniczyć jeszcze bardziej liczbę wydawanych tytułów. Spowodowane to jest z jednej strony ograniczonym portfelem kupujących, z drugiej zmianami realiów dystrybucyjnych. Od tego roku instytucja brania w konsygnację (wystawnie towaru na półki i rozliczanie się jedynie za sprzedany towar) praktycznie zniknęła, co sprawiło, że księgarze jeszcze mniej chętnie zaopatrują się w komiksy.

3) Jak co roku miałbym problem z wytypowaniem tego najlepszego. Wydaliśmy tytuły, z bardzo różnych kategorii - realizm magiczny, historie obyczajowe, political fiction czy album jednego z największych (dosłownie i w przenośni) twórców komiksowych. Osobiście najbardziej mnie cieszy ostatni tom "Suppli" (a w zasadzie tom "Extra"). Po pierwsze, dlatego że od tej serii zaczęliśmy naszą przygodę z wydawaniem komiksów i to jest dla nas zamknięcie pewnego rozdziału. Po drugie, wydawcy sporadycznie decydują się na publikacje takich smaczków, gdzie komiksy stanowią jedynie część, a reszta to tzw. materiały dodatkowe. Mam nadzieję, że nasi czytelnicy poczuli się dopieszczeni. Od strony komercyjnej top sprzedaży w tym roku wygląda następująco:

1. "Pluto"
2. "Osiedle promieniste"
3. "Balsamista"
4. "Suppli"
5. "Ikigami"

4) Ja bym powiedział, że wschodzące słońce nad krajobrazem post-nuklearnym. 2011 przetrwaliśmy (my, wydawcy) niemal w komplecie, część co prawda trochę napromieniowana, niektórym domy się zawaliły, innym ręce urwało. Hanami profilaktycznie schowało się w schronie, sporadycznie wypuszczając się na eskapady. Ale czy 2012 będzie dobry czas, żeby wyjść ze schronów i zakasać rękawy, wziąć się do roboty - zobaczymy.


Szymon Holcman (Kultura Gniewu)

1) Trudny. To chyba najwłaściwsze słowo. Nie zły, nie kryzysowy, ale trudny właśnie. Bo takie rzeczy jak wprowadzenie podatku VAT (w dodatku w sposób, który wprowadził czasowy chaos na rynku wydawniczym), jak kurcząca się na skutek rozmaitych czynników sieć sprzedaży to właśnie trudności, z którymi każdy wydawca planujący być w biznesie przez lata, a nie przez jeden modny sezon, musi sobie radzić. A jeśli radzi sobie dobrze, to w czasie istnienia swojego biznesu napotka podobne przeszkody kilkukrotnie. Skończymy już z tym mieleniem kryzysu, bo hossy, bessy, lepsza i gorsza koniunktura to rzeczy, które po prostu mają swoje cykle i trzeba się z tym liczyć. I trzeba je przejść jak świnkę, ospę i inne syfy.

Ten rok ze względów, powiedzmy, ekonomicznych był trudny. Ale chyba dużo trudniejszy był dla nas ze względów... pozawydawniczych. I to głównie one wpłynęły na mniejszą niż w ostatnich latach ilość wydanych komiksów. Przy okazji przypominam, że cały czas wydawnictwo funkcjonuje "po godzinach". Trudny był z jeszcze jednego względu. I to być może również powód zmniejszenia ilości naszych premier, bo nie aktywności przecież (mam wrażenie, że działo się u nas więcej niż kiedykolwiek). Mówię tu o dwóch komiksach dla MSZ. Jeden wywołał burzę, która zajęła nas totalnie na blisko miesiąc, ale jej echa trwały jeszcze dłużej, drugi okazał się być tak wymagający w produkcji, że wyssał z nas naprawdę dużo sił.

2) Gorzej. Ale to chyba normalne, pisał już o tym Platon i mówi w wielu wywiadach Woody Allen, że plany i założenia są dość odległe od rzeczywistości. A jak nie odległe, to na pewno inne. I tak też było z naszymi założeniami. Nie ma chyba za bardzo roztrząsać, co się miało ukazać a jednak się nie ukazało.

Najbardziej chyba żałujemy, że nie udało się wydać w roku ubiegłym "Bezrobotnego Froncka" Adama Ruska. Wielka księga zawierająca kilkaset odcinków przygód tytułowego przedwojennego bohatera plus książka Adama o tym najdłużej ukazującym się polskim komiksie prasowym. Wielki (A4, ponad 400 stron) album, który nie mam wątpliwości, będzie wydarzeniem. Rzecz jest gotowa do druku, a my czekamy tylko na decyzję o zaangażowaniu finansowym w ten projekt przez pewnego poważnego partnera. Ma się ona pojawić do końca stycznia.

3) Zawsze powtarzam to samo – każdy nasz album jest dla nas najważniejszy i kochamy je wszystkie, jak własne dzieci. "Pinokio" - bo to edytorska perełka z genialnie przygotowanym przez Alinę Składanek polskim liternictwem. Francuzi naszym wydaniem byli zachwyceni. "Berlin 2" - bo to świetny komiks, lepszy od tomu pierwszego, na który czytelnicy długo czekali. "Osiedle Swoboda" - bo to wznowienie, które musieliśmy zrobić w świetle tego, że pierwszy nakład rozszedł się w trzy miesiące. To najlepsza odpowiedź na pytanie "co z tym kryzysem"? A jeszcze lepsza jest taka, że to wznowienie sprzedaje się świetnie, czym jesteśmy lekko zaskoczeni. "Czasem" - bo to świadectwo niewiarygodnego rozwoju Marcina Podolca jako rysownika i komiksiarza, bo to pierwszy (ale nie ostatni!) komiks do scenariusza Grześka Janusza wydany u nas no i w końcu bo dla nas to jeden z najlepszych, nie tylko polskich, komiksów wydanych w tym roku. Niepokojące jest tylko, że moja starsza córa nazywa mój gabinecik (komórka gdzie stoi komputer) kanciapą. "Diefenbacha" - bo sami czekaliśmy na ten komiks blisko dekadę. Bo to Benedykt w naprawdę mistrzowskiej formie. No i w końcu dwie rzeczy dla MSZ. "Chopin New Romantic" - bo to bardzo ciekawa i niebanalna antologia, na której stronach spotkali się znakomici twórcy. No i to komiks, który przyniósł nam większy rozgłos niż wszystkie, które zrobiliśmy wcześniej. "Tymczasem" - bo to Truściński, Janusz, Ostrowski w świetnej formie, którą pokazali w bardzo trudnym zleceniu. Bo to komiks, który kosztował nas wiele wysiłku, ale jednak nie zabił (Robercie Sienicki, żyjesz?).

4) Będzie bez większych zmian. Chyba, że nastąpi coś, co nastąpić powinno już dość dawno temu: na poważnie – czytaj: regularnie i konsekwentnie – za komiks weźmie się duży wydawca mainstreamowy. Może "Logikomiks" (doskonały nota bene) sprzeda się W.A.B. tak dobrze, że pójdą za ciosem? Dotychczas nikt tego nie zrobił. Może to właściwy moment?

