wtorek, 22 marca 2011

#721 - Superman: Red Son

"Czy to ptak? A może samolot? Nie, to Superman, bolszewicka duma i symbol naszej siły militarnej. Awangarda klasy robotniczej, najdroższy towarzysz naszego Ukochanego Wodza Józefa Stalina, prowadzący nigdy niekończącą się walkę w imieniu realnego socjalizmu!"
Nie, to nie jest żart, to wyimek z elseworlda Marka Millara, Dave`a Johnsona, Kiliana Plunketta "Superman: Red Son". Historii odpowiadającej na pytanie, co by było gdyby Człowiek ze Stali wylądował na Ziemi o dwanaście godzin później, nie w Kansas, tylko na radzieckiej Ukrainie. Wśród złotych łanów zbóż i w środku Zimnej Wojny. Wydanie zbiorcze trzyczęściowej mini-serii wydanej w formacie prestige ujrzało światło dziennie w marcu 2004 i spotkało się z bardzo ciepłym przyjęciem zarówno wśród głosujących portfelami czytelników, jak i krytyków, którzy nominowali album do nagrody Eisnera.

Wierzący w socjalistyczną dialektykę historii Kal El gotów jest zbudować nowy, wspaniały świat własnymi rękoma. A ma ku temu jak najlepsze predyspozycje – "jest szybszy od pędzącego pocisku, mocniejszy od jadącej lokomotywy". Z jego pomocą Sowieci z łatwością zdobywają przewagę w zimnowojennym konflikcie. Gospodarka planowa okazuje się oszałamiającym sukcesem, a zwykłym ludziom z Kraju Rad nigdy nie żyło się lepiej. Wkrótce cały świat, z wyjątkiem USA i Chile, jednoczy się pod czerwonym sztandarem. Jednak wraz ze śmiercią ojca narodu Stalina i pojawieniem się tajemniczego terrorysty, Superman będzie zmuszony używać coraz bardziej radykalnych środków, aby utrzymać "porządek" w Związku Radzieckim.

"Red Son" to wielowątkowa opowieść, pełna elseworldowych smaczków, które ucieszą komiksowych maniaków. Mamy zatem Lexa Luthora, genialnego naukowca na usługach amerykańskiego rządu, przypuszczającego, że gdyby Kal-El wylądował w Stanach staliby się pewnie wielkimi przyjaciółmi. Mamy Stalingrad, odgrywający rolę zabutelkowanego Kandoru, jest Lana Lazarenko, jest Wonder Woman, sowiecka pani ambasador z Themiskiry, jest Forteca Samotności znajdująca się nie na Antarktydzie, ale na Syberii i nosząca dumną nazwę Pałacu Zimowego. Ale i tak wszystkich (jak zwykle zresztą) przebija Batman, cyniczny reakcjonista, szerzący terror anarchista w czapce uszatce, który ucieka się do najbardziej amoralnych i perfidnych środków w walce z systemem totalitarnym. Do klasycznego modelu "Mrocznego Rycerza" Franka Millera dodano kilka rysów Rorschacha i V dzięki czemu uzyskano znakomity efekt.

Mark Millar znakomicie podjął wątek millerowskiego "Super-żołnierza" z kart "DKR", który z bohatera całej ludzkości stał się zbrojnym ramieniem rządu USA. Ten naiwny wieśniak z Kansas jest ostatnią osobą na ziemi, która wierzy w amerykański system wartości, w american dream, a jest wykorzystywany do celów zupełnie sprzecznych z ideą, której pozostaje wierny. I takim samym bohaterem Clark stanie się po drugiej strony Żelaznej Kurtyny, bo w gruncie rzeczy jest tą samą osobą. Millar bardzo przekornie pokazuje, jak niewiele dzieli amerykańskie cnoty i hasła "truth, justice and american way of life" od komunistycznych komunałów i jak niedaleko jest od millerowskiego Nixona do millarowskiego Stalina. Kal El odebrał surowe wychowanie, ale nie na farmie w Smallville, tylko w kołchozie na Ukrainie. Jego moralność każe mu pomagać ludziom bez względu na to czy są Anglikami czy Ukraińcami, kapitalistami czy bolszewikami. Zmieniła się jedynie ideologia, a problemy zaczną się w momencie, kiedy postępować dobrze będzie oznaczało robić to, czego oczekuje od ciebie Partia...
I to jest drugi, niezwykle frapujący aspekt komiksu. Nowe spojrzenie na kilka rozdziałów z historii powojennych stosunków Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim, do którego świetnie nadawała się figura Supermana. Jako ostateczna superbroń, nadaje zimnowojennemu konfliktowi niezwykłej dynamiki. W tym momencie Millar trochę niedomaga. Nie podejmując szerzej wątku zasygnalizowanego przy okazji rozmowy Czerwonego Syna z ówczesnym szefem KGB. Człowiek ze Stali zawsze będzie stał w poprzek idei równości wszystkich ludzi, zawsze będzie ponad nimi. Szkoda, że nie pociągnięto tego dalej. Podobnie rzecz ma się z kontekstami politycznymi - "Red Son" zbyt często ślizga się po powierzchni i co ciekawsze kwestie zostają tylko zarysowane. Często znakomicie, jak w przypadku sceny prowincjonalnej obyczajowości z Marthą Kent w roli głównej, pokazującej nastrój ówczesnej amerykańskiej paranoi. Czasem nieco gorzej, jak przy okazji sukcesu politycznego Luthora i rozwoju utopii Supermana. Takich uproszczeń i skrótów jest w albumie więcej. Przyznam, że te przerysowania nie do końca mnie zadowalały. Temat jest tak wdzięczny, że aż prosi się o jak najgłębszą penetrację. Niestety nie da się zapomnieć, że w dużej części "Red Son" to opowieść o superbohaterach, pełna wybuchów i bijatyk, gdzie historiozofia jest tylko elementem dodatkowym. Lex dalej jest groteskowym geniuszem, potrafiącym równocześnie grać w szachy z kilkoma przeciwnikami i czytać Machievalliego w przerwie rozwiązując ekonomiczne problemy Stanów (co zajmuje mu tylko kilka godzin).

Nie zmienia to faktu, że komiks znakomicie się czyta, historia wciąga i intryguje. Red Son jest znakomicie narysowany, Dave Johnson sprawdza się nie tylko jako autor pięknych okładek, ale również jako regularny rysownik (dodać należy, że wydatnie przez Killiana Plunketta wspomagany). To wysokiej klasy produkt rozrywkowy, zadowalający miłośników gatunku, z naprawdę zaskakującym zakończeniem, a nie komiksowy esej filozoficzno-historyczny.

poniedziałek, 21 marca 2011

#720 - Dylan Dog: Morgana. Opowieść o nikim

"Dylan Dog" w skali światowego komiksu uchodzi za prawdziwy fenomen. Wyjąwszy Japonię, gdzie manga rozchodzi się w nakładach wciąż nieosiągalnych dla wydawców europejskich czy amerykańskich, komiks wciąż pozostaje rozrywką dla wybranych. Pomimo nawyku sięgania po bande desinees zakorzenionego w kulturze frankofońskiej, pomimo tego, że comic books są nieodłącznym elementem amerykańskiej kultury masowej, tamtejsze albumy czy zeszyty komiksowe nie trafiają do milionów nabywców. A "Dylan" jak najbardziej - tym komiksem zaczytują się dosłownie wszyscy. Niedzielni czytelnicy, którzy po inną lekturę, niż codzienną gazetę sięgają od wielkiego dzwonu, komiksowe freaki łykający wszystko, co ma kadry i dymki, wyrafinowani intelektualiści, uważnie przyglądający, co dzieje się w popkulturze - wszyscy pasjami zaczytują się w przygodach prywatnego detektywa stylizowanego na Rupercie Everecie.
W gruncie rzeczy przygody "detektywa mroku" to całkiem solidnie zrobione czytadło, pomyślane i przygotowane pod masowego odbiorcę. Wydawałoby się, że to pozycja jakich wiele na rynku. Jak zatem tłumaczyć niebywały sukces, jaki został osiągnięty przez Tiziano Sclaviego, autora serii, ukazującej się nieprzerwanie, miesiąc w miesiąc na włoskim rynku od 1986 roku, sięgającej niebotycznych, bo milionowych nakładów? Racjonalnie – chyba nie sposób. "Dylan Dog" to jeden z tych popkulturowych fenomenów, na którego powodzenie składają się najróżniejsze, często zupełnie niespodziewane, czynniki, a ich specyficznego układu po raz drugi powtórzyć się nie da. Mogę jedynie przypuszczać, że to podobna sytuacja, co z "Kodem Leonarda" lub z "Harrym Potterem" w nieco mniejszej, europejskiej skali. Porównywalnej choćby do cyklu "Millenium" Stiega Larssona.

Egmont próbował trafić do polskich czytelników z "Dylanem" (ze znakomitymi okładkami autorstwa Mike`a Mignoli) podczas największej komiksowej prosperity, na początku nowego wieku. Skoro we Włoszech się udało, to dlaczego nie dałoby się tego powtórzyć w Polsce? Niestety, z różnych przyczyn się nie udało i seria skończyła marnie, w postaci darmowego dodatku do "Świata Komiksu", magazynu komiksowego, chylącego się właśnie ku upadkowi. Drugie podejście miało miejsce w 2010 roku, kiedy warszawki edytor w jednym albumie zebrał dwie historię ("Zamek grozy" i "Damę w czerni"), zmniejszając nieco nakład i podwyższając cenę.

