poniedziałek, 10 sierpnia 2009

#215 - Larsenowe Poniedziałki (1): wywiad

Erik Larsen to twórca, który w pewnym momencie mojej fascynacji komiksami stał się numerem jeden. I tak po prawdzie, to nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Pierwszy raz zachłysnąłem się jego twórczością przy okazji "Spider-Manów" z TM-Semica - szczególnie po wielokrotnym czytaniu i oglądaniu dwóch numerów z pociętą, w porównaniu z oryginałem, historią "Zemsta Sinister Six". Później usłyszałem o jego przenosinach do Image Comics, nowej serii o niewiele wtedy mówiącym tytule "Savage Dragon" i na dobrych kilka lat zaprzestałem kupowania i interesowania się komiksami. Mimo to, Dragon siedział mi w głowie i kiedy już wróciłem do kadrów i dymków, to był pierwszym komiksem, który po dłuższej przerwie wpadł mi w końcu w łapy. Od tamtego czasu udało mi się uzbierać wszystkie numery serii i nadrobić kilka rzeczy Larsona sprzed okresu, kiedy tworzył dla Image. Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie myśl, żeby nieco więcej miejsca poświęcić na Kolorowych zarówno Dragonowi jak i jego twórcy, czego efektem jest czterowpisowy cykl o niezwykle wymyślnej nazwie "Larsenowe Poniedziałki". I jak sama ona wskazuje, kolejnych wpisów poświęconych sprawom larsenopodobnym można się spodziewać każdego pierwszego dnia tygodnia, aż do końca sierpnia. Od niedawna, na serwisie Comic Book Resources, Bill Mitchel publikuje obszerne wywiady z cyklu "In-Depth" i dotychczas miał on okazję dogłębnie przepytać Petera Davida, Ethana Van Scivera i właśnie Erika Larsena. Dzisiejszy wpis jest tłumaczeniem tego wywiadu, który jest o tyle ciekawy, że poruszone są w nim tematy zarówno z teraźniejszości, jak i z zamierzchłej przeszłości, sięgającej początku fascynacji Larsena komiksami i jego pierwszych prób tworzenia własnych historii. A że miały one miejsce gdzieś na przełomie lat 60/70tych, to było o co pytać. Samo tłumaczenie zajęło mi nieco ponad trzynaście stron standardowego wordowskiego pliku, więc od razu uprzedzam, żeby zarezerwować sobie nieco większą ilość czasu na jego przeczytanie. W porównaniu z oryginałem zmieniłem większość grafik, jak również w kilku miejscach dopisałem pewne fakty, które niekoniecznie muszą być wszystkim znane, czy też podałem dane komiksów o których jest mowa w wywiadzie i które ukazały się w naszym kraju. Moje wtrącenia zaznaczone są zieloną kursywą. Tyle tytułem nieco przydługiego wstępu. Oddaję głos Billowi Mitchel'owi i Erikowi Larsenowi.

Bill Mitchel: Czy pamiętasz pierwszy komiks który czytałeś, bądź też taki który wciągnął cię w komiksy?

Erik Larsen: Nie mogę tego stwierdzić na 100%, bo dorastałem wraz z komiksami. Mój tata kupował je kiedy był mały, więc pierwszy z nimi kontakt obejmował kolekcję komiksów ze Złotej Ery. Pierwszy zeszyt jaki pamiętam, że kupiłem za swoje własne pieniądze to „Incredible Hulk” #156, ale wiem, że były przed nim jeszcze inne. Przypominam sobie, że „podwędziłem” sposób rysowania Batmana przez Sala Amendolę z jednego z numerów „Detective Comics”, więc można powiedzieć, że Dragon „wyskoczył” z Batmana. A ja rysowałem komiksy zanim jeszcze zacząłem je kupować.

Czy miałeś jakiegoś ulubionego artystę w czasach swojego dzieciństwa?

Pierwszym, którego znałem z imienia i nazwiska, był Herb Trimpe, który był moim ulubionym. Ale kiedy natknąłem się na prace Jacka Kirby’ego, byłem przekonany że tak właśnie powinny wyglądać komiksy. Trimpe’a pierwszy raz spotkałem przy okazji „The Incredible Hulk”, natomiast pierwsze prace Kirby’ego zobaczyłem przy okazji „Kamandi: The Last Boy on Earth”.

Mówiłeś, że tworzyłeś swoje pierwsze komiksy już w czasach dzieciństwa. Czy wiedziałeś już wtedy, że chcesz z nimi związać swoją karierę zawodową, czy miałeś jeszcze inne aspiracje?

To było to co zawsze chciałem robić – komiksy rysowałem od zawsze. Kiedy byłem w pierwszej klasie podstawówki, pewien starszy chłopak odkrył, że umiem rysować i skopiowałem dla niego kilka rysunków Popeye’a i Myszki Miki. Z tego co pamiętam, zapłacił mi on za nie flamastrami i była to dla mnie najlepsza rzecz na ziemi. Pomysł, że mogę rysować i dostawać za to zapłatę, zaczął kiełkować. Rysowałem nieustannie. Wydaje mi się, że pomysł na postać Dragona powstał chwilę później, ale nie mogę dokładnie określić daty. W drugiej klasie przeszedłem do szkoły bardziej otwartej na poszczególnych uczniów, bez wyraźnego planu nauczania. Jej idea była taka, że dzieciaki są po prostu ciekawe świata i chcą się uczyć same z siebie, więc było to miejsce gdzie nauczyciele są cały czas dostępni i pomocni. Pamiętam, że spędziłem kilka dni tylko na rysowaniu.

Dragon był z tobą od początku, jeszcze zanim stałeś się profesjonalistą. Czy od zawsze był taką samą postacią, czy też znacząco wyewoluował od czasów twojego pomysłu z dzieciństwa?

Zmieniło się całkiem sporo. Dragon był kombinacją Kapitana Kirka, Batmana, Speed Racera i Kapitana Marvela. Oryginalnie był on superbohaterem z miejsca, które nazywałem Czerwoną Planetą - mieszkał w górach i opuszczał je, żeby walczyć ze złem. W tamtym momencie był on w zasadzie kimś w rodzaju Batmana z innej planety. Miał pelerynę, kaptur i pas o długości 9 jardów (około 8,1 metra).

Miałem jeszcze kilka innych postaci, które lubiłem; klon Speed Racera o nazwie Flash Mercury (heros o takim imieniu występuje od czasu do czasu w „Savage Dragonie”) czy postać podobną do Kapitana Kirka, której imię wyleciało mi z głowy. W pewnym momencie stopiłem te trzy postacie w jedną i tak powstał mój nowy Dragon. Jakiś czas później trochę to pozmieniałem i o tej pory Flash Mercury przemieniał się w Dragona przy pomocy magicznego słowa - tak jak to robił Captain Marvel. W tym początkowym momencie tworzenia mogłem być wszędzie – robiłem wszystko to, co uważałem, że jest ciekawe. Kasowałem jedną wersję Dragona i zastępowałem go innym, ledwo co wyjaśniając to w fabule. Rok później Dragon był Williamem Johnsonem. Mógł on przemienić się w Dragona na tej samej zasadzie, na której Bruce Banner stawał się Hulkiem. Przy czym cały czas nosił on (Dragon) maskę, którą kilka lat później mu odebrałem. Oddzieliłem Williama od Dragona i od tej pory stał się on zielonym kolesiem z płetwą na głowie.

Wydawałeś fanzin „Graphic Fantasy”, zawierający historię „The Dragon”, która pozwoliła ci zaistnieć w innym magazynie komiksowym – „Megaton”. Czego nauczyłeś się z tego całego przedsięwzięcia jakim była produkcja „Graphic Fantasy”? Chodzi mi nie tylko o sam proces jego powstawania, ale również promocję siebie i swoich bohaterów.

Każdego dnia uczyć się czegoś nowego, wszystko co robisz jest doświadczeniem. To był pierwszy raz kiedy stworzyłem cały komiks na dużym formacie papieru, po czym zmniejszyłem go. W liceum miałem zajęcia z rysunku / komiksu i widziałem jak przebiega cały ten proces, dodatkowo książka „How to Draw Comics the Marvel Way” była już dostępna i lektura jej również bardzo mi pomogła. Używanie prawdziwych narzędzi i możliwość zobaczenia jak prace wyglądają po zmniejszeniu, było bardzo pomocne. Kiedy „Graphic Fantasy” ujrzało światło dzienne, wysyłaliśmy kopie do wszystkich ludzi, których uważaliśmy za takich, którzy będą chcieli je zrecenzować. Kilku z nich rzeczywiście to zrobiło i to małe nagłośnienie sprawy zaprowadziło mnie do Gary’ego Carlsona i jego „Megatona”.

Uważasz, że ludzie, którzy chcą związać się z komiksami na poważnie, powinni spróbować publikowania swoich rzeczy przez samych siebie? Jakaś rada, której mógłbyś im udzielić?

Jeśli chcesz robić komiksy – po prostu je rób. Nie pozwól nikomu wejść ci w drogę. Po prostu pisz, rysuj i wydawaj komiksy. Możesz je sam wydrukować, bądź zrobić kserokopie, które będziesz mógł później pokazać innym. Ważne jest, że robisz coś, co pozwala ci zauważać błędy, których możesz później uniknąć. Patrząc na swoje prace zmniejszone do formatu komiksu, widzisz co trzeba jeszcze przerobić dla przejrzystości historii. Pamiętam, że na początku rysowałem mnóstwo ciasnych, małych kadrów z mnóstwem detali, które po zmniejszeniu stawały się nieczytelnymi bazgrołami.

Czy uważasz udział w magazynie „Megaton” za swoje wejście do komiksowego przemysłu? Jak w ogóle doszło do tego, że tworzyłeś dla tego pisma?

„Megaton” był pierwszą płatną pracą. I owszem, uważam to za moje wejście na rynek, które bardzo mi pomogło w przyszłej karierze. Wydawca i scenarzysta „Megatona” Gary Carlson, przeczytał recenzję „Graphic Fantasy”, po czym kupił mój zin i skontaktował się ze mną. Pracował on wtedy nad pewną antologią i szukał ludzi, którzy mogli mu w tym pomóc. Byłem całkiem chętny do tego.

Czego nauczyła cię praca przy „Megatonie”?

Pomogła mi ona udoskonalić kilka rzeczy i nauczyła nieco odnośnie współpracy z innymi. Razem z Garym stworzyliśmy postać Vanguarda, co było dla nas mnóstwem zabawy. Jestem jednak pewien, że doprowadzałem go do szaleństwa, bo szybko zrobiłem co do mnie należało i prosiłem o więcej. Próbował on więc pośpieszać innych artystów biorących udział w tym przedsięwzięciu, ale mimo to nie posuwali się oni z pracami nad swoją częścią, a ja byłem obok i mówiłem „Daj mi więcej do roboty!”. Lata później, Gary przyznał, że powinien mi powierzyć pracę nad całym numerem, dzięki czemu byłaby możliwość opublikowania większej ilości numerów tego magazynu. Pomiędzy numerem pierwszym a drugim była dwuletnia przerwa, ponieważ inni artyści dostawali w międzyczasie lepsze propozycje i zostawiali nagle biednego Gary’ego albo po prostu nie mogli zebrać się do kupy i zrobić na czas swojej części materiału.

„Megaton” poprowadził cię do pracy nad serią „DNAgents” dla Eclipse Comics oraz jednorazowego występu przy okazji „Thora”. Myślisz, że twoje wcześniej publikowane prace pomogły ci zdobyć te nowe zlecenia w takim samym stopniu jak twoje rysunkowe zdolności?