A poza tym my, komiksowi wydawcy, będziemy robić swoje, będą nowe i stare ziny (uwielbiam!), flirty komiksu z establishmentem (a może nawet i sztuką!), kolejne imprezy, spotkania, festiwale. Będzie fajnie.


Leszek Kaczanowski (Ongrys)

1/2) W 2011 (i końcówce 2010) Ongrys przygotował w sumie siedem albumów. Ukazały się dwa dotychczas niepublikowane komiksy sprzed lat (przygodowy "Kawaler de Lagardere" Tadeusza Raczkiewicza i fantastyczna "Planeta robotów" Macieja Parowskiego i Jacka Skrzydlewskiego - oba z początku lat 90-tych). Była antologia bardzo archiwalnej twórczości Papcia Chmiela, był pierwszy komiks wydany na licencji zagranicznej ("Spadająca gwiazda" Zbigniewa Kasprzaka), wznowienie rzadkiego albumu Tadeusza Baranowskiego (choć adresowanego do młodszych czytelników, niż kanoniczne pozycje autora), komiksowy debiut wraz z próbkami jego młodzieńczej twórczości oraz zbiór komiksowych pasków Raczkiewicza.

Wydaje mi się, że wydawnictwo realizowało swoje cele, prezentując ofertę różnorodną (w ramach przyjętych założeń oczywiście) zarówno pod względem targetu, jak i np. ceny. Niestety, od strony finansowej, jest coraz gorzej. W roku 2011 wielkość sprzedaży naszych pozycji spadła o jakieś 25%. Być może akurat te wymienione przeze mnie pozycje nie przypadły czytelnikom do gustu, a być może właśnie w tym okresie dał o sobie znać kryzys. Taki spadek przy nakładach rzędu kilkuset egzemplarzy jest bardzo odczuwalny i powoduje, że dużo trudniej odzyskać zainwestowane środki, za które można by wydać kolejne pozycje.

Od początku też ciągnie się sprawa zaległych płatności za książki sprzedane w Empikach. W tym roku pierwsze niezapłacone faktury trafiły do sądu, zapadły korzystne dla nas wyroki, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Mówimy tutaj o kwocie pozwalającej na wydanie przynajmniej jednego dodatkowego albumu, a to dopiero pierwsza sprawa sądowa - w kolejce czekają następne niezapłacone faktury. Skutki tej sytuacji były widoczne na przykładzie naszych najnowszych publikacji – w przypadku "Kuśmidra i Filo" Ongrys musiał zrezygnować z przygotowania dwóch wersji albumu (tańszej oraz obszerniejszej - do wyboru czytelnika). Albumy Ongrysa nie przynoszą zysku, siłą rzeczy więc przygotowywane są "po godzinach" - po powrocie z normalnej pracy, zapewniającej utrzymanie. Niestety, nie wszystko da się zrobić w tak ograniczonym czasie. Staram się nie obniżać poziomu edytorskiego i graficznego albumów, ale brakuje już czasu i sił na zajęcie się sprzedażą czy promocją.

3) To oczywiście bardzo subiektywne odczucie. Z jednej strony komiksy Ongrysa z rzadka pojawiają się w zestawieniach typu "Najlepszy komiks roku" itp., a jeśli już, to na odległych miejscach. Ale też nie taka jest nasza rola. Zazwyczaj publikujemy pozycje archiwalne, często sprzed kilkudziesięciu lat. Nie wszystkie oparły się próbie czasu. Co więcej – najciekawsze pozycje z tamtego okresu zostały już wznowione przez inne wydawnictwa. Dla mnie każda pozycja Ongrysa jest w jakimś stopniu interesująca i nie do zastąpienia przez inne komiksy.

Pierwsze komiksy Papcia Chmiela nie są zachwycające, ale do niedawna były dostępne nielicznym. Zgromadzenie kompletu czasopism, w których się ukazywały trwałoby latami i kosztowało fortunę. Teraz w każdym sklepie komiksowym można kupić ich nowe wydanie za przystępną cenę. Czy to jest sukces? Pod względem sprzedaży z zeszłorocznych publikacji nieco lepszy początek w porównaniu z innymi pozycjami miała "Spadająca gwiazda".

4) Niestety, trudno mi być optymistą. Coraz mniej osób kupuje nasze pozycje. Kiedy maleje sprzedaż, maleją nakłady, a wtedy cena jednostkowa rośnie. Albumy Ongrysa stają się coraz bardziej elitarne, co wcale mi się nie podoba, ale mam na to niewielki wpływ. Ongrys próbował przygotowywać tanie wersje komiksów, które mogłyby być dostępne w każdej księgarni w Polsce (przy czym dla mnie pojęcie „tanie” oznacza, że album nie jest droższy od podobnego pod względem poligraficznym albumu innego wydawnictwa, najprawdopodobniej przygotowanego mniejszym kosztem i w znacznie większym nakładzie). Niestety nie zdało to egzaminu i najprawdopodobniej nie będzie już dwóch wersji do wyboru. Zarówno ze względu na ograniczenia finansowe, jak i osobiste nowe pozycje najprawdopodobniej będą się ukazywały rzadziej niż do tej pory.

Na tą chwilę nie wiem też jakie będą kolejne publikacje. W tej chwili pracuję nad zbiorczym wydaniem przygód profesorka Nerwosolka (przygotowywanym wspólnie ze sklepem Gildii) oraz dawno zapowiadanym "Tajfunem" pod tytułem "Monstrum". Obie pozycje powinny się ukazać w pierwszej połowie roku. Co będzie dalej – nie wiadomo.


Łukasz Turek (Wydawnictwo Ważka)

1) Weszliśmy na rynek dopiero od października, zatem nie ma sensu wypowiadać się na temat całego roku. Te trzy miesiące polegały głównie na przecieraniu szlaku, szukaniu dobrych kanałów sprzedaży, sondowaniu rynku, ale przede wszystkim poszukiwania komiksów do wydania w 2012. Nie było sensu wydawać niczego nowego, może jedynie poza debiutem Maćka Gierszewskiego (którego zresztą także zdecydowaliśmy się przesunąć na styczeń). Mnóstwo telefonów, mnóstwo maili i gonienia na pocztę. Właściwie każdy dzień wyglądał tak samo. Czy zatem był to udany rok?

2) Lata ubiegłe? Tutaj chyba nie ma sensu zabierać głosu, "starsi wiekiem" wydawcy mają zapewne więcej do powiedzenia w temacie.

3) Jedynym naszym komiksem była antologia "Ziniola". Pod względem komiksu na start był to strzał w dziesiątkę. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego debiutu, ale z drugiej strony ten zbiór zasługiwał/zasługuje na lepszą promocję. W nadchodzącym roku wydamy kolejną część antologii. Już teraz obiecujemy sobie, że będziemy do tego zbioru wracać. Może zrobimy wydanie exkluziv?