Dwie opowieści wchodzące w skład tego dwupaku, "Morgana" i "Opowieść o nikim", są ze sobą subtelnie połączone tematyką. Pierwszy tomik eksploruje klasyczny motyw życia, jako snu doprawiając go wątkiem autotematycznym, wskazującym na postać autora i proces powstawiania komiksu, który z kolei odwołuje się sam do siebie. Ot, takie postmodernistyczne figle. Drugi natomiast nawiązuje do teorii światów równoległych, doskonale rozpracowanych w literaturze i kinie spod znaku science-fiction. W lekturze obu "zadanie" odbiorcy polega na dochodzeniu co jest prawdziwe, a co pozostaje jedynie zmyśleniem, snem, kłamstwem albo oszukańczą grą jakiegoś złośliwego demona. Zestawienie razem tych tomów (nieprzypadkowe?) pogłębia czytelniczą konfuzję. Całość spięta jest kryminalno-detektywistyczną klamrą umaczaną w pulpowej estetyce grozy, choć nie bez pewnej ironii. Świadomy przetwarzania popkulturowych klisz Sclavi pozwala sobie na podśmiechujki z konwencjonalności opowieści swojego autorstwa.
Z jednej strony jest to zatem czytadło dla "zwykłego" czytelnika, mające umilić mu czas wolny, a z drugiej zakorzenienie w literacko-filozoficznej tradycji przyniesie dużo radości takiemu Umberto Eco, który jak mówi mógłby całymi dniami czytać Biblię, Homera i "Dylana" właśnie. Może więc w tym tkwi źródło fenomenu tego komiksu, w osobliwym połączeniu taniej kiczowatości i intelektualnej egzaltacji? I tylko nad oprawą graficzną nikt nie będzie cmokał, bo styl Angelo Stano nazwałbym ekonomicznym i przeźroczystym. Ekonomiczny, bo unika wszelakiej wirtuozerii, na rzecz komunikatywności, a przeźroczysty bo ma nie przeszkadzać w lekturze czytelnikowi.

niedziela, 20 marca 2011

#719 - Trans-Atlantyk 130

Grafika zaprezentowana przez BleedingCool każe przypuszczać, że już wkrótce, w okolicach premiery obrazu "Captain America: The First Avenger", może nastąpić powrót oryginalnego Kapitana Ameryki. Niestety, powrót Steve'a Rogersa do roli narodowego herosa USA musiał nastąpić. Stanie się to raczej szybciej, niż później, i choć Bucky Barnes w roli człowieka-flagi pokazał się naprawdę z dobrej strony, musiał w końcu wrócić do swojego miejsca w szeregu. Aż chciałoby się zapytać - czy aby nie teraz byłby idealny moment na powrót Steve'a zza grobu, na historię "Reborn"? Maniera wracania Marvela do statusu quo w okolicach wchodzenia na ekrany komiksowo-filmowych produkcji Domu Pomysłów jest strasznie irytująca. Czy sprawy lepiej nie załatwiłyby na przykład dwie, hitowe mini-serie, przygotowywane przez doborowy oddział twórców ("Captain America: White" Jepha Loeba i Tima Sale nadałoby się doskonale), niż grzebanie w on-goingu, co raczej nie przysporzy nowych czytelników, a rozdrażni dotychczasowych fanów, którzy chyba mają już dość "rewolucyjnych zmian, po których nic nigdy nie będzie już takie samo!"?. Co gorsza plotki głoszą o kolejnym re-launchu "Captain America" co jest już zwyczajnie bzdurne! Przecież nie tak dawno Marvel wrócił do starej numeracji, aby móc świętować sześćsetny numer serii. Irracjonalne tłumaczenie, że takie mieszanie przy numerkach ma przyciągać nowych czytelników zmusza do zadania pytania - a projekt "Point One" to co, pies? Tyle dobrego, że prawdopodobnie przy tytule pozostanie Ed Brubaker. (KO)

Dopiero na chicagowskim konwencie C2E2 Marvel miał ogłosić jacy twórcy zajmą się nowym tytułami w ramach projektu "Big Shots", będącego niejako drugą szansą dla Moon Knighta, Punishera i Daredevila. Jednak już teraz do sieci wyciekły nazwiska autorów. Do Briana M. Bendisa i Alexa Maleeva, którzy pracują nad nową serią z Markiem Spectorem w roli głównej, dołączy Greg Rucka (skrypt) i Marco Checchetto (oprawa graficzna), którzy zajmą się nowym "Punim". Rucka mający na swoim koncie wybitną, autorską serię "Za Królową i Ojczyznę", tylko nieco mniej znakomite "Gotham Central" i niezgorszy run w "Detective Comics", jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Jak sam przyznaje, o wiele lepiej od rzeczy czysto superbohaterskich, robi mu się komiksy, w których kule zabijają. Nie chce iść na łatwiznę i robić z Franka psychopaty. To żołnierz mający zadanie do wykonania. Rucka obiecuje stworzyć nową, interesującą galerię łotrów, którzy nie służyliby jedyni za mięso armatnie. Nazwisko Checchetto mówi nieco mniej, ale dla artysty, mającego w swoim portoflio rysunki do "Amazing Spider-Mana", "Daredevila" i "Squadron Supreme" restart "Punishera" będzie dużą szansą na wybicie się na rynku. (KO)

Nową twórczą ekipę w "Daredevilu" stworzą natomiast scenarzysta Mark Waid oraz rysownicy Paolo Rivera i Marcos Martin. Twórca znany z takich tytułów, jak "Kingdom Come", "Superman: Birthright", runów w "Fantastic Four", "Flashu" czy "Captain America" uchodzi za jednego z najbardziej szanowanych postaci amerykańskiego światka komiksowego. Nie do końca jestem przekonany czy akurat jego styl będzie pasował do przygód niewidomego strażnika Hell's Kitchen, w przeciwieństwie do Paolo Rivery. Artysta zachwycił czytelników swoim malarskim stylem w serii one-shotów "Mythos" pisanych przez Paula Jenkinsa i jego interpretacja Człowieka bez Strachu zapowiada się frapująco. (KO)

Jeszcze w grudniu Marvel zaprezentował tajemniczy teaser, w którym na przeciwko klasycznego składu X-Men z lat sześćdziesiątych stanęła obecna inkarnacja flagowego x-zespołu. Do tej pory niewiele było wiadomo o "X-Men: First to Last", pięcioczęściowej historii, która zadebiutuje w maju, w one-shocie "X-Men Giant Size", a kontynuowana będzie na łamach on-goinga "X-Men". Scenarzystą opowieści, w której pojawiają się tajemniczy Evolutionaries, a mutanci będą musieli poradzić sobie z duchami przeszłości, będzie Christopher Yost, natomiast rysunkami zajmą się Paco Medina i Dalibor Talijic. Yost nie chce żeby jego historię porównywać do "X-Men: First Class" czy "X-Men: Deadly Genesis" i tak naprawdę niewiele chce (i może) zdradzić. Bardzo cieszy się jednak, że miał okazję pracować z klasycznym zespołem, choć zrobił coś zupełnie innego, niż w przypadku "New X-Men" o "X-Force". (KO)

W zeszły piątek DC Comics zaprezentowało drugą partię tie-inów do "Flashpoint". Zapowiada się ostra konkurencja w ilości zeszytów potrzebnych (bądź nie) do ogarnięcia całości pomiędzy wakacyjnym eventem z Barry'm Allenem w roli głównej, a marvelowym "Fear Itself". Sporą rolę w crossover do odegrania będzie miał "Booster Gold" (Dan Jurgens, Norm Rapmund), a listę tie-inów uzupełniają: "F: Grood of War" (Sean Ryan i Ig Guara), "F: Reverse Flash" (Sean Ryan i Joel Gomez), "F: Green Arrow Industries" (Pornsak Pichetshote i Mark Castiello), "F: Cantenbury Cricket" (Mike Carlin i Rags Morales), "F: The Ousider" (James Robinson i Javi Fernandez), "F: Abin Sur - The Green Lantern" (Adam Schlagman i Felipe Massafera), "F: Kid Flash Lost Starring Bart Allen (Sterling Gates i Francis Manapul), dwa tytuły do skryptu Dana Abnetta i Andy'ego Lanninga "F: Lois Lane and the Resistance" (Eddy Nunez) i "F: Wonder Woman and the Fures" (Scott Clark i David Beatty), a także "F: Frankenstein and the Creatures of Unknown" (Jeff Lemire i Doug Mahnke) oraz "F: Project Superman" (Scott Snyder, Lowell Francis i Gene Ha). Uff, sporo tego! (KO)

Debiut "Batwoman" kolejny raz został odłożony. Pojawienie się na półkach pierwszego zeszytu niecierpliwie oczekiwanego on-goinga autorstwa zespołu W. Haden Blackman, Amy Reeder i JH Williams III najpierw przełożono z lutego na kwiecień, a obecnie redaktorzy DC Comics nie ryzykują podawania kolejnej daty premiery. Fani narzekają, że Williams zamiast solidnie przysiąść i skończyć to, co zaczął, ciągle promuje komiks na konwentach, w sklepach komiksowych i spotkaniach autorskich. Ciągłe odwlekanie premiery "Batwoman" niezbyt dobrze wróży regularności pojawiania się kolejnych numerów... (KO)

Musical "Spider-Man: Turn of the Dark" okazał się totalną klapą. Zrównany z ziemią przez krytyków, trawiony opóźnieniami i kontuzjami obsady, został zdjęty z afiszu na nowojorskim Broadway'u. Część aktorów zostanie wymieniona, a scenarzystkę Julie Taymor zastąpi Phillip William McKinley, wspomagany przez scenarzystę komiksowego Roberta Aguirre-Sacasę ("Marvel Divas", "Marvel Knights 4", "The Sensational Spider-Man"). Przy oprawie muzycznej Bono i the Edge'owi z U2 pomoże Paul Bogaev i Peter Hylenski. Premierę relaunchu zaplanowano pierwotnie na 15 marca, ale rzecz jasna termin nie został dotrzymany i musical ma wrócić na deski na początku lata. Taymor nie zostanie całkowicie odsunięta od projektu, który kosztował 65 milionów dolarów - według niektórych źródeł wciąż ma pracować nad "Turn of the Dark". (KO)