Tak, oczywiście. Zresztą spędziłem również trochę czasu w AC Comics rysując „Sentinels of Justice”, „Nightveil” czy kilka innych rzeczy. Każde zlecenie prowadziło do następnego. Przez lata nie dawałem spokoju Jimowi Shooterowi i kiedyś w Chicago poszedłem do niego i pokazałem górę komiksów mojego autorstwa. Jim powiedział „Więc co, jesteś teraz profesjonalistą?”, odpowiedziałem „Jasne”. Następnie spytał czy chciałbym stworzyć historię dla „Marvel Fanfare”, na co powiedziałem „Jasne, czemu nie pogadamy o tym teraz, podczas konwentu?”, co spotkało się z jego pozytywną reakcją. Usiedliśmy na zewnątrz baru i rozmawialiśmy o tym, co później stało się owym występem w jednym numerze „Thora” (#385, listopad 1987 r.). Kiedy go narysowałem, wszystkie drzwi stały przede mną otworem. Opuściłem „DNAgents” i wylądowałem na chwilę (póki co!) w „The Amazing Spider-Man”.

Tak więc „Thor” pomógł ci w zdobyciu zlecenia na gościnną pracę przy „Amazing Spider-Manie” (#287, kwiecień '87 r.). Czy praca przy tym jednym numerze przygód ikony Marvela była dla ciebie bardzie ekscytującym czy stresującym przeżyciem? Pamiętając, że w swojej historii jeszcze kilkukrotnie wracałeś do przygód tego bohatera, muszę spytać czy jest to jakiś twój ulubieniec?

Lubiłem Spider-Mana, ale nie był to dobry okres, żeby pracować przy jego przygodach. Miał on wtedy ten swój czarny strój, a historia przy której pracowałem była zwyczajnie głupia. Musiałem użyć znacznie więcej kadrów tak żeby to pasowało do poszczególnych stron. Cały czas uczyłem się komiksowego rzemiosła i było tam zbyt dużo momentów z akcją, żebym mógł jakoś to uprościć. Nie wyglądało to dobrze. Głupkowaty kostium, Hobgoblin i cała ta reszta nie sprawiła, żebym czuł, że pracuję nad Spider-Man’em.

W tym czasie narysowałeś gościnnie kilka rzeczy dla DC, jak „Secret Origins” czy „Supermana”. Czy praca nad tymi tytułami otworzyła ci drzwi do pierwszego regularnego zlecenia, jakim była praca nad „Doom Patrol”?

W DC zwolennikiem moich prac był Mike Gold, który próbował mnie zdobyć do przygód „Teen Titans”. Skończyłem pracując nad „Teen Titans Spotlight” i jednym numerze „Secret Origins” w którym występował Nightwing. Mike ustawił dla mnie kilka rzeczy. Pierwsze co narysowałem to crossover Doom Patrol / Suicide Squad. To zaprowadziło mnie do regularnego rysowania serii „Doom Patrol”.

Byłeś fanem tej drużyny? Czy po prostu skorzystałeś z możliwości regularnej pracy nad tytułem?

Nie byłem za bardzo zaznajomiony z Doom Patrolem. Z Teen Titans znałem Robotmana i zapoznałem się jedynie z ich powrotem na łamach „Showcase”, przy czym żadnej ze starych historii nie czytałem. Chciałem regularnie pracować nad jakimś tytułem, co umożliwiła mi ta seria, więc skorzystałem z okazji.

Powrót do Marvela przyniósł kilka innych jednonumerowych występów zanim na dłuższy czas trafiłeś do „Punishera”. Czy praca nad tą postacią była dla ciebie przyjemnością, czy też jedynie kolejną okazją do otworzenia następnych drzwi w Marvelu?

Nie byłem fanem Punishera. Lubiłem to, co Mike Baron napisał dla „Nexusa”, ale nie uważam, żeby jego historia z Frankiem była równie mocna. Podjąłem się tej roboty, bo byłem tak naprawdę gościem z Marvela i liczyłem, że zaprowadzi mnie to do pracy nad jakimś tytułem Jacka Kirby’ego. Wiedziałem, że to dobre zadanie (Punisher). Nie zabrało mi jednak dużo czasu, żeby stwierdzić, że nie pasuję do tego tytułu. Lubiłem rysować niezwykłe rzeczy, a Punisher nie był czymś takim. Wymagano ode mnie realnie wyglądających samolotów i karabinów i rysowanie ich przychodziło mi z prawdziwym trudem (pięć numerów „Punishera”, przy których maczał palce Larsen, ukazało się u nas za sprawią TM-Semic: „Punisher” 5-7/91).

Czy pracując wtedy zarówno dla DC jak i Marvela, wolałeś któreś wydawnictwo bardziej od drugiego? Czy jedno z nich miało bardziej atrakcyjną bazę postaci nad którymi chciałeś pracować?

Zawsze byłem większym fanem Marvel Comics. Preferowałem ich bohaterów.

Odszedłeś od „Punishera” by pracować przy „Marvel Comics Presents”, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Co się stało z przygodami Novy, twojego autorstwa?

Byłem wielkim fanem tej postaci i chciałem zarówno pisać jak i rysować jej przygody. Przyniosłem swoje projekty na potrzeby „Marvel Comic Presents” Terry’emu Kavanagh’owi, który je zaakceptował. Mając to w garści, odszedłem z „Punishera”. I wtedy wszystko się rozpadło. Wprowadzono w tamtym czasie grupę The New Warriors (do której należał również Nova) i pracowano nad serią z ich przygodami. Moja historia nie pasowała do wizji Fabiana Niecezy, więc została anulowana a ja zostałem bez pracy. Terry zaoferował mi wtedy serię „Excalibur”, więc nie mając nic lepszego do roboty, przyjąłem ją. Nie żywiłem żadnej miłości do tej grupy, ale wziąłem to co było mi dane. Terry powiedział mi, że próbował ściągnąć do inkowania Al’a Milgroma, ale nie miało to jednak miejsca. Ostatecznie został do tego zatrudniony Terry Austin i wykonał tak świetną robotę, że już przestaję narzekać.

Koniec końców przejąłeś po Todd’zie McFarlane schedę regularnego artysty „Amazing Spider-Mana”. Czy był to dla ciebie najważniejszy moment twojej kariery?

W tamtej chwili tak. Ale Spider-Man nie był tym co do mnie pasowało. Po prostu skłaniałem się bardziej w stronę masywnych postaci jak Thing, Hulk czy Thor, a Spider-Man taką nie był. To była dobra fucha, która sprawiała przyjemność, ale przyszło mi to jednak z trudem.

Czy czułeś jakąś presję zastępując McFarlane’a, który zostawił po sobie wyraźny ślad na tej postaci i stał się dzięki temu jednym z najważniejszych twórców tamtych czasów?

Kiedy kilka lat wcześniej pracowałem przy „Doom Patrol”, gdzie fani serii nienawidzili mnie za to, co zrobiłem zastępując Steve’a Lightle. Wiedziałem, że przychodząc w takim a nie innym momencie do Spider-Mana, będzie to dziesięć razy gorsze niż wtedy. Na szczęście mój styl rysowania nie był aż tak daleki od tego co robił Todd, więc dodałem nieco tu, nieco tam, tak żeby przejście do mojego własnego sposobu rysowania było nieco łatwiejsze - tak jak to zrobił John Romita Jr., kiedy zastąpił Paula Smitha w X-Men. Kiedy już przeszedłem do mojego własnego stylu, nie było to tak gwałtowne i niespodziewane jak w przypadku mojej pracy przy „Doom Patrol”, a czytelnicy wyglądali na zadowolonych. W każdym razie sprzedaż tytułu poszła do góry.

Ponownie zastąpiłeś Todda McFarlane’a, kiedy odszedł on z bezprzymiotnikowego „Spider-Mana”, tym razem zarówno pisząc i rysując ten tytuł. Był to pierwszy raz kiedy miałeś szansę odpowiadać za całość historii od czasów, kiedy tworzyłeś i publikowałeś swoje rzeczy własnym sumptem?


Wcześniej napisałem jeszcze trzyczęściową historię ze Spider-Manem i Wolverinem do „Marvel Comic Presents” (wydane u nas przez TM-Semic – „Spider-Man” numer 6/1991). Pamiętam jeszcze, że w takim samym stopniu odpowiadałem za przygody Novy i jeszcze kilku innych podobnych projektów, które ostatecznie nie zostały nigdzie wydane. Nie byłem więc kompletnym nowicjuszem jeśli chodzi o pisanie i rysowanie jednocześnie.

Miałeś dużo swobody przy swoich scenariuszach, czy też wydawca w szczegółach wykładał ci co i jak ma wyglądać?

Pomysł był całkowicie mój. Naniesiono jedynie kilka poprawek, no i z jakichś powodów nie mogłem użyć postaci Wolverine’a, ale początkowa idea była moja.

Historia „The Revenge of the Sinister Six” (TM-Semic „Spider-Man” nr 8-9/93 r.; historia pt. „Zemsta Sinister Six”) była wypchana Marvelowymi postaciami – począwszy od Ghost Ridera, po Hulka, jak również Deathloka i innych. Czy była to dla ciebie i twoich pisarsko-rysowniczych zdolności pewnego rodzaju próba co do tego jak wielu bohaterów będziesz potrafił umieścić w tej jednej historii?

Idea była taka aby zmierzyć ze sobą takie grupy jak New Fantastic Four (Spider-Man, Ghost Rider, Wolverine i Hulk) i Sinister Six – okazało się jednak, że odpadł Wolverine i powstał pewnego rodzaju miszmasz. W końcu to ja zastąpiłem Todda i bardzo chciałem, żeby sprzedaż tytułu nie spadła. Nie chciałem być tym, o którym będzie się mówić, że „zabił” Spider-Mana.

Jaka była twoja rola w powstaniu i rozwoju Image Comics? Czy kiedy dołączałeś do wydawnictwa to było już kilka osób na pokładzie, czy też byłeś tam od samego początku?

Byłem tam od pierwszego dnia. Wszystko zaczęło się ode mnie, Roba Liefelda i Jima Valentino. A idea wyszła od rozmowy z Davem Olbrichem z Malibu Comics. Rob był bardzo zainteresowany robieniem serii na kształt X-Menów, tyle że poza Marvelem. „Odkrył”, że nie mają oni praw do litery „X”, więc czemu nie spróbować? Spytał Dave’a czy ten opublikowałby jego komiks pod szyldem Malibu, i ten odparł „Tak, opublikuję rzeczy każdego z was”. Ziarno zostało zasiane.

Czy „Savage Dragon” był twoim pierwszym pomysłem na komiks dla Image Comics, czy też na początku miałeś plany odnośnie innych twoich postaci?

Rozważałem „SuperPatriota”. Zamierzałem go przedstawić szerszej publiczności już przy okazji mojej historii dla Marvela „Zemsta Sinister Six”, ale wydawca był temu niechętny, ponieważ była tam scena w której strzelał on w centrum handlowym, a dodatkowo nosił on maskę wykonaną z amerykańskiej flagi. Myślał (wydawca), że to będzie zbyt kontrowersyjne, więc dokonałem pewnych zmian. Razem z Fabianem (Niciezą) mieliśmy przejąć serię „X-Factor” i wygląd (SuperPatriota) miał być nową, przeprojektowaną wersją postaci, która zwała się Crimson Commando. Mieliśmy skrócić jego imię do zwykłego Commando, ale niestety nie dostaliśmy ostatecznie tej roboty. Fabian wprowadził tę postać do swoich „X-Men’owych” annuali, a ja odpłaciłem mu się w ten sposób, że heros ten pojawił się w mojej historii dla Spider-Mana. Skończyło się na tym, że zmieniłem jego imię na Cyborg-X, ale jeśli przeczytacie jego dialogi – które pochodzą z historii Fabiana dla X-Men – to zauważycie, że to po prostu wspomnienia tej samej postaci.

W każdym razie wcześniej obiecałem sobie, że jeśli kiedykolwiek zacznę profesjonalnie pracować nad Dragonem, to będę to robił już do końca życia. A że nie chciałem być uwiązany tym przyrzeczeniem już w tamtej chwili, to stąd moja chęć zabawy z SuperPatriotem. Ale ostatecznie się złamałem. Najzwyczajniej w świecie bardziej lubiłem Dragona i pomyślałem, ze powinienem zrobić z nim krok naprzód.