4) Prognozy? Jeżeli weźmiemy pod uwagę znaczny wzrost publikacji za publiczne pieniądze, komiksowych imprez, powrót zinów to uważam, że w promocji komiksu nastąpił progres. Jeżeli zaś chodzi o kwestię "sensowności prowadzenia tego biznesu" - problemem na pewno będzie kwestia dystrybucji, zwłaszcza dla małych wydawnictw. Kolejnym, będzie cena okładkowa, zawsze zbyt wysoka. Wydawcy dalej będą prowadzili politykę bezpiecznej sprzedaży, co dzieje się już od dłuższego czasu. Czytelnicy dostaną do ręki uznane nazwiska, ale krajowi zdolni, debiutanci będą mogli liczyć jedynie na niski nakład albo druk własnym sumptem. Żeby przebić się do świadomości czytelnika, jako "twórca uznany", muszą wykazać się wielką determinacją, co nie jest łatwe przy światopoglądzie, że polski komiks jest "be".

Kilka słów o komiksach za państwowe pieniądze. Chociaż jest to chyba najskuteczniejsza forma promocji komiksu, jako medium, może w konsekwencji doprowadzić do "rozleniwienia twórców". Zamiast realizować autorskie projekty, będą czekali na kolejne zlecenia (wiadomo, wynagrodzenie). Mam nadzieję, że tak się nie stanie i tylko dmucham na zimne.

środa, 11 stycznia 2012

#945 - Ciemnogród to bajka dla leśnych dudków ("Ha!art" #34)

Dziś na łamach Kolorowych gościmy Magdę Rucińską, krytyczkę i publicystke, pisząca również o komiksie. I to całkiem na poważnie. Przyjmijcie ją ciepło, kochani!

Story art to dziedzina sztuki narracyjnej, której pole działań obejmuje pogranicze, żeby nie powiedzieć – margines różnych obszarów kultury (sztuki, komiksu, literatury, filmu itp.). Jednocześnie jest to tytuł oraz główny temat najnowszej, listopadowej odsłony magazynu "Ha!art". Po lekturze słowa wstępnego, które – jako autor koncepcji numeru – napisał Jakub Woynarowski, można uznać, że termin ten odnosi się zarówno do holistycznego oglądu kultury, jak i do granicznych poszukiwań, jakie mają miejsce w jej obrębie.

W tym sensie story art przypomina koncepcję projektu Orbis pictus, którą autor wstępu rozumie jako miejsce zderzenia dwóch języków: obrazu i tekstu. Zamysłu tego nie należy jednak rozpatrywać w kategoriach nowości. Miejsce to jest już nam bowiem doskonale znane. Jest nim chociażby słowo, które z powodzeniem łączy w sobie dwoistość myśli, konstrukcji lingwistycznej oraz zmysłowości, czyli przedstawienia graficznego. Chodzi zatem o to, co (w dalszej części pisma) Stanisław Liguziński nazywa gestem eseistycznym; o dostrzeżenie tak w obrazie, jak i znaku pierwiastków tego, co zdawało się być im obce; o transgresję, czy – jak to ujął Woynarowski – „poszukiwanie międzygatunkowych analogii”.

Story art to zatem nie tylko reinterpretacja, dialektyka bądź dekonstrukcja, ale przezwyciężanie linearności tekstu, na rzecz wertykalności warstwy wizualnej oraz działania odwrotne, czy też wobec niego krytyczne – funkcjonujące na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Nurt ten nie wiąże się jedynie z postrzeganiem rzeczywistości w kategoriach narracji, lecz także z relacjami pomiędzy kaligramem, logotypem, słowem, a ilustracją, krytyką a sztuką, formą a treścią, ruchem a stagnacją itd. Jako tytuł ostatniego numeru "Ha!artu", story art pełni jednak dodatkowo funkcję indeksalną – wskazuje na to, co w owym tytule nie jest „powiedziane na głos”, a więc pozostaje niejako poza kadrem. Tym, przemilczanym w tytule, a zdecydowanie obecnym w opublikowanych na łamach magazynu tekstach medium jest komiks. Przewija się on chociażby jako punkt odniesienia, czy drugi biegun, wraz z którym story art mógłby potencjalnie stworzyć binarną opozycję.

Można zaryzykować stwierdzenie, że listopadowy "Ha!art" w równym stopniu bada linie demarkacyjne pomiędzy sztuką, a komiksem, co dziesiąty numer "Zeszytów Komiksowych" – granice komiksu i jego związki ze sztuką. Byłoby to jednak spore uproszczenie. W jednym i drugim piśmie pojawiają się nieraz swoiste transgresje, wynikające to z niekonsekwencji, to znowuż z intencji autorów. Nie zawsze jest to jasne, czytelne, natomiast można odnieść wrażenie, że rozgraniczenie pomiędzy story artem (a więc sztuką) i komiksem było ważniejsze dla autorów, których artykuły pojawiły się na łamach "Ha!artu". W magazynie przytoczone zostały skrajne przypadki artystów, którzy nie życzą sobie, aby ich nazwisko sąsiadowało w jednym zdaniu ze słowem "komiks". Nie brak również wypowiedzi twórców, których prace można by przyporządkować do obu dziedzin, a którzy – mimo że godzili się na określenie ich mianem komiksu – woleliby w pewnym sensie odżegnać się od związków z tym medium.

Paradoks, jakiego można się tu dopatrzyć, jest jednak czymś złudnym. Dotyczy on w zasadzie tego, w jaki sposób dany artysta/artystka definiuje komiks na własne potrzeby, a od jakiego rozumienia, czy przyporządkowania swojej twórczości chciałby/chciałaby się odciąć. Niemniej prowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której – jak już wspomniałam – twórca zgadza się z tym, że jego praca to komiks, ale mówi, że komiksów, z nielicznymi wyjątkami, nie lubi (vide wywiad z Agnieszką Piksą). Absurd ten polega na tym, jak wąsko rozumiane bywa w Polsce słowo „komiks”. To samo (pominąwszy sferę żartów) nie miałoby racji bytu w przypadku innej dziedziny kultury. Spróbujmy sobie wyobrazić np. Federico Felliniego mówiącego, że nakręcił nowy film, ale tak naprawdę to filmów nie lubi. Niedorzeczne prawda? A jednak takie sytuacje mają miejsce w przypadku działań przeprowadzanych na granicy sztuki i komiksu.