Darren Aronofsky nie będzie reżyserował drugiego "Wolverine'a". W prasowym oświadczeniu studia Fox nominowany do Oskara filmowiec stwierdził, że nie będzie w stanie poświęcić niemal roku ze swojego życia na pracę nad filmem, która miałaby miejsce zagranicą, prawdopodobnie w Japonii. Zdjęcia do obrazu miały podobno wystartować jeszcze w tym miesiącu. Na razie trwają poszukiwania zastępcy Aronofskiego, który zrealizowałby scenariusz napisany przez Christophera McQuarriego na podstawie mini-serii autorstwa Franka Millera i Chrisa Claremonta. Wielka szkoda, że reżyser tej klasy, mający na swoim koncie tak znakomite filmy, jak "Zapaśnik" czy "Pi" nie zmierzy się z czysto mainstreamowym projektem, bo byłem ciekaw co z takiej mieszanki może wyjść. (KO)

Ogłoszono nominacje do Eagle Awards, brytyjskich nagród komiksowych przyznawanych przez czytelników od 1977 roku. Jak zwrócił uwagę Paweł Deptuch z blogu Niezwyciężonego kilka laurów może zgarnąć dobrze znany na polskim rynku Robert Kirkman. Sam nominowany jest do lauru "favourite writer" (obok Eda Brubakera, Granta Morrisona, Warrena Ellisa i Johna Wagnera), a jego "Żywe Trupy" mogą triumfować w kategoriach: "favourite continued story" (nomiowano także "Invincible"), "favourite comics-related movie or tv show", "favourite american comicbook: black and white" i "favourite reprint compilation". Wśród rysowników o tytuł najlepszego walczą JH Williams III, Mike Mignola, Dave Ryan, Becky Clonan i Carlos Ezquerra. Natomiast Bryan Lee O'Malley bije się w kategorii... debiutantów, zarówno wśród rysowników, jak i scenarzystów. Wśród konkurentów ma między innymi Scotta Snydera i Rafaela Albuquerque (nominowani również za "American Vampire"), Paula Cornella i Nicka Spencera. Nagroda dla najlepszego europejskiego albumu może powędrować do znanych na polskim rynku "Blacksada", Canalesa i Guarnido, "Skorpiona" Desberga i Mariniego, "Sky Doll" Barbucci i Canepy lub do "Requiem: Vampire Knight", o którym pisał Piotr Skonieczny na naszych łamach. Pełną listę można znaleźć tutaj. "Orły" zostaną przyznane 27 maja na londyńskim comic-conie Excel. (KO)

sobota, 19 marca 2011

#718 - Komix-Express 80

Zeszłopiątkowe wydanie katowickiej "Gazety Wyborczej" zostało wzbogacone o wyjątkowy dodatek, w którym wszystkie artykuły zostały przerobione na... komiksy. Felietony, informacje lokalne i sportowe podane zostały w obrazkowym języku dymków i kadrów. Ten niecodzienny i bezprecedensowy eksperyment zorganizowano w ramach starań Katowic o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, nawiązując jednocześnie w ten sposób do komiksowych tradycji na Śląsku i przypominając o związkach komiksowej sztuki z prasą. Jutro minie 65. rocznica publikacji pierwszego numeru "Nowego Świata Przygód - Ilustrowanego tygodnika dla młodzieży" na łamach którego publikowano opowieści komiksowe między innymi z Tarzanem i porucznikiem Grotem. Przed wojną wielką popularnością cieszyła się popołudniówka "Siedem Groszy" i "Przygody Bezrobotnego Froncka" Franciszka Struzika. Nad całym projektem czuwał Marceli Szpak, a dyrektorem artystycznym całego przedsięwzięcia był Maciej Pałka. Nad tym wyjątkowym numerem "Gazety" pracowała prawdziwa śmietanka komiksowych twórców. Do Michała Śledzińskiego, Karola Konwerskiego, Mateusza Skutnika, Marka (bynajmniej nie Macieja) Turka i Dominika Szcześniak dołączył oddział pracujący przy "Scenach z życia murarza" - między innymi Rafał Szłapa, Piotrek Nowacki, Unka Odya, Sebastian Skrobol, Marek Rudowski, Maciej Wódz, Olgierd Ciszak i inni (pełna lista autorów). To jednak nie koniec. Zaplanowano cykl komiksowych publikacji poświęconych ikonom i bohaterom Śląska, a w samej "Gazecie" będą publikowane paski Śledzia, których głównym bohaterem będzie pewien tajemniczy Jorgu (gnom?). (KO)

Pracę nad pierwszym albumem przygód "Człowieka bez Szyi" dobiegły końca i przyniosły pewną niespodziankę. Zamiast jednego, premierowego albumu, ukażą się dwa. Zeszyt "A" będzie zawierał historię "Włókna grozy" (rys. Kajetan Wykurz) i bonusową opowieść "Angielska Robota" (rys. Biram B). W zeszycie B znajdzie się jedna, dwuczęściowa fabuła "Duszna sprawa" (rys. Jacek Kuziemski i Tomasz Kwiecień). Do obu scenariusz przygotuje Rafał Kołsut i Adam Czernatowicz, a o relację z prac nad komiksem poprosiliśmy Kajetana Wykurza. "Nie jestem fanem komiksów o superherosach" - mówi popularny Kajman. "Postanowiłem więc ukazać historię Człowieka Bez Szyi w sposób jak najbardziej karykaturalny, rodem z Cartoon Network, czy przygód legendarnego "Kleszcza", który zresztą był też inspiracją dla scenarzystów. Przed przystąpieniem do pracy dostałem od Rafała Kołsuta wstępne projekty wszystkich postaci, co bardzo usprawniło moją pracę na etapie, który nigdy nie był moją mocną stroną. Prace nad komiksem trwały prawie rok, głównie ze względu na liczne zajęcia i zlecenia, których się w międzyczasie imałem. Szczęśliwie jednak praca dobiegła końca i wkrótce świat(ek komiksu) będzie się mógł zapoznać z przygodami "Człowieka Bez Szyi". Dla jednych będzie to zapewne nostalgiczna podróż w czasy świetności TM-Semiców, dla innych dobra zabawa w wyśmiewanie konwencji amerykańskiego komiksu mainstreamowego". Czekamy na premierę i mam nadzieję, że się na "CbS'ie" nie zawiodę. (KO)

W zeszłą sobotę, 12 marca, w Krakowie odbyło się uroczyste otwarcie "koncept store" w siedzibie książkowo-komiksowego wydawnictwa Atropos. Na Zabłociu 23, na terenie dawnej fabryki Miraculum, będzie można kupić kolekcjonerskie edycje książek i komiksów, plakaty, limitowane edycje grafik, a także oryginalne ilustracje i obrazy, ręcznie wykonane zabawki (ceramiczne, tekstylne, drewniane), a także torby, t-shirty i biżuterię. Sklep będzie działał przy otwartej w maju zeszłego roku galerii, skupionej na prezentowaniu sztuki współczesnej. Na miejscu będzie można znaleźć ilustracje Mateusza Kołka i Dagmary Matuszak, albumy Ongrysa i Atroposu czy koszuli Kurary z grafikami Zalibarka. (KO)

Wydawnictwo Prószyński i S-ka przygotowuje reedycję przygód "Funky'ego Kovala". Już 24 marca do sprzedaży trafi pierwszy tom trylogii autorstwa Macieja Parowskiego, Jacka Rodka i Bogusława Polcha zatytułowany "Bez Oddechu". Wznowienie, szumnie określane, jako "edycja kolekcjonerska", będzie liczyło standardowe 49 stron, zamkniętych w miękkiej okładce. Nic nie wskazuje zatem na obecność jakichś dodatków, które skusiłyby do zakupy posiadaczy poprzednich wydań, czy to Prószyńskiego, czy to Egmontu. Przypuszczam, że wydawnictwo chce wpuścić do obiegu komplet albumów 'Funky'ego" przed zbiorczym wydaniem "Wrogiego przejęcia", publikowanego obecnie na łamach "Nowej Fantastyki". (KO)

Michał Ochnik, który okazjonalnie popełnia jakiś tekst na Kolorowe Zeszyty, razem z rysownikiem Kamilem Boettcherem wystartowali z wspólnym projektem "Stalowy Jeż". Będzie to web-komiks inspirowany baśniową twórczością Jana Brzechwy. Zgodnie z trendem przerabiania utworów dla najmłodszych na całkiem dorosłe, zgoła niedziecięce komiksy, Ochnik i Boettcher interpretują klasyczny baśnie w horrorowo-popkulturowym duchu. Doskonałym przykładem jest pierwszy rozdział, czyli początek "Baśni o Stalowym Jeżu", opowieści o mechanicznym stworze, który zaszczuty i tropiony przez siepaczy swojego twórcy, Magika Mechanika, musi dowiedzieć się kim naprawdę jest i dlaczego został powołany do życia. W komiksie mają pojawić się również inni bohaterowie znani z wierszy Brzechwy - mag i mędrzec Babulej, dyrektor cyrku pan Drops czy... kaczka Dziwaczka. Zapowiada się psychodeliczna jazda! (KO)