Pierwotnie „Savage Dragon” pojawił się jako mini-seria. Czy testowałeś grunt z nową postacią? Czy zostawiałeś sobie otwartą furtkę?

W tamtej chwili miałem jeszcze inne plany co do Marvela i DC. Zamierzałem najpierw zrobić tę mini-serię, a później zając się innymi - „Novą” dla Marvela i „Lobo” dla DC – po czym wróciłbym do regularnego już tytułu z Savage Dragonem. Nie muszę mówić, że nic z tego nie wyszło.

Czy byłeś zaskoczony ilością sprzedanych egzemplarzy swojego nowego tytułu? 640.000 (w takiej ilości rozszedł się pierwszy numer on-goinga „Savage Dragon”) jest olbrzymią liczbą dla nowego charakteru i jego nowej serii.

Nie była to dla mnie wielka niespodzianka, patrząc na to jak sprzedawało się „Youngblood” (autorstwa Roba Liefelda). Ale żeby była pewność – byłem zadowolony.

Przy okazji innych wywiadów wspominałeś, że zatrzymałeś pieniądze, które zarobiłeś w tych pierwszych latach istnienia Image Comics. Przewidywałeś, że sprzedaż z tamtych czasów nie będzie trwała wiecznie? Czy o prostu nie widziałeś potrzeby by je wydawać?

Spłaciłem swój kredyt hipoteczny. A później nie miałem już żadnej wyraźnej potrzeby, żeby gromadzić te pieniądze. Nie jestem typem materialisty, nie kupuję sobie kilku samochodów. Tak naprawdę to nie kolekcjonuję niczego innego oprócz komiksów. To był o prostu rozważny krok. Miałem przeczucie, że te dobre czasy nie przetrwają długo i kiedy widziałem innych inwestujących swoje pieniądze w nowe studia komiksowe, mój zmysł podpowiadał mi, że nie jest to dobry pomysł. Rozegrałem to ostrożnie. Pomogło również to, że w 1992 roku ożeniłem się, a moja partnerka należy do osób dosyć ostrożnych. I ja tak też postępowałem.

Co stało za tym, że zrobiłeś z Savage Dragona policjanta, a nie kogoś w rodzaju nieoficjalnego „stróża prawa i porządku” jak to bywa w przypadku większości superbohaterów? Większym sensem było wcielenie go do sił policji?

Moim zamiarem było podążać w stronę historii, które stworzyłem jako dzieciak. W tych młodzieńczych latach Dragon był superbohaterem i ostatnie dwie historie, które wtedy z nim zrobiłem, ukazały w moim „Graphic Fantasy”. Chciałem wystartować z zupełnie innego miejsca, aby później podążyć ku tym wczesnym historiom, a następnie zrobić coś nowego. W tamtych czasach Dragon był częścią rządowej supergrupy i zastanawiałem się, co też mogłoby to poprzedzać. Miałem kumpla, który pracował w policji i wyglądało to na dobry punkt startowy.

Miałeś jakiś ogólny plan gdzie chciałeś zaprowadzić „Savage Dragona”, kiedy zaczynałeś z regularną serią? Czy po prostu pracowałeś z numeru na numer, od jednej historii do drugiej?

Miałem historię w kierunku której podążałem i ogólny pomysł na to gdzie chciałem dojść, ale nie było to coś sprecyzowanego. Była grupa postaci, którą chciałem wprowadzić do serii oraz historie którymi chciałem się zająć, ale gdybyś spytał mnie co będzie się działo w danym numerze, nie potrafiłbym ci odpowiedzieć.

W przeciwieństwie do niektórych założycieli Image, nie wyglądało na to żebyś bardzo szybko zajął się rozwijaniem swojego zakątka uniwersum w takim stopniu jak to inni zrobili, zakładając osobne studia wypełnione twórcami i tytułami. Był to świadomy wybór z twojej strony?

Chciałem robić to co będzie ode mnie zależne. „Savage Dragon”, „Vanguard” i „Freak Force” jako regularne serie brzmiało rozsądnie, cała reszta miała być mini-seriami. Założenie własnego studia i zarządzanie talentem innych zapowiadało się jako konieczność odejścia od rysowania na dłuższy czas i mogło też być finansowo dosyć ryzykowne. Wszystko co robię ma swój cel i nie chciałem wypuszczać produktu tylko ze względu na fakt wypuszczenia czegoś nowego. Chciałem aby każda seria miała swój własny cel i tożsamość.

Czułeś jakąś rywalizację pomiędzy poszczególnymi założycielami wydawnictwa, o której kilku z nich później wspominało? Czy byłeś bardziej skupiony na wydawaniu najlepszych tytułów pod szyldem Image? Czy była wywierana presja na to, żebyś wydawał więcej komiksów?

Nie czułem się częścią tego o czym mówisz. Pozwoliłem innym walczyć do upadłego. Nie chodziło nigdy o to, żeby być numerem jeden, tylko o to, żeby robić takie komiksy, jakie sam bym chciał czytać. Tworzyłem je dla siebie – dla dzieciaka, który siedzi we mnie – dla fana.

Były jakieś problemy w robieniu „Savage Dragona” i nadzorowaniu twoich innych tytułów jednocześnie? Czy też unikałeś bezpośredniego doglądania ich i twórców, tak żebyś mógł skupić się na swojej serii?

Jasne, był to problem. Miałem nad wszystkim kontrolę. Chodziło o to, żeby wiedzieć gdzie i kiedy się wycofać. Wszystko przy czym pracowałem zaczynało się od określenia statusu danej postaci. Zaczynałem od powiedzenia sobie „Ten heros jest tu i chcę go zabrać tam”. Było tak nawet z tytułami, przy których byłem jedynie redaktorem. Zazwyczaj sprawdzało się to całkiem nieźle, ale w kilku przypadkach zawiodłem.

Czy herosi tacy jak SuperPatriot, Freak Force czy Deadly Duo byli postaciami, które również stworzyłeś w czasach dzieciństwa, czy już podczas pracy w Image Comics?

Koncepcja SuperPatriota bazowała na superbohaterze, którego wymyśliłem będąc dzieckiem, ale tak naprawdę w tym przypadku chodziło o danie mu wyposażenia jakie stworzyłem na potrzeby Commando. Freak Force byli mieszaniną starych i nowych pomysłów – Barbaric, Richochet i Rapture byli nowi, a Dart i Horridus były starymi pomysłami. Mighty Mana wymyśliłem do pojedynku z Vanguardem w „Megaton” #2. SuperPatriota przerobiliśmy. Deadly Duo stworzyłem w szóstej klasie wraz z moim kolegą Aaronem Katzem, który wyszedł z pomysłem Kill-Cata. Wszystkie te postacie nieco ulepszyłem na potrzeby swoich komiksów.

Jak byli wybierani nowi twórcy – tacy jak Dale Keown czy Larry Stroman - podczas pierwszego dużego rozszerzenia się składu wydawnictwa, w pierwszych latach jego działalności? Sami się do was zgłosili, czy to wy zgłosiliście się po nich? Czy ich dodanie do grupy było poddane głosowaniu?

Przebiegało to dosyć chaotycznie, w większości to my ich pytaliśmy o taką możliwość. Todd był bardzo aktywny na polu rekrutowania nowych artystów, zresztą tak samo jak cała reszta. Czasami dzwoniliśmy wszyscy między sobą, żeby to uzgodnić, a czasami nie.

Jednym z zespołów twórców, którzy zrobili serię z SuperPatriotem, byli pomysłodawcy „Invincible” – Robert Kirkman i Cary Walker. Czy w tych wczesnych latach widziałeś jakim potencjałem dysponuje Kirkman? Spodziewałeś się jak bardzo płodnym artystą stanie się on dla Image?

Robert zwrócił się do mnie w momencie, kiedy byłem bardzo zainteresowany pomysłem robienia innych tytułów. Miał w ręku historię, którą chciał opowiedzieć, a ja znałem go już od czasów „Battle Pope”. Wiedziałem, że Robert bardzo chce zrobić serię dla Image, ale nie miał do tej pory za dużo szczęścia z Jimem Valentino, który był wtedy głównodowodzącym w wydawnictwie, więc po prostu pozwoliłem mu to zrobić. Kirkman pokazał, że jest w stanie zrobić komiks od początku do końca. I to jeszcze dobry komiks. Zaprowadziło go to do „Invincible” i udowodniło, że potrafi robić komiksy w cyklu miesięcznym. Wiedziałem, że ten gość ma dużo ikry. Nie wiedziałem tylko, że stanie się aż tak dobry.

Czy są gdzieś jacyś artyści, których chciałbyś zobaczyć jak tworzą dla Image Comics?

Oczywiście – jest ich mnóstwo. Głównie dlatego, że chciałbym zobaczyć, co ci goście mają do zaoferowania. Widziałem milion ludzi rysujących Spider-Mana czy Batmana – ale to, że przy nich pracowali, nie za bardzo mnie obchodzi. Bardziej interesuje mnie to co mają oni własnego do zaoferowania. Mogłyby być setki bohaterów takich jak Savage Dragon, Hellboy, American Flagg czy Invincible, ale nie poznamy ich póki ich potencjalni twórcy siedzą i pracują nad Iron Man’em czy Green Lantern’em.

Twój Dragon pojawił się również w kreskówce, jak również powstało kilka jego zabawek. Czy miałeś w nie jakiś wkład i czy pasował ci efekt finalny?

To był zarówno sukces jak i porażka. Miałem pewien wkład do kreskówki, ale nie miałem szans większej kontroli końcowego efektu. Na przykład przesyłano mi taśmy, na których ludzie czytali dialogi bohaterów, a później nie uwzględniano moich decyzji, co było całkiem frustrujące. Z zabawkami różnie - do tych od Playmate zaprzęgłem mojego własnego gościa, rzeźbiarza Clayburne’a Moore’a, który zrobił figurki Battle-Damage Dragona i She-Dragon, które były niesamowite. Niektóre z pozostałych były już jednak mniej ciekawe. Uwielbiam za to poziom detali jaki uwzględnili ludzie od Todd’a do jego serii figurek, ale mam kilka zastrzeżeń co do twarzy mojego herosa.

W 1998 wróciłeś do DC, żeby zrobić swój run w „Aquamanie”, podobnie jak dodatkowe rzeczy dla Marvela z seriami takimi jak „Nova”, „Defenders”, „Fantastic Four” i „Wolverine”. Czemu wróciłeś po tylu latach pracy z własnymi postaciami? Brakowało ci pracy z bohaterami tych dwóch wydawnictw?

Tak, brakowało mi tego. Pomyślałem sobie, że jeśli popracuję nieco gdzieś indziej, pomoże mi to bardziej skupić się na swoich własnych tytułach i pomóc „Savage Dragonowi”. Myślałem, że będzie to niezła zabawa, jednak nie było to do końca takie jak sobie zakładałem.

Przez lata starałeś się o możliwość opowiedzenia swojej historii Novy – pierwszy raz przy okazji „Marvel Comics Presents” i drugi po odejściu od serii ze Spider-Manem. Czy w końcu udało ci się zrobić to co zamierzałeś? Jako że, nieustannie próbowałeś podjąć pracę nad tą postacią, co w końcu ci się udało, można chyba powiedzieć, że jest on twoim ulubieńcem? Czy był jakiś aspekt tej postaci, którym byłbyś najbardziej zainteresowany?

„Nova” był pierwszym komiksem, za którym podążałem od pierwszego numeru. Nie było zbyt wiele nowo startujących serii w latach 70-tych, więc każdy tytuł z którym zaczynałem swoją przygodę ukazywał się od wielu lat. Z serią „Nova” miałem możliwość obcowania od pierwszego dnia, kiedy ujrzała ona światło dzienne, a poza tym bardzo lubiłem tę postać. Uważam, że Fabian Nicieza zrobił straszną rzecz, kiedy miał możliwość prowadzenia tego herosa. Zrobił z niego zupełnie innego bohatera, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Więc sam chciałem zrobić to, co uważałem za „właściwego” Novę. To był mój cel – przywrócić go takim jakim był wcześniej.