Skąd bierze się ten absurd? Dlaczego można mówić o swoistej autocenzurze pośród niektórych artystów, czy ludzi ze świata sztuki? Odpowiedzi na te pytania w "Ha!arcie" jednoznacznie nie padają. Dzięki lekturze zawartych w nim tekstów, można za to przekonać się, jak problematyczny bywa komiks dla ludzi związanych z instytucjami art worldu. Na przykład, w przeprowadzonym przez Woynarowskiego wywiadzie, Tomasz Kozak zdradza jak jego, represjonowane przez nauczycieli liceum plastycznego, zapędy literackie skłoniły go do tworzenia komiksów. Ponadto wiele ciekawych, zastanawiających wątków zostało poruszonych w rozmowie Woynarowskiego z Łukaszem Rondudą na temat wystawy "Black and White", która latem miała miejsce w MSN. Wywiad ten wydaje się wyjątkowo symptomatyczny, ponieważ pada w nim sporo trudnych pytań dotyczących nie tylko kryteriów doboru artystów i prac, zamysłu kryjącego się za projektem/ekspozycją, ale również o potencjalne pola dalszej współpracy pomiędzy artystami komiksowymi a światem sztuki.

W rozmowie tej pojawia się również wątek przeszkód stojących na drodze tej relacji. Okazuje się, że rozmówca Jakuba Woynarowskiego ma niemałe problemy w poruszaniu się po terytorium komiksu. Utrudnieniem nie jest jedynie kwestia nazewnictwa, czy sposobu eksponowania prac komiksowych. Ronduda ma kłopot z wartościowaniem, czy ulokowaniem rysowników, których twórczość odbiega od trendów sztuki nowoczesnej. Dzieje się tak ponieważ nie potrafi on wykroczyć poza pewne ramy postrzegania kultury. W pewnym sensie przyznaje nawet, że brakuje mu narzędzi, które umożliwiłyby mu poruszanie się w tej materii. Taką asekurację, czy „rusztowania” mogłyby według niego zapewnić odpowiednie instytucje oraz solidna krytyka – swoisty komiksowy establishment, który miałby monitorować działania artystów na tym polu. Trzeba jednak zaznaczyć, że wskazując na wybrakowanie i niekompetencję tych sektorów, winą za ów „brak narzędzi” obarcza on świat komiksu.

Niezależnie od tego czy owe słowa brzmią słusznie, lub jakie budzą wątpliwości, wydaje się, że komunikacja pomiędzy rodzimym art worldem, a komiksem pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Z tekstów opublikowanych w "Ha!arcie" wynika, że sztukę interesują głównie działania kontestatorskie, odbiegające od tradycyjnych kanonów, rygorów i technik tworzenia, które jednocześnie sięgałyby do doświadczenia artystów ostatniego wieku. Jest więc w niej miejsce na story art i pokrewną mu twórczość komiksową, które czerpałyby z nauk lingwistycznych, sztuki teatralnej (np. wykorzystującej tzw. Verfremdunkseffekt), multimedialnej, krytycznej, ekspresjonizmu (czy „nowych dzikich”), konstruktywizmu, dadaizmu, działań liberackich, hipertekstów, poezji konkretnej i cybernetycznej, książki artystycznej, książki-wystawy oraz wielu innych działań (np. murali, niektórych zinów).

W sferze niedopowiedzenia nadal pozostaje kwestia ogromnego pola, które oferuje subwersja. Można ją bowiem zastosować zarówno w przypadku słowa „komiks”, jak i wielu prac, które technicznie, estetycznie mieszczą się w tradycyjnych kanonach komiksowego medium. Klasyczna narracja, lekkość (komizm), estetyzacja, hiperwidzialność, nadmiar – mogą stanowić jej doskonałe narzędzia. Wydaje się jednak, że komiks, który po nie sięga, pozostaje dla świata sztuki w szarej strefie, we mgle. A zatem terytorium, po którym niepewnie się porusza i którego granice przekracza niechętnie.

Wnioski nasuwają się same: związek komiksu ze sztuką nie należy więc do dojrzałych ani zbyt udanych. Brakuje w nim wzajemności, porozumienia oraz zaufania. Rodzimy art world tłumaczy się brakiem odpowiednich narzędzi i wskazuje na irracjonalność, brak merytoryki i oziębłość komiksiarzy. Ci zaś mają, najzwyczajniej w świecie, dosyć macoszego traktowania, które sprawia, że ich medium postrzegane jest jako bękart, chybiony eksperyment kultury. A jedną i drugą stronę dzieli pustkowie cichych dni oraz autocenzury.

Ogólnie rzecz ujmując, trzydziesty czwarty numer "Ha!artu" jest w pewnym sensie solidnym rozwinięciem myśli, które Jakub Woynarowski zawarł w tekstach opublikowanych w 2010 roku w "Zeszytach Komiksowych". Pojawiają się w nim bliźniacze wątki, te same inspiracje, nazwiska i podobne wątpliwości, problemy. Pozostaje zapytać, co właściwie zmieniło się na płaszczyźnie porozumienia sztuki i komiksu z perspektywy ostatniego roku? W jakim kierunku podąża relacja między tymi dziedzinami kultury? Czy rodzimy komiks zdołał odnaleźć równowagę pomiędzy autonomią a komunikacją, mediacją?

Jedno jest pewne, listopadowe wydanie krakowskiego magazynu jest istotnym głosem w dyskusji, lub – jak kto woli – głosem otwierającym kolejny etap tej trudnej dyskusji. Jego lektura umożliwia dialektyczne spojrzenie zarówno na komiks, jak i na sztukę. Nie ma znaczenia czy jego czytelnik czuje się bardziej kompetentny w zakresie działalności komiksowej, czy stricte artystycznej (z obiegu galeryjnego). Można bowiem spojrzeć na niego z wielu punktów widzenia. Z jednej strony mamy komiksowość fenomenów sztuki, z drugiej zaś artyzm i transgresyjność komiksu itp. Nie chodzi tu o zawłaszczanie terytoriów, nobilitację, czy deprecjonowanie, a gest ciekawości, zainteresowania, poszukiwania wzajemnych analogii.

Niemniej warto również spojrzeć na wspomniany numer "Ha!artu" przez pryzmat dziesiątej odsłony "Zeszytów Komiksowych" i konsekwentnie pozwalać sobie na międzygatunkowe transgresje na co dzień. Wydaje się, że wzajemna komunikacja, rekonesans to jedyny sposób na przełamanie uprzedzeń i stereotypów, które nie są przecież niczym innym, jak tylko formułkami pozwalającymi „podporządkować dany wycinek rzeczywistości bez konieczności osobistego doświadczania” (W. Lippman). Spójrzmy prawdzie w oczy: skąpstwo poznawcze po prostu nikomu nie przystoi, a „ciemnogród” to bajka dobra chyba tylko dla leśnych dudków.

wtorek, 10 stycznia 2012

#944 - Mały wielki świat Joanna Sfara

Twórczość Joanna Sfara jest na wskroś dziecinna - wszystko może się w niej wydarzyć. W filmie opartym na motywach "Kota Rabina"" również dzieje się dużo, ale gdzieś ulatuje nastrój beztroskiej zabawy obecny w oryginale.