Na kończącej się właśnie Bydgoskiej Sobocie z Komiksem swoją premierę miał "Moe". Mini-zeszyt autorstwa Piotra Nowackiego, jednego z redaktorów "Kartonu", liczący zaledwie 24 strony w czerni i bieli, kosztował symbolicznego piątaka. Wedle opisu jest to opowieść "pełna emocji i wzruszających momentów, powodująca śmiech i prowokująca do myślenia, zawierająca ogromny ładunek bezkompromisowej rozrywki i pozbawiona banału". Kto nie zdążył nabyć jednego z trzydziestu dostępnych egzemplarzy, będzie miał jeszcze swoją szansę na Komiksowej Warszawie. (KO)

Jak podaje Komiksomania już wkrótce na ekranach kin może wylądować kolejny polski, komiksowy bohater. Czy też raczej superbohater, bo ma nim być sam... Wilq! Bracia Minkiewiczowie wraz z krakowskim studiem CrunchDog rozpoczęli pracę nad animowaną wersją przygód opolskiego pogromcy przestępczości. Już 21 marca (w Dzień Wagarowicza, tudzież w Pierwszy Dzień Wiosny) na facebookowym profilu Wilq'a ma pojawić się półtoraminutowy trailer tej produkcji. Na swoim blogu Rafał Skarżycki również o tym wspominał i wypada liczyć na to, że "Wilq - Animacja" nie okaże się tylko zapowiedzią kolejnego zeszytu... (KO)

czwartek, 17 marca 2011

#717 - Wywiadówka: "Dream project dla każdego twórcy" - rozmowa z Michałem Gałkiem

W drugiej części rozmowy z Tomaszem Kontnym Michał Gałek opowiada głównie o pracy nad skryptem do nowej inkarnacji komiksowego "Wiedźmina", która już niebawem, pod szyldem "Komiksowych Hitów" trafi do sprzedaży.

Tomasz Kontny: Jaka będzie fabuła nowego komiksowego "Wiedźmina"?
Michał Gałek: Założeniem wydawcy było stworzenie zupełnie nowej historii o Geralcie. Nie adaptacji sagi, nie beletryzacji fabuły gry, ale czegoś zupełnie nowego. Przygotowałem kilka szkiców fabularnych (o różnej docelowej objętości), z których wybrano jeden. Fabuła komiksu "Racja stanu" chronologicznie umiejscowiona jest w trakcie opowiadań. Jeszcze przed wydarzeniami z sagi i gry. A o czym jest? Wiedźmin zapuszcza się w okolice Gór Smoczych, na dalekiej północy i otrzymuje zlecenie na leszego. Stwór ten grasuje w lasach Creigiau, w księstwie Malleore i skutecznie blokuje pracę miejscowego tartaku. Taki jest punkt wyjścia i oczywiście reszty nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy.

W jakim stopniu komiks będzie się odwoływał do gry "Wiedźmin II Zabójcy królów"? To dwa projekty połączone osobą głównego bohatera czy jedna opowieść przekazana na dwa sposoby?
Z tego, co się orientuje, CD Projekt jest obecnie kimś w rodzaju dystrybutora praw autorskich na wszelkie okołowiedźmińskie produkcje. Sukces gry i jej wpływ na postrzeganie świata wiedźmińskiego można zauważyć m.in. w nowym wydaniu sagi, której okładki zdobią dizajny z "Wiedźmina 2". Siłą rzeczy, my robiąc komiks, stanowimy kolejny trybik w machinie promocyjnej tej produkcji. W związku z tym, nasz Geralt to wizualnie ich Geralt, pewna część innych dizajnów też jest oparta na projektach z gry. Natomiast fabuła została tak skonstruowana, żeby za bardzo nie wchodzić grze w paradę. Nie pojawiają się w niej ani miejsca, ani postacie z gry. Po prostu rozszerzamy świat wiedźmiński, w podobny sposób, jak się to robi w uniwersum Star Wars, na przykład.

Na ile części przewidywany jest nowy "Wiedźmin"? Każdy album będzie zawierał zamkniętą historię, czy kroi się jakaś szerzej zakrojona opowieść?
Historia zamyka się w dwóch 23-stronicowych częściach, które mają się ukazać jako część magazynu "Komiksowe Hity". Na tyle mamy podpisane kontrakty i tyle na razie wiadomo na 100%. Co będzie dalej, to już zależy od wyników sprzedaży. Ja mam jeszcze kilka wiedźmińskich pomysłów.

Jak będą wyglądały wiedźmińskie "Komiksowe hity"?
Nieco inaczej, niż dotychczasowe numery. W tych wiedzmińskich komiks to tyko część contentu - 23 strony. Reszta to rzeczy okołokomiksowe (nasze szkice, mikrowywiady, itp.), oraz spora ilość rzeczy związanych z gra (nie znam szczegółów). Drugi numer ma identyczny plan. Ukaże sie w czerwcu.

Jarałeś się cyklem Sapkowskiego już wcześniej? Jakie to uczucie wejść w jego buty i zacząć pisać przygody wiedźmina samemu?
Jasne, że się jarałem. Może nie na etapie NF, ale pierwsze wydania z Supernovej do dziś zajmują poczytne miejsce w moim księgozbiorze. Z wiekiem trochę mi ta fascynacja (i w ogóle fantastyką) przeszła, ale odżyła na nowo, gdy poznałem grę. Gra, moim zdaniem, utrzymuje poziom książek, jest bardzo sensowną i tributową kontynuacją. Dziś mogę powiedzieć, że znam ją chyba nawet lepiej niż sagę! Tak, jestem fanem, przyłapałeś mnie.
Jeśli chodzi o wchodzenie w buty, to początkowo była spinka, bo przecież to buty mistrza. To nie jest adaptacja Mastertona, który, owszem, ma fanów, ale mało kto się rozwodzi nad poszczególnymi opowiadaniami. To jest kultowy bohater z kultowymi, rozłożonymi na pierwiastki przez fanów, przygodami. Świadomość, że mam z jednej strony utrzymać się w świecie i w pewnym schemacie, a drugiej zaskoczyć wytrawnych znawców, była początkowo lekko stresująca. Ale potem stwierdziłem, że tak się nie da. Mam po prostu opowiedzieć dobrą historię. Tomek Kołodziejczak zdecydował, która to jest ta właściwa, a ja mam do niego duże zaufanie. Nie tylko, jako do redaktora (z którym pracowałem już kilkukrotnie), ale także jako do pisarza, którego bardzo cenię.
W założeniu ten scenariusz miał być bardzo bliski klasycznym opowiadaniom, w strukturze, w składowych. Nie oszukuję się, "Wiedźmin" komiksowy, to w sumie ledwie imitacja oryginału. Coś tam dodaję od siebie, żeby czytelnik nie dostawał odgrzanego kotleta, ale przede wszystkim nie staram się szokować czytelnika podejściem typu "to ja wam pokażę jak się robi prawdziwego wiedźmina". Bez jaj, AS jest jeden. Znam swoje miejsce w szeregu.

Sapkowski błogosławi kolejnym projektom z udziałem jego bohatera i pilnuje fabuł, czy w tym momencie macie już wolną rękę, a Sapek nie zagląda nikomu do garnków? A jeśli nie on, to kto?
Tak jak wspominałem, CD Projekt. A konkretnie Adam Badowski i Sebastian Stępień (główny scenarzysta). To oni muszą klepnąć fabułę, wygląd postaci, itp. Tomek jako wydawca też ma tutaj ważny glos, bo on ma to sprzedać. Słuchamy się ich, bo mają w tym wszystkim znacznie większe doświadczenie od nas. Natomiast, co miłe, obie strony nie bardzo wcinają się nam w sprawy czysto komiksowe, zakładając, że my to wiemy lepiej. Mogę powiedzieć w imieniu swoim, Arka i Łukasza, że jesteśmy zadowoleni z tej współpracy.

Nie boisz się odpowiedzialności ciążącej na każdym delikwencie, który maczał w "Wiedźminie" palce po Sapkowskim? Chłopakom z CD Projekt RED się udało, za to komiksy Parowskiego i Polcha były obiektem kpin. Nie mówiąc już o "słynnym"serialu…
No, trochę się boję :) Tym bardziej, że zawsze się znajdą tru-fani, którym nic się nie podoba, bo to nie oryginał. Grze przecież też dowalili. Arek, Łukasz i ja, dajemy z siebie naprawdę wszystko i pracujemy w dość nieciekawych terminowo warunkach, żeby dostarczyć komiks najwyższej jakości. To jest przecież dream project każdego twórcy w tym kraju. Nieważne, czy się Sapkowskim jara, czy nie. Jaki zawodowy rysownik w Stanach oparłby się pokusie robienia Spider-Mana czy Batmana? Tak czy inaczej graficznie komiks rzuca na kolana, co do scenara, to nie mi się wypowiadać.

W jaki sposób trafia się tak solidne fuchy, jak komiksowa kontynuacja najpopularniejszego polskiego cyklu fantasy? Pomogło doświadczenie z pracy nad "Epizodami z Auschwitz"?
Bo jesteśmy solidni wyrobnicy! Ale tak serio: myślę, że to wynika z faktu, że pracujemy jako zespół. Mamy duże doświadczenie w pracy na termin i staramy się zawsze, by finalny produkt był najwyższej jakości. Uczyliśmy się tego robiąc "Olimpijczyków" a potem znacznie bardziej wymagające "Epizody". Nie wiem czy jest w Polsce jakaś grupa, która mogłaby się podjąć tego typu zleceń. Jednostki owszem, ale grupa nie. A to nie jest praca dla solisty.