Pamiętam pracę nad „Doom Patrol” i obserwowanie jak Paul Kupperberg (scenarzysta) powoli budował ten tytuł, wprawiał maszynę w ruch. Pamiętam jak bardzo żałowałem, że po moim odejściu od serii Paul został zwolniony i nie dano mu możliwości dokończenia tego co zaczął, opowiedzenia swojej historii do końca. Doszedł do momentu, który sobie zaplanował, użył kilku klasycznych przeciwników tej grupy, ale wyglądało na to, że było zbyt dużo „wypełniaczy”, które go pogrzebały.

Wiedziałem, że „Nova” był tytułem, który ciężko będzie sprzedać w porządnej ilości, więc spróbowałem zaatakować ze wszystkich sił to „wrogie terytorium” i zrobić wszystko to co chciałem zawsze w tym temacie zrobić. W tych siedmiu numerach użyłem wszystkich największych przeciwników Novy, co było bardzo zgodne z oryginalną wersją postaci i jej przygód. Nie muszę mówić, że fani „New Warriors” nie bardzo to załapali. Co jest dziwne, bo zarówno w mojej serii jak i tym co się wyprawiało na łamach „New Warriors” postanowiono nieco odświeżyć tę postać, więc moje podejście do niej nie było jakieś przesadnie radykalne. Jednak fani porównywali Novę do tego co sami kiedyś czytali, a dla większości był to właśnie czas kiedy Fabian pisał historie dla tej postaci.

Czy to ty zaproponowałeś DC swoje usługi odnośnie „Aquamana”? Czy było to raczej na zasadzie zobaczenia czy mają oni coś wolnego do roboty i trafiło właśnie na tę postać?

Pewnego razu zadzwonił do mnie Chris Eliopoulos (który zajmował się liternictwem do pierwszych stu numerów „Savage Dragona”) i powiedział, że DC szuka scenarzysty do tej serii. Rozmawialiśmy o tym dłuższy czas i mieliśmy wystarczająco dużo pomysłów, aby dać tej jej szansę i spróbować swoich sił. Rzuciłem im pomysł, na który się zgodzili.

Seria “Fantastic Four: The World's Greatest Comics Magazine” wpasowana była w klasyczny run Stana Lee i Jacka Kirby'ego. Czy był to dla ciebie taki „twórczy kopniak”, jako fana Kirby’ego i Fantastycznej Czwórki?

Był. Życzyłbym sobie jednak, żeby efektem końcowym była lepsza seria. Tworzyliśmy to z najlepszymi intencjami, ale powstał z tego jeden wielki bałagan.

Czy rozważyłbyś jeszcze kiedyś pracę dla Marvela lub DC?

Nigdy nie mów nigdy, ale w tej chwili mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Wróćmy do Savage Dragona – na przestrzeni lat kilka razy łączyłeś jego siły z Wojowniczymi Żółwiami Ninja. Jesteś fanem tych bohaterów? I czy był to twój pomysł, aby włączyć ich serię z przygodami do Image Comics?

Byliśmy kumplami razem z Michaelem Dooney’em, który pracował dla Mirage Comics (wydawca „Teenage Mutant Ninja Turtles”) i chciałem po prostu zrobić z nim jakiś crossover. Nie pałam wielką miłością do tych Żółwi – lubię ich, ale nic ponad to. Kiedy Mirage zaprzestało publikowania ich przygód, spytali mnie czy ja mógłbym to wydać pod szyldem Image i zgodziłem się.

W ciągu tych wszystkich lat, Dragon nie raz był przez ciebie masakrowany, nie tylko w znaczeniu fizycznym, ale i psychicznym. Myślisz, że to zły los, który heros napotyka i z którym musi sobie radzić, jest taki przyciągający?

Z pewnością duża w tym jego zasługa. Od czasu do czasu życie takie jest – po zadanym ciosie musisz dojść do siebie najlepiej jak potrafisz.

Jedną z twoich najbardziej pamiętnych, żeby nie powiedzieć kontrowersyjnych historii, było sprowadzenie Savage Dragona do piekła, gdzie był świadkiem bijatyki pomiędzy Bogiem i Diabłem, o czym informowała już sama okładka. Spodziewałeś się „ognia i siarki” od swoich fanów w reakcji na to co pokazałeś?

Nie wiedziałem czego oczekiwać. Właściwie to nie dostałem żadnego negatywnego listu odnośnie tej historii, po czym stwierdziłem, że najwidoczniej mógłbym poruszyć każdy temat.

Na łamach „Savage Dragona” dochodziło do wielu gościnnych występów herosów nie tylko z uniwersum Image, takich jak Maxx czy Invincible, ale również takich jak Hellboy (Dark Horse). Czy twórcy tych postaci dali ci wolną rękę odnośnie ich użycia, odżegnując się od końcowych efektów? Czy polegało to raczej na pewnego rodzaju współpracy?

Zazwyczaj staram się włączać w ten proces innych twórców – czasem chcą oni zobaczyć efekt finalny, a czasem nie. Z Hellboyem było tak, że Mike Mignola ostatecznie zmienił kilka dialogów i miał pewien wkład w sam scenariusz. Kiedy natomiast zrobiłem crossover ze Spawnem, żaden z twórców nie widział efektu pracy drugiego, dopóki komiks nie trafił do sklepów. To zależy od przypadku (dwunumerowy crossover ze Spawnem miał miejsce w poprzedzającym wspomnianą wyżej walkę Boga i Diabła „Savage Dragon” #30 i „Spawn” #52, wydanym swego czasu przez Mandragorę – nr 28, 2004 r.).

W Image nie obyło się bez wiadomości przeznaczonych dla pierwszych stron gazet – dwie najważniejsze dotyczyły odejścia z różnych powodów Roba Liefelda i Jima Lee. Nagromadzenie tylu osobowości przy zakładaniu wydawnictwa było problemem?

Problemem było to, że zamiast być dla siebie partnerami, byliśmy konkurentami, którzy czasem atakowali siebie i swoje talenty. Z czasem stało się to obrzydliwe.

Jest jakaś szansa, że film z Savage Dragonem kiedyś ujrzy światło dzienne? Komu powierzyłbyś rolę Dragona, jeśli miałbyś taką możliwość?

Bruce Willis jest idealnym Savage Dragonem – chociaż obecnie jest już chyba na to za stary. To jest taki typ aktora, którego szukam. Taki, który potrafi być i zabawny i brutalny, jeśli sytuacja tego wymaga (ciężko spodziewać się innej odpowiedzi, skoro Larsen na forum Image Comics ma w swoim avatarze fanowską przeróbkę zdjęcia Willisa stylizowanego na Dragona).

Kilka lat temu, podczas Free Comic Book Day, ponownie spotkała się cała siódemka założycieli Image i powstał z tego wspólny projekt o nazwie „Image United”. Możesz powiedzieć nieco o genezie tego przedsięwzięcia i czego fani mogą po nim oczekiwać?

W przeszłości, w jednym z komiksów, Dragon połączył siły z Megaton Man’em, gdzie ja rysowałem swojego bohatera, a Dandy Don Simpson swojego i wyszło to całkiem nieźle. Co ciekawe obie te postacie wyglądały tak jak powinny wyglądać – nie było tak, że któryś z nich był „przefiltrowany” przez styl drugiego artysty. Lata wcześniej, Wally Wood rysował samą postać Daredevila w jednym z numerów „Fantastic Four”, a jeszcze wcześniej Mac Raboy narysował Captaina Marvela Jr. w przygodach dorosłego Captaina Marvela i od zawsze wydawało mi się to ciekawym pomysłem. Rysowaliśmy (założyciele Image) takie prace już wcześniej i podobną zrobiliśmy przy wspomnianym Free Comic Book Day – bardzo nam się to spodobało. Zapoznałem pozostałych ze swoim pomysłem (odnośnie „Image United”) i wszyscy postanowili w to wejść. Po czym zadzwoniłem do Roberta Kirkmana (scenarzysta tego crossoveru), który właśnie rozdawał autografy na tym konwencie. Rozmowa z nim była zabawna, ponieważ stał on wtedy przed wszystkimi tymi ludźmi i starał się bardzo ukryć o czym właśnie rozmawia.

W każdym razie prace trwają. Pierwotnie każdy z naszej szóstki miał w jednym numerze odpowiadać za layout danej części, ale okazało się to zbyt trudne do ogarnięcia, więc obecnie jest to w większości moja robota.

Daaaawno temu, wraz z numerem 13 „Savage Dragona” wziąłeś udział w pewnym przedsięwzięciu, które polegało na tym, że każdy z was (założycieli Image Comics) na jeden numer przejął serię swojego kolegi – Jim Lee był tym, który zabrał się za twojego herosa (a Larsen przejął jego „WildC.A.T.S.” #14 – opublikowane również w Polsce – „WildC.A.T.S.” 3/98). Podobało ci się to co zrobił w tym zeszycie? Dlaczego po powrocie do „Savage Dragona” zrobiłeś swój własny numer 13?

To co zrobił Jim było w porządku. Nie byłem jednak zadowolony z tego, że jeden numer robiony przez innego gościa, mógłby w pewien sposób zepsuć moją całą opowieść o tym bohaterze. Nie zrobiłem tego przeciwko Jimowi, chciałem tylko, żeby mój run pozostał nietknięty.

Nigdy nie wstydziłeś się, ani nie bałeś, wyrażać swojej opinii czy też stawać w opozycji do wszelkich newsów czy wydarzeń z przemysłu komiksowego. Uważasz, że to ważne dla twórców, aby wyrażali to co myślą? Myślisz, że byłoby więcej takich przypadków jak ty, gdyby twórcy skorzystali z większej wolności wypowiedzi, wynikającą z pracy przy własnych seriach czy też własnych wydawnictwach, a z pracy dla obcego wydawcy?

To tylko ja. Takie zachowanie może wkurzać ludzi i zrażać do siebie fanów, więc w zasadzie nie polecałbym tego. W kilku przypadkach powstała niezbyt komfortowa sytuacja, w której fani musieli się opowiedzieć za jednym bądź drugim artystą. Jako fan nie powinieneś krępować się i czytać co tylko zechcesz. Osobowość twórców nie powinna mieć tu żadnego znaczenia.

Była kiedyś taka sytuacja, że jakiś fan w dosyć wyzywający sposób ogłosił, że właśnie idzie dostać autograf na jednym z komiksów Petera Davida (on i bohater tego wywiadu nie przepadają za sobą) i powiedział to tak głośno, że nie mogłem tego nie usłyszeć. Ten wyzywający ton wypowiedzi, sprawił, że czułem się bardzo, bardzo głupio wiedząc, że ktoś chciał mi w ten sposób dopiec. W przeszłości miałem kilka nieprzyjemnych sprzeczek z innymi twórcami, ale mimo to kupowałem ich komiksy. Nie pozwolę, żeby moja opinia o danym człowieku, przesłoniła moje zdanie na temat jego prac - chciałbym, żeby fani wykraczali poza te spory, nie zwracali na nie uwagi i po prostu cieszyli się komiksami, które dają im radochę.

„Savage Dragon” jest również miejscem, gdzie możesz się uzewnętrznić. Nie tylko sprawiłeś, że Dragon poparł Baracka Obamę w wyborach prezydenckich, ale posunąłeś się do tego stopnia, że pokazałeś na jednej z okładek jak ten uderza George’a W. Busha. Czy kiedykolwiek obawiałeś się ostrej reakcji ze strony fanów po przedstawieniu tych historii?

Jasne. Ale nie pozwolę, żeby mnie to w jakiś sposób powstrzymywało. Na każdego fana, który może się nie zgodzić z tym co przedstawiam na łamach komiksu, przypada inny, którego może to ściągnąć do jego kupna. To działa w obie strony.

Posadę głównodowodzącego wydawnictwem przejąłeś od Jima Velentino. Jak do tego doszło, że objąłeś tą pozycję i kiedy już stało to się faktem, to jaki był twój plan działania?