 

"Kot Rabina" wskoczył na duży ekran wprost z kart, znanego również w Polsce, komiksu Joanna Sfara. Niemała to odległość dla kota, nawet tak wygadanego jak ten, ale od czego ma swoje przysłowiowe cztery łapy? Bynajmniej nie po to, aby w pocie czoła rysować setki plansz, które złożą się na jego pełnometrażowy debiut. Od tego jest sztab animatorów, grafików i ilustratorów. Im właśnie zawdzięcza swój filmowy żywot. To również ich należałoby winić za ewentualne niepowodzenie. Kotu zawsze się upiecze, co innego człowiekowi. Może za wyjątkiem Joanna Sfara. Ten ma w sobie coś z kota - zawsze ląduje bezpiecznie w ramionach swoich słuchaczy. Tak pięknie potrafi opowiadać, że jego opowieści odrywają się od swojej pierwotnej formy i żyją w czytelniku jeszcze długie lata po tym, jak albumy pokryje gruba warstwa kurzu. Przy całym moim podziwie dla talentu Sfara przyznaję, że momentami bywa to nieco kłopotliwe. Szczególnie dla potencjalnego adaptatora. Wyzwaniem jest nadążyć za tempem opowieści Francuza. Jak się okazuje to problem również dla samego autora. Zakrawa to na ironię, biorąc pod uwagę tempo pracy Sfara, który rysuje niestrudzenie kolejne albumy, znajdując przy tym czas na kręcenie filmów, teledysków i nagrywanie płyt z muzyką klezmerską.

Ilość zwykle nie idzie w parze z jakością, ale nie w przypadku Sfara. Tacy jak on tworzą w pośpiechu, który bierze się z uczucia nienasycenia, bo zanim jedna opowieść dobiegnie końca, na horyzoncie już rysuje się kolejna. Łączą się one w nieprzerwany łańcuch narracji i dopiero wespół tworzą kompletne dzieło. Każda z osobna doprasza się obecności pozostałych. Nie przypadkowo "Klezmerzy" i "Kot Rabina" kończą się wzmianką o nadchodzącej kontynuacji przygód bohaterów. Muszą oni powrócić, aby narracja mogła toczyć się dalej. W filmie Rabin i jego kot porzucają życie w mieście i wyruszają w podróż w głąb Afryki z nadzieją na odkrycie miasta zamieszkanego przez czarnoskórych Żydów. Łatwo się jednak zorientować, że to tylko pretekst, aby oderwać się od codzienności i zakosztować przygody. Co zaskakujące to fakt, że zakochany w tradycji autor przemawia tu ustami postmodernisty – dla niego liczy się sama idea podróżowania, cel jest nieistotny póki bohaterowie poruszają się naprzód. W końcu jednak przyjdzie kres tych wojaży i bohaterowie powrócą do porzuconej narracji. Ciągłość zostanie zachowana.

Sprytny wybieg, ale nie przyniósł spodziewanych korzyści. Rama fabularna, jaką Sfar wykorzystał, sprawia, że opowiadana historia gubi swoją lekkość i czar. Blaknie i staje się zwyczajną anegdotą. Marzy mi się serial na motywach "Kota Rabina", lub "Klezmerów", bo twórczość Sfara jest idealnie skrojona pod telewizję. Uniwersum, które stworzył jest maleńkie, ale przebogate. W filmie za całą wieczność musi starczyć ledwie półtorej godziny, a to dla autora "Małego świata Golema" zdecydowanie za mało.


"Kot Rabina" ma w sobie wiele uroku. Nie sposób nie polubić tego wygadanego kocura i całej galerii ekscentrycznych postaci, które Sfar powołał do życia – oszalałego Rosjanin wywijający na przemian szablą i butelką, świeżo zmartwychwstałego malarza o twarzy Chagalla, czy zidiociałego dziennikarza z Belgii, podróżującego ze swoim śnieżnobiałym psem (choć jego akurat wymyślił ktoś inny). Każdy z nich wywołuje radosny śmiech, pomieszany ze współczuciem, a nawet coś na kształt podziwu. To pełnokrwiści bohaterowie i każdy z nich mógłby być bohaterem osobnego filmu. Przykro patrzeć jak tłoczą się na pace ciężarówki przecinającej piaski Afryki.

To, co najbardziej uwodzi w tym filmie to opowieść - można się w niej zasłuchać do nieprzytomności. Dla samej przyjemności słuchania warto obejrzeć "Kota Rabina". Konstrukcja tego paradoksu jest jednak zbyt krucha, aby wynagrodzić idące za tym nieprzyjemności.

"Kota Rabina" ("Le Chat du rabbin") Joann Sfar wyreżyserował wespół z Antoine'em Delesvaux. Film nie doczekał się jeszcze polskiej premiery. Można go za to było zobaczyć na festiwalach "Etiuda&Anima" w Krakowie i "Ale Kino" w Poznaniu. Fabuła opiera się na trzech tomach z serii o przygodach gadatliwego kota – "Bar Micwie", "Malce lwim królu" oraz "Afrykańskim Jeruzalem". Ten ostatni nie został (jeszcze) wydany w polskim tłumaczeniu.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

#943 - Werewolves of Montpellier

Jak na przedstawiciela sztuki autorskiej przystało, w polu zainteresowań Jasona leżą ciągle te same tematy, tyle że w przeciwieństwie do większości tego typu twórców kopiuje samego siebie w stopniu naprawdę dużym, a jednocześnie zgrabnie unika zjadania własnego ogona. Nieznacznie tylko zmienia proporcje typowych dla siebie składników, robi to jednak tak umiejętnie, iż zarzucanie mu wtórności byłoby nie na miejscu.


Głównym bohaterem "Werewolves of Montpellier" jest mieszkający we Francji niespełniony artysta imieniem Sven, trudniący się fachem złodzieja biżuterii. Jest to jednak złodziej dosyć nietypowy, gdyż każdego kolejnego rabunku dokonuje w stroju wilkołaka. Dlaczego? Bo dzięki temu w momencie ewentualnego przyłapania na kradzieży, automatycznie wywołuje u swojej ofiary dezorientację i strach, co daje mu czas do ucieczki. Na jego nieszczęście podczas jednego z nocnych powrotów do domu zostaje zauważony przez personę dzierżącą aparat fotograficzny. Następnego dnia jego zdjęcie ukazuje się w lokalnej gazecie, przez co o jego działalności dowiadują się prawdziwe wilkołaki. Z rozgłosu, jaki im przyniósł, nie są zbyt zadowolone. Kara zdaje się być nieunikniona.