Cykl "Epizodów" okazał się wydawniczym sukcesem? Na ile odcinków zakrojony jest cały projekt i czy możemy się w związku z nim spodziewać jeszcze jakiś niespodzianek?
Śmiało mogę powiedzieć, że okazał się sukcesem. Oczywiście sukcesem poza branżą, bo jeśli chodzi o sprzedaż na rynku stricte komisowym, to poza normy chyba nie wyszliśmy. Natomiast seria jest przebojem w muzeum Auschwitz. Sprzedają się tam cały czas wszystkie albumy, głównie w obcych wersjach językowych, ale jednak. "Epizody" nie skończą się czwartym odcinkiem, są plany na więcej. Po skończeniu "Wiedźmina", na pewno wrócimy do tematyki obozowej.

W tym momencie komiks – wraz z kursami rysunku - stanowi dla ciebie źródło utrzymania? Kluczem do osiągnięcia tego celu okazała się komiksowa managerka czy napinanie komercyjnych projektów?
Nie chciałbym wchodzić w jakieś szczegóły, ale każda z tych rzeczy zajmuje czas i przynosi dochód. Ilość jednego i drugiego dość płynnie się zmienia. Z komiksów nadal nie ma w Polsce jakiejś super-kasy. Mamy pewne stawki, poniżej których nie schodzimy. Jeśli klienta na nie nie stać, robimy storyboardy. Tak jak każdy rysownik komisowy w Polsce chyba. Ale my nadal pozostajemy idealistami i jak jest fajny projekt komiksowy, to rzucamy w kąt reklamy masła i dajemy z siebie wszystko.

wtorek, 15 marca 2011

#716 - Wywiadówka: Jazda obowiązkowa z Michałem Gałkiem

Po drugiej przerwie wznawia nadawanie Wywiadówka. Tomasz Kontny przy okazji doniesień o premierze nowego komiksowego "Wiedźmina" rozmawia ze scenarzystą tego projektu, Michałem Gałkiem. W pierwszej części wywiadu były redaktor "KKK" i założyciel pArt Studio odpowiada na standardowy zestaw pytań. Zapraszamy do lektury!

Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Michał Gałek: Przygoda zaczęła się, chyba tak jak u wszystkich, od klasyki. Komiksy w czasach PRLu były drukowane w takich nakładach, że wychować się bez nich było chyba niemożliwe. Rysowałem od niemowlęcych lat, pisałem od połowy podstawówki. Przeszedłem chyba wszystkie etapy fascynacji pisaniem: od opowiadań, przez wiersze, tłumaczenia tekstów piosenek, publicystykę (głównie komiksową). Otarłem się też o pisanie do gier, filmów oraz teatru.
Miałem szczęście uczęszczać do szkoły (XXI LO o profilu artystyczno-teatralnym w Krakowie), gdzie kultywowano szukanie własnego artystycznego środka wyrazu. Dlatego przez lata oprócz pisania i rysowania zajmowałem się teatrem (o różnych obliczach), tańcem nowoczesnym, rzeźbą czy pantomimą. Później nastał bolesny koniec tych beztroskich lat i odcinanie kolejnych gałęzi. W niektórych czułem, że nie mam już nic do powiedzenia, ale najczęściej po prostu czas nie pozwalał na takie rozdrabniane się. W konsekwencji dziś skupiam się niemal tylko i wyłącznie na pisaniu.
Lata pracy w KKK zaowocowały poznaniem ogromnej ilości rysowników i dość znikomej scenarzystów. Dlatego w pewnym momencie wyspecjalizowałem się w tym, do czego było najmniej chętnych. I tak jakoś zostało…

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Fascynują mnie dzieła (z dowolnego medium), które fabularnie wymagają ogromnej ilości researchu w gałęzi, która albo jest kompletnie z innej bajki, albo wręcz zupełnie mnie nie interesuje. Coś, co dla mnie byłoby bardzo trudne do pisania, dlatego, że wyobrażam sobie ilość materiałów, którą musiałbym przyswoić. Przykładem jest tutaj np. serial "West Wing", którego akcja ma miejsce w Białym Domu. Dyplomacja i współczesna polityka amerykańska – za żadne pieniądze nie podjąłbym się takiego tematu! A serial jest super. Przykładów jest więcej, ale ten chyba najbardziej wyrazisty. Ponieważ od jakiegoś czasu siedzę w fabułach związanych z Drugą Wojną Światową, lubię być na bieżąco z polskimi propozycjami z tego gatunku. I jeśli polskie komiksy mnie rozczarowują, to np. serial "Czas honoru" mnie nieustanie mile zaskakuje. Wielkie ukłony dla twórców.
W ogóle seriale to temat rzeka. Oglądam ich w sezonie kilkanaście, a w przerwie nadrabiam jakiś stary. Staram się być na bieżąco z filmami, grami (komiksy i beletrystykę już odpuściłem), ale zdecydowanie najlepiej idzie mi z serialami.
Co do wzorów - pewnie jest ich wiele, mam zwyczaj pochłaniania wszystkich książek autora, którego coś mi się spodoba. Ostatnio tak mam z Andreasem Eschbachem, Williamem Dietrichem i Tomkiem Kołodziejczakiem ("Czarny Horyzont" polecam!) Ale z takich all-time favorites to na pewno F. Paul Wilson - niedoceniany u nas pisarz amerykański, znany głównie z horrorów. W Stanach pisze od lat serię thrillerów z elementami nadnaturalnymi o Repairman Jacku. Polecam!

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Problem polega na tym, że komiksów czytam mało. Dlatego raczej nic by mi nie przyszło do głowy. Ostatnio w sumie tylko "Fantasy Komiks", a i to z mocnym poślizgiem. Dodatkowo, z biegiem czasu dramatycznie przewartościowuję rzeczy, które kiedyś mi leżały. Przez lata byłem fanem Marvela i amerykańskiego komiksu w ogóle, ale czy coś tam przetrwało próbę czasu? Chyba niewiele. No, "Preacher" na pewno.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Taki faktycznie scenariusz, a nie jakieś popierdółki do szuflady, to był „Wybrany”. Dwustronicowy dowcip o wampirze - pogromcy zła dla "KKK". Raczej słaby, ale zabawny jest fakt, że jako twórca komiksowy zadebiutowałem z nim w USA. Miało to związek z naszymi koneksjami z jakimś zapominanym już dziś (i jeśli chodzi o poziom, to skrajnie żenującym) zinem z USA. W Polsce ów wiekopomny komiks miała premierę (jak na tamte czasy przystało:)) dopiero chyba ze dwa lata później. Pierwszy scenariusz, który powstał pod innego rysownika to „Misja” dla Mariusza Zabdyra (początek wieloletniej wspólnej przygody), który nota bene wysłaliśmy do Łodzi. Bez jakiegokolwiek efektu :).

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Nie, no, wiadomo. Intuicyjnie. Potem nabierałem (przynajmniej we własnym mniemaniu) wprawy pracując z rożnymi scenarzystami i rysownikami nad "KKK". Nauczyłem się wtedy kondensować ilość pomysłów na stronę, co pokutuje do dziś. Faktycznie zacząłem uczyć się konstrukcji fabularnej dopiero na studiach, z książek o pisaniu scenariuszy filmowych (m.in. Raymonda G. Frenshama "Jak napisać scenariusz?" – podobnie jak Edvin). Uznałem, że pisanie fabuły albumowej wymaga jakiegoś lepszego przygotowania. Przeczytałem wszystko, co było wtedy dostępne na rynku i próbowałem przenieść te zasady na pole komiksowe. Tak naprawdę wciąż się uczę czegoś nowego, może dlatego nadal mnie to kręci.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Czy są specyficzne, to nie wiem. Ale po latach eksperymentów znalazłem sposób, który się sprawdza i mi odpowiada. Dlatego używam go, niezależenie do tematu, czy rysownika. Zresztą scenariusz ma przenieść pewną informację dalej, więc format nie jest specjalnie ważny – byle był czytelny. Jeśli chodzi o sposób pracy, to bardzo rzadko siadam przed pustą kartką papieru i szukam pomysłu. Większość mojej pracy - takiego faktycznego pisania - to po prostu wklepywanie gotowych stron i kadrów. Nie ukrywam jednak, że czasem scenariusz sobie leci gdzie indziej, niż było w planie. Czasem na to pozwalam, czasem nie. Ale gdybym się sam nie zaskakiwał co jakiś czas, byłoby to strasznie nudne chyba.
Etapy. Nie zastanawiałem się nigdy, jak to działa, tak analitycznie, dopóki nie musiałem tłumaczyć całego procesu laikom. A zdarza się tak raz na jakiś czas, przy okazji warsztatów dla młodzieży związanych z "Epizodami z Auschwitz".
Najpierw jest pomysł. Może być szorstki, nieobrobiony. Potem jest research. Wtedy pomysł się uszczegóławia, koncepcja się weryfikuje, czasem zmienia. Żeby uporządkować strukturę, zawsze piszę streszczenie fabularne na jedną stronę. I dla wydawcy, i dla mnie jest to dobry sposób na zapoznanie się z ideą. Uczy też, co w fabule jest naprawdę ważne (to się mieści w tym streszczeniu), a co mniej. Potem jest konstrukcja fabularna – czyli podział na części składowe (akty – tak jak w filmie). Przeplatanie scen gadanych z akcją, dnia z nocą, wnętrza z plenerem itp., itd. Jak mi to wszystko trybi i z grubsza czuję, że mieści się w zadanej ilości stron, to robię podział na konkretne sceny i strony. Wtedy często uzupełniam to notatkami i luźnymi pomysłami. Wpycham na swoje miejsca pomysły na scenki drugoplanowe, punkty zwrotne, itp. W międzyczasie powstaje mniej lub bardziej precyzyjny opis pierwszo- i drugoplanowych postaci, co niezwykle pomaga w uwiarygodnieniu ich motywacji, zachowań. Czasem też pcha niektóre watki w inną stronę, niż na początku. Ale cóż, postacie są w fabule najważniejsze. Jak mam to wszystko, to jadę po kolei. Nigdy mi się chyba nie zdarzyło pisać od końca, czy od jakiejś sceny, która mi się podoba. Jadę od początku: Strona 01, kadr 1, czas – start. Rozplanowuję stronę na ilość kadrów (rzadko kiedy wychodzę poza 7) a potem piszę. Jeśli to scena akcji, zaczynam od didaskaliów. Wyobrażam sobie kluczowe kadry i staram się je połączyć w sposób, który, w moim mniemaniu, zapewnia łatwość w odbiorze łańcucha przyczynowo-skutkowego. Innymi słowy: stworzyć szkic narracji obrazkowej. Szkic, bo i tak to rysownik w finale zdecyduje, jak to pokazać. Ja muszę tylko unikać głupot, czyli nagromadzenia elementów ponad miarę. Jeśli natomiast jest to scena gadana, często piszę same dialogi, a dopiero później wymyślam do nich kadry. Na tym etapie nie wprowadzam żadnych korekt, patrzę tylko czy plan z grubsza jest wykonany i czy się mieszczę. Dopiero jak mam obraz całości i, co ważne, mam do tego dystans, to zaczynam rzeźnię. Wycinam wszystko, co mi się dubluje, źle brzmi, nie mieści się, i tak daleh.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Kiedy odkryłem, że w "EzA" # 1, bohaterowie chodzą po obozie i sobie żartują, uznałem, że to chyba jest jakiś wyznacznik mojego stylu. Mój scenariusz musi mieć humor, choćby śladowo. Nie musi być jak "Deduktorze" sitcomowy z punchlinem w co drugiej kwestii, może być lekki, drugoplanowy, ale musi. Marcin Nowakowski (któremu zawsze śle do wglądu moje nowe wypociny) czytając kiedyś jakiś mój dialog powiedział, że z zamkniętymi oczami poznałby, że to ja pisałem. Czyli, że jakiś te cechy gdzieś tam są. Ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o czym mówił :)