Nie obchodziło mnie wiele z tytułów, które Jim publikował. Chciałem, żeby Image wypuszczało więcej lepszych pozycji. Rozmawiałem z innymi współpracownikami, którzy przyznali mi rację i to był koniec tamtych rządów. Moje komiksowe pochodzenie to mainstream, natomiast Jim wywodzi się z alternatywy. Miałem wrażenie, że nasze wydawnictwo za bardzo oddala się od rynku, staje się mniej znaczące przez twórców, którzy nie pozwalali nam się rozrastać. Doprowadziło to do momentu w którym nie chciałem nawet patrzeć za bardzo na to co publikowaliśmy. Zrobiliśmy swego czasu zbyt wiele amatorskich komiksów i chciałem zmienić to na lepsze.

Oddałeś później tę pozycję Ericowi Stephensonowi. Czy czułeś, że zrobiłeś już wszystko co sobie zamierzyłeś, czy też może byłeś gotowy do powrotu do tworzenia komiksów na pełnym etacie?

Miałem poczucie, że nasz statek podąża we właściwym kierunku. Chciałem skupić się na bardziej twórczej pracy, a funkcja redaktora naczelnego znacząco mi to utrudniała. Koniec końców, byłem dobrym rozwiązaniem dla Image Comics jako twórca regularnego tytułu. No i nienawidziłem być złym przykładem (jako twórca, który nie ma czasu na swoje komiksy).

Niedługo do sklepów trafi 150 numer „Savage Dragona” (w minioną środę pojawił się już 151). Czy jesteś dumny z tego, że twoja seria jest cały czas obecna na rynku i ma oddane rzesze fanów? Czy jest coś co zrobiłbyś inaczej mając taką szansę?

Zrobiłbym wiele rzeczy zupełnie inaczej, gdybym miał tylko taką szansę, ale nie jest to możliwe. Jestem szczęśliwy będąc w miejscu w którym obecnie się znajduję, ale nigdy nie jestem usatysfakcjonowany. Nie ma takiej rzeczy, której bym nie podrasował, gdyby tylko dać mi taką szansę. Jestem bardzo zadowolony, że czytelnicy są przy mnie przez tak długi czas i mam nadzieję, że zatrzymam ich przez najbliższe dekady.

Co dokładnie byś zmienił?

Skakanie po równoległych światach było – patrząc wstecz – bardziej niż lekko tylko poplątane dla wielu czytelników i uczyniło historię niepotrzebnie skomplikowaną. Jeśli miałbym zajmować się tym raz jeszcze od początku, to chciałbym zrobić coś innego, ponieważ pewne rzeczy zrobiłem już wcześniej i powtarzanie siebie, nie byłoby już taką zabawą. Ciężko wybiec w przyszłość o 50 numerów i zobaczyć gdzie podjęta decyzja cię zaprowadzi - sam ciągle zapędzam się do narożnika. Na szczęście, mam pewien plan awaryjny z Malcolmem (Malcolm Eugene Jackson Dragon – syn Savage Dragona). Jeśli kompletnie zniszczę Savage Dragona, zawsze mogę sprawić, że jego serię przejmie Malcolm. Co prawda na razie ma on dopiero 12 lat, ale moja seria osadzona jest w czasie rzeczywistym, więc kiedyś będzie starszy.

Masz zamiar pracować nad „Savage Dragonem” aż do czasu swojego przejścia w stan spoczynku? Czy nawet jego nie planujesz?

Mam nadzieję, że będę pracował nad serią aż do dnia mojej śmierci. Jeśli „Savage Dragon” będzie na mojej desce kreślarskiej kiedy odejdę, będzie można powiedzieć, że wiodłem szczęśliwy żywot.

Masz w najbliższych planach jakieś nowe projekty, czy wielkie historie?

Zawsze. Pomijając „Savage Dragona” i „Image United”, można się spodziewać kolejnych numerów „Next Issue Project” oraz innej regularnej serii, jak również specjalnego tytułu z Brucem Timem i tysiącem innych. Ciągle znajduję sobie jakieś zajęcia.

niedziela, 9 sierpnia 2009

#214 - Trans-Atlantyk 50

Przygotowywanie wstępów czy notek z okazji różnej maści jubileuszy, rocznic, urodzin czy innych mniejszych lub większych okazji nigdy nie przychodziło mi łatwo. Bo trudno jest wyjść poza schemat "doskonale pamiętam ten garaż, w którym zaczynaliśmy..." albo "nigdy nie sądziłem, że rozrośnie się do takich rozmiarów..." i zwykle kończy się epatowaniem jakimiś frazesami, niczym z jakiejś szkolnej akademii. Jestem teraz niejako pod podwójną presją, po wstępy do TA zarezerwowane są dla najważniejszego wydarzenia z ubiegłego tygodnia. Za takie mogłaby uchodzić zapowiedź nowego komiksu Marka Oleksickiego dla Avatar Press, tym razem do scenariusza George`a R. R. Martina, albo ostatni numer loebowego "Ultimatum", w którym dzieje się, oj dzieje. A tymczasem jesteśmy "zmuszeni" świętować 50. edycję Trans-Atlantyka, z której bardzo się cieszę. Jest mi bardzo miło, że koncept TA został tak entuzjastycznie przyjęty przez naszych czytelników i szybko podchwycony przez Łukasza. Mam również satysfakcję, że serwisy i magazyny komiksowe zaczęły niejako kopiować ideę importowania wieści zza Oceanu. W KaZecie pojawiły się doniesienia z życia herosów "na bieżąco", a na Alei cotygodniowe raporty korespondentów Avalonu i Multiverse. Tak się składa, że jubileusz pół setki TA zbiegł się trochę z sierpniowym powrotem Kolorowych. Z tej okazji przygotowaliśmy trochę zmian na naszej stronie (dostępnej pod adresem KoloroweZeszyty.pl), ale szerzej o nich opowie Łukasz, bo po prawdzie nie wiem ile w tym miejscu mogę zdradzić... (j.) ..to jeszcze tylko w kwestii samej idei Trans-Atlantyka powiem, że na początku podchodziłem bardzo sceptycznie do tego niedzielnego cyklu, ale jak widać nie było się czym martwić. Najważniejszą zmianą jest przede wszystkim to, że rozrósł się nam skład redakcyjny! Po roku prowadzenia Kolorowych w duecie, przyszedł czas na komiksowe trio - tym samym jest nam niezmiernie miło powitać w swoich szeregach tranway'a! Debiut nowego Pana Redaktora, którego część z Was może kojarzyć z Forum Gildii, wkrótce! Poszerzenie składu nie wiąże się jednak ze zmniejszeniem ilości obowiązków - Kuba już zaanonsował nową serię wpisów z długouchym, a w zanadrzu mamy jeszcze jedną "cotygodniówkę", która ma szanse zadebiutować w przeciągu najbliższych siedmiu dni. Oprócz składu i nowych cyklicznych wpisów, zmianie uległ nieco wygląd naszej strony - winieta wygląda teraz bardziej komiksowo, a i mózgów w słoiku jakby przybyło. Pięćdziesiąte wydanie TA to również dobra okazja do wprowadzenia lekkich zmian w wyglądzie niedzielnych wpisów. Od pierwszego wydania Trans-Atlantyk znacząco ewoluował i ostatnie jego edycje wyglądały już tak, jak to sobie kiedyś wyobrażałem - i tak jednak da się jeszcze nieco poprawić. Jak widać poniżej, zrezygnowaliśmy ze zbiorczych grafik, na rzecz mniejszych, numerujących każdy news - spowodowane jest to tym, że obrazki którymi ilustrowaliśmy wiadomości i tak zazwyczaj dostępne były w linkach umieszczonych w treści, a poza tym dodatkowe klikanie, celem ich powiększenia, niekoniecznie musiało być wygodne dla czytelników. Jednak zdania na temat owej ewolucji są w redakcji podzielone, więc prosilibyśmy o wysyłanie sygnałów czy tak jest teraz lepiej, czy może jednak poprzedni schemat był odpowiedniejszy. Tyle o zmianach na tę chwilę - zapraszamy na wiadomości ze świata peleryniarzy! (a.)

W Ameryce wszyscy kochają kryminały. Opowieści o policjantach i bandytach, napadach na bank, pościgach i strzelaninach. Darwyn Cooke, którego możecie kojarzyć z wydanego na naszym rynku albumu „Batman: Ego” i nie wydanych, acz zacnych „New Frontier” i nowego „Spirita” uznał, że więcej z komiksów z kalesoniarzami nie będzie w stanie wyciągnąć. Zabrał się wreszcie za realizację projektu, który od jakiegoś czasu za nim chodził, czyli komiksowej adaptacji powieści z gatunku crime „Parker: The Hunter” autorstwa Donalda Westlake`a, ukrywającego się pod pseudonimem Richard Stark. Tej samej, która stała się kanwą fabuły filmowego klasyka z Lee Marvinem „Point Blank” z lat sześćdziesiątych. Komiks, wydany przez IDW, można już znaleźć na sklepowych półkach, sprzedaje się bardzo dobrze i podobno zbiera całkiem niezłe recenzje. Odzew krytyków i czytelników jest na tyle dobry, że Cooke przymierza się do przerobienia kolejnej książki Westlake/Starka z Parkerem w roli głównej, zatytułowanej „The Outfit”. Jego premiera zaplanowana została na rok 2010. (j.)

Mat Johnson, którego możecie kojarzyć z opisywanego przeze mnie jeszcze na Radarach „Incognegro” (komiksu całkiem zresztą udanego), to twórca mocno zaangażowany w sprawy rasowe. Nic więc dziwnego, że kolejnym projektem, którego się podjął będzie praca o wiele mówiącym tytule „Dark Rain: A Graphic Novel of Katrina”. W pięciolecie kataklizmu, który nawiedził Nowy Orlean, huragan Katrina (nie pierwszy raz zresztą) wystąpi na kartach komiksu, który ma być trzymającym w napięciu thrillerem o napadzie na bank. Wszyscy w Ameryce kochają kryminały… lepsze to niż jakiś zaangażowany politycznie potworek, ale i tak na wieść o tym tytuł czuje jakiś niepokój. „Dark Rain” wyda Vertigo, w okolicach 2010 roku, rysunkami zajmie się Simon Gane („The Vinyl Underground”). (j.)

Po świetnie przyjętym przez krytykę i publiczność „What It Is” Drawn and Quarterly zapowiedziało kolejne prace nagrodzonej Eisnerem Lyndy Barry. Jak podaje Tom Spurgeon na jesieni 2010 roku ukażą się premierowe prace Barry „The Near-Sighted Monkey Book: Picture This” (zawierające ilustracje… małp) a gdzieś w okolicach 2011 – książka (taka tradycyjna, nie będąca komiksem) „Birdis”. Spotkałem się również z informacją, że D&Q nie wyklucza publikacji innych, wcześniejszych utworów uznanej amerykańskiej autorki. A wywiad z Lyndą Barry możecie przeczytać o tutaj. (j.)

Kurt Busiek opowiedział nieco więcej o zapowiedzianym w San Diego komiksie „American Gothic”. Autor „Arrowsmith” czy „Astro City” pracuje nad projektem, który „ma być tym dla fantastyki, czym „Marvels”, nota bene jego pióra, było dla super-herosów”. Dość buńczuczna zapowiedz. Sama opowieść ma być utrzymana w konwencji urban fantasy podlanym horrorowym dreszczem. Opowieści o grupce studentów, którzy przypadkowo przywołują sumeryjskie bóstwo piwa czy kucharzu prowadzącym program kulinarny w telewizji, którego poszukiwania doskonałego burgera doprowadzają do wrót piekła brzmią ciekawie, choć trudno nazywać je przełomowymi czy oryginalnymi. On-going będzie ukazywał się pod szyldem Wildstromu, a rysunki wykona Connor Willumsen. (j.)