Gatunek jest wbrew pozorom punktem wyjścia. W centrum zainteresowań autora pozostają skomplikowane relacje międzyludzkie, zaprezentowane szeregiem luźno powiązanych ze sobą scen obyczajowych. A więc Jason w swoim żywiole. Wówczas poznajemy bohatera jako "szarego człowieczka", którego życie nie różni się niczym szczególnym od milionów innych obywateli tego świata. Za wyjątkiem jego okazjonalnych nocnych eskapad, rzecz jasna. Co nie znaczy jeszcze, iż za dnia jest tak przeciętny, jak to tylko możliwe. To w końcu artysta, jednostka choćby do pewnego stopnia osobliwa (na co najlepszym przykładem zdają się być cokolwiek zaskakujące powody jego złodziejskiego fachu). Ale podobnie jest i z pozostałymi postaciami - wszystkie takie zwyczajne i niezwyczajne jednocześnie. Każda o własnym, bardzo wyraźnie zarysowanym charakterze. Ludzie z krwi i kości, chciałoby się powiedzieć, gdyby tylko nie to, że pozostają uwięzione w ciałach humanoidalnych zwierząt.

A co z wilkołakami? Gatunek, po jaki autor sięga, odgrywa rolę drugorzędną, co nie znaczy jednak, iż jest jedynie efektownym dodatkiem do głównej opowieści. Z jednej strony pełni funkcję dramaturgiczną, zgrabnie porządkując kolejne epizody, uzupełniając je o odpowiednią dynamikę. Z drugiej stanowi zaś swoisty motyw przewodni historii, będący, jak się ma w końcu ukazać, metaforycznym odbiciem głównych wątków. Wilkołaki i bohater przebierający się za jednego z nich to motywy doskonale odzwierciedlające takie tematy jak... skryta miłość i homoseksualizm. Brzmi to być może bezsensownie, ale autor klei te wszystkie elementy bardzo sprawnie i bez śladów jakiejkolwiek pretensjonalności.


"Werewolves of Montpellier", choć moim zdaniem nie zalicza się do czołówki komiksów Norwega, stanowi dosyć imponujący popis jego intelektu i wyobraźni. Dowodzi też jak ważna jest w sztuce intuicja artysty. W końcu Jason swoją pracę opiera na częściowej improwizacji. Jak mówił w wywiadzie udzielonym portalowi The Casual Optimist, nigdy nie pisze całych scenariuszy. Zapisuje kilka dialogów i bierze się do roboty. Zwykle pracuje na dziewięciu, dziesięciu stronach jednocześnie. Tu coś dopisze, tam coś domaluje. Jednocześnie wymyśla kolejne szczegóły opowieści. "Werewolves..." to jeden z tych komiksów, w których ten specyficzny styl pracy zdaje się być najbardziej widocznym (w przeciwieństwie do np. dosyć precyzyjnego "Skasowałem Adolfa Hitlera"). Efektem tego mamy rzecz, którą z jednej strony można by podzielić na wiele krótkich historyjek, z drugiej jednak wszystkie one ostatecznie idealnie się ze sobą zespalają, a tylko jako całość posiadają odpowiednią siłę rażenia.

Autor w kilku miejscach przypomina, że jest mistrzem scenariuszowego kontekstu i podtekstu. Łączy subtelność ze swego rodzaju wulgarnością czy dosłownością, wreszcie pomysłowo bawi się narracją (strona przedstawiająca kręcące się w kółko kadry, na których nazbyt pijane postaci próbują wrócić do domu, to jeden z najlepszych jasonowskich fragmentów, jakie kiedykolwiek widziałem). I te rysunki. Dopiero pod koniec lektury zorientowałem się, że pieskie postaci posiadające normalne psy powinny mnie dziwić. Ale nic z tych rzeczy. W ten podszyty absurdem świat wsiąka się niemalże z miejsca, nie tyle za sprawą zaskakująco naturalnie skonstruowanej opowieści, co doskonale ją obrazującego rysunkowego minimalizmu. To jedyna w swoim rodzaju wyrafinowana prostota. Styl, który - w pewnym sensie - uzależnia. A w wypadku tego konkretnego tytułu - bawi jak cholera. Ale, oczywiście, do końca wesoło być nie może. Choć to najzabawniejszy komiks Norwega, jaki znam, bez posmaku goryczy obejść się nie mogło. I bardzo dobrze.

niedziela, 8 stycznia 2012

#942 - Trans-Atlantyk 170

Chris Claremont jeden z najważniejszych autorów Bronze Age, którego praca w "Uncanny X-Men" była kamieniem milowym dla komiksu superbohaterskiego, po napisaniu kilku ostatnich scenariuszy w 2010, które zostały zrealizowanie w rok później w "X-Men Forever", "New Mutants Forever" i "Chaos War: X-Men" odpoczywa od sztuki obrazkowej. Prawdopodobnie - na stałe. Po raz  pierwszy od 40 lat spod jego ręki nie wyszedł żaden skrypt komiksowy. Choć Claremont zajęty jest pisaniem powieści, to wciąż obserwuje co dzieje się w branży. I jest zupełnie uwiedziony możliwościami, jakie wydawcom zapewnia całkowite przeniesienie komiksu w świat cyfrowej dystrybucji. Jedyną wadą takiego rozwiązania może być anihilacja klasycznych sklepów komiksowych, które z półek kuszą okładkami i przyciągając oczy zachęcają do kupna. A czemu by nie tłumaczyć na wiele języków świata powstających jeszcze komiksów i sprawiać, aby były dostępne także dla tych, którzy angielskiego nie znają? Podobnie rzecz ma się przecież z filmami i to nie tylko tymi komiksowymi - coraz większa część zysków pochodzi z dystrybucji w innych, niż USA krajach. Czemu nie powielić tego globalnego schematu w przypadku komiksów? Inna sprawa, że współczesne komiksy Claremonta nie ekscytują, jeśli już czyta, to sięga po coś z okresu kiedy sam tworzył.
 
Rządy DC Comics na listach sprzedaży nie trwały długo. Czytelnicy po zachłyśnięciu się falą nowości wrześniowej Nowej 52 kupują mniej pozycji z gwiezdnym logo i przewaga na rynku wróciła do Marvela, choć różnice są minimalnie. Dom Pomysłów ma 34,34% udziału finansowego w rynku, a oficyna Dan DiDio - 33,74%. Pod względem liczby sprzedanych komiksów Marvel wyprzeda DC w stosunku 39,05% do 37,72%. W porównaniu do grudniowych wyników Marvel urósł odpowiednio o nieco ponad procent (udział) i prawie półtora (sztuki), Inna sprawa, że w ostatnim tygodniu roku redaktorzy DC odpoczywali, a Marvel nie zwalniał tempa i zalewał rynek zeszytami. Różnice w sprzedaży są minimalne i nie można mówić o absolutnej dominacji Marvelam, jak to jeszcze było w połowie zeszłego roku. Przypuszczam jednak, że przewaga Domu Pomysłów w najbliższych miesiącach jeszcze się zwiększy, głównie za sprawą bardzo "medialnych" wydarzeń, takich ja "Avengers vs. X-Men" i zbliżającej się premiery "Mścicieli". Ale jak bardzo odskoczy - to trudno przewidzieć.