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Tak jak już pisałem, po etapie eksperymentów i wpieprzania się na nie swoją działkę, wypracowałem własny sposób. Ponieważ sam rysuję (a właściwie rysowałem) zawsze pamiętam o wizualnych aspektach strony. Myślę, że dzięki temu jest mi łatwiej zdecydować, co jest możliwe do narysowania, a co mniej. Jeśli rysownik ma co do tego wątpliwości mogę zrobić (i czasami robię) layout strony. Tylko, że od dłuższego już czasu wyznaję zasadę: scenarzysta jest od tekstów, a rysownik od rysunków. Więc staram się nie mieszać do pracy kolegi. Moje dążenie do perfekcji prowadziło kiedyś do starć z rysownikiem, ale teraz absolutnie nie obrażam się, jeśli on oleje didaskalia i zrobi sobie po swojemu. Niech mnie zaskoczy!
Z drugiej strony są rysownicy, którzy przygotują plansze tylko na podstawie precyzyjnego opisu. Jeśli im podam ilość kadrów i zasugeruję ujęcia, to się będą tego trzymać. Dlatego moje scenariusze najczęściej przepełnione są informacjami. Niech sobie rysownik (w zależności od charakteru) sam zdecyduje, co z tym zrobić. Poza tym ja od lat pracuję z tymi samymi ludźmi. Dlatego mam duże zaufanie do tego, co robią. Często rozumiemy się bez słów, bo pewne rozwiązania, czy kadry omawiamy wcześniej na żywo. Więc scenariusz jest raczej uporządkowaniem notatek niż sztywną wytyczną.
Czasem też jest tak, że przy danym projekcie (tak jest w "Epizodach" i po części w "Wiedźminie") pracuję jako ktoś w rodzaju supervisora albo art directora, który odpowiada przed wydawcą za finałowy efekt komiksu. Wtedy siłą rzeczy, wychodzę poza działkę scenarzysty i staram się kolegom pomóc, jak umiem.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Jestem jak Hannibal Smith, muszę mieć plan! Dla mnie pisanie scenariuszy, to jest rozwiązywanie problemów. Mam pomysł, ale jest problem, jak go "sprzedać". Wiem, jak go sprzedać, ale się nie mieści. Mieści się, ale jest przegadany. Nie jest przegadany, ale… i tak dalej. Kiedy pracuję nad scenariuszem z innym scenarzystą (kiedyś dużo pisałem z Wojtkiem Franzblau) albo rysownikiem (np. z Mariuszem Zabdyrem fabułę zawsze tworzymy wspólnie), to mój udział w pracy często sprowadza się do zadawania trudnych pytań. Staram się panować nad konsekwencją wydarzeń i wyjaśnieniem wszystkich wątków. Kiedy jadę solo, to najczęściej żyję scenariuszem non stop. Cały czas mielę pomysły, najdrobniejsza rzecz mnie inspiruje. Wracam z rozwiązaniem problemu z zakupów, z siłowni, spod prysznica… bo cały czas mam to w głowie. A jak problem się rozwiązuje, to już się samo pisze.
Poza tym niezwykle ważne jest, że tak naprawdę to rysownik ma zawsze rację i to on ma pierwszeństwo. Dlatego często w samym zarysie fabuły szukam elementów, które są atrakcyjne dla danego rysownika. Np. Arek Klimek lubi gołe baby (kto nie lubi!), Tomek Jędrzejowski (gdy jeszcze miał czas na komiksy) giwery. Scenariusz dla Marcina Nowakowskiego (z którym pracujemy na odległość) często przypomina czat z gg, bo ja tam wrzucam jakieś dowcipy, on mi na nie odpisuje w tym samym pliku i tak dalej. Scenariusz dla Mariusza Zabdyra w scenach akcji ma opis w stylu: "Napieprzają się przez 4 strony, wymyśl se jak" Bo wiem, że on i tak zrobi to po swojemu.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Nie ma złych rozwiązań, są tylko źli scenarzyści. Komiks to medium, które często bazuje na kalkach, trzeba po prostu szukać sposobu, jak coś zrobić inaczej, lepiej. Kalka ma zresztą ten plus, że pozwala szybko wprowadzić czytelnika w dany świat. A komiks ma przecież skrótowość wpisaną w definicję. Często podchodzę do nowego tematu z nastawieniem "widziałem już coś podobnego, ale jak się zepnę, to zrobię to lepiej". Niezależnie od tego czy piszę o wiedźminie, czy o Auschwitz, zawsze najpierw czytam i oglądam wszystko na zadany temat. Szukam pomysłów fajnych i próbuję je przebić, szukam pomysłów złych i analizuję, dlaczego nie trybią.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
To też jest kwestia wprawy chyba. I presji, bo scenarzyści to lenie (tylko rysownicy są tutaj lepsi). Ekstremalnie szybko pisałem "EzA" #4. 32 strony od zera w 3 tygodnie. Takie były terminy. A ja równocześnie miałem w domu remont. W efekcie potem większość dialogów musiałem napisać od nowa. Zresztą najczęściej właśnie temu poświęcam korekty. Dialogom. Ponieważ często pracuję jako agent dla rysowników, mam defaultowo zainstalowaną opcję obrony praw rysownika. Rysownik poświęca kupę czasu na pracę nad stroną i trzeba to uszanować. Jak coś narysuje, to już koniec - tak ma zostać. A jak nie, to podnoszę stawki. Dlatego jako scenarzysta ekstremalnie rzadko wpieprzam się w gotowe plansze. Dialogi, to co innego, potrafię je szlifować przed samym oddaniem do druku.
Często tempo potrafi nadać też zajawka (no i, nie ukrywajmy - wolny czas). Komiks o wiedźminie powstał (z przerwami, to fakt), ale łącznie w niecałe 2 miesiące. A to jest właściwie pełnometrażowy album (46 stron). Oczywiście później tam sporo przerabiałem, ale i tak poszło szybko. Tyle, że równocześnie kolejny raz przechodziłem grę, słuchałem audiobooków z sagą, byłem świeżo po serialu i komiksie. Wtedy jest łatwiej.