W tym tygodniu udało nam się wyłowić cytat-perełkę pochodzący z konwentowego panelu dyskusyjnego o komiksach (i geekach) zalewających przemysł filmowy. Jego autorem jest Grant Morrison i oddaje mu głos:

„Nie dbam o geeków i ich zdanie. W ich rękach nie powinna znaleźć się żadna władza. Kiedy geek dostaje władzę, my dostajemy Hitlera. Gdzieś tam jest mnóstwo dziwnych i wściekłych geeków (…)”

Taka wypowiedz mogła paść tylko z ust autora „Azylu Arkham” i „The Invisibles”. W pełnym kontekście można ją przeczytać tutaj. Czyżby spotkał się z jakimiś nieprzyjemnościami od tych, którzy przeczytali „Final Crisis"? (j.)

Paul Pope - jeden z artystów biorących udział w projekcie "Strange Tales" - udzielił wywiadu, który zamieszczony został na stronie Marvela. Między innymi można się z niego dowiedzieć, że historia, którą zajął się ten ceniony komiksiarz dotyczy jego ulubieńców, czyli grupy Inhumans, a konkretniej jednego z jej członków - psa o imieniu Lockjaw. Kilkustronicowa historia ma być pełną humoru opowiastką o temacie, którego żaden z innych twórców jeszcze nie poruszył - karmieniu Lockjawa. Jednak na samym początku, kiedy Paulowi zaproponowano pracę przy "Strange Tales", chciał on zrobić bardzo poważną i mroczną historię o Dr. Doom'ie, jednak możliwość zrobienia czegoś lżejszego, z humorem, ostatecznie wygrała. Pierwszy numer (z trzech) zawędruje do sklepów 2 września. (a.)

Podczas konwentu w San Diego wydawnictwo Dark Horse pochwaliło się jedną z nowych serii, która w najbliższych miesiącach będzie miała swoją premierę. Mam tu na myśli sześcionumerowe "Furry Waters" Rafaela Grampy, którego prace za każdym razem robią na mnie ogromne wrażenie. Historia ta opowiadać będzie o piątce rodzeństwa, która wyrusza w długą podróż, żeby zrealizować ostatnie życzenie swojej zmarłej matki - odnaleźć zaginionego brata. Nie brzmi to może zbyt zachęcająco, więc dodam jeszcze, że świat w którym żyje owa piątka banitów, został zniszczony przez toksyczne deszcze, zabijające wszystko na co tylko spadły. Jeśli jeszcze są jakieś wątpliwości, to warto by wspomnieć o fakcie, że miasta są pod "opieką" reżimu wojskowego, zaciekle walczącego z mającymi rewolucyjne skłonności członkami tej wesołej gromadki, którzy to z kolei z oddaniem kierują się zasadami kodeksu honorowego, znanego jako "Delacarpa". Sierra Hahn (Dark Horse) określiła tę serię takimi oto słowami: olbrzymia, potężna, rozdzierająca serce i pełna akcji. Mam nadzieję, że po lekturze całości, nie będę musiał skreślać żadnego z powyższych. Na deser polecam jeszcze rzucić okiem na galerię autora tej serii - pin-upy do "Daredevil" #500 i do ostatniego numeru "Madmana" robią wrażenie!

Jedną z ważniejszych informacji lipca była ta, o odkupieniu przez Marvela praw do legendarnego herosa Miracleman'a, zwanego też Marvelman'em. Joe Quesada chodził dumny niczym paw, zachwycał się jak to cudownie mieć tego superbohatera w swojej stajni i żeby mieć jeszcze lepszy humor popełnił pierwszą oficjalną grafikę z Marvelowym Marvelmanem. Okazuje się jednak, że sytuacja nie prezentuje się tak różowo, jakby chciał tego głównodowodzący wydawnictwem. Lata temu Todd McFarlane wykupił majątek upadającego Eclipse Comics, które posiadało wtedy prawa do postaci i chciał zarówno ją - jak i innych bohaterów wydawnictwa - wykorzystać do swoich nowych serii "Todd McFarlane's Twisted Tales" i "Todd McFarlane's Alien Worlds" (które jednak nigdy nie ujrzały światła dziennego). W krótkim czasie prawa do postaci miały zostać oddane Neil'owi Gaimanowi, który procesował się wtedy z Todd'em o postać Angeli ("Spawn"), którą stworzył i nie dostał za to zapłaty. Początkowa oferta została przez niego przyjęta, a następnie odrzucona - Angela była jednak dla ojca Sandmana ważniejsza. Wspominam o tym, ponieważ Neil wtrącił się do całego zamieszania z Marvelmanem i wyraził nadzieję, że McFarlane nie będzie robił żadnych problemów Marvelowi i pozwoli na publikacje przygód Miraclemana. I tutaj do akcji wkroczył Erik Larsen , który wypomniał chciwość Gaimana sprzed lat i zarzucił mu, że teraz stara się być tym dobrym gościem, gdy Todd ma być tym złym. Ale zanim to powiedział (a w zasadzie napisał na jednym z for), wystukał na klawiaturze takie oto zdanie "Neil Gaiman to chuj". Wesoło.

BONUS 1!
Dla wszystkich wielbicieli płci pięknej, Deadpoola i twórczości Dave'a Johnsona (m.in. twórca okładek do "100 Naboi") bardzo przyjemna grafika (w rozdzielczości 2100x1575!), która przy pomocy najprostszych programów do obróbki zdjęć i tym podobnych, może stać się Waszą tapetą! Polecam - jako właściciel takowej. A sam art jest dwustronną okładką do jubileuszowego "dziewięćsetnego" zeszytu z przygodami "Deadpoola"!

BONUS 2!
Na zakończenie jubileuszowego Trans-Atlantyku sympatyczny link, który dostaliśmy od Wilka - dla tych, którzy sądzą, że wiedzą, kto jest kim (i przede wszystkim z kim) w mutanckim świecie Marvela. Wielkie dzięki Wilku! Jeśli macie jakieś fajne linki czy inne drobiażdżki to przesyłajcie śmiało!

"Geek Honey of the Week"
(przy okazji 50 wydania nie mogło zabraknąć i tego elementu - dzisiaj Black Cat w wykonaniu niejakiej Yaya Han - wrażenia pierwszej klasy!)

piątek, 7 sierpnia 2009

#213 - The Batmans: Intro

Podczas wueskowej gorączki autografów sprzed dwóch lat arcz wpadł na pomysł, aby zamiast „zwykłych” podpisów i rysunków prosić o specjalną ilustrację, a mianowicie Batmana uzbrojonego w muzyczny instrument. Dlaczego akurat Mroczny Rycerz, i dlaczego akurat z jakimś urządzeniem służącym do wydobywania dźwięków? Tego mój blogaskowy kamrat nie wie chyba do dziś. Niemniej, nie trzeba było długo czekać aż pierwsze Nietoperze autorstwa krajowych i zagranicznych mistrzów ołówka i pióra zagnieździły się na stronach Kolorowych. Drugi rzut był niestety tym ostatnim, ale jak to się mówi - „nic w internecie nie ginie”. Razem z arczem postanowiliśmy nieco odświeżyć ten przykurzony już pomysł i przy okazji letniego sezonu ogórkowego zaprzęgnąć do pracy polskich (a jak się uda to także nie-polskich) twórców.
W każdy piątek do komiksowej kapeli „The Batmans” będzie dołączał jeden, nowy muzyk narysowany przez zaproszonego artystę. Dzisiaj, po raz drugi prezentujemy zebranych do tej pory członków naszej orkiestry w komplecie, a już za tydzień zaczną pojawiać się premierowi, tak rysownicy, jak i Batmani. Nie będę zdradzał, kto wziął i weźmie udział w naszej zabawie, ale szykujcie się na komiksowo-muzyczne niespodzianki.

Zapraszam również chętnych do wzięcia udziału w naszej zabawie, do których jeszcze się nie zgłosiłem. Wszystkie chwyty i techniki dozwolone, dzielenie się swoimi muzycznymi dewiacjami, upodobaniami i gustami – mile widziane!

THE BATMANS I
Track 01 - Mawil (17:03:2007)
Track 02 - Śledziu (21:06:2008)
Track 3 - Piotr Nowacki (04:10:2008)
Track 4 - Mawil (04:10:2008)
Track 5 - Marcin Podolec (04:10:2008)
Track 6 - Martin tom Dieck (04:10:2008)
Track 7 - Nicolas Robel (04:10:2008)

środa, 5 sierpnia 2009

#212 - BFK: Poimprezowy wywiad z Radosławem Bolałkiem

Bałtycki Festiwal Komiksu miał miejsce co prawda dobry miesiąc temu, ale dziś jeszcze - po raz ostatni na Kolorowych - wrócimy do pamiętnych dni końcówki czerwca. Ostatni wpis z naszej BFKowej relacji to ponownie wywiad z jednym z organizatorów, Radosławem Bolałkiem - bez zbędnego przynudzania zapraszam na jego lekturę!

Witaj Radku! Na początek chciałbym na Twoje ręce złożyć gratulację związane z BFKą, która we wszystkich miejscach o których mi wiadomo jest wychwalana niemal pod niebiosa. Pierwsze pytanie więc jest takie - czy spotkałeś się w ogóle z negatywną opinią Waszego festiwalu? I jak Ty sam oceniasz całą imprezę?


Dziękuję, za miłe słowa i przy okazji dziękuję również wszystkim innym, którzy składali nam gratulacje (głównie na łamach Internetu).
Negatywne opinie płynęły głównie z ust osób związanych z tzw. „fandomem mangowym”. Wynikało to przede wszystkim z odmiennej formuły, niż konwenty, do których byli przyzwyczajeni. Nie było atrakcji jakimi cechują się imprezy mangowe (np. cosplay). Ludzie nie spędzali całego czasu na imprezie, jestem w stanie zaryzykować, że były osoby, przychodzące na tylko jeden punkt programu (i to nie koniecznie na gości zagranicznych!), więc w ich oczach wyglądało to wszystko ubogo. A szkoda, że ta grupa nie zainteresowała się kilkoma punktami, jak chociażby wernisażem wystawy „Komiks japoński – bogactwo stylów, bogactwo treści”, czy też spotkaniem z panem Mizuo (w końcu nie często można porozmawiać z kimś, kto był producentem takich hitów, jak „Akira” czy „Gits”). Również warsztaty były skierowane do wszystkich, nie zależnie jakiego typu komiksy tworzą czy czytają. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się przekonać więcej osób z tej grupy do naszej imprezy.
Ja natomiast, jako organizator, czuję pewien niedosyt i zapewne nigdy nie będzie inaczej. Już przed rozpoczęciem wiedziałem, że niektóre rzeczy trzeba będzie poprawić, a w tym roku już nie starczyło czasu lub środków. To co natomiast bardzo wysoko oceniam, to przygotowanie prowadzących. Oczywiście obowiązki nie pozwoliły mi brać udziału w spotkaniach, ale z różnych źródeł słyszałem, że wszystkie punkty były prowadzone na wysokim poziomie, a uczestnicy świetnie się bawili. Oczywiście cała impreza nie byłaby tak dobra, gdyby nie rewelacyjni uczestnicy, którzy również pracowali na klimat całej imprezy.

A jak podobała się ona gościom z zagranicy - chodzi mi tu zarówno o część oficjalną, jak i mniej oficjalne Interparty z Bitwami Komiksowymi na czele?

Goście byli zachwyceni, zwłaszcza Gdańskiem i atmosferom panującą na całym BFK. Z Guy`em nie miałem okazji za dużo porozmawiać później, ale na blogu Kultury Gniewu, można było przeczytać, że jednym z największych wydarzeń była dla niego kolacja z regionalnymi pomorskimi przysmakami. Natomiast David spędził jeszcze cały poniedziałek w Gdańsku. Był pod wrażeniem twórczości polskich komiksiarzy. Degustował również dużo trunków (w szczególności upodobał sobie Goldwasser).

Przy okazji naszej poprzedniej rozmowy nie chciałeś za bardzo wyrażać swojego zdania na temat komiksowej blogosfery, ze względu na prowadzoną przez Ciebie na BFK dyskusję "Blogerzy kontra serwisy komiksowe". Czy teraz mógłbyś zdradzić swoje poglądy na tę bardziej niezależną stronę komiksowej publicystyki?