"America`s Got Powers" będzie pierwszym projektem Bryana Hitcha po jego odejście z Marvela. Projekt zostanie zrealizowany pod szyldem z Image wraz z Jonathanem Rossem który oprócz tego, że w Wielkiej Brytanii zarabia, jako prezenter telewizyjny, pisze scenariusze komiksowe (na rynku błysnął niezłym "Turf" z rysunkami Tommy`ego Lee Edwardsa). Pomysł jest dość prosty i polega na wymieszaniu superbohaterszczyzny z konceptem reality show. W świecie, gdzie super-moce są na porządku dziennym, aby dostać się do zespołu super-hero trzeba wziąć udział w telewizyjnym programie w stylu "Idola". Zapowiedz "America`s Got Powers" jest bardzo interesująca, a jej autorzy wydają się świetnie dobrani. Któż lepiej zilustrowałby tego typu opowieść, niż rysownik z telewizyjnym okiem, specjalista od epickich scen batalistycznych, słynący z wynalezienia komiksowego  widescreenu? Kto lepiej nadawałby się do napisania skryptu "AGP", niż ktoś, kto telewizję zna od podszewki? Co ciekawe, Brytyjczycy pracując nad opowieścią o Ameryce odwołując się do metod wypracowanych przez Marvela. Hitch dyskutuje nad kolejnymi scenami, nad rozwojem fabuły z Rossem, posiłkując się swoimi szkicami.

Pisanie kolejny raz o tym, że heroiczne śmierci w Marvelu nie mają żadnego znaczenia zakrawa na powtarzanie oczywistej do bólu oczywistości. Dziś już żadną tajemnicą nie jest, że Bucky Barnes jednak przetrwał "Fear Itself", co odziera jego zgon z jakiejkolwiek dramaturgii. Były sidekick Kapitana Ameryki w 2012 roku powróci do swojej starej tożsamości i dostanie nową serię. Na łamach on-goinga "Winter Soldier" będzie tropił i zabijał uśpionych zabójców, którzy podczas Zimnej Wojny, podobnie jak on, pracowali dla Związku Radzieckiego. W tej misji będzie asystować mu jedynie Black Widow, jedna z niewielu osób wiedzących, że Bucky żyje. Jaram się, bo widać, że Ed Brubaker wraca do najciekawszych szpiegowskich wątków ze swojego runu w serii "Captain America". Oprawą graficzną zajmą się Butch Guice i Bettie Breitweiser, a okładki przygotuje Lee Bermejo - zresztą sami spójrzcie na przykładowe plansze. Delicje!

Ponad trzy lata temu w zapowiedziach DC Comics w nowej linii pełnometrażowych powieści graficznych obok albumu z Człowiekiem ze Stali znalazł się Mroczny Rycerz. Wreszcie, doczekaliśmy się pierwszych materiałów z "Batman: Earth One" Geoffa Johnsa i Gary`ego Franka - na razie jest to kilka pierwszych stron i zapowiedz, że tom ukaże się w 2012 roku. Niewiele, ale robią smaka - ciekaw jest jak Johns poradzi sobie z projektem zdefiniowania Bruce`a Wayne`a na nowo. A tymczasem prace nad drugim epizodem "Superman: Earth One" J. Micheala Straczynskiego i Shane`a Davisa mają się już końcowi. Pokazano kolejne strony prezentujące walkę z Parasite, a fabuła ma traktować o potędze. Superman będzie próbował pomóc ludzkości jednocześnie nie nadużywając swojej mocy, a Clark Kent  po raz pierwszy poczuje się jak zwykły człowiek.

I na zakończenie totalnie najlepsze podsumowanie roku 2011 w Ameryce dokonane przez Goona:


sobota, 7 stycznia 2012

#941 - Komix-Express 121

Jest odpowiedź Kultury Gniewu na zapowiedzi Timofa i to nie w postaci kalendarzy czy koszulek, a rasowych albumów! W ubiegłym roku KG wydała bardzo małą ilość komiksów, bo zaledwie siedem, w tym tylko pięć "swoich" (liczę także dodruk/drugie wydanie Osiedla Swoboda) i dwa na zlecenie MSZ. Trochę mało. W latach poprzednich ukazywało się dwa razy więcej książek z logiem Kultury. Jak się okazało ta ilość nie wynikała z kryzysu, który od dłuższego czasu wyniszcza rynek księgarski. Po prostu wydawcy też mają życie osobiste (serio!) i akurat w roku 2011, Gniewni mieli mniej czasu na pracę po godzinach. Jak zapowiedział Szymon Holcman w Radiu Afera, on i koledzy z teamu KG, postarają się nadrobić stracony czas i wydać więcej pozycji w roku 2012. Pewnie się uda, bo już na pierwszą cześć roku zapowiedziano co najmniej 6 albumów. Na przełomie stycznia i lutego ukażą się trzy albumy. Pierwszy to "Bezdomne wampiry" Tadeusza Baranowskiego, które na szczęście będzie można kupić za kwotę ze 100 razy mniejszą, niż najnowsze wydanie "Skąd się bierze woda sodowa". A już się bałem, ze KG pójdzie śladem ekskluzywnych wydań TB. Album będzie zbiorem ostatnich istniejących historii ze Szlurpem i Burpem.  (KC)

Drugą zapowiedzią jest pierwszy zeszyt dwutomowej historii "Yorgi", stworzonej przez Jerzego Ozgę i Dariusza Rzontkowskiego pt. „Hipnagogiczny stan Yorgiego Adamsa”. Komiks w klimatach science-fiction jest w stu procentach mainstreamowy i wejdzie do szerszej dystrybucji poprzez saloniki prasowe. Jest to swego rodzaju eksperyment KG i jeśli wypali (czytaj: dobrze się sprzeda), to być może seria będzie kontynuowana. Drugi tom ukaże się w kwietniu, na razie nie podano tytułu. Trzecia pozycja to pewniak - "Bez końca" Pawła Garwola i Romana Lipczyńskiego. Razem z trzema polskimi komiksami, miał ukazać się "Baby’s in black" Arne Bellstorfa, opowiadający o początkach Beatlesów w Hamburgu. Niestety nawala drukarnia, ale wielkiego opóźnienia nie będzie. Album ukaże się także w przeciągu kilku miesięcy.

A zatem wyliczamy: "Yorgi" razy dwa, "Bezdomne wampiry", "Bez końca", Beatlesi i...teraz szósty. Gdzie szósty? Otóż szóstym wydanym w tym roku komiksem KG będzie - uwaga uwaga - "Epileptic" Davida B.! W końcu! Podobno świetnie sprzedaje się "Uzbrojony ogród", dlatego także na ten album nie zabraknie chętnych. I to na razie tyle pewniaków, ale jest nieźle prawda? Polska vs. reszta świata 4:2. Więcej Polaków - to dla KG priorytet. Są co najmniej dwa powody. Przede wszystkim wydawnictwo dostaje dużo fajnego materiału od Polaków, więc dlaczego mieliby wydawać zagraniczniaków? Lepiej mieć w ofercie swoich, a nuż jakieś Reprodukt zapyta o jednego czy innego twórcę znad Wisły. Po drugie - ceny licencji. Rosnące kursy walut nie zachęcają do zakupu praw do tytułów zagranicznych. A zatem fani polskich komiksów, tacy jak Marek Turek powinni być w pełni ukontentowani. Teraz Polska! Tymczasem w magazynie KG zostało już tylko maksymalnie 30 (z 200) sztuk komiksu "Chopin. New Romantic" Jeśli ktoś nie ma, to ma ostatnią szansę.