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
W sumie to muszę przyznać, że jeszcze tego nie uświadczyłem. Leń - tak, brak czasu - ustawicznie. Czasem jak jest zły dzień, to po prostu robię porządki. Poprawiam literówki, dłubię w strukturze, coś tam sobie czyszczę. Łatwiej jest jak mam akurat inne zajęcia, wtedy sobie po prostu żongluję rożnymi pracami. Ale jak mam np. cały dzień dla siebie (żona w pracy do późna), to jestem wobec siebie bezlitosny. Godzina pracy, godzina luzu - i tak od rana do północy. W efekcie przy okazji „Wiedźmina” chyba pobiłem jakiś życiowy rekord: 7 stron w jeden dzień. Ale w sumie to były sceny akcji, więc to nie sztuka.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Tak się do tej pory złożyło, że rzadko kiedy byłem w sytuacji, że musiałem coś poprawiać, bo mi ktoś kazał. Kiedy robię rzeczy autorskie, to korekty powstają w ogniu walki ze stronami, w porozumieniu z rysownikiem. W przypadku zleconych prac, jak seria „Epizody z Auschwitz”, też udaje mi się najczęściej wynegocjować wolną rękę. Tam głównie się bawimy w finale z dialogami, albo korektą historyczną. Wszyscy wychodzą z założenia, że ja jednak wiem, co robię, a ja ich nie wyprowadzam z błędu. Przyznaję, że tylko raz miałem sajgon przy tej serii, przy okazji, wspominanego już "EzA" #4, gdzie pierwszą wersję scenariusza zmasakrował mi konsultant historyczny. Przeceniłem po prostu swoją wiedzę. W trzecim było trochę spięć z cenzurą. Ale w przypadku poprzednich albumów po pierwsze było łatwiej, a po drugiego nie było nikogo, kto by coś chciał podważać (w sensie coś dużego, bo drobiazgów zawsze jest mnóstwo). W tym czwartym, temat był na tyle złożony, a Igor okazał się na tyle wysokiej klasy specem, że trochę się kłóciliśmy. W efekcie powstał (moi zdaniem) najlepszy scenar w serii.
W przypadku "Wiedźmina" paradoksalnie korekty były bardzo podobne do tych z "EzA". No bo w obu przypadkach jest jakaś historia, chronologia wydarzeń, stosunki między bohaterami. Jakiś reguły świata, do których trzeba się dopasować. Nie ma to większego znaczenia czy jest to świat fantasy, czy realia historyczne.
No, i jak wspomniałem, dialogi często poprawiam do końca. Coś mi nie brzmi, coś jest za długie, albo wręcz mi się źle słowa układają w dymku (bo czasem je składam). To są zmiany, których raczej nikt nie zauważa i nie rozumie. Ale czasem muszę.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Jakiej kariery, come on! Kariera to słowo, które raczej pasuje do aktora, czy muzyka, a nie twórcy komiksowego. Szczególnie w Polsce.
Ale w sumie to chyba najmilej wspominam dwa wydarzenia związane z Festiwalem Angouleme 2009. Przed wyjazdem przygotowywałem portfolio z projektem dla francuskiego wydawcy i musiałem napisać notkę o sobie. Długo kombinowałem, co tam napisać, żeby ten wydawca czuł, że nie jestem świeżak i mam jakieś tam doświadczenie w branży. No, ale przecież on nie kuma nawet jednego tytułu, w którym maczałem palce! No to stwierdziłem, że może inaczej. I zacząłem kompilować zestaw swoich publikacji, żeby policzyć, ile miałem stron opublikowanych "w karierze". Nie napisanych, ale takich wydanych, normalnie, na papierze. Piekielnie się zdziwiłem, gdy odkryłem, że jest tego dobrze ponad 500 stron! Cała ta matematyka wiele nam wtedy we Francji nie pomogła, ale podbudowałem się na pewno! Druga historia jest z nią bezpośrednio związana, a miała miejsce na samym festiwalu, gdy poznałem Marzenę Sowę. W czasie rozmowy, pokazuje jej to portfolio i sobie gadamy o tym i owym. A ona nagle: "Ale to ile ty lat robisz te komiksy?". A ja: "No, nie wiem, tak z dziesięć" A ona: "Niemożliwe! Przecież ty jesteś taki młody!".

Jakie masz plany na przyszłość?
Hmm… Bardzo nie lubię mówić o planach, bo czasem się nie sprawdzają, a informacja już poszła. Więc może powiem, to co mogę na pewno. Z każdym z rysowników z pArt Studio pracuję nad jakimś albumem. Są to prace na rożnym etapie zaawansowania, ale mam mocny plan przez najbliższe pół roku nadrobić zaległości.
W marcu 2011 powinien wyjść "EzA" #4 pod tytułem "Nosiciele tajemnicy". Oprócz tego nasz wydawca - K&L Press, dzięki sukcesowi dotychczasowych komiksów, ma plany na ofensywę wydawniczą, której fundamenty zaczniemy kłaść w tym roku. Plan przewiduje przygotowanie kilku (minimum czterech) scenariuszy, które "mają się napisać" w 2011 roku. Trzeba będzie też rozplanować ich produkcję na następne kilka lat (to też moja działka). Co więcej, zobaczymy… mam masę innych obowiązków, więc trudno mi wybiegać do przodu za bardzo.
Między innymi nawiguję projekt rozszerzonej edycji podręcznika do rysunku, którego jest współautorem. Jak się uda, we wrześniu będzie gotowy. Dla tych, których temat interesuje polecam stronę gdzie będziemy na bieżąco informować o postępach (i co najważniejsze, pokazywać nowe rysunki).
Aha no i last but not least komiks "Wiedźmin: Racja stanu", którego pierwsza część ma pojawić się w kwietniu. Ja, Arek Klimek, który rysuje i Łukasz Poller, który koloruje, daliśmy z siebie wszystko. Mam nadzieję, że finałowy efekt wam się spodoba.

poniedziałek, 14 marca 2011

#715 - Konstrukt po raz drugi

Pewnie nie tylko ja z rozrzewnieniem wspominam czasy gumy Turbo, kaset VHS z trzeciorzędnymi filmami akcji i epokę pierwszych elektronicznych zabawek. Cudowne lata dziewięćdziesiąte, w których po szarudze ludowej demokracji, do Polski zawitały zakazane produkty wprost z ojczyzny kapitalizmu. Wśród nich były także komiksy, które można było znaleźć co miesiąc, prawie w każdym kiosku. Kolorowe zeszyty z logiem wydawnictwa TM-Semic na okładce dostarczały odpowiednią dawkę niesamowitości i eskapizmu dla spragnionych popkultury czytelników.
Niestety, u progu nowego tysiąclecia te komiksy zniknęły. Popyt na przygody ubranych w kolorowe kostiumy superherosów ratujących w każdym numerze swoje miasto przed złowieszczymi superłotrami zmalał właściwie do zera. Niektórzy czytelnicy wyrośli ze swojej infantylnej fascynacji, inni szukali nieco dojrzalszych pozycji, ale już nie w kioskach, tylko najpierw w drugim obiegu, a potem w księgarniach i sklepach specjalistycznych. Popularne zeszytówki zniknęły z pola widzenia przeciętnego czytelnika, a lata dziewięćdziesiąte zaczęły uchodzić za mityczny złoty wiek rodzimego rynku, gdy komiksy były tanie i szeroko dostępne.

Pisząc o "Konstrukcie" nie sposób nie wspomnieć chociaż o ambarasie towarzyszącym intensywnej akcji reklamowej zaordynowanej przez Jakuba Kiyuca, autora i wydawcy komiksu. Machina promocyjna mocno spolaryzowała środowisko. Na premierową serię Czarnej Materii czekało się z zapartym tchem i z dobrym słowem za pazuchą albo "zionęło się nienawiścią", szykując pełne jadu repliki, ewentualnie zadowalając się wyniosłym desinteressment. Szkoda tylko, że spierając się o sensowność całego przedsięwzięcia, wytykając nieznajomość rodzimych warunków, brakło już sił i chęci na dyskusję o samym utworze, o tym czy jest dobry, czy też nie.
Jakub Kiyuc tylko formatem wpisuje się w semikowe tradycje – pod każdym innym względem jego pracy bardzo daleko od schematycznych opowiastek, o ubranych w kolorowe kostiumy superherosach. "Konstrukt" to nie jest przystępne i lekkostrawne czytadło na kibelek, o którym zapomina się tuż po zakończonej lekturze, tylko komiks trudny, wręcz odpychający w odbiorze. Skonsternowany czytelnik zostaje wrzucony w środek akcji, czy raczej dostaje kłębek splątanych wątków (dwóch? trzech?), wypełniony niedomówieniami, odwołaniami do nie przedstawionych wydarzeń. Nie wiem zupełnie gdzie panowie Stix, Aumbach i "mięsna kobieta-potwór" się znajdują, kim są, co ich łączy. Trudno przezwyciężyć hermetyzm "Konstruktu", tym bardziej, że komiks napisany jest dość topornie. Narracji brakuje lekkości, przydługie dialogi trącą grafomanią i gruncie rzeczy niewiele z nich wynika. Raczej pogłębiają poczucie zagubienia, niż cokolwiek wyjaśniają. Oprawa wizualna jest na tyle specyficzna, że trzeba się często zastanawiać, co przedstawiają rysunki. Nie do końca wierzę w celowość tego zabiegu, który mocno utrudnia płynną lekturę. Wydaje mi się raczej, że to zwyczajne niechlujstwo, spowodowane pośpiechem przy realizacji i brakiem wprawy autora. Ratowanie grafiki porównaniami do Teda McKeevera czy Mike'a Mignoli, do których Kiyucowi jeszcze bardzo daleko, uważam za spore nadużycie.