Tak myślałem, że mnie o to spytasz. Wydaje mi się, że sytuacja blogowania komiksowego, jest zupełnie inna, niż blogowania w ogóle. Nie oszukujmy się, ale procent wartościowych blogów w sieci jest nikły. I tutaj jest pewien paradoks, gdyż poziom tak zwanych „blogów komiksowych” jest niesamowicie wysoki. Mówię „tak zwanych”, bo obecnie ciężko dokonać ścisłego podziału, co jest blogiem, a co nie. Może wyjdę od trochę innej strony: idealny serwis komiksowy powinien mieć – najświeższe newsy z całego świata, publicystykę informacyjną (wywiady, szczegółowe omówienie tematów itd..), recenzje i felietony. Jak to obecnie wygląda? Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale nie ma jednego miejsca, które nawet w 25% spełniałoby te warunki, dlatego jedynym wyjściem obecnie są RSSy, które pozwalają sobie stworzyć, korzystając zarówno z serwisów, jak i blogów, swój własny pakiet – z takimi informacjami i autorami, jakimi sobie życzymy. To naprawdę temat na niejedną dyskusję. Póki co, nie wyobrażam sobie sieci komiksowej, bez jednych czy drugich.

A jak oceniłbyś samą dyskusję - czy wyglądało to tak jak to sobie wyobrażałeś i zakładałeś? Pytam, ponieważ brakowało mi w niej pewnej spontaniczności i większego pola do dyskusji pomiędzy uczestnikami.

Mi też tego brakowało, a przede wszystkim brakowało czasu. Jeśli puściłbym dyskusje wolno, obawiam się, że zostałaby zdominowana przez jednego, czy dwóch bardziej charyzmatycznych uczestników, a chciałem, aby każda ze stron (bo każdy reprezentował zupełnie inny rodzaj publicystki komiksowej) miała możliwość się wypowiedzieć. Największym problemem było to, że do momentu, kiedy nie przywitałem uczestników, nie wiedziałem kto weźmie w niej udział. Rok temu prowadziłem pierwszą dyskusje z tej serii (bardziej ogólnie o dziennikarstwie komiksowym) i udział obiecało kilka osób, a pojawiły się właściwie dwie. W tym roku wszyscy zgłaszali się w ostatnim momencie, a Darek z Alei został zwerbowany właściwie w ostatniej sekundzie. Okazało się, że wszyscy mają bardzo dużo do powiedzenia. I tutaj chyba trochę ja zawiodłem, gdyż powinienem od początku narzucić limity czasowe na wypowiedzi, to byłby też czas na większą interakcję. Po drugim pytaniu właściwie się okazało, że już czas nas goni nieubłaganie…

Kontynuując jeszcze sprawę blogów, które wciągnęliście do promocji imprezy - czy Twoim zdaniem spełniły one swoje zadanie? Czy jako jeden z organizatorów jesteś zadowolony z tej współpracy?

Bez sprzecznie to zadanie zostało wypełnione. Ale muszę powiedzieć, że nie do końca akcja wyglądała tak, jak miała wyglądać. Gdyż większość blogowiczów wspierała imprezę, bo byli przekonani, iż biorą udział w czymś fajnym, a nie dlatego, że w zamian otrzymywali możliwość promocji swojej twórczości. Dużo osób nawet się nie zgłosiło do nas z informacją o promocji BFK, po prostu to robili. Do tego doszły rewelacyjne relacje z imprezy, które nam, organizatorom, pozwoliły poczuć, że nasza praca nie poszła na marne.


Jeśli chodzi o promocję, ale poza środowiskiem komiksiarzy, to co mnie zaskoczyło, to w zasadzie jej brak w samym Gdańsku. Jedynie na drzwiach biblioteki w której odbywała się impreza widziałem plakat promujący festiwal. Przy okazji kolejnych edycji BFK warto by chyba powalczyć również o potencjalnych uczestników spoza komiksowych klimatów? Bo nie można co prawda powiedzieć, żeby frekwencja była niska, ale tak samo nie można powiedzieć żeby była jakoś zaskakująco wysoka.

W kwestii lokalnej promocji nie mogę się z Tobą zgodzić. Mówisz to jako osoba, która przyjechała do Gdańska tuż przed imprezą, a promocja rozgrywała się głównie wcześnie. Lokalnie z promocją zrobiliśmy również, co było w naszej mocy na ten rok. Plakatów poszło w miasto około 500. Były informacje w bibliotekach. Lokalne media (radio, prasa, portale internetowe) również puszczały newsy na temat imprezy. W Gazecie Morskiej (dodatek do Gazety Wyborczej) codziennie były paski komiksowe reklamujące festiwal! Po mieście jeździły riksze z plakatami. Gdańsk, jako kandydat na stolicę kultury w roku 2016 również puszczał informacje swoimi kanałami. Oczywiście zawsze chciałoby się, by byłoby lepiej, ale wszystko jeszcze przed nami.
Pytanie o promocję prowadzi jeszcze do innej kwestii, a mianowicie do popularności komiksu. W Polsce ciągle komiks nie jest zjawiskiem powszechnym. Jego postrzeganie ostatnio zmieniło się nieco, ale nie do końca chyba w dobrym kierunku. Obok częstego stwierdzenia, że komiksy są dla dzieci, pojawiła się nowsza wersja, że są to twory dla hiper intelektualistów. A gdzie w takim razie są komiksy dla przeciętnego człowieka? Przecież komiksy są i dla dzieci, i dla everymana i dla intelektualisty, tylko trzeba to pokazać. Niestety nie ma jakiegoś szeroko zakrojonego programu „edukacji komiksowej” a bardzo by się przydał, ale to już temat na zupełnie inną rozmowę.

W takim razie przepraszam za swoją niewiedzę. Chociaż muszę dodać, że rozmawiałem z kilkoma mieszkańcami Gdańska i byli oni zaskoczeni, że taka impreza ma miejsce w ich mieście, bo wcześniej o tym nigdzie nie czytali / nie słyszeli.
Kiedy rozmawialiśmy przed imprezą, wspominałeś o twórcach, którzy teraz co prawda nie mogli przyjechać, ale wstępnie wyrazili chęć uczestnictwa w BFK 2010. Czy mógłbyś uchylić chociaż rąbka tajemnicy, kim mogą być goście przyszłorocznego festiwalu?

Na razie nic nie mogę powiedzieć. To, kto przyjedzie, zależy w dużej mierze od wydawców i sponsorów. Nie zapominajmy, że goście w tym roku to nie tylko zasługa organizatorów (chociaż Komisja Europejska – przedstawicielstwo w Polsce było jednym z głównych sponsorów ich przyjazdu), ale również wydawcy (Kultura Gniewu i Post) oraz Gdańsk w ramach kandydowania na europejską stolicę kultury 2016. Także tutaj nie wszystko w naszych rękach. Oczywiście mamy już pewne szlaki przetarte, więc prościej będzie nam pozyskać gości, ale na razie za wcześnie, żeby mówić. Jako wydawca widziałbym kogoś ze stajni Hanami. Jednak, pomijając koszty tego przedsięwzięcia, to nasi twórcy są dość zapracowani, więc ciężko nam cokolwiek obiecać.

To co moim zdaniem było dużym plusem BeeFKi, to oddanie pola do manewru młodym twórcom oraz publicystom, którzy mieli szansę poprowadzić warsztaty komiksowe, czy zaprezentować swoje poglądy na temat tej gałęzi sztuki. Czy ten trend będzie kontynuowany również w przyszłych edycjach?

Jak najbardziej. Gwiazdy zagraniczne przyciągają ludzi, ale głównie tych, co już są zainteresowani komiksem. O tych gościach napiszą ogólnopolskie media i na tym się ich rola skończy. Natomiast nasi młodzi twórcy i publicyści cały czas pracują nad tym, by coraz to nowe osoby interesowały się tym medium. W Internecie coraz trudniej być zauważonym, dlatego tego typu imprezy powinny ich promować. Jestem w stanie zaryzykować, że poniekąd to zrobiły. Miłym zaskoczeniem dla mnie były maile i telefony z pytaniami o konkretne punkty programu – ludzie, którzy nigdy nie byli na imprezie komiksowej chcieli wiedzieć, czy można przyjść na poszczególne warsztaty, bo to dla nich była największa atrakcja!
Poza tym BFK ma być zawsze festiwalem, gdzie wszyscy po części czują się gospodarzami i współodpowiedzialnymi za jakość imprezy. W tym roku wszyscy spisali się świetnie.

Końcówka czerwca 2010 w kalendarzach wielu miłośników komiksu jest już pewnie zaznaczona na czerwono z adnotacją "BFK". Co chciałbyś zachować z tegorocznego BFK, a co chciałbyś definitywnie zmienić?

Po pierwsze to chciałbym zachować BFK. Bardzo mi zależy, żeby ta impreza się odbyła za rok, ale rzeczywistość może się okazać okrutna. Ale nie martwmy się na zapas…
Co było dobre? Na pewno atmosfera – bezcenna. Również wspomniane prelekcje i warsztaty – tutaj za wszelką cenę chcielibyśmy zachować wysoki poziom, a nawet podnieść poprzeczkę. Dlatego raczej nie będziemy iść w ilość atrakcji, a jedynie robić wszystko by było jak najbardziej dopięte na ostatni guzik. Dobrze by było mieć równie sympatycznych gości z zagranicy, jak w tym roku. Jakaś ciekawa dyskusja o publicystyce komiksowej też byłaby mile widziana.
Co zmienić? Może lokal na Interparty, bo nie każdemu odpowiadał (zwłaszcza ochrona i teksty o kurtach, które ja pamiętam jeszcze z liceum!)? Może nie tyle jeszcze zmieniać, co dodać pewne rzeczy – jakiś mini bufet na terenie imprezy (w tym roku nie było zbytnio możliwości zrobienia takowego); do tego może jakąś jeszcze atrakcje na mieście typu tegoroczny wernisaż.
Trzeba cały czas podnosić poprzeczkę i mam nadzieję, że nam się to uda!

W takim razie trzymam kciuki i do zobaczenia (oby!) za rok!

+++

To tyle od nas, jeśli chodzi o relację z Bałtyckich Spotkań Komiksowych 2009 - mamy nadzieję, że również za rok będziemy mieli okazję przeprowadzić podobną akcję, tyle że w jeszcze lepszym stylu. Na koniec ciekawostka - kilka dni temu, niedaleko mojego żoliborskiego lokum pojawił się poniższy banner, który przez jakiś czas będzie mi przypominał o Gdańskiej imprezie.

Każdy z czterech wyrazów przyozdobiony jest grafikami twórców komiksowych związanych z Pomorzem. Są nimi: Unka Odya, Marek Lachowicz, Igor Wolski i Jakub Babczyński.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

#211 - B.B.P.O: 1946

W obliczu spektakularnego sukcesu, jaki odniósł „Hellboy”, autorska seria bardzo szybko rozwinęła się w obrazkowy kombinat, w którym nad przygodami Piekielnego Chłopca pracuje sztab twórców. Ojciec całego przedsięwzięcia, Mike Mignola, ma na szczęście oko na swoich współpracowników i póki co, z taśmy schodzą przyzwoite produkcje.