Początek roku 2012 zdaje się być bardzo owocny dla polskiego komiksu. Do sprzedaży trafił pierwszy zeszyt serii "Orzeł Biały" i swoją premierę miał album "Ból". Premiera kolejnej rodzimej superbohaterskiej produkcji towarzyszyły spotkanie z jej autorami (scenarzystą Maciejem Kmiołkiem, rysownikiem Adamem Kmiołkiem i kolorystką Darią Widermańską-Spalą) odbyła się w czwartek, 5 stycznia w stołecznej Komikslandii. Za pierwszą publikację wydawnictwa Wizuale trzeba będzie zapłacić 10,99 zł. "Ból" Piotra Harmacińskiego i Kamila Boettchera kosztuje nieco więcej, bo 15 zł, ale komiks ma dwa razy więcej stron 64). Przypominam oba wydawnicze opisy tych publikacji:
  
"Ból" - Odległa przyszłość. Nikt nie może czuć się bezpiecznie w obliczu ludzkiej plagi. Tropikalna planeta zlokalizowana w otchłani kosmosu staje się areną krwawych walk a jej mieszkańcy ofiarami ziemskiej ekspansji. Tubylcy zmuszeni są oswoić się z nowym doznaniem - bólem...
  
"Biały orzeł" - Jak to jest wypaść z 15 piętra i przeżyć? Aleks Poniatowski już zna odpowiedź na to pytanie. Jak i czemu do tego doszło? Tych odpowiedzi muszą dopiero poszukać Biały Orzeł i jego pomocnik Hudini. Poznaj bohaterów w ich pierwszej misji, która niespodziewanie zaprowadzi ich na trop afery mogącej przynieść śmiertelne zagrożenie nie tylko im ale i całej Polsce. Jaką rolę ogrywają w niej były przyjaciel Aleksa, Wiktor Ross, potężny Super Żołnierz i diaboliczna Czarna Śmierć? Sprawdź w pierwszej części trylogii "Pierwszy Lot". (KO)
  
Wciąż trwa głosowanie na Komiks(y) Roku. Fani wspierają swoje ulubione tytuły, wydawcy mobilizują swój elektorat, a komiksiarze trzymają kciuki za owoce swoich całorocznych (a niekiedy i dłuższych) starań. Na moment, kiedy pisze te słowa prowadzi "Przypadki pana Muchy" Mariusza Włodarskiego i Patryka Dudzińskiego i ma sporą przewagę nad albumami centrali - "Pozdrowieniami z Serbii", "Stuck Rubber Baby", "Lonely Matadorem", "Wszyscy we Włoszech są mężczyznami". Wyniki są zatem dość zaskakujące i Ci, którzy obstawiali triumf, któregoś z pewniaków - Eisnera, Moore`a, Bilala, Janusza czy Skutnika - są pewnie zaskoczeni. Na stronie z podziwu godną regularnością pojawiają się kolejne wpisy z wywiadami z krytykami, którzy dokonywali selekcji (z Sebastianem Frąckiewiczem, Maciejem Pałką i ostatnio Sylwią Kaźmierczak - na swoją kolej czekają jeszcze Kasia Nowakowska i Bartosz Sztybor). A czy Wy już oddaliście swój głos? (KO)
  
W sieci zadebiutowała strona Polish`d Comics. Z inicjatywy Piotra Nowackiego i Bartka Biedrzyckiego, przy wydatnym wsparciu Karola Kalinowskiego, Michała Śledzińskiego i Norberta Rybarczyka powstało miejsce, w którym zebrano pokaźną ilość polskich niemych komiksów. W bazie znajdują się prace najlepszych współczesnych komiksiarzy znad Wisły, a żeby wymienić tylko kilka nazwisk - Jacek Frąś, Tomasz Niewiadomski, Grzegorz Janusz, Marek Lachowicz, Marek Turek, Dennis Wojda. Komiksów jest sporo i naprawdę jest co czytać/oglądać. Baza została wzbogacona o kilka słów po hiszpańsku i angielsku. Godai poinformował mnie o pojawieniu się Polish`d Comics jakoś na początku tygodnia. Pewnie nie tylko mnie. Ale do piątkowego wieczoru nie widziałem żeby jakiś serwis o tym poinformował (o ile się nie mylę). Szkoda, bo to projekt, który warto wspierać. (KO)
  
Po 31 stycznia ukaże się "Radosav. Poranna mgła" komiks, który zajął trzecie miejsce w ligaturowym pitchingu w zeszłym roku, a do tego czasu będzie go można kupić w przedsprzedaży. Zamiast 34.90 kosztował będzie jedynie 29.90 złotych. Praca serbskiego komiksiarza Borisa Stanića liczy sobie 76 kolorowych stron i ukaże się oczywiście nakładem Centrali. A tak wygląda jej opis: Oto opowieść o naszym dziadku Radosavie. Staram się opowiadać właśnie tak, jak on mi opowiadał. Wiele wspólnych rodzinnych obiadów spędziliśmy na żartach i opowieściach o jego niesamowitych przygodach. Oczywiście rzeczywistość jest o wiele bardziej okrutna i gdyby ta książka opowiadała o prawdziwym życiu, jej strony ociekałyby krwią i potem. Życie dziadka nie było lekkie, ale on sam nie byłby Radosavem, gdyby w mrocznych chwilach nie dostrzegał piękna i powodów, aby podążać dalej. Wydawać by się mogło, że o jego charakterze zdecydowało imię. Cały był radosny! Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Pomagał każdemu i był wsparciem dla całej rodziny. Marzył o tym, aby starość spędzić na podróżach z naszą babcią Branką. Zmarł ze zmęczonym, ale także z pełnym radości sercem, i ja go teraz wysyłam w tę wymarzoną podróż. (KO)
  
W telegraficznym skrócie - wydawnictwo ATY zaprezentowało teaser "Awantury 2.0". Nie mam pojęcia w jakiej formie jeden z najciekawszych magazynów komiksowych z lat dziewięćdziesiątych powróci w 2012 roku, ale nazwiska zaangażowanych w ten projekt, każą na niego czekać z niecierpliwością. Birek, Janicki, Klimek, Kłosin, Kuczyński, Michalski, Różański, Śledziński - musi być dobrze! Czekam na kolejne szczegóły. A tymczasem pierwszy numer "Konstruktu" w formie cyfrowej ma zostać udostępniony ostatniego stycznia, drugi - 29 lutego. A kiedy nowe, premierowe odcinki? (KO)