W utworze postawiono na tajemnicę, majaczącą gdzieś na horyzoncie fabuły. To zagadka ma przyciągać i podtrzymywać zainteresowanie czytelnicze, a nie kolejne perypetie bohaterów. To bardzo ryzykowny ruch pod względem rynkowym i obawiam się, że nie niekoniecznie może spotkać się z aprobatą "przeciętnego czytelnika". A w takiego, jak sądzę, "Konstrukt" ze swoim nakładem celuje. Chce wierzyć, że fabuła skonstruowana jest z matematyczną precyzją. Po skończonej lekturze wszystkie kawałki trafią na swoje miejsce, tworząc spójny i satysfakcjonujący obraz. Chyba, że stawką w grze Jakuba Kiyuca jest coś innego. Tak czy siak – zobaczymy jak długo można grać ową tajemnicą i trzymać odbiorcę w niepewności.

niedziela, 13 marca 2011

#714 - Trans-Atlantyk 129

Robert Kirkman pracuje nad kolejnym projektem! Scenarzysta "Żywych trupów" czy "Invincible" łączy swe siły z nie byle kim, bo samym Robem Liefeldem, którego można albo nienawidzić albo nie znać. OK, przesadziłem, ale fakt faktem, iż ciężko znaleźć wielbicieli talentu jednego z założycieli wydawnictwa Image Comics, a i na pochlebstwa w jego kierunku nie tak łatwo natrafić. No, chyba, że jest to sam Kirkman, który określa go mianem "współczesnego ekwiwalentu Jacka Kirby'ego"... W każdym razie sama historia zawarta w serii "The Infinite" będzie z nurtu science-fiction - oto pewien żołnierz cofa się w czasie, żeby zaciągnąć 19-letnią wersję samego siebie oraz kilku innych bohaterów do własnych czasów i z ich pomocą pokonać niejakiego The Infinite, zdobywcę świata. Pierwszy numer mini-serii zadebiutuje w sierpniu w ramach kirkmanowego imprintu Skybound. Owa dwójka współpracowała już wcześniej przy "Image United" (póki co, ukazały się trzy numery z sześciu - nie wiadomo kiedy i czy w ogóle pojawią się następne) oraz mini-serii "Killraven" (która jest już ponoć skończona od dłuższego czasu i czeka w biurze Marvela, na to, aż redaktorzy zdecydują się ją pokazać), więc mniej więcej wiedzą oni jak ze sobą pracować. Pytanie tylko czy zdołają dotrzymać terminów i wypuszczać swoje dziecko regularnie i do ostatniego zeszytu. Na zachętę (?) kilka przykładowych plansz oraz wywiad z rysownikiem na CBR. (ŁM)

W zeszły weekend w Seattle odbyła się dziewiąta edycja konwentu Emerald City Comicon. Nie jest to impreza formatu festiwalu w San Diego, Nowym Jorku czy choćby zbliżającego się chicagowskiego C2E2, więc i ciekawych newsów pojawiło się znacznie mniej. Na panelach związanych z DC Comics brylował nowo mianonowany redaktor naczelny Bob Harras, ale tak naprawdę nie zbyt wiele do powiedzienia. Nie mógł się powstrzymać od zapewniania, że "Flashpoint" będzie największym komiksowym wydarzeniem tego roku, po którym już nic nie będzie takie samo, ale ciągnięty za język w sprawach znacznie ciekawszych ograniczał się jedynie do zdawkowych formułek. Wciąż nie wiadomo jaki jest status bohaterów z Milestone Media i Wildstorm. Nie ma planów powrotu do formuły Elseworldów, ale trwają (podobno!) dyskusje nad podobnym projektem. Po ogłoszeniu zamknięcia kilku tytułów z oferty wydawnictwa, DC planuje wystartować z nowymi pozycjami. Kiedy, jakie będę to seria i kto je będzie pisał - nie wiadomo. Z pewnością jednak nie będą to komiksy, w których główne role będą odgrywały ikony DC, takie jak Batman czy Green Lantern, którzy pojawiają się już w dostatecznej ilości serii. (KO)

O podpisaniu ekskluzywnego kontraktu przez Nicka Spencera z Marvelem piszę poniżej i tak na dobrą sprawę jest to jedyny konkretny news z obozu Marvela, który tonie w dziesiątkach niejasnych zapowiedzi, ploteczek i nie do końca sprecyzowanych planów. Taka właśnie jest wizja powrotu Gartha Ennisa do Marvela, o której wspomniał CB Cebulski, ale tak naprawę nic więcej nie wiadomo. Brian M. Bendis obiecał, że w ciągu dwóch tygodniu zapowie nowy, autorski projekt realizowany w ramach imprintu Icon. Pytany o powrót kultowego w pewnych kręgach Roma powiedział enigamtycznie, że warto sięgnąć po 12.1 numer "Avengers" rysowany przez Bryana Hitcha. Matt Fraction zaklinał się, że 2012 rok będzie absolutnie przełomowy dla świata mutantów - ale zaraz, czy to przypadkiem nie 2011 (czy też MMXI) nie miał na wiele lat ustalić nowy status quo w x-seriach? I czy tak naprawdę x-rewolucje nie pojawiają się regularnie, z dokładnością do pół roku? Jeśli idzie o postacie, to zapowiedziano powrót Omegi Reda, jednego z wolverinowych villainów, którzy zapisał piękną kartę w polskich "X-Men", a istotną rolę w tym roku odegrają również umierający Ultimate Spider-Man, Moon Knight prowadzony przez Bendisa i Maleeva, Dani Moonstar i Hope u mutantów, a także... M.O.D.O.K. (KO)

UWAGA! SPOILERY! Prolog do "Fear Itself" (kolejnego wielkiego wydarzenia w Marvelu) pojawi się w sklepach pod koniec miesiąca, ale już teraz (bo czemu by nie) Matt Fraction zdradził co też się w nim znajdzie i o co będzie chodzić w samym crossie. Wielką tajemnicą będzie prawdopodobnie to, iż Odyn nie jest najpotężniejszym bóstwem, tak zwanym Wszechojcem. Odkrywa to Sin/Red Skull (córka poprzedniego RS, która po śmierci ojca przejęła jego przydomek) i sama zostaje przemieniona w boginię strachu. Do całego konfliktu zostaje wplątany niejaki Serpent, jak również osiem potężnych młotów, które ten wręczył wybrańcom i które pojawiały się na wcześniejszych teaserach. Jak tak dalej pójdzie to i samo zakończenie eventu będzie fanom dobrze znane mniej więcej w połowie "FI". A później tradycyjnie nowa era w świecie Marvela, kolejny wielki i zmieniający wszystko crossover i kolejna era i tak dalej i tak dalej... (ŁM)

Kenneth Rocafort w maju narysuje swój pierwszy zeszyt z serii "Action Comics", ilustrując skrypt Paula Cornella. Na blogu DC można oglądać okładkę jego autorstwa do 902. numeru (z czerwca). Rocafort nie jest gwiazdą pierwszej wielkości, jakiej spodziewanoby się na stanowisku ilustratora przygód Człowieka ze Stali. Debiutował w 2005 roku, rysunkami do "Hunter-Killer" i o tej pory współpracował głównie z wydawnictwem Top Cow ("Madame Mirage", "Velocity"), ale ma na swoim koncie prace dla Marvela (antologia "Astonishing Tales" z 2009 roku). Swoimi pracami udowodnił, że jest piekielnie utalentowanym artystą, a jego styl kojarzy się nieco z dokonaniami Francisa Manapula, Jima Lee i wczesnego Andy`ego Kuberta. (KO)

Padł kolejny rekord na amerykańskim rynku zeszytów komiksowych. Egzemplarz piętnastego numeru "Amazing Fantasy", zawierający legendarną historię Stana Lee i Steve`a Ditko w której zadebiutował Człowiek Pająk został kupiony przez prywatnego kolekcjonera za zawrotną kwotę 1.1 miliona dolarów. Przehandlowany komiks był niemal w idealnym stanie - w skali CGC został oceniony na 9,6/10. W 2007 roku kopię "Amazing Fantasy" #15 (9.4) sprzedano za zaledwie 270 tysięcy, ale wciąż sporo brakuje mu do premierowego numeru "Action Comics", który kosztował półtora bańki. Warto dodać, że to komiks znacznie starszy, bo z 1938 roku (komiks z pierwszym pojawieniem się Supermana został wydany w 1961). Szaleństw wśród kolekcjonerów zatem trwa i nic nie wskazuje, że ceny miałby pójść w dół. (KO)

Nick Spencer w komiksowym przemyśle pojawił się niedawno, bo w 2009 roku, debiutując sceniariuszem do mini-serii "Existence 2.0" dla Image Comics. Rzecz przeszła bez echa w przeciwieństwie do jego kolejnego projektu, jakim był on-going "Morning Glories", który z miejsca stał się jednym z największym przebojów ubiegłego roku na amerykańskim rynku. Spencer szybko został dostrzeżony przez majorsów i wydawało się, że na dłużej zwiąże się z DC Comics. "Jimmy Olsen" i "T.H.U.N.D.E.R. Agents" miały być zaledwie wstępem, ale parol na utalentowanego scenarzystę zagiął Marvel. Ledwo w lutym ukazał się premierowy numer "Iron Man 2.0", jego autorstwa, a w miesiąc później Spencer związał się z Domem Pomysłów kontraktem na wyłączność. I niemal od razu dostał tytuł z pierwszej linii - podczas "Fear Itself" przejmie od Eda Brubakera on-going "Secret Avengers". (KO)

"Fistaszki" powracają! Po dość enigamtycznej zapowedzi wydawnictwa Boom! Studios niewiele więcej wyjaśniła notka prasowa anonsująca nową powieść graficzną (serię powieści graficznych?) będacych adaptacją pracy Charlesa M. Schulza. Rzecz ukaże się jeszcze w marcu, w ramach imprintu Kaboom!, publikującego pozycję przeznaczone dla młodszego czytelnika. Fabuła komiksu ma być oparta na kanwie filmie animowanym "Happiness is a Warm Blanket, Charlie Brown!". Autorami nowych "Peanutsów" będą Craig Schulz i Stephan Pastis (scenariusz) oraz Bob Scott, Vicki Scott i Ron Zorman (rysunki). (KO)

Marvel zaprezentował teaser do dziesiątego numeru serii "Uncanny X-Force" na którym znajduje się Archangel robiący "coś złego" innej postaci. "The Dark Angel Saga" skupi się właśnie na Warrenie Worthingtonie III, którego nieobecność na wcześniejszym teaserze Rick Remender (scenarzysta serii) określił jako nieprzypadkowy. Więcej szczegółów dotyczących nowej historii jak i tego, czy zaprezentowany obrazek będzie miał coś wspólnego z obecnie trwającym "Age of X" zostanie zaprezentowanych podczas panelu "Marvel: Welcome to the X-Men", który odbędzie się w przyszły weekend na festiwalu C2E2. A chwilę później pewnie i u nas. (ŁM)

"Geek Honey of the Week"
(Brazylijka Thais Jussim jako Black Cat!)