„B.B.P.O: 1946” to kolejny z odprysków głównej serii, a dokładniej spin-off „B.B.P.O.”, będącego spin-offem „Hellboya”. Gwoli ścisłości, samego Biura Badań Paranormalnych i Obrony jeszcze tu nie uświadczymy, bowiem jego powstanie zostało w komiksie dopiero zapowiedziane. Przeniesiemy się za to do roku 1946, kiedy Bestia Apokalipsy Anung Un Rama robiła jeszcze w pieluchy. Dosłownie. Głównym bohaterem komiksu jest „ojciec” Hellboy`a, profesor Trevor Bruttenholm, przebywający wraz z dzielnymi chłopcami z US Army w zdobytym przez aliantów Berlinie. Być może wojna z nazistami już się skończyła, ale wyścig z Sowietami właśnie się zaczął. Bruttenholm oraz doktor Howard Eaton staną na czele formującego się oddziału do badania nadnaturalnych zjawisk. Naukowcy wpadną w niemieckiej stolicy na trop ostatecznej wunderwaffe Hitlera, która miała zmienić losy II Wojny Światowej. Projekt Vampir Sturm zostanie również odkryty przez Warwarę, dowodząca podobnym zespołem po stronie ZSRR. Aby zapobiec pogrobowemu zwycięstwu nazistów, amerykańscy imperialiści i radzieccy komuniści będą zmuszeni do połączenia swoich sił w jeszcze jednej bitwie.

Pod względem fabularnym skrypt napisany wspólnie przez Mignolę i Joshueę Dysarta nie wychodzi poza hellboy`owy schemat. Świadomie pulpowa opowieść mocno nawiązująca klasycznego komiksu amerykańskiego spod znaku Kapitana Ameryki walącego po ryju Hitlera, doprawiona jak zwykle modną estetykę grozy, prosto z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Spodziewajcie się wszystkich, typowych dla Hellboy`a chwytów – tajnych nazistowskich eksperymentów, mózgów w słoiku, piekielnych demonów i niemieckich cybernetycznych małp-zabójców, świetnych jak zwykle, Kriegaffe. Jedynie nasycenie elementami znanymi z mitologii czy ludowego folkloru jest jakby mniejsze. Niby wszystkie niezbędne składniki są w komiksie obecne, a smak jednak nie ten. Winien musi być zatem przepis – zdaje się, że Mignola nie zdradził swojej tajnej receptury na świetny komiks z Hellboy`em, bądź bez niego Dysartowi.

Odpowiedzialny za oprawę wizualną Paul Azaceta sprawnie imituje styl Mignoli, choć daleko mu do jego poziomu, który operowanie prostą czernią i graficznym nastrojem doprowadził do mistrzostwa. Za przebłysk oryginalności można uznać nasycenie rysunku szczegółem i „kanciastościami” w stylu Danijela Zezeljego, znanego z drugiemu tomu „Loveless”. Poza tym nie ma potrzeby pisać więcej o rysunkach nie wychodzących poza rzemieślniczą przeciętność.

Z Mike`m Mignolą i jego komiksami jest trochę tak, jak z Johnem Updikem, literackim piewcą amerykańskiej kultury suburbiów, który ciągle piszą jedną i tą samą książkę. Ojciec „Hellboy`a” padł ofiarą swojego własnego sukcesu. Regularnie pisze scenariusze, a niedługo zamierza wrócić również do rysowania, wciąż jednak opowiada te same historie. Od ponad piętnastu lat, z różnym powodzeniem, nie schodząc jednak poniżej pewnego poziomu. Górna granicę tego poziomu wyznaczył ostatnio „Zew Ciemności”, dolną – „B.B.P.O: 1946”.

niedziela, 2 sierpnia 2009

#210 - Trans-Atlantyk 49

Bossowie Marvela i DC zwąchali niezła kasę na rynku filmów animowanych. Na San Diego Comic Conie giganci komiksowego rynku zaprezentowali swoje plany i nowości. O pełnometrażowym „Planet Hulk” już wspominaliśmy, lecz największe nadzieje Dom Pomysłów wiąże z serialem „Iron Man: Armored Adventures”. W sobotnie poranki będzie emitowany „Hero Up! The Super Hero Squad Show”, utrzymana w slapstickowej konwencji produkcja przeznaczona dla dzieciaków. Pojawią się również nowe filmy z serii „Hulk vs.” Oprócz tego Marvel zlecił studiu Mad House przygotowanie „Wolverine`a” i „Iron Mana” w wersji anime. Trailery (są na samym dole) wyglądają średnio zachęcająco. Jeśli zaś chodzi o DC, to po całkiem nieźle przyjętym „Green Lantern: First Flight” na płytach DVD i Blu-Ray ukaże się adaptacja historii „Batman/Superman: Public Enemies”, znanej także polskiemu czytelnikowi. Trwają prace nad „DC Showcase”, serii krótkich filmów przedstawiających bohaterów DC. Na pierwszy ogień pójdzie Jonah Hex. Oprócz tego planowane są adaptacje „Batgirl: Year One” i „Superman: Red Son” w technice motion comics, prawdopodobnie tej samej, użytej w „Spiderwoman” Bendisa i Maleeva. (j.)

#1 Nie znamy jeszcze bliższych szczegółów odnośnie wspólnego projektu Billa Willinghama i Marca Andreyko przygotowywanego dla Dynamite Comics, wiadomo natomiast, ze scenarzysta „Baśni” pracuje nad kolejnym tytułem. „Back Roads”, bo tak rzecz się będzie nazywała, będzie komiksem utrzymanym w konwencji fantasy, w którym poznamy losy dwóch głównych bohaterów - Petera Rooka i Lery Fell. Fabuła będzie osnuta wokół tytułowych „Tylnych Drzwi” stanowiących portale do innych światów. Jak widać, po wygaśnięciu ekskluzywnej umowy z DC Willingham nie odszedł zbyt daleko od idei multiwersum. Rysunkami zajmie się znany z pracy nad „Top 10” Gene Ha. (j.)

#2 Kolejny po Jeffie Lemire twórca kojarzony z komiksem niezależnym będzie robił komiksy dla Vertigo. Matt Kindt, znany z takich pozycji jak „Pistolwhip”, „Super Spy”, „3 Story” (z czego o uszy obił mi się tylko tytuł tego drugiego), pracuje nad powieścią graficzną „Revolver”. Ma się ona ukazać w sierpniu 2010 roku i opowiadać o normalnym gościu prowadzącym podwójne życie, ale nie takie z żoną i kochanką, tylko w dwóch, odmiennych rzeczywistościach. Jednej z nich przytrafiła się zagłada, a drugiej dopiero grozi i tylko nasz heros będzie w stanie jej zapobiec. Komiks ma być surrealistycznym thrillerem i zamknąć się na 192 stronach. (j.)

#3 Zdradzono nieco więcej informacji odnośnie nadchodzącej mini-serii dwóch super-gwiazd na mainstreamowym firmamencie - scenarzysty Eda Brubakera i rysownika Steve`a Eptinga. Ich „Project Marvels” ma być jednym z najjaśniejszych punktów w obchodach 70 urodzin Domu Pomysłów. W dwunastoczęściowej historii zobaczymy między innymi Kapitana Amerykę i Namora, a także mniej znane postacie, takie jak Angel (o tym klasycznym herosie można tutaj poczytać nieco więcej), Fiery Mask, Phantom Bullet, Mr. E czy Electro the Robot. W wywiadzie udzielonym dla Newsaramy Brubaker zapewnia swoich fanów, że opowieść będzie miała odpowiedni poziom „epickości”, a jako fanatyk historii postara się jak najlepiej uchwycić ducha lat trzydziestych ubiegłego stulecia. (j.)

#4 Max Allan Collins ogłosił, że pracuje nad ostatnim komiksem związanym z jego sagą luźno nawiązującą do „Samotnego Wilka i Szczenięcia”. Premierowa „Droga do Zatracenia”, która swego czasu ukazała się również w Polsce, za sprawą Amberu, w Stanach doczekała się licznych sequeli i spin-offów (trzy zbiorki „On the Road to Perdition” oraz „Road to Purgatory” i „Road to Paradise”). „Return to Perdition” ukaże się w barwach Vertigo. O nadchodzących tytule, oprócz tego, że zilustruje go Terry Beatty i będzie traktował o weteranie z Wietnamu nie wiadomi zbyt wiele. (j.)

#5 Podczas konwentu w San Diego, ujawnione zostały szczegóły dotyczące wspólnego projektu duetu Chris Roberson i Mike Allred, o którym pisaliśmy dwa tygodnie temu. Główna bohaterka serii "I, Zombie" po zmartwychwstaniu odkrywa, że jej nowa dieta wymaga spożycia jednego mózgu na miesiąc - w innym wypadku zamieni się ona w żywego trupa, znanego chociażby z filmów Georga Romero. Gwen Dylan - bo tak nazywa się główna bohaterka - ma ułatwione zadanie, bowiem pracuje jako grabarz. Problemem jest jednak to, że po zjedzeniu owego posiłku może ona jeszcze przez miesiąc dzielić myśli z poprzednim właścicielem mózgu i dzięki temu zająć się nierozwiązanymi przez niego za życia sprawami. Wbrew spekulacjom, seria która początkowo miała nosić nazwę "Grevedigger" nie nawiązuje w żaden sposób swym obecnym tytułem do komiksu J.M. DeMatteisa z lat 80tych "I, Vampire". (a.)

#6 A jeśli już wspomniałem o tym amerykańskim twórcy, to Brian Cronin, w kolejnej odsłonie swojej rubryki "Comic Book Legends Revealed", napisał o pewnej ciekawostce związanej z jedną z najbardziej znanych historii jaką stworzył De Matteis. Chodzi tu o "Ostatnie Łowy Kravena", które zostały wydane również i u nas i swego czasu na forum Gildii dosyć silnie były lansowane przez jednego z użytkowników, jako najlepsza historia zaprezentowana przez wydawnictwo TM-Semic. Okazuje się, że pierwotnie miała ona dotyczyć Batmana i Jokera i tego co zrobi ten drugi, jeśli będzie przekonany, że pozbawił życia obrońcy Gotham City. Niestety (albo stety - zależy po której stronie barykady się stoi) edytorom z DC pomysł ten nie przypadł do gustu. Scenarzysta jednak nie poddał się, w nowych rolach obsadził Pajęczaka i Kravena i poszedł z tym pomysłem do Marvela. I był to strzał w dziesiątkę, bo "Kraven's Last Kunt" był sporym sukcesem komercyjnym i spotkał się z niezwykle przychylną recenzją ze strony krytyków. Jakiś czas temu Spider-Man po raz kolejny musiał stawić czoła przeciwnikowi o nazwisku Kravenoff - tym razem była to córka oryginalnego Kravena Łowcy, która napsuła nieco krwi pajęczakowi w historii "Kraven's First Hunt". (a.)

#7 Hero Initiative po raz trzeci rusza z pomysłem 100 okładek z jednym herosem z Marvela. Po Spider-Manie i Hulku przyszła pora na wszędobylskiego Wolverine'a. Tradycyjnie po zebraniu okrągłej setki, grafiki te zostaną zebrane w jeden album i wydane, a dochód zostanie przekazany zasłużonym komiksiarzom w potrzebie. Okładka, do której najlepsi z najlepszych mają stworzyć rysunek, to pierwszy numer nowej serii z Loganem w roli głównej "Wolverine: Weapon X" za którą jak na razie odpowiedzialny jest Jason Aaron i Ron Garney. Na podstronie poświęconej "Wolverine 100 Project" widnieje już kilka grafik z których jak na razie do gustu najbardziej przypadła mi ta stworzona przez Humberto Ramosa. Może się to jednak niebawem zmienić, bo co kilka dni dodawane są kolejne arty czy linki do nich - warto więc na bieżąco sprawdzać co i jak. (a.)

#8 Tajemnicza grupa artystów, której działania określa się jako "artystyczną partyzantkę", umieściła na jednym ze swych blogów kolejny obraz. Ukrywająca się pod nazwą The Krasnals banda, połączyła świat polskich wyższych sfer i superbohaterki rodem z DC. W rolę członków Justice League wcieliło się m.in. małżeństwo Kulczyków (Wonder Woman, Superman), Grobelny Ryszard (Batman) czy Ganowicz Grzegorz (Flash). Z tymi i resztą członków można zapoznać się pod tym linkiem, a jak dla mnie, Batmani wąs powinien zostać wprowadzony na stałe do uniwersum DC. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(na deser coraz bardziej znana aktorka Olivia Munn w kostiumie Wonder Woman, w którym paradowała podczas ubiegłotygodniowego San Diego Comic Con)